Darmowe ebooki » Powieść » Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński



1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 62
Idź do strony:
a okręt utonie nad ranem. 
Tam obłęd jarzy — i bezgwiezdne mroki, widma podmorskich cmentarzy. 
Widzę Meduz latarnie — ich drgające ssawki — gniazda, utkane z piszczeli i trawki, wśród mórz zamtuza. 
Myśląc, wizjami gadam, jak Fr’Angelico! 
Myśląc — ja Prometeusz, w otchłani Kaukazu rozpięty — odczuwam ludzi jakby kępę ślazu — z gromów muzyką! 
Myśląc, jam mur Cyklopów — kościół odarty z pozorów, gdzie zamiast gromnic świecą oczy Wegi i skały zimne, twarde wśród przepastnych borów. 
Krzyż runął w otchłań: Wokół niewiadome brzegi! 
  Cyprian Norwid
Myśl — oto piekieł posłannica — ona mię na krużganek świątyń stawia i zachwyca! 
Myśl — oto mroków służebnica — ona w pokorze klęka, mówiąc: tajemnica! 
Myśl — to rozmowa wieczna Lucyfera z Chrystusem, gdy gwiazdy krążą nad eterem! 
  Juliusz Słowacki

Zmartwychwstań, duszo, która jesteś w górze — ludzie w otchłani Ciebie potrzebują; wśród rajskich witrażów kadzidła wirują, hymn na organach gra, jakby kuł Tytan w marmurze!

Kościele polskiej ziemi, żywocie, co dźwigasz Jezusa — uczyń mój naród bólów najgłębszych pożarem! niech idzie w Przemienieniu — niech u Świętego Obrusa dzieli się Wiedzy przenajświętszym darem!

Kołatko śmierci zamilknij u ołtarza: rozwarte piekło męki — to Voluntas Tua599! Dokoła nicość — ale w niej się stwarza Dzień Genezyjski — muzyka olbrzymia i czuła!

Król Duch już za naród wyrzekł do otchłani: Jestem! wziął skrzydła gwiazd, a zamiast serca: Jeruzalem —

i nad Ocean uniósł się z gromowym gestem i trumnę Życia rozwarł Miłości opalem!

Głębokim jest — a nad wszystkimi światami! i w niebo wstępuję — ja i Ojciec — sami!

Tyle świateł wśród mroków! tu wśród niepojętej męki — z uśmiechem się nachylam do nóg Matki Ziemi świętej!

powstając z ziemi mówi:

Umarli, którzy nie chcecie być ze mną na Wawelu! w tej czarnej z modrym sklepieniem królewskiej kaplicy, ukryci za nagrobkiem z mosiądzu, wy znad rzek Hadesu, niosący kwiaty asfodelu!

Wy, przez witrażów klejnoty przeświecający królewscy pątnicy, którzy słuchacie olbrzymiej kantyleny chóru! kardynał wam odprawia mszę w mitrze złocistej Assuru, a pastorał trzymają okropne mumie — starzy dostojnicy.

Widzę głębiny serc tych — tu Jezus nie wstanie, ni Zygmunt, przez rozpustę zjedzony, w Alchemii.

Kamieniu wędrowników, któż cię ma? organów łkanie — umilkły! kaznodzieja huczy — tak mroczno i źle mi.

Ksiądz mówi o Żydach, którzy przekupili żołnierzy nad grobem — i teraz przekupują tych, co wątpią w zmartwychwstanie —

Ja wątpię! i wszystkie modlitwy i długie konanie w mogile — i to, żem był bitym gromami Hiobem — każą mi wyjść z kościoła — dla honoru — krzyża.

Idę. I wielki ból mi pierś mą opancerza — na myśl, że idę sam — bez narodu — w wąwozach Golgoty...

Lecz słońca wszedł blask wieczny w me serce — tajemniczy, złoty.

IV Współczesny
Wykąpana w grozie gróz — dusza moja cicho łka — 
Idę w mroku — w ciemny mróz — pohańbiona dusza ma! 
U żelaznych zimnych bram, gdzie lat tysiąc kościół trwa, 
klękam w pustce — w mroku — sam! duch, jak wąż zdeptany, drga!  
W dzwon ten mogił chciałbym tłuc, zakląć — niech w mym sercu gra! 
bym jak dawny powstał Wódz — by Ojczyzna ze mną szła. 
Lecz zbłąkanych ludzi tłum w piekle głupich marnych żądz, 
a nad nimi gwiezdny tum600 — i ja — niemy wariat ksiądz! 
I odprawiam czarną mszę — na tych głazach schylam skroń, 
tu zimowe smętne krze601, ziemi czarnej wilgna woń... 
Księżyc, płacząc, nakrył mnie — jam wędrowiec, dawny trup! 
grozy życia straszne dnie — a nad nami zimny grób!... 
Wiara moja jest jak zórz nieskończona jasna dal —  
lecz przedziela mię świat burz i okropny trupi żal. 
Wśród ohydy zeszła noc — zadżumionych ludzi rój... 
Dzwon wciąż bije — ciemna Noc znów odpędza mię w grób mój! 
 
Rozchylają się mury i widać Miasto. Idzie tłum wśród błota z kopcącymi żagwiami. Tłum

Mrok północny na dżdżystych ulicach Warszawy. Nad moczar wilgny i podziemny idziem, gdzie w budce szyldwach ciemny, a mur więzienia wyrósł do nawy bezdennie czarnych niebiosów.

Przez moczar wilgny wiedzie tama, latarnie, kwiaty prostytutek: zda się Gomora i Adama, Kartago, Babel i Sodoma...

W oczach gasnących lśni namiętny smutek, za badyl biorą się rąk stoma i, grzęznąc, toną w pleśniejącym mule.

Duch mroków bierze swą ofiarę, wiodąc w potępień martwą Thule602!...

Wśród grozy więzienia nad moczarem błyska jaśń Bożego Syna... poznajem Go z Jego ramion uchylenia, — jaśnieje w mroku, jak lampa Maga Aladyna.

W mroczne sklepienia wszedł —

wyprowadza więźniów — w wolności krainę.

Cicho, tak cicho... nocne niebo szare i miasto żywych grobów tych prastare.

Wzniosły się marzeń monumenty — kabalistyczna iskrzy duchów brama —

ludzie z moczaru wznoszą się w ekstazie świętej na gór wulkany, jakby Fuzijama603!

My w mroku — z myślami, co jakby kościół stary — myśli te więdną i butwieją —

i jak w głęboką, pustą studnię — patrzymy w otchłań naszej wiary!

Miecz i księgę bierze do rąk Mickiewicz, czyta ze św. Pawła list, a przetwarza go na życie własne. Mickiewicz

W pracach rozlicznych — w ciemnicach obficiej, niźli w tryumfie; rażon mękami nad miarę. W śmierci częstokroć — łzy mi płyną skrycie tak gorzkie, że ich nie śmiem dać Bogu w ofiarę!

I nic, to, żem był od mędrków biczowan pięciokroć po czterdzieści plag bez jednej — litości byłem bit rózgami i raz’em604 był ukamionowan i trzykroć’em605 się rozbił w mojej barce biednej.

Noc tę pośmiertną byłem w morskiej głębi.

W drogach częstokroć — w niebezpieczeństwach rzek, w lasach, gdzie zbóje i gdzie strach ziębi oczyma powieszonych, z których duch już zbiegł...

Konały mi wierzenia jedno za drugim... złe serce, czemu nie zawyjesz? poznałem kościelny gwóźdź, który mi nie dał iść za pługiem, lecz mię przybijał do trumny w nieba osłonie.

W niebezpieczeństwach od rodziny — w niebezpieczeństwie od poganów, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwie na morzu; w niebezpieczeństwach na pustyniej i pośród kurhanów; w niebezpieczeństwach między fałszywą bracią i w własnym bezdrożu!...

W pracy i w kłopocie — w częstym niespaniu; w głodzie i pragnieniu — w pościech606 i w nędzy; w zimnie i nagości!...

Księżyc mię na barłogu oglądał — obłędnym wzrokiem Jędzy!

Oprócz tych szarpań, którymi bronuje mię życie — ileż krzyków sumienia! starań o wszystkie kościoły! ile krążących gwiazd, a pod nimi loch i wycie i żądza, co nagle wypala żagwią oczodoły.

Któż choruje — a ja nie choruję?

Któż się zgarsza607 — a ja nie jestem z Gomory?

Człowiek jestem i bóg szatanów mię policzkuje — w Damaszku serca mego zamknęły się zaworu.

Trzykroć’em Pana prosił, aby mnie odstąpił — lecz On we mnie upodobał, kiedym jest bez mocy — i mnie zachwyca do Raju, gdym i w groby zwątpił, i zorze mi daje, ślepemu, wśród polarnej nocy!

Dzień przeminął — a noc się przybliżyła! i trzeba na się włożyć zbroję jasności!

Im więcej jam poniżon — tym większą jest Siła i przyjdzie Świt — gdy z martwych wstaną kości.

Albowiem pewienem, że ani żywot, ani zgon — ani Aniołowie, ani księstwa, ni wszelkie duchy — ani teraźniejsze dzieje, ani przyszłych nieszczęść tron — ani moc, ani wysokość, ani w głębokości głuchej

Żadne stworzenie mię nie oddzieli od Bożej Miłości —

(która jest — zasłoną na mych oczach — w Niewiadomej Męce).

Łzy mi płyną — straszne zaobłędne łzy!... Na mogiły wychodzę, których wciąż więcej i więcej...

Jam Mojżesz, choć w pustyni nie mam już źródlanych skał! jam Eliasz, choć naród mój jest już mogiłą —

ja w czarnej otchłani będę jak Cherubim stał: duch Pański — jestem świat gniotącą bryłą.

Niewiadomy — może zły? klękam na grobie, i tak mi straszno, bo w ten grób się zwali wszystko, w com wierzył —

Głos Trismegisty

W bezmiernej chorobie!

Mag Litwor
bierze Biblię

Nie należy już się spowiadać z tej biblijnej księgi. Było to kiedyś życiem.

Teraz kościół polską krainę ugniata i nie daje wyjść na góry, w oświetlone łęgi, i pracować nad przyszłością świata.

Księgę kładzie na ołtarzu. Płoną z wolna karta za kartą. W stallach drzemiący budzą się prałaci — oburzeni wskazują palcami na Maga Litwora i Mickiewicza. Kardynał
wstaje w swych fioletach
Na kolana, duchy krnąbrne, na kolana!  
cóż to, nie wiecie, że kościół bywa rózgą Pana? 
to nie heder, aby każdy wnosił swoje komentarze! 
u kościoła postawić żądam policyjne straże. 
Tu nie Polska, lecz kościół rzymsko-katolicki! 
za wami idą Żydzi i różne socjaliki-Wicki. 
A ty, mości Mickiewicz — dano ci posągi 
dwa kosztowne — to się ciesz. Lecz wara cuda czynić w naszej stągwi! 
i wara sprawdzać tu — za świętym parawanem. 
Krzyż ten zbyt jawnie świeci, okryć go krepą dogmatów. 
 
Prałaci zasłonami okrywają krzyż. Tłum

Naczynie głupoty! Babilońska ścierka! wieczny Awinion! nasze serca krwawią się nad łanem, zasiewając ziarno Boga — —

— a ci Annasze wznoszą grób... gorze im! gorze im!

Z ciemnych kątów katedry wychodzą tłumy rozżarte i wrogie. Grupa I.
Głupie Polaki! dobrze wam było, kiedy wami rządziła Esterka?  
my teraz będziem rządzić! o Elohim! o Elohim! 
  Grupa II
Kościół jest jeden — z tej i z tamtej strony Buga —  
a przez ciemnotę urasta nam w niebie zasługa. 
  Grupa III
Trędowatych usunąć, — owce, co mają krętki w głowie, 
co zjadają papierki święte... Pani Kozłowa opowie, 
jako czynili księża w miłosnym ogrodku! 
Poznać drzewo po mszycach, was proszą zza Buga na wodku!  
przemierzli strzelajmy w nich, nim wszystkie sługi nam zatrują! 
precz z ascetyzmem księży! lepiej nam z naszą na plebaniach rują!... 
  Legat papieski
Silentium608, Polacy! macie słuchać tego, co was kara: 
wszystkich władców, jacykolwiek... Idzie do nieba ofiara,  
wszelka władza od Boga — mówi Paweł. 
Nawet kiedy sarnę 
rozerwą w lesie wilcy — i to nie pójdzie na marne!  
Wszystko przewidział Bóg w prastarym swym zegarze — 
a krnąbrnych w imieniu Boskim — ja ukarzę! 
 
Do prałatów
Wydobądźcie tę na zapas Encyklikę, 
w duchu Tomasza z Akwinu, lecz zbrojną tudzież w politykę! 
 
W kościele burzy się — wre — niektórzy z jękiem chylą się do nóg Legatowi, który ich głaska. Prałaci podali mu papier — on daje kardynałowi do czytania głośnego. Kardynał
Naród polski był od wieków nierządny. 
Dostał się przeto w niewolę. Dziś — zamiast się kajać,  
poczyna farmazonić — nawet się uzbrajać. 
Miejcie cierpliwość: na końcu świata jest Dzień Sądny, 
tak przyrzeczone w Piśmie. Wy, tworząc pogromy  
w Kiszyniowie — w Odesie; mordując kozaków  
na ulicach Warszawy; wy w nienawiści do Prusaków 
wypędzając ich z ziemi — nie dziwcie się, że Bóg ukuł gromy  
na wasz przewrotny obyczaj. Przeklinam wasze Veto609.  
Rozkazuję Wam nie mówić już o Polsce. 
Podpis jest: Richtig! stimmt610! Wot eto611! 
  Legat Papieski
Rzymska Encyklika mnie samego oświeciła. 
Polsko, Polsko — nie jesteś ty już memu sercu miła. 
Margraf Kuno na ciebie się żali — i se non e vero e ben trovato —  
jesteś dla wszechrozbrojenia wieczną tarapatą. 
Przeklinam cię! choć jeszcze nie oficjalnie, 
lecz nie waż się iść kroku dalej — w duchu ni socjalnie — 
bo namiestnik Chrystusa i ta ziemna Trójca —  
potrafi ujarzmić tego, kto mędrek i zbójca! 
 
W katedrze zapanowuje osłupienie. Niejeden osuwa się na ziemię w bezmocy, w innych wybucha gniew — rzucają olbrzymie kłody do stosu — nagłym ogniem zajmuje się w krepie żałobny Chrystus. Wtedy widnieje w murze ukryta jama. Wylatuje olbrzymi Puchacz-widmo w tiarze. Spod stropu rozlega się cicha, złowieszcza muzyka Trismegisty. Ludzie z toporami rzucają się do krzyża, by zrąbać. Wstrzymuje ich sędziwy Król Włast, który podnosi się z klęczek przed ołtarzem — długo trzęsie się ze wzruszenia, mówi — a z chórów odpowiadają mu spiżowe dźwięki. Z hałasem powstają prałaci z miejsc, lecz rychło milkną. Król Włast
Wiekuistna Prawda mówi w mrokach do mnie:  
wyjdź z Watykanu! 
nie łudź się pięknością loggi Rafaela, tym, że ogromnie  
trwożą tytany w Ostatnim Sądzie u stóp Chrystusa rydwanu.  
Wyjdź, duszo, z murów ciasnych Watykanu: 
Sarto612 rozdarł ostatnią ułudy zasłonę 
i ukazał Machjawelstwo słówkami grzecznione. 
Wspomnijmy Borgiów, którzy doprawiali 
trucizny, patrząc na podwórcu zamkowym, 
jak za klaczami goniły rozgrzane ogiery. 
Majestatyczny papież wraz z synem i córą 
gościom wierzącym leją do czar cyjankali. 
Rasowe Afrykany! Wolę ich pryjapizm szczery, 
na krzyżu Wenus i życie, ciekące purpurą, 
niż twoje, Sarto, cnoty — z gromnic zapachem jałowym. 
———————— 
Więc mówisz, że Mrok jest łagodny, rozumny!  
pięknieś wykrajał taki szmat olbrzymi łgarstwa!  
mówisz, że Polska rzezie sprawia, modląc się z swej trumny,  
na której legł zmorą Krzyżak, jakby trądu warstwa! 
Więc mówisz, że arcybożnik wyżyty z rozumu,  
dobrze uczynił, łając egzaltacji tłumu 
i swoim księżom każąc stać na Bagna straży? 
Zaiste, że im Chrystus swej ukaże twarzy 
i na prawdziwą drogę wywiedzie. — Mówiłeś pielgrzymce 
polskiej, która przyniosła grosze i hołdy składała twej drzymce, 
Ty — dusz sułtanie, krwawszy niźli nad Bosforem,  
gdyż pastwisz się nad sercem Polski, zbłąkanem
1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 62
Idź do strony:

Darmowe książki «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz