Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
Przy pożegnaniu z matką „Kuba” miał powiedzieć:
— Pamiętaj matulko, że to wojna, możemy nie powrócić. Nie wolno ci się załamywać, fason trzeba trzymać do końca.
Nadchodzi zmierzch i ciężka noc. Żołnierze Pułku „Garłuch” nie bardzo wiedzą, co mają robić. Cofnięci na pozycje wyjściowe, często pod ogniem nieprzyjaciela, nie dostają nowych rozkazów. Grupy żołnierzy domagają się od oficerów jakiejkolwiek decyzji, niektórzy chcą na własną rękę przebijać się w stronę kompleksów leśnych — Lasów Chojnowskich albo Puszczy Kampinoskiej. Pułk „Garłuch”, wskutek braku zdecydowania w ciągu tej nocy i następnego dnia, w zasadzie przestanie istnieć. Luźne ale liczne grupy młodych, częściowo uzbrojonych ludzi wędrujące w różnych kierunkach będą zwracały uwagę tyłowych patroli niemieckich. Będą wyłapywani i rozstrzeliwani, część dotrze na Mokotów, część się rozproszy.
To ciężka noc, w której trwają walki, ale trwa też exodus z miasta. Ogólne wrażenie jest takie, że godzina „W” w zasadzie nigdzie nie przynosi jednoznacznego sukcesu. Większość strategicznych i operacyjnych obiektów wyznaczonych do zajęcia pozostaje w rękach niemieckich. Mosty, dworce, duże budynki użyteczności publicznej. Straty powstańców są bardzo ciężkie. Mówi się o ponad dwóch tysiącach zabitych i rannych. Taka rzeź nie powtórzy się w czasie Powstania, jeżeli mowa o skutkach walki w jednostkach liniowych. Bo oczywiście ludność cywilna swój największy koszmar ma dopiero przed sobą. Jeden z historyków Powstania, Jerzy Kirchmayer19, zarzuci „Monterowi” w powojennych opracowaniach, że planując Godzinę „W” na godzinę 17, rozumował jak przedwojenny polowy dowódca, który chciał rozpoznać przeciwnika walką, ocenić jego położenie, gdzie trzyma się mocno, a gdzie słabo, pod osłoną nocy przegrupować swoje siły i o świcie uderzyć na przeciwnika znowu. Sam „Monter” przyznawał po wojnie, że zamiarem było dozbroić się w obiektach słabo obsadzonych i wzmocnić się przed uderzeniem na obiekty silnie obsadzone. Przy czym dzięki temu rozproszono i tak słabe siły, wyznaczając im setki równorzędnych celów, bez cienia myśli, że raz odparte natarcia nie zostaną wznowione, bo oddziały się rozsypią, wyjdą samowolnie z miasta, nie nawiązując łączności z wyższym dowództwem albo po prostu — jak bateria „Kuba” po pierwszym ataku — przestaną istnieć.
Gorzką ocenę realizacji strategicznych planów dowództwa AK wystawił dowódca garnizonu warszawskiego, świeżo przybyły z Wilna Generał Stahel20, który w pisanym w sierpniu raporcie z walk w Warszawie nawet nie zauważył, że godzina „W” była nakierowana na jakieś strategiczne cele. Pisze o rozproszonych atakach na pomniejsze cele, których zamiarem jest zapewne zdobycie broni, amunicji. To by się zgadzało z zamiarem „Montera”.
Z wielu relacji wyłania się obraz chaosu. Wszystko nieźle działa w obrębie jednej dzielnicy, części dzielnicy, tam gdzie działają zwarte oddziały, ale trudno mówić o jakiejkolwiek koordynacji działań między dzielnicami, czy o planowym przegrupowaniu sił. Tej nocy dowodzący obwodem Żoliborz ppłk Mieczysław Niedzielski ps. „Żywiciel”21 po stratach poniesionych w godzinie „W” wraz z około 900 swoimi ludźmi, z czego około połowa była uzbrojona — opuszcza miasto i udaje się do Kampinosu, zostawiając jedynie niewielką placówkę na placu Wilsona. Nic o tym nie wie dowódca oddziałów partyzanckich w puszczy, kapitan Józef Krzyczkowski ps. „Szymon”22, który oczekiwał wsparcia z Żoliborza w godzinie „W”, kiedy uderzał na lotnisko polowe na Bielanach. Nie doczekawszy się pomocy od oddziałów warszawskich, przegrupowuje się pod osłoną nocy do kolejnego ataku. Powstańcy uderzą o 4 rano, znowu bez powodzenia, przy czym ciężko ranny zostanie kapitan „Szymon”. Opuszcza miasto samodzielne zgrupowanie kapitana Władysława Nowakowskiego „Serba”23, próbuje wyjść ze Starego Miasta zgrupowanie batalionu „Antoni”24 oraz „Wigry”25 pod dowództwem ppłk. Franciszka Rataja ps. „Paweł”26. Bataliony docierają na Wolę i tam zostają zatrzymane. Dowódca obwodu Ochota, ppłk Mieczysław Sokołowski „Grzymała”27, postanawia wyjść z około 700 ludźmi, z których tylko około 100 ma uzbrojenie, w kierunku Lasu Sękocińskiego. Na Ochocie 2 sierpnia zostają tylko dwa punkty oporu — w rejonie Monopolu Tytoniowego28 i w czworoboku ulic Wawelska, Pługa, Milanowskiego i Uniwersytecka. W nocy odpływa z Mokotowa także batalion „Karpaty”29 oraz inne mniejsze oddziały, które poniosły porażkę w godzinie „W” — łącznie około tysiąca ludzi. W sumie tej nocy i następnego dnia opuszcza Warszawę około pięciu tysięcy ludzi. Część z nich — jak zgrupowanie „Żywiciela” czy „Grzymały” — podejmie próby powrotu do stolicy i zacznie się rozbudowywać, część — jak pułk „Garłuch” — rozproszy się bezpowrotnie.
Jeżeli coś ratuje Powstanie na tym etapie od całkowitego niepowodzenia, to postawa ludności cywilnej. To właśnie znakomity duch, radość, entuzjazm wśród cywilów w pierwszych godzinach Powstania powoduje krzepnięcie powstańczego wojska.
Mimo woli kojarzy się ta noc sierpniowa z nocą styczniową30 sprzed bez mała stu lat, kiedy to insurgenci mieli uderzyć na zaborcę na terenie całego Królestwa i która to noc również brzmiała w większości miejsc porażką i klęską. A jednak — podobnie jak wtedy — mimo porażek, odwrotów, szukania bezpiecznej przystani w lasach, pojawia się zaskakujący efekt. Przeciwnik niby trzyma gardę, zadaje większe straty, nawet wydaje się, że triumfuje, ale traci inicjatywę, zamyka się w bezpiecznych enklawach, w których może się sycić swoją przewagą ognia, ale zostawia słabszym buntownikom teren, pozornie rzecz bez znaczenia. Tam, wtedy — w 1863 roku — zaczyna grupować swoje garnizony wyłącznie w większych miejscowościach, zostawiając insurgentom mniejsze miejscowości niemal bez osłony, dzięki czemu tamci powstańcy zyskują na kilka-kilkanaście dni oddech, krzepną partie, nabierają charakteru wojskowego zbieraniny chłopsko-ziemiańskie i kiedy przeciwnik odzyskuje inicjatywę, okazuje się, że pozornie rozbitego już przeciwnika nie jest tak łatwo dobić. I tutaj dzieje się coś podobnego. Godzina „W” jest w zasadzie z wojskowego punktu widzenia porażką, ale Niemcy, spodziewając się samego powstania, nie podejrzewali jego skali — i to jakby wbrew ocenom generała Stahela, które zdawały się bagatelizować osiągnięcia pierwszych godzin walki. Na kilka dni Niemcy, mimo niekwestionowanej przewagi na każdym planie, tracą jedno — inicjatywę. Kiedy ją odzyskają koło 5 sierpnia — naprzeciwko nich nie będzie stało to samo wojsko, nie te wstrząśnięte niepowodzeniami rozproszone częściowo grupy wyłapywane w różnych miejscach 2 sierpnia. To będzie wojsko, które będzie czuło za plecami wsparcie całego miasta. I tak długo jak ta symbioza będzie trwała — a będzie to różnie wyglądało w różnych rejonach miasta — ten żołnierz będzie dokonywał cudów, które nie śniły się Generałowi Stahelowi ani jego następcy — Erichowi von dem Bachowi31.
Może tego nie widzisz Synku, ale miewam trochę nieobecny wzrok. Staram się zapominać na czas bycia z Tobą o tym, co we mnie zamieszkało. To zawsze było, ale ostatnio to coś chce gadać, mówić do mnie. Nie wiem, dlaczego akurat lato tego roku przymusiło mnie do opowiedzenia samemu sobie tej historii jeszcze raz. Czy z powodu tej liczby — czterdzieści i cztery — która koresponduje z moimi urodzinami? Tak to wyjaśniałem paru znajomym, Twojej Mamie. Ale tak naprawdę — nie mam pojęcia, dlaczego to się ze mną dzieje. Dźwięczy mi to w uszach, kotłuje się w głowie i ona czasem boli, a czasem bolą plecy, jakbym cały dzień nosił żelastwo z piwnic hurtowni na górę i z powrotem. I to też zresztą się czasem zdarza. Zatem gadam do siebie. Bo przecież często tak jest, że aby lepiej zrozumieć jakieś zdanie albo zadanie, powtarza się je na głos. Tak, żeby związki między wyrazami, pojęciami stały się jaśniejsze, jakby się ręką wodziło po niewidzialnym przedmiocie, próbując odgadnąć, co to właściwie jest, z czego jest zrobione, do czego można tego użyć, czy może się do czegoś przydać, czy czymś grozi.
Mówię do siebie, że czuwam i zarazem próbuję sobie tę historię opowiedzieć jeszcze raz, na głos, poskładać kilka znaczących dla mnie szczególnie fragmentów, głosów, zdań, obrazów. Z jednej strony schładzam, uciszam, oddalam się. Z drugiej nasłuchuję tych głosów łapczywie:
T. Gajcy, Śpiew murów
Podobno wczoraj bawiłeś się z Mamą w pokoju siostry, a ja jadłem mój dietetyczny posiłek po pracy i nagle odwróciłeś się w stronę schodów, które prowadzą na poddasze, gdzie spędzam teraz na lekturach i pisaniu sporo czasu, pokazałeś palcem na górę i powiedziałeś:
— Pan pośet!
Mama powiedziała, że nikogo nie ma, a Tata jest na dole, ale Ty przecież widziałeś i wiesz lepiej, co widziałeś, więc pokazałeś jeszcze raz z pokoju siostry schody na poddasze i powiedziałeś zdecydowanie:
— Pan, Pan pośet — po czym dodałeś, zaplatając rączki wokół klatki piersiowej — boje-boje!
Wierzę ci, że mogłeś coś albo kogoś widzieć i miałeś prawo się tego przestraszyć. Podobno dzieci i psy tak mają, że widzą niewidoczne dla dorosłych postaci, a nawet potrafią z nimi rozmawiać. Te dobre i te mniej dobre. Muszę ci powiedzieć, że od kiedy czuwam na głos, czasem mam wrażenie bliskiej obecności, chociaż bałbym się jakoś jednoznacznie ją określić, żeby nie popadać w to wszystko, czego się nie da obronić w języku. Tam na poddaszu zbiera się dużo jakiegoś koloidu. Mówię sobie, że to kurz z książek, z dawno nieruszanego regału. Wszystkie te książki kiedyś miałem w rękach, sporo z nich przeczytałem. Niektóre po kilka razy, a nawet jak byłem młodszy, rysowałem ołówkiem na planach i mapkach swoje wersje taktycznych rozwiązań nierozwiązywalnych zadań, głównie bojowych. I od kilku tygodni one nie wracają na półki, walają się po biurku, podłodze. Wertuję je, przeglądam, grzebię w internecie, porównuję coś, co napisali jedni, z tym, co napisali inni i czasem próbuję napisać wersję wynikającą z tych rozproszonych głosów, która mnie samego przekona. Właśnie tak, jakbym był znowu w szkole i głowił się nad bardzo trudnym zadaniem. W każdym razie chciałem Ci powiedzieć Synku, że wierzę, że Pan pośet na górę, bo tam się strasznie dużo kłębi na poddaszu, dużo imion, pseudonimów, a powiedziane jest, aby imion nadaremno nie używać i nie wzywać. A tata wzywa.
Od dwóch dni myślałem dużo o fosforze białym. Chciałem znaleźć zdjęcie płytek fosforu. Nie proszku, nie bomby, nie kolby laboratoryjnej, ale płytek. Jak mogły wyglądać płytki, które mieściłyby się w zasobnikach, ładownicach w ilości dużej, w ilości wystarczającej? A może to były kostki? Podobno fosfor biały w kostkach jest bardziej stabilny, rozkruszony łatwo się zapala, trudno gasi, nie da się ugasić wodą. Rozgrzewa się do 1300 stopni, ale pali się także w temperaturze poniżej 100 stopni, powoli, nieprzerwanie, niepowstrzymanie. A nasze białko, z którego jesteśmy zbudowani, ścina się przy dłuższym przebywaniu w temperaturze 63 stopni. Rany po fosforze są głębokie, trudno się goją i świecą w nocy, jak próchno w lesie. Algorytmy wyszukiwarek internetowych są bezlitosne. Nie trafiałem na zdjęcia kostek, płytek. Widziałem ciągle zdjęcia poparzonych, popalonych dzieci, kobiet, zbliżenia ich ran, dziur wypalonych w ciele do kości i na wylot. I to nie były zdjęcia z Powstania Warszawskiego, to były zdjęcia z Aleppo, Homs, Mosulu32. Tak jakby wojna się nie skończyła. Bo ona się niestety nie skończyła. Nie umiemy jej skończyć.
Próbuję to zrozumieć, otwieram książki w zaznaczonych zagiętymi rogami miejscach i czytam tamtą historię jeszcze raz, opowiadam ją na głos, tak jak układa mi się w głowie, jak ją słyszę zewsząd i wewnątrz. Nie piszę niczego nowego. Raczej ścieram kurz, wyciągam starocie, układam. Marzy mi się, że w ten sposób zbliżamy się jednak do zakończenia tej cholernej wojny. Dla Ciebie. A wtedy i my, i oni, także ten Pan, który pośet na górę, na poddasze do Taty
Uwagi (0)