Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖
Nietota to powieść mistyczna. Symboliczna i syntetyczna. Należy więc ze spokojem przyjąć fakt, że o podnóże Tatr uderzają tu fale morskie, a wśród fiordów gdzieś pod Krywaniem książę Hubert (tj. utajniony pod tym imieniem Witkacy) podróżuje łodzią podwodną.
Na drodze poznania — własnej jaźni czy rdzennej istoty Polski — najwznioślejsza metafizyka nierzadko i nieodzownie spotyka przewrotną trywialność.
Postacią spajającą całość tekstu jest Ariaman, wskazywany przez krytyków jako alter ego autora (razem zresztą z Magiem Litworem i królem Włastem). Głównym antagonistą samego bohatera i wzniosłych idei, które są mu bliskie, pozostaje ukazujący w kolejnych rozdziałach coraz to inne swe wcielenie — tajemniczy de Mangro. Któremu z nich dane będzie zwyciężyć?
- Autor: Tadeusz Miciński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński
W lodozwał, tchnący majestatem zgonu, wpatrywała się kobieta, jam wolał ten drugi lodowiec słowiańsko-indyjskiego Haremu. Muszę wam wyznać, że mój przodek był pierwszym perskim tłumaczem w Polsce mistycznego poematu o Jussufie i Zulejce102. Nieraz też objawiał się mi duch mego ancêtre103 moslemińskiego104, o którego zresztą tyle dbam, co i o samego Rolanda105: tak mało ważę wszelkie przywileje rasy, mając zamek słońca nad bezgranicznym, dyszącym wielką opowieścią, morzem.
Mówicie, limby, że to jest pycha?
To jest dopiero tabliczka mnożenia rachunku nieskończonościowego Duszy. Lecz i wy ją macie? więc zaświadczcie o niej! —
Ujrzałem twarz mej sąsiedzicy106, w tej chwili zaiste wieszczą.
Myślicie, o limby, żem wyspowiadał się z moich poszukiwań Miłości? Wiedzcie, że mam 9 komór milczenia w swym sercu, trudno je wypełnić naraz i dlatego nie tonę.
Miłuję Miłość — jak Dante, choć już nie wierzę, że obróci ona ziemią i gwiazdami; w dawnych, dobrych czasach Romansu Róży107 usadziłbym miłość na wielbłąda i krokiem aleksandryny, śloki czy heksametru108 wiódłbym ją, grając na flecie. Mówiłbym do Miłości przy jaszczurkach w południe, orłom nad wieczorem, duszom o północy, słowikom mdlejącym o brzasku; wiódłbym Kobietę-Mesjasza do tej jaskini w dalekim podbiegunowym kraju, gdzie męczy się Loki109, zły tytan i wąż kapie mu jadem w obnażone serce.
Lecz żyjemy w czasach srogich, nieprzyjaznych dla życia duszy. Zapytałem Wieszczkę lodowców, jaką mi radzi wybrać drogę, aby zajść jak najzawrotniej i znaleźć miłość Giocondy110 księżycowej na najwyższym kręgu astralnej wieży magów Zigurat111? — zachrobotały kierbce112 na kamieniach, zjawiło się kilku Kumanów, przepraszając Panią tę za nieuwagę, położyli ją na noszach i ponieśli.
Miałem iść wraz za tą Damą? Wszakże to nie było porwanie mojej wybranej, dla której zdobycia mógłbym wznieść Krywań113 na Lodowym114 i Kościół Panny Marii Krakowskiej umieścić jeszcze, jak kapliczkę, na wirchu!
Wieszczka nie powiedziała mi imienia swego ani zamieszkania. Zrozumiałem, kiedy ją odnosili na noszach, że była jakąś wielką Panią. Mówiła ze mną tak, jakby z ogrodnikiem, który strzeże tych azalijek115 — jednak sama wybrała królestwo, gdzie nawet porosty przestały oddychać na kamieniach wśród wiecznej polarnej zimy Lodowca Zgonu.
I oto patrzcie! wywlokła się za mną olbrzymia chmura, a w niej kołysze się umierający łabędź: tęsknota za Polską!
Jeśli tak wesoły ma być ten gościec Polski — to lepiej od razu w ośmiu buddyjskich piekłach mroźnych116 założyć hodowlę jedwabników. Polska tej Wieszczej Mary wyrasta z życia, lecz wznosi się nad nim — jak Bóg nad swymi kaznodziejami. I zapewne wchłonie cały smętek niedorzeczny obrazu, gdzie Dziecię Jezus idzie wsparte na lwie, obok wesoło hasa źrebię, wół wyciąga poczciwą głowiznę, a tygrys śpi snem dobrego pasterza na trawie. Ideał pewnych marzycieli przedstawia moment zapewne po uprzedniej laparotomii117, gdzie wnętrzności zmieniono wszystkim dwu i czworonogom, z wyjątkiem pijawki — tej wolno żłopać w najlepsze krew, idącą z krzyża — zaś krzyż, to, jak wiadomo, rzecz „bardzo dobra — ino, wicie, ciężko jest temu, kto go ma dźwigać!”.
Być może, iż tego, co już najwyższe, nie ma kto rozpinać na krzyżu! —
Zapuściłem się w wielką prerię traw — i — o wstydzie! — zacząłem schodzić ku jakimś błękitniejącym powabnym dalom. Winne były temu złowabne nimfy w postaci świerszczy, które mnie wiodły wciąż w swej kompanii śpiewackiej, bardzo rade z tego, że ich łachocą skrzydełka. One mnie namówiły, abym się zwierzył, mówiąc, iż człowiek w języku Pralechów znaczy „dźwięczną mowę mający”...
Tak pochlebiając mi, zaprowadziły mnie z wyżyn milczenia na te pogwary118 jaskini nadmorskiej, gdzie zasnę wnet wśród leżących kupami alg, wonnych od jodu i od słonych powiewów morza.
Zresztą i rozum nakazuje mi wejść do jaskini, bo Tatry zmieniły się w jeden huragan — pioruny biją i zaczyna mi być prawdziwie dobrze.
Zasnę snem czterdziestu młodzianków w piecu ognistym119.
I widzicie mnie teraz, o limby, zabłąkanego w puszczy mego ducha tak, że ledwo kilka tych myśli mogłem wysnuć, obiecawszy słuchaczom wśród ciemnej nocy szatańsko wiele — jakąś Mahabharatę120 Tatr!
Lecz tę wygwieździ wam noc, wyprorokuje księżyc, wyhuczy wiatr, zachełbi121 nią Morskie Oko, zimnymi palcami wykołacą ją u bram Umarli.
Moje skały — Wam po prostu powiem: nigdy w życiu niczego urzeczywistnić nie zdołam, i tę miłość, która tuła się po dziewięciu dantejskich kręgach mego serca, będę musiał strącić w otchłań. Kobiecie jej nie oddam, gdyż każda jest Nietotą, lichą rośliną, pokrewną Lepidodendronów122, na której jednak rozpryska zawsze kosa mojej metafizyki; Bogu nie — gdyż jest to malarz swej własnej bezeczci: El pintor de su deshonra123 — malarz, który w ludziach wymalował swą odwieczną infamię124: jest On zły, mściwy, narzucający się ze zbawieniem, niepomagający nikomu, i jak fakir płynie na lichej tratwie przez swe najgłębsze nicości: nie dziw, że co chwila znika nam z oczu!
Miłować nie mogę niczego, prócz bezmiarów, niezapełnionych jeszcze krzykiem żadnego okrętu Argo125, żadnej karaweli Vasco da Gamy126, żadnego aeroplanu127, żadnego podwodnego statku, uwięzłego w Bizercie128.
Tam — wieczne tam — bezdroże jedynie miłuję!
Wieszczka Lodowców powiedziała mi, streszczając swe wrażenie:
— Ariaman nie uświadamia nic, zapomina o wszystkim i nie umie wyciągać wniosków z niczego. —
To straszne, nieprawdaż? Przypominam, że w kajucie rozbitego okrętu czytałem powieść o księciu, zwanym Idiotą129, wprawdzie to był wcale nie najgłupszy z ludzi!
Także i Don Kichot130, kiedy wyzdrowiał na łożu śmiertelnym i puścił się w nową podróż — to zadziwił nawet Sancho Pansę swoją roztropnością! Może będzie tak i ze mną. Tymczasem moja mądrość polega przede wszystkim na tym, że z dala żyję od ludzi, bo inaczej byłbym przez nich od razu strąconym aż na dno. Wywędrowałem do takich krajów, gdzie w ogóle już nazwa człowiek staje się nonsensem.
Milczeniem bezgranicznym zakończyła się ostatecznie rozmowa Ariamana z limbami.
Ten szukający Wtajemniczeń nie domyślał się, że jego spowiedzi wysłuchuje najgroźniejszy tyran, najzręczniejszy Proteusz131, najbardziej nieuchwytny wróg Boga w Tatrach!
Trismegista — Król Wężów, który od dawna już rzucał na duszę Ariamana swe trujące mroki...
Ariaman wyszedł z groty nad morzem wśród jarów Lodowca Zgonu i szedł kędyś132 po ciemku.
Deszcz ustał.
W smętnym mroku ginęły za widnokręgiem krwawe żarze133 księżyca.
Wydawało się, że to już zmierzcha Kosmos: niezmierna melancholia zaprzepaszczania się natury i serca! Ariaman uczuł się zawieszony w jakiejś pustce bezkresnej, jak Szymon Mag134.
Wzięła go nieprzeparta ochota zejść znowu, lecz już ostatecznie w rozszczelinę135 wulkanu, gdzie żył Król Wężów, i zakołatać tam do bram spiżowych.
Wtem uczuł mróz, jakby tysiące macek głowonoga. W górze zawieszona głowa demonicznego Węża ze szmaragdowymi oczyma — niżej zaś otwarta czeluść do straszliwego jego Zamku.
Ariaman ujrzał, iż nie ma już innego zejścia z wysokości niezmiernej: wyjące wzburzone morze wydawało się z tych wyżyn jeziorem, śniącym w jesiennej topielic kołysance. Głos jakiś wewnętrzny szeptał mu: wytrwaj jeszcze — bliskie zbawienie twe!
Lecz upór zwątpienia, rozpacz wieloletnia i poczucie zemsty przeciw własnemu losowi zwyciężyły.
Jak księżyc walący się na ziemię, zasępiła całe jego jestestwo decyzja Złego. Ariaman przeszedł most wiszący, który złożony tylko z trzech lin, chwiał się nad przepaścią potworną.
W dole wyła rzeka.
Krok jeden wahania strącał w bezdno.
Ariaman wszedł do jamy Króla Wężów.
Był rad, iż odrzucił za siebie tęczującą Maję136 — i że teraz iść będzie w Mroku nieprzejrzanym, lecz tryumfującym na wieki i będącym jedyną Prawdą.
W dali niezmiernej opuszczonego świata zabrzmiał turowy róg —
potężny hejnał rozlegał się wśród skał, jakby wspaniały grający pan Zawisza Czarny137 jechał do zamku swego pod Łomnicą.
Potężny hejnał Polski przyszłej — indyjskiej, runął na możne, lecz tak niepojęcie rozpaczne serce Ariamana — zapuścił w nim złotostrunne szpony — zbroił w tarczę ze słońca, przekuwał w Miłość, ubierał w szyszak138, dawał miecz wiedzy —
Ariaman dawniej poczułby się w każdej łacie swego pokruszonego serca — Wojownikiem Istnienia.
Lecz było już za późno. Wyjścia znaleźć nie mógł. Więzienie nad nim się zawarło. Podziemia potwornej grubości oddzieliły go od świata. Był więźniem Króla Wężów.
Błąkał się w strasznych labiryntach, a jedynym głosem był puchacz, który zdawał się śmiać szyderczo —
i echo w duszy Ariamana mówiło:
nigdy już!139
Echo hejnałuTak mówił konny rycerz Mag Litwor, stając w ciemnej głębi Wielkiej Doliny pod Giewontem:
Noc jest — i serce moje, okryte żałobą, ma znowu znaleźć się przed bramą Tajemnicy i oglądać cmentarze pełne bielejących kości, którym żaden prorok Ezechiel158 nie każe zmartwychpowstać!
Serce moje, okryte mrokiem tysięcy i milionów
Uwagi (0)