Darmowe ebooki » Powieść » Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński



1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 62
Idź do strony:
tak normalną. Tylko że ucztującym był tu Szatan. Nie było go widać — lecz to on zapewne strącał granitowe sześciany i kłody drzew, zebranych na budowlę świątyń myśli. Przywiązani łańcuchami do tych ciężarów budowniczowie toczyli się ze stromych gór, miażdżeni, jelitami owijając krzewy i pnie.

W tym strasznym Kolizeum siedział pośrodku błazen i grał na dudkach, a piosenki jego opiewały lubieżne ekstazy ludzi wieszanych lub tak bitych, że aż odpadały płuca. Na domiar ohydy były tu iluzjony, teatrzyki bezwstydne, knajpy, lupanary i kaplice. Niebem tu była nicość. Istotnymi ołtarzami tępa, potworna samowola jednych ludzi nad innymi. Wszelka wiara w wędrówkę dalszą duszy wydawała się tu matołkową, baranią fantazją. Wszelkie hasło braterstwa ludów niezdarną, niezabawną prowokacją. Najstraszniejszym było to, iż w tym Piekle wszyscy mieli oczy wypalone... omackiem brano męczonych, omackiem wstępowano na schodki. Ariaman podszedł do kogoś, kto mu się wydawał naczelnikiem.

Nim wyrzekł słowo lub spróbował obrony, rozległ się głos krótki, lecz dobrze skądsi znany: — Bierzcie go! —

Wzniosły się bierwiona wydarte z szubienic, żelazne pręty wyłamane z krat — tłum otoczył groźny, dyszący, wściekły.

— Czyńmy sąd nad nim — rzekł tenże głos w ciemnościach.

Ariaman wyrwał palącą się żagiew robotnikowi i oświetlił czerwoną płachtę na głowie kudłatej i niewątpliwie zamaskowanej.

— Tyżeś jest Ariaman, który naród tumani?

— Jam jest Ariaman, który narodu nie tumani.

— Nie wieszli669, że nie ma innej rzeczywistości nad społeczeństwo: w nim powstały wierzenia, mity, w nim zbudziła się moc nowego robotniczego prawodawstwa!

— Jest jeszcze inna rzeczywistość, wobec której każde społeczeństwo jest tylko mrowiskiem na pustyni, gdzie wirują gwiazdy.

— Mistyku, kiedy wwiercać ci będę z wolna ten świder do oka, zali670 będziesz modlił się do gwiazd? nie, chlipiąc, będziesz całował mą rękę, abym ci darował życie i przykuł do lichej chałupy, gdyż każda istność rzeczywista więcej jest warta, niż Dantejski Poemat.

— Wiem to wszystko, co twój Pan wie i mogę to wszystko, co twój Pan może:

jedynie wielka rzecz, która naród zbawia — jest Praca i swobodna, lecz rzetelna Twórczość

ale ty pracujesz w imię Małpozwierza, który jest momentem wstecznym w ludzkości —

ja tworzę dla tych Świątyń, o których Ty ani wiesz, ani ich dosięgnąć możesz. —

Zaszumiały tłumy.

— Ukaż nam, bo cię tu zmielemy.

— Ukazuję Wam: całe to wielkie dziedzictwo, które oddają Wam Mroki wśród Gwiazd —

Tu szarpnął go nieznacznie przewódca, odwiódł na stronę i rzekł:

— Wyznaj, iż w Mangra wierzysz, a będzie ci przebaczone.

— W oddziale katowni tyś mnie pomagał badać, pomocniku de Mangra — dokąd wiedziesz teraz ten tłum?

— Nie wierzę w Polaków — odrzekł mu tamten bardzo cicho — i to się musi skończyć. Jakiś nowy eksperyment, z północy czy z zachodu...

Lecz podziwiaj wprzódy szybkość, z jaką tu ciebie zaskoczyłem, zmontowawszy również tłum, w którym rozniosły się pogłoski, iż Mangro jest zdrajca.

Ty będziesz jego blichem, który go wyśnieży. Zamek oddamy na rozdrapanie tłumom — to barona zabawi w neuralgii, a ciebie — nauczy, jakim jest istotnie Homo sapiens671, nie — Homo faber672!

— Czy zaiste nie wierzysz, iżby nad społeczeństwem nie było innych mocy?

— Naiwny! czyż jestem jednym z tych zielonych literackich gnojków, którzy naczytawszy się dzieł z kulturalnej europejskiej wypożyczalni — już wierzą, że pełnym jest brzuch tygrysa, którego się ugada abstrakcjami o dobrze społecznym i celach rasy?! Ja zdobywam ten Zamek w imię mojego pryjapa, w imię mej nienawiści, którą mam silniejszą, niż wszystko, względem każdego, kto chce żyć obok mnie i wyżej niż Mąż Epoki — Mangro.

Zresztą, odebrałeś mu Zolimę, ja odbieram Twoje święte podziemia i Twoje ideały tam nie tylko zamorduję, lecz nad nimi odbędę fizjologiczną czynność.

— Chcę pożegnać przed śmiercią witeziów!

— Każdy z nich, walczący samotnie, ulega temuż losowi, co i ty: trzeba was wywieszać, bo inaczej byście się między sobą na śmierć zagryźli. Macie wszystkich ludzi rozsądnych przeciw sobie! — Mówił Ariaman już głośno do tłumu, nie chcąc odpowiadać na jady tego Proroka Wieszającego: — My budujemy wieże dla podwójnej Wiedzy, zapalamy światła na wirchach. Wśród robotników jesteśmy jedni z najbardziej utrudzonych. Dlaczegóż nas poniewierają marzycielstwem? Wszakże to, iż człowiek nie jest tylko machiną, z niezbłaganą pewnością dowiedzionym zostało!

— Dość, i ja nie mogę długo znosić jak ta czerń673 cuchnie! — Rzekł Nieznany podnosząc głos:

— Hej, zakopcie żywcem rozsiewacza błędnych ogni wiar, który wiecznym doskonaleniem Jaźni chce w was zabić realny śmiech waszych wnętrzności i jurną moc kpienia ze siebie i ze wszystkich. Wieczności nie ma, nie ma też żadnej ponad człowieka drogi.

I w jednym momencie skończmy z tą baśnią, która odbierała nam istotne natężenie sił w dziedzinie jedynego realnego instynktu walki o byt.

W drugim już momencie stworzymy nowy niebywale mężny prometeiczno-robotniczy świat.

Lecz zamiast realnego śmiechu rozległ się bezmierny jęk tych, co już byli wywołani na śmierć.

Tryumf pomocnik Mangra osiągnął tym, że mówił głupstwo zastosowane do okoliczności.

Porażka zaś Ariamana, że mówił o promieniach X, o losie skrzydlatym do Syzyfów. Mangro, chcąc mieć materiał apatyczny a zarazem wybuchowy, zaszpuntował dusze ludzkie w straszne, głuche, bez wyjścia więzienie materializmu: nie tego, o którym mówi Marks, lecz tego, który ucieleśnił Rabagas!

Tłum, napięty na najwyższy ton rozpaczy, chciał być surowym, chciał już nie dać się złudzić niczym.

Setką rąk zepchnięty Ariaman, uczuł się naraz przywalonym grudami ziemnymi, głazami, piachem — zaczęły go smalić płonące żagwie.

I kiedy wyskoczył z jamy, oskardem uderzono go w pierś — runął.

Zasypywany znowu gradem pocisków, wśród wycia i tryumfu tych, co nareszcie myśleli, że ujmują rzeczywistość, pokonawszy tęsknotę wieczności w piersi człowieczej zawartą. —

Ariaman przemyśliwał moc, która by go wybawiła w tym lub w tamtym życiu.

Uderzył ręką o deski zmurszałe.

W tumanie kłębiącego się dymu i piasku, nie był widzialnym dla tego tragicznego, jak w Sądzie Ostatecznym, tłumu.

Więc naparł mocno bierwiona, rozchylił tyle, iż mógł przejść — i znalazł się w korytarzu na poły zawalonym, przeciskał się, biegł nim — aż natrafił zejścia głęboko wiodące w dół.

Tam grucho odzywało się ciężkim swym dyszeniem Morze.

W labirynty Krzyżtoporskie wszedł, których tak z dawna upragnął.

Tam duszę swoją umocni w wielkich przykazaniach tysiącoleci! Tam odzyska nareszcie źródło mocy dla narodu — chronione przez Cherubima Twórczej Jaźni! Tam usłyszy nareszcie to słowo, które rzec musi nieszczęsnym z powrozami na szyjach!

W morzu wyjącym ułowi rybę, jak młody syn Tobiasza — i umierającej ojczyźnie natrze oczy674 — aby przejrzawszy — uzdrowiała!

Kiedy to rozmyślał i postanawiał, uczuł: jakby ohydne, gumowate dotknięcia łap, jakby oddech zaczajonych zbrodniarzy —

lecz w ciemności nie było widać niczego więcej, prócz gwiazd nad morzem i mżącego odblasku fioletowo-różowej fosforescencji z okien Zamku.

Przeczucia złego walczyły w nim z rozumem i wolą mężną: uspokajał się, mówiąc sobie, iż to nerwowe przywidzenia.

Szedł wciąż dalej — schodami granitowymi zstępował — już domacał się w mroku jakichś drzwi okutych, które się rozchyliły —

i szybciej niż piorun zapadła się pod nim płyta, wpadł w jakąś ciemność, pochwyciły go czyichś rąk mnóstwo — nie pomogły Herkulesowe rzuty jego ramion, krępowano go linami; knebel w ustach miał i nieśli go, spowitego.

Więc to przejście podziemne było tylko zasadzką?

Więc dalej igrał z nim Szatan?

Ogród męczarni zaczął wyrastać przed jego oczyma, lecz wnet uspokoił fale krwi buchające mu do mózgu.

Wprowadzono go do ciemnego kościoła, w którym tliła się tylko lampka.

Ten kościół musiał być na skale nadmorskiej, bo aż tu dochodziły syki pian rozbitych na żwirze.

Wicher wył. Dary żeglarzy nadmorskich: tu wota świeciły zatopionych polskich okrętów.

Ariamana związali dziwnie: nogi w kostce ściągnęli linami aż do bioder, tak że klęczeć musiał — liną do filaru wyciągnięto go, że musiał wyprężony klęczeć, jakby w oczekiwaniu błogosławieństwa.

Na głowę włożyli mu hełm. Klęczał na szklanej płycie — dokoła druty, jakby od elektrycznego aparatu.

Ludzie, którzy go wprowadzili, nie wyronili ani jednego dźwięku; stąpali na palcach, cicho też wyszli, zamknąwszy kościół na spusty.

Długa chwila... pełna nie strachu, lecz dziwnego zachwytu.

Gdyby nawet skalpowano, nie czułby — lub może czując aż w mózgu płonące drzazgi, miałby to za ciernie jakichś nadziemnych róż.

Teraz dopiero ogarniał w pełni swe jestestwo, wyższe nad wszelką torturę, potężniejsze nad wszelkie urągowisko podłej nad nim przemocy.

Mijały godziny —

i nic.

Fizyczne, zwyczajne zmęczenie, silny, nieznośny ból krzyża, wreszcie senność i ciągłe ziewanie, które wraz z szumem w uszach męczyło go i upokarzało.

Wyczerpany do ostateczności życzył już, żeby prędzej zaczęły się te wymyślne katusze, których mu nie oszczędzi Mangro:

Zaczął się przyglądać wotom zatopionych okrętów i zauważył, iż one musiały tonąć zawsze od braku równowagi między Ziemią a Duszą, dzięki której większość marzeń kończyła się na gestach. Ziemia i Dusza polska były to dwie rozbieżne, których punkt spotkania następował w miejscu Niemożebności, w Dolinie Absurdu.

Uczynił sobie ślub, że jeśli wyjdzie wolny — całą swoją moc włoży już tylko w realizujący się teraz lub w przyszłości czyn.

Lecz nic — nic prócz pełgania lampy.

Fizyczny ucisk stał się tym nieznośny, że wprowadzał karykaturalny nastrój duszy — kościół wydał się mu pełnym istot nierealnych, a zaprzeczających istnieniu czegośkolwiek wyższego; monstrualna wiedźma na ołtarzu wirowała na jednej nodze, czyniąc swe zawrotne pas675 na każdym wysterku rzeźby —

I nic — — czarna, fałdzista, miękka zasłona przed oczyma.

Huczący młot krwi w skroniach.

Zbudził go strach, raczej niezmierne obrzydzenie.

Stał przed nim w białej, pontyfikalnej szacie Mangro. Sunął w cichych, aksamitnych pantoflach.

Usiadł na fotelu.

Patrzył w Ariamana — wytworny, woniejący, czysty. Zapalił papierosa. Znów patrzył.

Jeden papieros żarzący zgasił mu na źrenicy oka, przytrzymując delikatnie palcami rzęsy!

Okiem tym nie widział już Ariaman.

Tamten mówić zaczął.

— Twoja omyłka polega na tym, iż nie uwzględniałeś istotnej natury ludzkiej.

Pod słabiuchnym pokostem religijnych i społecznych przyzwyczajeń — cóż się kryje? wspomnij niezliczone, ohydne rozbestwienia czerni w czasach rewolucyjnych. Lecz i teraz jeszcze widziano dzieweczkę pięcioletnią, która się rzucała pod pociąg. Zatrzymano. Odrzekła, iż matka jej kazała to uczynić, grożąc, że w domu ją sama powiesi.

To detal.

Inżynier, który ze swym bratem mordują niewinnego człowieka, odrzynają mu nos, wargi, zdzierają skórę z twarzy, odcinają głowę — i ogłaszają, iż tym trupem jest właśnie ów inżynier, który był ubezpieczony na sto tysięcy rubli...

To jeszcze zwykłe dziennikarskie kroniki.

Lecz ja jestem potężniejszy, nawet niż Książę Hubert — i mnie już nie oszuka tak bystry detektyw, jakim jest Zolima.

Religia, którą reprezentuję, nauczyła mnie wszystkich smakowitych podrażnień męczarnią. Ja ciebie zamagnetyzuję, wolą moją uczynię z ciebie istotę najohydniejszą:

będziesz np. na wałach cytadeli zapraszał dzieci — oszczędzę twój słuch!!

Tymczasem wolę Twą unicestwię, puszczając silny tok kilkuset wolt; pożar ten będzie ciebie tak spalał, że wyjdzie z całego ciała biały dym, a między zębami zrobi ci się łuk żarowy.

Nie wspominając o tym, że wyjdą oczy z orbity i piana zaleje ci usta.

Spróbuję teraz na dwieście wolt zaledwo.

Wiedz o tym, że przy traceniu w Ameryce skazańca, użyto 2000 wolt i skazaniec spotworniały od niewysłowionych szatańskich męczarni — jeszcze się poruszył. — Teraz zaczynam! —

Jakby drzewa targane burzą — wyrwane z korzeniami — zapalone — wleciały do żył! rozdarły je wszystkie naraz, w mózgu uczyniły krwawy infernalny wir — straszne wewnętrzne smażenie się — usychanie tak okropne, nie — już nie ma człowieka — piorunująca Nicość! Jak kiedy był przy pożarze nafty w Baku — i te straszliwe płonące wulkany wypaliły wszystek tlen — w dolinie tej było gorąco i duszno — tak jest teraz — tylko — że on jest tym płonącym wulkanem: anioł gryzłby swoje trzewia, żeby nie krzyknąć.

Nagle runął w lodowate morze... jedyne oko widzące ujrzało znów bladą postać Mangra.

— Jam jest rzeczywistość — szepnął — poddajesz się mi? wyjąłem ci knebel, mów!

Teraz przesuwam wskazówkę na 400 wolt — wzywaj Maga Litwora lub

— Łaski — —

— Więc wyrzekłeś jednak to słowo? o, wystarcza mi, gdyż wiem, iż je wyrzekłeś, aż po ostatni dzień twego istnienia. Teraz cię uczynię wolnym — tylko już zamagnetyzuję, uczynię człowiekiem bardzo dostojnym, lecz z jakimś parszywym instynktem — koprofagią — może Eulenburgiadą676 — — Wyobraź, jeśli będziesz wysokim dostojnikiem w loży Masonów — otoczą cię miłość, hołdy, cześć — namaszczone uznanie — i wtedy odkryją w tobie np. występek — —

co? he? na tych młodzianach, których oddano twej wysokiej pieczy — —

— Nie dosłuchałeś mię do końca — łaski Twej nie pragnę, woli mej nie poddam. Boże cię zabij!

— To nie stanie się na pewno, dam ci czas, abyś skruszał we własnym sosie. Moja nienawiść względem Ciebie jest Szyllerowsko piękna, bo nie ma żadnej korzyści. Będąc młodym, dla zabawy zbierałem żaby i siekałem je w koszyku tasakiem. Były obrzydliwie słodkie te kurczące się wnętrzności. Lubiłem też ukrzyżować sowę i patrzeć nocą w jej gorejące ślepie. Kiedy byłem kuchtą — za największe święto miałem zarzynanie małych niemowląt, które wciskałem i zaszywałem w skóry prosiąt. Ach, ta Wielkanoc

1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 62
Idź do strony:

Darmowe książki «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz