Nad Niemnem - Eliza Orzeszkowa (dla bibliotek .txt) 📖
Justyna Orzelska, uboga szlachcianka, zraniona z powodu nieszczęśliwej miłości, zakochuje się w Janie Bohatyrowiczu. Choć pochodzi z niższej warstwy społecznej, jest przedstawicielem rodu z wieloletnią tradycją. Opowiadania Jana o przodkach, biorących udział w powstaniu styczniowym, wzbudzają w Justynie silne uczucia patriotyczne.
Mezalians oraz pamięć o powstaniu styczniowym to główne osie powieści, która obejmuje również opisy obyczajowości i natury, rodowe legendy oraz różnice między warstwami społecznymi. Powieść Nad Niemnem ukazywała się na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” przez cały rok 1887, w formie książki została wydana w 1888 roku.
Eliza Orzeszkowa to jedna z najsłynniejszych pisarek epoki pozytywizmu. W swoich dziełach realizowała postulaty epoki takie jak praca u podstaw, asymilacja Żydów, emancypacja kobiet, ale także podejmowała tematykę patriotyczną, głównie związaną z powstaniem styczniowym.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nad Niemnem - Eliza Orzeszkowa (dla bibliotek .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Anzelm do jednego ze stołów Justynę przyprowadził.
— Na krześle sieść proszę... wygodniej będzie niż na ławie... proszę na krześle usieść...
I z żywością ruchów, której by nikt po nim spodziewać się nie mógł, zgrabnie, dwornie, krzesło dla niej niósł ku stołowi. Elżusia, która za całym towarzystwem wysoki próg świetlicy jak pulchna kluska przeskoczyła, śmiechem teraz, na gospodarza domu patrząc, parsknęła.
— Już chyba skończenie świata nastąpi, kiedy pan Anzelm tak się rozruszał! — zawołała. — Takim alegantem ukazuje się, jakby nigdy tetrykiem258 nie był!
— Ot, i z głupia odezwała się! — żartobliwie odparł Anzelm — bo gdyby mądra była, to by wiedziała, że kto niedźwiedzia przemoże, za nos go wodzić może. Widać, że mnie panna Justyna tak przemogła.
Potem sam na zydlu siadając do Antolki zawołał, aby gościa wieczerzą poczęstowała.
— Sam też — dodał — od wczorajszego wieczora tylko kawałek chleba przełknąłem, a i Jankowi po tej kąpieli, którą na Niemnie dziś wziął, głodno być musi.
Wczoraj jeszcze dowiedział się od synowca, że na Mogiłę z Justyną on popłynie, a teraz dwojga młodych zapytywał, jak w czasie burzy wydobyli się z kłopotu, czy bardzo zmokli, ile czasu w borze spędzili. Opowiedział, że kilka razy spotkał się na Mogile z panią Andrzejową, która to miejsce odwiedza czasem, ale bardzo rzadko i niby przypadkiem. Wielką panią jest i wszystkie oczy na siebie ma zwrócone, to i trudniej jej takich wypraw dokonywać jak na przykład jemu, który przez nikogo niepostrzegany może sobie często pomodlić się i podumać, tam, gdzie brat jego wiecznym snem odpoczywa.
Dwóch ich tylko było i siostra, która do zaniewickiej okolicy za mąż poszła, skąd też i matka ich pochodziła; a Jana matka znów Siemaszczanka z Siemaszek, tak jej zaś wypadło, że aż w czterech okolicach życie swoje pędziła: najpierw w ojczystej, czyli w Siemaszkach, potem w Bohatyrowiczach, gdy za Jerzego wyszła, potem za drugim mężem w Jaśmontach, a na ostatku, za trzecim, w Starzynach.
— Nie wiadomo, czy to już ostatni mąż i ostatnie jej osiedlenie — żartobliwie znowu zauważył. — Bo mnie się zdaje, że gdyby dziś owdowiała, to by za rok poniosła się jeszcze za czwartego!
Justyna zapytywała go o rozległość i ludność okolic, których nazwy wymienił. Odpowiadał jej chętnie i obszernie, o szczegóły, których nie wiedział, bo przez wiele lat nigdzie nie jeździł, do Jana się odzywając.
— Wszystkich ich pani po troszku na weselu Elżusi zobaczy — rzekł Jan — bo Fabian pełno ma wszędzie krewnych i znajomych, a zechce pewno, aby o weselu jego córki cały świat gadał.
Tymczasem Antolka i Elżusia stół szmatą płótna starły i w przeciągu pół godziny zastawiły go wszystkim zapewne, na co w tej chwili zdobyć się mogła chata Anzelma i Jana. Dokoła wielkiego bochna chleba zjawiła się misa kwaśnego mleka, w połowie z różową śmietaną zmieszanego, potem druga z położonym na niej plastrem miodu, tylko co znać razem z drewnianą ramką z ula wyjętego, dwa sery, z których jeden przywiędły a drugi świeży, żółte masło na spodku, na koniec, przez zaczerwienioną od ognia Elżusię przyniesiona patelnia z dymiącą jajecznicą.
— Już jak ja jajecznicę zrobię — zawołała wesoła dziewczyna — to, bardzo słusznie! Sam ociec czasem pochwali, choć jemu dogodzić tak prawie trudno, jak przez ten dom przeskoczyć...
— Ja myślę, że Elżusia kiedykolwiek i przez dom przeskoczyć potrafi, taki z Elżusi kozak — zażartował Jan, ale na miód spojrzawszy brwi ściągnął.
— A kto do ula chodził? — z gniewem zapytał.
— A któż by, jak nie Antolka? Tylkoż siestra i mogła tak śmiele postąpić — odsarknęła córka Fabiana.
— A raz na zawsze tego jej wzbroniłem! — zawołał Jan i po brzegi włosów zarumieniony ręką w stół uderzył. — Nieświadomy wszystko zepsuć może, a ona kiedy nie uczyła się, jak z pszczołami postępować, to niech nosa w nie swoje nie tyka!
Wstawał już, aby do siostry z wymówkami iść, ale z bokówki cicha i zalękniona, wysunęła się dziewczyna, z ustami skrzywionymi i ręką policzek przyciskając.
— A co? Ukąsiła? — zawołał Jan.
— Żeby ją cholera... — ze łzami kręcącymi się w oczach jęknęła Antolka.
Jan, trochę jeszcze nasępiony, nic już siostrze nie powiedział, a Anzelm zażartował znowu:
— Nie dbaj, że pszczoła kąsa, byleś miodu dostał! Co tam, że troszkę boli, nim za mąż wyjdziesz — przestanie!
Kiedy chleb w rękach podniósł i kroić go zaczął, na spodzie bochna ukazały się wyraźne odbicia suchych lipowych liści, którymi gospodynie wkładane do pieca pieczywo od zetknięcia się z gliną i popiołem zabezpieczają.
Na zydlu i krzesłach wszyscy dokoła podługowatego stołu zasiedli nabierając sobie na gliniane talerze jajecznicy i kwaśnego mleka. Przez parę minut nikt nic nie mówił. Anzelm, Jan i dwie młode dziewczyny jedli w sposób dość szczególny. Z grubo pokrajanych porcji chleba małe kąski odłamywali i dwoma palcami do ust je nieśli. Drewniane łyżki trzymali w palcach zgrabnie, delikatnie i zawartą w nich żywność powoli w usta wkładali, powoli też i cicho ją przeżuwając, po czym łyżki na stołach kładli i po kilku sekundach dopiero lub po minucie znowu je delikatnie ujmowali i powoli do ust nieśli. W tym szczególnym, przesadnie powolnym i delikatnym sposobie jedzenia widać było od dzieciństwa nabieraną albo i z krwią dziedziczoną obawę przed okazaniem grubiaństwa i żarłoczności. Anzelm przemówił pierwszy. Spojrzał na Justynę i jakby sobie coś nagle przypominając zapytał:
— A może by pani herbaty wypiła? My ją rzadko kiedy pijemy, ale zaraz można zrobić...
W bokówce, na olchowej czerwonej szafie stał niewielki blaszany samowar259 i Antolka już się z krzesła zrywała, aby biec go nastawiać. Ale właśnie w chwili, w której Anzelm pytanie swoje uczynił, Jan łyżkę na stole złożywszy, ręce na kolana opuścił i z uśmiechem głębokiego zadowolenia patrzał na Justynę, która w porcji ciemnego chleba, złotawym miodem posmarowanego, ze smakiem zęby zatapiając, także na niego patrzała. Oboje mieli uśmiechy w oczach i pytanie Anzelma usłyszeli dopiero wtedy, gdy je powtórzył.
— Zdaje się — powoli zauważył Jan — że apetytu po spacerze nie brakuje i może obejdzie się bez herbaty...
— Obejdzie się z pewnością! — zaśmiała się Justyna.
— A ja teraz już na siestrę i nie gniewam się, że sama do ula po miód poszła!
Zaśmiał się tak, jak śmieją się szczęśliwi, bez widocznej przyczyny, głośno, serdecznie, z głową w tył odrzuconą, i bez widocznej także przyczyny siedzącą obok Antolkę po włosach pogładził. Po czym łyżkę ze stołu delikatnie ujął i mleka nią zaczerpnąwszy, powoli do ust poniósł. Rękę miał dużą, w skórę ciemną i grubą, obleczoną, bardzo czystą, o szerokiej dłoni i długich, cienkich palcach.
Dnia tego przecież Anzelm był niepospolicie ożywiony, mówny260 i każde ciekawe oko długo zatrzymywać by się mogło na tym ociężałym, schorowanym, piętnem wielkich boleści przyobleczonym człowieku, kiedy dziś, pobudzany jemu tylko znanymi uczuciami, dworną uprzejmość i przyjacielską gościnność okazywał, rozmowę z gościem podtrzymać usiłując. Na ręku Justyny zobaczywszy czerwoną szramę zapytał, czy pochodzi ona od sierpa, a otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, długo, dziwnie migocącymi oczami na nią popatrzył.
— Ciężka praca! A? Chociaż to wszystko od uzwyczajenia261 zależy. Nie wiem ja tylko i wątpliwości mam co do tego, czy osoba tak pięknie na fortepianie grająca do takich grubych robót uzwyczaić się może.
Opowiedział, że nieraz idąc wybrzeżem rzeki albo przeprawiając się na jej drugą stronę, słyszał ją wspólnie z ojcem grającą.
— Słodka muzyka — uśmiechnął się — uszy głaszcze i serce przenika. To jest prawda, ale druga znów prawda, że tak prawie po całych dniach w instrument stukać to może i nie mniejsza fatyga, jak pleć albo żąć...
Na podwórku rozległo się ryczenie krów; dziewczęta zerwały się z siedzeń i pośpiesznie naczynia ze stołu sprzątać zaczęły; potem Elżusia nie ukazała się już więcej, a Antolkę widać było z dojnicą262 w ręku prędko przez sień na dziedziniec wybiegającą. Słońce zaszło już było od pół godziny; świetlicę napełnił szarawy zmrok. Jan małą lampę na komodzie zapalił i stryjowi oznajmił, że idzie najrzeć, czy parobek dobrze w nieobecności jego bydła i koni dopatrzył. Anzelm i Justyna zostali we dwoje.
Niespodzianie dla Anzelma i może dla samej siebie Justyna z krzesła swego zsunęła się na zydel i ku staremu pochylona, ustami do ramienia jego przylgnęła.
Nie zdziwił się bardzo, tylko zrazu, jakby przelękniony, w tył nieco uchylić się i kapotą otulić się spróbował.
— Nowina! — wyszeptał. — No... no... wina!
Ale ona z czoła i ramion wilgotne jeszcze włosy swe odgarniając i z wyrazem pieszczoty oczy ku niemu wznosząc, z cicha mówiła:
— Wiem, stryjku, wszystko, wszystko wiem...
— A skąd? Kto mówił? Pewno już Janek językiem nasiekł... Nic ja w tym złego nie widzę, bo jeżeli pani jest tak łaskawa, że z nim w przyjaźni chce pozostawać, to i nie powinien mieć żadnych przed panią skrytości.
Potrząsł głową.
— Ale żeby ktokolwiek, choćby i on, wszystko to wiedzieć i przeniknąć mógł, o tym wątpię... Głęboko trzeba kopać, aby wodę znaleźć, a tym bardziej człowieka, żebyś nie wiedzieć wiele lat z nim przebywał, jeszcze wszystkich skrytości jego nie rozpoznasz...
Ze wzrokiem kędyś daleko za otwarte okno puszczonym mówił dalej:
— Wszelako zdarza się na świecie. U Boga i mucha, kiedy każe, żołnierzem musi być. Mały ja człowiek jestem, ale na wielkie rzeczy w młodości swojej patrzałem i w nich maleńki udziałek wziąłem, a z tego i całe późniejsze życie moje wyciekło. Korczyn! Oj! I domyśleć się teraz nie można, jakie tam wtenczas rozlegały się mowy i postępki... Zdaje się, że wszystko, co ludziom Pan Bóg dał dobrego, poruszyło się wtenczas i zagadało. Brat obejmował brata, nie zważając na to, czy bogatego albo ubogiego obejmuje, rozumni głupim drogi pokazywali. A przed wszystkimi jeden cel świecił. Nas do tej festyny263 nie tylko dopuszczono, ale i zapraszano, żądając, abyśmy życie narażali, ale tym, co go nie utracą, takie rzeczy pokazując, że aby je dostać, każdy chętliwie głowę pod niebezpieczeństwa podstawiał... Wiele bym ja mógł w tej materii mówić i opowiadać, ale...
Długo wstrząsał głową, na parę gwiazd przez gałęzie sapieżanki przebłyskujących patrząc.
— Senne widowiska... czasowe mary...
Justyna, blisko do niego przysunięta, z jedną ręką pieszczotliwym ruchem na jego ramieniu złożoną a na drugiej twarz swą opierając, w milczeniu słuchała mowy jego powolnej, częstymi milczeniami przerywanej, w części tylko zwróconej ku niej a daleko więcej do półgłosem smutnych myśli i wspomnień podobnej.
— W książce jednej wyczytałem... „Jak muchy padną w boju syny ludzkie...” A w drugim miejscu tej samej książki, czy może jakiej inszej, napisano: „Jak glina w ręku garncarza, tak ludzie w ręku Stwórcy”. Taka to już być musi kondycja nasza, ale serce człowieka podczas za słabe bywa, żeby ją cierpliwie i pokornie przenieść. Widać za mało cierpliwy i pokorny byłem, bo kiedy już te rzeczy obróciły się na złą stronę i zaćma264 nieprzenikniona świat ogarnęła, zacząłem doświadczać nieścierpliwego żalu i gniewu, sam nie wiedząc nawet, przeciw czemu i przeciw komu ten gniew obrócić. Odżałować tego, co przeminęło, nie mogłem, ani też przywyknąć znów do zwyczajnego życia, od którego jakby na skrzydłach mnie odniosło. Co dawniej miłe było — obrzydło; co bawiło i radowało — wydało się samą marnością. Pójdę, bywało, z pługiem w pole i tylko wspominam, co w tamtych złotnych dniach widziałem i słyszałem; twarze różne, postępki, sprzeczki i zdania wspominam i z pamięci swojej umyślnie je wybieram, podobnie jak skąpiec dukaty ze skrzyni wybiera, oglądając je i lubując się nimi. Tak czasem pośród mgły wiosennej i pół dnia na polu przy pługu przestoję o robocie, do której wprzódy chętliwy i zdatny byłem, zapominając. Albo zimową porą do wesołej jakiej świetlicy, bywało, wejdę i patrzę, jak ludzie rychło o wszystkim zapominający śpiewają, weselą się, tańczą. „Czy oni powariowali?” — myślę sobie, słupem niemym i nieruchliwym w kącie stojąc, a im więcej oni weselą się, tym widoczniej przed oczami staje mnie ta polana leśna z tym swoim smętnym pagórkiem i śniegiem, co na nią w ciemności nocnej białymi płatami pada. Co nowy taniec zagrają, to ja zaszepczę: „Wieczne odpoczywanie racz
Uwagi (0)