Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
Loty co jakiś czas przerywano i wznawiano. Na przykład dlatego, że kończyły się w jednostkach sprawne samoloty i żywe załogi, o co nie było trudno przy wysokości strat, która sięgała 20–30% startujących załóg co noc. Zdarzało się, że loty odbywały się nielegalnie, kiedy to załogi 1586 eskadry startowały bez wiedzy i zgody wyższego dowództwa. Częściowo zrekonstruowany „Liberator” w Muzeum Powstania Warszawskiego to właśnie maszyna w barwach tej jednostki. W jego rekonstrukcji wykorzystano fragmenty wraku samolotu numer boczny KG89OGR-S (załoga kapitana Zbigniewa Szostaka), który w nocy z 14 na 15 sierpnia został zestrzelony nad Puszczą Niepołomicką. Załoga wyskoczyła, jednak spadochrony z powodu niskiej wysokości lotu nie otworzyły się i wszyscy zginęli.
Po 15 września 1944 loty 1586 eskadry wstrzymano z braku załóg i samolotów.
Ostatnich zrzutów dla Warszawy dokonano w nocy z 21 na 22 września 1944 roku, a uczyniły to załogi dywizjonów SAAF.
W operacjach brało udział łącznie 2. 472 pilotów: 637 Polaków, 735 Brytyjczyków i Południowoafrykańczyków i 1. 100 Amerykanów. Zostało zestrzelonych 256 pilotów Sił Sprzymierzonych: 112 Polaków, 133 Brytyjczyków i Południowoafrykańczyków oraz 11 Amerykanów. Z zestrzelonych pilotów ocalało 41.
Lotnicy wiedzieli, że nie są w stanie odwrócić losów Powstania, ale jak to powiedział jeden z weteranów: „Chodziło o symbol, że nie jesteście zapomniani, zostawieni samym sobie”.
Dla South African Air Force to były najkrwawsze misje w dziejach formacji. Dwudziestoparoletni chłopcy z Południowej Afryki nie mieli kompletnie nic wspólnego z europejską rzezią, ze środka której wzywała pomocy jakaś tam Warszawa, ale jak mówi tekst piosenki Lao Che — nie pękali, szli na śmierć, ot tak na krótką koszulę, razem z kolegami z Kanady, Anglii i Polski. Nikt z pilotów ze wspomnianych tutaj dywizjonów RAF i SAAF nie odmówił wykonania misji nad Warszawę.
Rządy, dowództwa może zawiodły.
Oni nie.
Jan Krzysztof Kelus, Jesień w pasiece
Dzisiaj pochowano Generała Ścibora-Rylskiego45, pokazywano jego wystąpienia, szczególnie te ostatnie, ktoś wspomniał, że jakiś tam polityk pełniący jakąś funkcję wysłał wiązanki zamiast po prostu przyjść, kogoś tam zabrakło na uroczystościach pogrzebowych.
Jest noc, a ja zamiast tego wracam do pracy pułkownika Adama Borkiewicza46 „Powstanie Warszawskie” (rok wydania 1957, ten rok się czuje w tej książce). I tam na stronie 591 kilka lakonicznych zdań o walkach na Czerniakowie w dniu 18 września 1944 roku:
„Tego dnia kompanie I batalionu 9 pułku oraz oddziały powstańcze kapitana Motyla [pseudonim Zbigniewa Ścibora-Rylskiego] poniosły ciężkie straty [...], zdziesiątkowane zostały resztki batalionów „Parasol”, „Czata”, „Zośka”. [...] „Radosław” wyznaczył na dowódcę wszystkich oddziałów na Wilanowskiej kpt. Motyla. Kpt. Motyl od razu przystąpił do organizacji obrony, wyznaczając dowódców punktów oporu, ich załogę, środki. Z I batalionu została zaledwie trzecia część. Tego dnia odparto na przyczółku 11 uderzeń niemieckich, wspieranych przez 10–12 czołgów względnie dział szturmowych”.
Spróbujmy rozwinąć te zdania. Pod nimi się sporo kryje.
Kapitan Motyl, wymieniany przez Borkiewicza tylko z pseudonimu, jest wtedy w akcji dużo dłużej niż od 1 sierpnia. Ma za sobą szlak od Wołynia po Lubelszczyznę jako dowódca kompanii w batalionie „Sokół” 27 Dywizji Piechoty AK47. Dowodził chyba dobrze, skoro 3 maja zostaje mu przyznany krzyż srebrny Orderu Virtuti Militari. 15 lipca, kiedy dywizja znajduje się już na Lubelszczyźnie, dostaje wezwanie do Warszawy i bierze udział w organizacji batalionu „Czata 49”, który zostaje sformowany w Warszawie z żołnierzy Kedywu48 z baz kresowych.
I potem po kolei — Godzina W, obrona Woli, cofanie się na Starówkę, walki na Starówce. 25 sierpnia drugi raz odznaczony Virtuti Militari, 28 sierpnia 1944 roku awans na kapitana. W nocy z 30 na 31 sierpnia bierze udział w „desancie” z kanałów na Placu Bankowym, który ma pomóc w przebiciu się załogi Starego Miasta do Śródmieścia.
I rozwijajmy te nitki dalej. W połowie września 1944 pewnie Powstanie pewnie by już upadło, ale w tym samym czasie Sowieci i 1 Armia Polska idąca z Sowietami wyszli wreszcie na drugi brzeg Wisły. 15 września Praga była wolna. To dawało nadzieję, tym bardziej że 1 Armia ruszyła do forsowania Wisły niemal z marszu. To z jej składu, a konkretnie z 3 Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta, pochodził ów I batalion 9 pułku, z którego została po dwóch dniach 1/3 i które to resztki oddały się bez szemrania pod komendę kapitana Motyla.
Tutaj słowo wyjaśnienia. Bataliony Kedywu — m.in. „Zośka”, „Parasol”, „Czata 49”, „Pięść”, „Miotła” — były oddziałami najlepiej wyszkolonymi, ludzie je tworzący bywali w akcjach bojowych na długo przed Powstaniem, umieli obchodzić się z bronią, umieli strzelać tak, żeby zabić i wreszcie wobec kompletnej biedy — byli nieźle uzbrojeni, z racji pozostawania i przed Powstaniem w swoistej służbie czynnej. Dlatego te jednostki były do końca działań zbrojnych przerzucane z dzielnicy do dzielnicy jako „straż pożarna”, komandosi (którymi przecież nie byli). 18 września to był, jak łatwo policzyć, 48 dzień ich niemal nieprzerwanej walki i oprócz wszystkiego, czuli potworne zmęczenie.
I rozplątuję dalej. Kilka razy w życiu słyszałem z bliska dźwięk, jaki wydaje jadący czołg. Nieprzyjemnie jest wtedy stać blisko, ziemia autentycznie drży pod nogami. 10–12 czołgów robi pewnie jeszcze więcej hałasu, niezsynchronizowanego, bo nie poruszają się jak jeden czołg, tylko chaotycznie. Jest się czego bać. 11 natarć po 10–12 czołgów w ciągu jednego dnia zostaje odpartych przez chłopaków, którzy widzieli już Wolę, Powązki, Stare Miasto, kanały, a ci, którzy przeżyją — w tym Kapitan Motyl — przejdą kanałami jeszcze na Mokotów i z Mokotowa do Śródmieścia, gdzie ostatecznie skapitulują razem z resztą wojsk powstańczych.
Jaką trzeba mieć siłę charakteru, żeby tę przerażoną ludzką zbieraninę chwycić w karby i stworzyć strukturę, plan, który się oprze? Raz, drugi, jedenasty? Kim trzeba być, żeby ludzie byli gotowi trwać i iść za kimś takim w ogień, czyli często na śmierć?
(Ballada o Lisie-Kuli)
Nie mam pojęcia, co to za siła. Nie dowiem się już. Jest noc, dlatego mówię dobranoc, Panie Generale, gdybym miał obcasy — to bym trzasnął, zrobił w tył zwrot i odmaszerował. Ale nie mam, siedzę boso przy biurku, za oknem pada deszcz, a ja powtarzam szeptem:
— Dobranoc, dobranoc i jeszcze raz dobranoc.
I gaszę światło.
Generał Zbigniew Ścibor-Rylski ps. Motyl (1917–2018)
Józef Ziutek Szczepański
Tekst znanej chyba wszystkim piosenki powstańczej, hymnu batalionu „Parasol”, ułożony przez Józefa „Ziutka” Szczepańskiego49, mówi o walkach zgrupowania dyspozycyjnego Komendy Głównej AK Kedyw, zwanego od pseudonimu dowódcy Zgrupowaniem „Radosław”50, toczonych na Woli w pierwszych dniach sierpnia. I mówi o tym, że chłopcy od „Parasola” na „Tygrysy” mają „Visy” — czyli że na nowoczesne czołgi Panzerkampfwagen VI o nazwie kodowej „Tiger” z wielką armatą kalibru 88mm mają przedwojenne pistolety, polską kopię amerykańskiego Colta 1911 — o nazwie własnej „Vis”51. „Ziutkowi” chodziło oczywiście tylko o pokazanie dysproporcji sił między Powstańcami a Niemcami i siłę ducha krzepnącego wojska, wczoraj jeszcze zbieraniny cywilów po konspiracyjnych podchorążówkach. Ale sama figura przeszła do legendy, ujednoznaczniła się i zrobiło się z nią trochę jak z legendą o polskiej kawalerii szarżującej w 1939 roku na czołgi. Owszem, polska kawaleria walczyła z czołgami, ale w szyku spieszonym i nie szablami, a nowoczesną bronią przeciwpancerną — i to walczyła udanie. Zatem owszem, przedwojenne „Visy” były w cenie tak u Powstańców, jak i u ich przeciwników, bo to była dobra, niezawodna broń osobista. To prawda. Ale do ostrzeliwania „Tygrysów”, czy szerzej niemieckich pojazdów pancernych, się ich nie używało. Przy tym trzeba zaznaczyć, że sława Panzerkampfwagen VI była tak wielka, że w zasadzie na każdy niemiecki czołg, poza wyraźnie wyróżniającą się „Panterą”, mówiło się „tygrys”. I bywało, że za wycofującym się niemieckim czołgiem, czasem uszkodzonym, ten i ów krzyknął:
— Do budy! Do budy tygrys!
Ba, we wrześniu powstał nawet plakat powstańczy z hasłem „tygrys do budy”. Chociaż tak naprawdę w Warszawie w czasie Powstania „Tygrysów” łącznie było pięć i wszystkie znajdowały się w naprawach, czyli nie były w pełni sprawne, chociaż zostały użyte bojowo w kilku miejscach w pierwszych dniach sierpnia. Jeden został zniszczony przez Powstańców ogniem PIAT-a lub zdobycznego Panzerfausta na Ochocie, gdy z kolei drugi (według innych relacji ten sam) — wpadł na słup transformatora i został przez Powstańców zdobyty, a później uruchomiony52. I zresztą zaraz ponownie unieruchomiony z powodu zatarcia sprzęgła, a wreszcie zniszczony przy pomocy min samobieżnych przez Niemców w czasie walk na Ochocie 8 i 9 sierpnia. Później już raczej dbano, żeby tak dobre, drogie czołgi jak „Tygrysy” nie były narażane w walkach ulicznych, w których zalety ich grubego pancerza i dalekosiężnego działa przeciwpancernego nie były tak pierwszorzędne jak w polu, zaś powodem zguby mogło być złe wymierzenie zakrętu i utknięcie w ścianie budynku. Na przykład.
Co do Visów na „Tygrysy” — w dniu 8 sierpnia „Monter” wydaje instrukcje dla komendantów obwodów, czyli poszczególnych dzielnic, o tym jak mają organizować walkę. Zwraca uwagę fragment, w którym odnosi się do uzbrojenia wojsk powstańczych, a ściślej jego braku:
„II. Komendantom obwodów polecam tak przezbroić swoje oddziały, by broń była w rękach elementu najbardziej bojowego. Żołnierze nie uzbrojeni — noszą butelki zapalające, granaty lub po prostu kamienie o kształcie i wadze granatów ręcznych. Rozbiją one twarz żołnierza niemieckiego lub obezwładnią jego ręce całkiem skutecznie na bliską odległość. A tej amunicji nam nie brakuje”.
Wydaje się jednak, że nikt z dowódców liniowych nie zamierzał się zbyt ściśle do tej instrukcji stosować, chociaż butelki zapalające tak teraz, jak i kilka lat wcześniej, w 1939, okazywały się w warunkach miejskich nader skutecznym środkiem walki z czołgiem. Ale przede wszystkim wykorzystywano raczej angielskie granatniki przeciwpancerne PIAT, których granat kumulacyjny był w stanie trafić i przebić z dowolnej strony niemal każdy niemiecki czołg — pod warunkiem, że odległość strzału była mniejsza niż sto metrów. I, co ważne, w przeciwieństwie do swoich niemieckich i amerykańskich odpowiedników nie tworzył po strzale chmury gorących gazów prochowych, które po pierwsze demaskowały strzelca, a po drugie wykluczały użycie takiego uzbrojenia w zamkniętych pomieszczeniach. Także w piosence powstańczej powinny być raczej PIAT-y, a później także rusznice zrzucane przez Sowietów w workach bez spadochronów, względnie butelki z benzyną. Tylko że one nie rymują się ani z „Tygrysami” ani z „Panterami”, ani z „Panzerkampfwagenami”.
Butelki z benzyną, których w dniu wybuchu walk Powstańcy mieli kilkanaście tysięcy, a które potem na bieżąco z dużą łatwością produkowali, budziły powszechny strach niemieckich załóg. Nie były wprawdzie w stanie zaszkodzić poważniej samemu czołgowi czy działu szturmowemu, wypalony pojazd zazwyczaj dawał się naprawić w polowym warsztacie i szybko wracał do linii, ale płonąca mieszanka przenikała przez szpary w pancerzu, po łączeniach włazów, klap, otworów obserwacyjnych, przez żaluzje silnika i często wzniecała pożary wtórne, a przede wszystkim powodowała poparzenia załogi, ze śmiertelnymi włącznie. Ta metoda walki piechoty z czołgami przypisywana jest powszechnie Finom z czasów Wojny Zimowej 1939/1940, ale tak naprawdę po raz pierwszy została zastosowana przez stronę republikańską w hiszpańskiej wojnie domowej i stąd nieoficjalna nazwa butelki z benzyną — „koktajl Mołotowa”.
Najlepszą zaś bronią przeciwpancerną zawsze była własna broń pancerna. Obok nieużytego bojowo „Tygrysa” na Ochocie, Powstańcy ze zgrupowania „Radosława” 2 sierpnia zdobyli (przez łut szczęścia, dzięki użyciu wiązki filipinek lub granatu ze zrzutów zwanego „Gamonem” albo dzięki celnemu strzałowi z PIAT-a w tył wieży jednego z czołgów — relacje są sprzeczne) dwa czołgi typu „Pantera”, które niemałym trudem udaje się naprawić i uruchomić. Jeden o nazwie własnej „Magda” (pierwotnie „Pudel”) i drugi o nazwie własnej „WP”. W załogach obok zupełnych amatorów ochotników znajdzie się trzech lub czterech przedwojennych pancerniaków. Oba czołgi będą wspierały działania Kedywu do 11 sierpnia, kiedy wobec kolejnych uszkodzeń, a przede wszystkim defektów instalacji elektrycznej, zostaną podpalone przed wycofaniem się powstańców z Woli w stronę Starego Miasta. Prawdopodobnie zresztą Niemcy później je wyremontowali i po naprawach oba wozy wróciły do linii po stronie Niemców. Bo czołg trafić, unieruchomić, wytrącić czasowo z akcji czy nawet ranić i zabić załogę — było względnie prosto. Ale jeżeli przeciwnik panował nad terenem, to taki czołg rzadko kiedy był stracony bezpowrotnie. Stąd te rozbieżności pomiędzy tym, co jedna strona zgłaszała jako czołg trafiony, a druga raportowała jako uszkodzony i tylko czasem „stracony bezpowrotnie”. Te liczby się od siebie różniły mniej więcej w stosunku 3 do 1.
Nie inaczej było z jednym z niszczycieli czołgów typu „Hetzer”53 ze składu 743 batalionu niszczycieli czołgów, który 2 sierpnia zdobyli żołnierze z batalionu „Kiliński”. Obrzucili go granatami, butelkami z benzyną i wóz częściowo się wypalił od środka, a z załogi przeżył tylko jeden Niemiec. Początkowo „Hetzera” osadzono jako fragment barykady, ale następnie mimo znacznych zniszczeń wywołanych pożarem wóz wyremontowano, odmalowano, nadano mu imię własne „Chwat” i oddano do dyspozycji dowództwa okręgu AK. Były plany użycia go bojowo, ale na to nie zgadzał się „Monter”, bowiem przejazd wozu wymagałby rozbiórki części barykad na jego trasie. Wóz stał na podwórcu Poczty Głównej,
Uwagi (0)