O miłości - Stendhal (gdzie czytac ksiazki txt) 📖
O miłości to obszerne studium autorstwa Stendhala dotyczące miłości.
Autor wyróżnia różne rodzaje miłości, począwszy od takiej z potrzeby serca, przez błahą oraz rządzoną namiętnościami, po miłość z próżności. Wypowiada się na temat przeżywania miłosnych uniesień przez obie płcie, analizuje różne przeżycia, a także udziela porad — jednym z uzupełnień do powieści jest Katechizm uwodziciela, opublikowany na podstawie wczesnego szkicu Stendhala, odnalezionego w 1909 roku.
Marie-Henri Beyle, piszący pod pseudonimem Stendhal, to jeden z najsłynniejszych francuskich pisarzy początku XIX wieku. Był prekursorem realizmu w literaturze — uważał, że zostanie zrozumiany dopiero przez przyszłe pokolenia. Sformułował koncepcję powieści-zwierciadła.
Czytasz książkę online - «O miłości - Stendhal (gdzie czytac ksiazki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal
Podczas przygotowań, dość długich zresztą, gdyż nimeśmy się zapuścili w tę czeluść, trzeba nam było zjeść gdzieś obiad, bawiłem się obserwowaniem tego, co się działo w głowie jasnowłosego oficerka bawarskich szwoleżerów. Poznajomiliśmy się świeżo z tym sympatycznym młodzieńcem, który mówił po francusku i oddawał nam wielkie usługi w porozumiewaniu się z wieśniakami. Młody oficer, mimo że nader przystojny, nie był furfantem, przeciwnie, zdawał się bardzo do rzeczy; pani Gherardi zrobiła to odkrycie. Widziałem, jak oficer w mig zakochał się w uroczej Włoszce, która nie posiadała się z uciechy, że zjeżdża do kopalni i że znajdzie się pięćset stóp pod ziemią. Pani Gherardi, wyłącznie zajęta pięknością szybów, korytarzy oraz pokonaną trudnością, była o tysiąc mil od tego, aby chcieć się komuś podobać, a tym bardziej zachwycać się kimś.
Słuchałem ze zdumieniem osobliwych zwierzeń, jakie, ani wiedząc o tym, zaczął mi czynić oficer bawarski. Był tak pochłonięty niebiańską i ożywioną dowcipem postacią, która siedziała z nim przy jednym stoliku w gospodzie, słabo oświetlonej okienkami o zielonych szybkach, iż zauważyłem, że często ani wie, co i do kogo mówi. Uprzedziłem panią Gherardi; gdyby nie ja, postradałaby to widowisko, na które młoda kobieta zawsze chyba jest czuła. Uderzył mnie zwłaszcza odcień szaleństwa, który wzmagał się w refleksjach oficera; wciąż znajdował w tej kobiecie doskonałości niewidzialne moim oczom. Z każdą chwilą to, co mówił, malowało w mniej podobny sposób kobietę, którą zaczynał kochać. Powiadałem sobie: „Ghita jest z pewnością tylko pretekstem wszystkich zachwytów biednego Niemiaszka”. Na przykład zaczął wysławiać rękę pani Gherardi, którą to rękę w dzieciństwie zeszpeciła mocno ospa, tak iż od tego czasu została ciemna i bardzo pocętkowana.
„Jak sobie wytłumaczyć to, co widzę? — powiadałem sobie. — Gdzie znaleźć porównanie, aby jaśniej oddać swoją myśl?”
W tej chwili pani Gherardi igrała gałązką okrytą migotliwymi diamentami, którą dali jej właśnie górnicy. Słońce świeciło jasno, było to trzeciego sierpnia, a małe solne kryształy rzucały tyle blasku co najpiękniejsze diamenty w jarząco oświetlonej sali balowej. Oficer bawarski, któremu przypadła szczególnie osobliwa i świetna gałązka, ofiarował pani Gherardi zamianę. Przystała; on zaś biorąc jej gałązkę, przycisnął ją do serca ruchem tak komicznym, że wszyscy Włosi zaczęli się śmiać. Zmieszany oficer zwrócił się do pani Gherardi z przesadnymi, a szczerymi komplementami. Ponieważ wziąłem go po trosze w opiekę, starałem się usprawiedliwić szaleństwo jego zachwytów. Powiadałem Ghicie:
— Wrażenie, jakie sprawiają na tym młodym człowieku pani szlachetne włoskie rysy, oczy, jakich nigdy nie widział, zupełnie odpowiada procesowi krystalizacji na tej gałązce, którą pani trzyma i która się pani wydaje tak piękna. Odarta z liści przez mrozy zimowe z pewnością nie miała nic olśniewającego. Krystalizacja soli okryła czarną gałązkę tak lśniącymi i licznymi diamentami, że jedynie tu i ówdzie można dojrzeć gałązkę taką, jak jest.
— Cóż stąd za wniosek? — spytała pani Gherardi.
— Że ta gałązka wiernie przedstawia Ghitę, jak ją widzi wyobraźnia młodego oficera.
— To znaczy, łaskawy panie, że pan widzi tyleż różnicy między mną rzeczywistą a mną widzianą oczami tego sympatycznego młodzieńca co między zeschłą gałązką a diamentową agretką, jaką ofiarowali mi górnicy?
— Pani, młody oficer odkrywa w pani przymioty; których my, dawni przyjaciele, nigdyśmy nie widzieli. Nie mogliśmy się dopatrzeć, na przykład, wyrazu tkliwej i współczującej dobroci. Ponieważ ten młodzieniec jest Niemcem, pierwszym przymiotem kobiety w jego oczach jest dobroć, natychmiast tedy widzi w pani wyraz dobroci. Gdyby był Anglikiem, ujrzałby w pani arystokratyzm i lady like374 jakiej księżnej; ale gdyby był mną, widziałby panią taką, jaką jesteś, ponieważ od dawna, na swoje nieszczęście, nie mogę sobie wyobrazić nic bardziej uroczego.
— A, rozumiem — rzekła Ghita. — Z chwilą gdy zaczynacie zajmować się kobietą, widzicie ją już nie taką, jak jest, ale taką, jaką chcecie widzieć. Korzystne złudzenia, jakie rodzą się z tego pierwszego zainteresowania, porównywa pan z tymi ładnymi diamentami pokrywającymi ogołoconą gałązkę, a widzialnymi, nich pan to zważy, jedynie oku tego młodego człowieka, który zaczyna kochać.
— Oto — podjąłem — przyczyna, że rozmowy zakochanych wydają się tak śmieszne rozsądnym ludziom, nieświadomym zjawiska krystalizacji.
— A, pan to nazywa krystalizacją — rzekła Ghita. — Dobrze więc, drogi panie, niech pan krystalizuje dla mnie.
Obraz ten, nieco dziwaczny, uderzył panią Gherardi. Kiedyśmy w kopalni przybyli do sali oświetlonej setką lampek robiących wrażenie dziesięciu tysięcy dzięki kryształkom soli migocącym ze wszystkich stron, rzekła do młodego Bawara:
— Och, jakie to ładne! Czuję, że krystalizuję na rzecz tej sali, przeceniam jej piękność; a pan, czy pan krystalizuje?
— Tak, pani — odparł naiwnie młody oficer, zachwycony, że ma jakieś wspólne uczucie z piękną Włoszką, ale nie bardzo rozumiejąc, o czym ona mówi. Ta prosta odpowiedź rozśmieszyła nas do łez, ponieważ spowodowała wybuch zazdrości pewnego dudka, którego Ghita kochała i który zaczął być poważnie zazdrosny o bawarskiego oficera. Znienawidził słowo „krystalizacja”.
Po wyjściu z kopalni mój nowy przyjaciel, oficer bawarski, którego mimowolne zwierzenia bawiły mnie znacznie więcej niż szczegóły eksploatacji soli, dowiedział się ode mnie, że pani Gherardi nazywa się Ghita i że zwyczajem włoskim jest nazywać ją w jej obecności la Ghita.
Biedny chłopiec, drżąc cały, ośmielił się nazwać ją, mówiąc do niej, la Ghita, a pani Gherardi, ubawiona nieśmiało-namiętnym wyrazem młodego człowieka oraz silnie poirytowaną miną kogoś drugiego, zaprosiła oficera na śniadanie nazajutrz, w przeddzień wyjazdu do Włoch. Skoro ten odszedł, zirytowany amant rzekł:
— Proszę, może pani raczy nam wytłumaczyć, czemu nas pani uszczęśliwia towarzystwem tego blondasa z baranimi oczami?
— Temu, łaskawy panie, że po dziesięciu dniach podróży, spędzając ze mną cały dzień, widzicie mnie wszyscy taką, jak jestem, te zaś czułe oczy, które pan nazywasz baranimi, widzą mnie jako doskonałość. Nieprawdaż, Filippo — dodała, spoglądając na mnie — te oczy pokrywają mnie błyszczącą krystalizacją; jestem dla nich doskonała; co zaś jest cudowne, to że co bądź bym uczyniła, jakiekolwiek głupstwo zdarzyłoby mi się powiedzieć, w oczach tego młodego Niemca nie przestanę być nigdy doskonałością; to bardzo wygodnie. Ty na przykład, Annibalino — (amant, którego uważaliśmy po trosze za durnia, nazywał się pułkownik Hannibal) — założę się, że w tej chwili nie uważasz mnie za zupełnie doskonałą. Uważasz, że źle czynię, dopuszczając tego młodzika do mego towarzystwa. Czy wiesz, czego to dowodzi, mój drogi? Nie krystalizujesz już dla mnie.
Słowo „krystalizacja” stało się modne w naszym kółku i tak dalece uderzyło wyobraźnię pięknej Ghity, że przyjęła je na wszystko.
Za powrotem do Bolonii, ilekroć ktoś opowiedział jakąś historyjkę miłosną w jej loży, zwracała się do mnie. „Ten rys potwierdza lub obala naszą teorię” — mówiła. Powtarzające się akty szaleństwa, dające kochankowi spostrzegać wszystkie doskonałości w kobiecie, którą zaczyna kochać, nazywały się zawsze między nami krystalizacją. To słowo przypominało nam najmilszą podróż. Nigdy tak dobrze nie czułem wzruszającej i samotnej piękności jeziora Garda; mimo dławiącego gorąca spędzaliśmy na łodziach rozkoszne wieczory. Przeżyliśmy tam chwile, których się nie zapomina; był to jeden ze świetnych momentów naszej młodości.
Jednego wieczora ktoś przyniósł nam nowinę, że księżna Lanfranchi i piękna Florenza walczą o serce młodego malarza Oldofredi. Biedna księżna zdawała się szczerze zakochana, młody zaś artysta mediolański zajęty był wyraźnie jedynie Florenzą. Pytano się: „Czy Oldofredi jest zakochany?”. Ale błagam czytelnika, niech wierzy, że ja nie próbuję usprawiedliwić tego rodzaju rozmowy gwałcącej reguły francuskiego konwenansu. Nie wiem czemu, tego wieczora uparliśmy się dociekać, czy malarz kocha się w pięknej Florenzie.
Zgubiliśmy się w mnóstwie drobnych faktów. Kiedyśmy się znużyli badaniem odcieni prawie niedostrzegalnych i w gruncie nieistotnych, pani Gherardi opowiedziała nam proces, który wedle niej rozgrywa się w sercu Oldofrediego. Zaraz z początku miała nieszczęście użyć słowa „krystalizacja”. Pułkownik Hannibal, który wciąż miał na sercu gładkie liczko bawarskiego oficera, udał, że nie rozumie, i spytał nas po raz setny, co rozumiemy pod krystalizacją.
— To, czego nie ma we mnie dla pana — odparła żywo pani Gherardi. Po czym, zostawiwszy w kącie jego i jego kwasy, zwróciła się do nas: — Uważam — rzekła — że mężczyzna zaczyna kochać, kiedy go widzę smutnym.
Okrzyknęliśmy się:
— Jak to! miłość, to rozkoszne uczucie, które zaczyna się tak pięknie...
— A które czasem kończy się tak brzydko, kwasami, sprzeczkami — odparła pani Gherardi, śmiejąc się i spoglądając na Hannibala. — Rozumiem wasze protesty. Wy, gruboskórni mężczyźni, widzicie w narodzinach miłości tylko jedno: kocha się albo nie kocha. Tak pospólstwo wyobraża sobie, że śpiew każdego słowika jest jednaki; ale my, które umiemy go słuchać z przyjemnością, wiemy, że jest dziesięć odcieni między słowikiem a słowikiem.
— Jednak zdaje mi się, pani, że się kocha albo nie kocha.
— Bynajmniej, drogi panie; to tak, jakby pan powiedział, że człowiek, który wyrusza z Bolonii, aby się udać do Rzymu, przybył już do bram Rzymu, kiedy z wysokości Apeninów widzi jeszcze waszą wieżę Garisendę. Jedno z tych miast leży daleko od drugiego i można być na ćwierć drogi, w połowie, w trzech czwartych, nie dojechawszy jeszcze do Rzymu, a nie będąc już w Bolonii.
— W tym pięknym porównaniu — rzekłem — Bolonia oznacza zapewne obojętność, a Rzym doskonałą miłość.
— Kiedy jesteśmy w Bolonii — odparła pani Gherardi — jesteśmy zupełnie obojętni, nie w głowie nam zachwycać się kobietą, w której może kiedyś będziemy się kochali do szaleństwa; tym bardziej wyobraźnia nie sili się przeceniać jej zalet. Słowem, jak mówiliśmy w Hallein, krystalizacja jeszcze się nie zaczęła.
Na te słowa Hannibal zerwał się wściekły i wyszedł z loży, mówiąc:
— Wrócę, kiedy będziecie mówili po włosku.
Natychmiast rozmowa potoczyła się po francusku i wszyscy zaczęli się śmiać, nawet pani Gherardi.
— Ot i miłość ulotniła się — rzekła i znowuśmy się zaśmiali. — Wyrusza się z Bolonii, wspina się na Apeniny, jedzie się do Rzymu...
— Ależ, pani — wtrącił któryś z nas — dalekośmy odbiegli od malarza Oldofredi...
Odezwanie to wywołało u niej lekki gest zniecierpliwienia, które prawdopodobnie do reszty pogrążyło w niepamięci Hannibala i jego gwałtowne wyjście.
— Czy chcecie wiedzieć — rzekła — co się dzieje, kiedy opuścimy Bolonię? Przede wszystkim uważam ten wyjazd za zupełnie mimowolny: jest to odruch. Nie mówię, aby mu nie towarzyszyło wiele przyjemności. Podziwia się, a potem mówi się sobie: „Cóż za rozkosz być kochanym przez tę czarującą kobietę!”. Wreszcie zjawia się nadzieja; po nadziei (często powziętej bardzo lekko, bo nie wątpi się o niczym, gdy się ma w żyłach krew bodaj trochę gorącą), po nadziei, powiadam, przesadza się z rozkoszą piękność i zalety kobiety, której miłość spodziewa się pozyskać...
Gdy pani Gherardi tak mówiła, ja wziąłem kartę do gry, napisałem na grzbiecie z jednej strony „Bolonia”, z drugiej „Rzym”, między zaś Bolonią i Rzymem naznaczyłem cztery postoje, które wskazała nam pani Gherardi:
1. Podziw.
2. Przybywa się do drugiego etapu, gdy się mówi sobie w duchu: „Cóż za rozkosz być kochanym przez tę uroczą kobietę!”.
3. Narodziny nadziei znaczą trzeci etap.
4. Do czwartego dochodzi się, kiedy się z rozkoszą przecenia piękność i zalety ukochanej. To właśnie nasza szkoła nazywa słowem krystalizacja, które doprowadza Kartaginę do ucieczki. W istocie, to trudne do zrozumienia375.
Pani Gherardi ciągnęła dalej:
— W czasie tych czterech drgnień duszy lub sposobów zachowania, które Filippo narysował, nie widzę najmniejszego powodu, aby nasz podróżnik był smutny. Faktem jest, że przyjemność jest żywa, że wymaga całej uwagi, do jakiej dusza jest zdolna. Jest poważny, ale nie smutny, to wielka różnica.
— Rozumiemy, pani — rzekł jeden z obecnych. — Nie mówi pani o tych nieborakach, którym się zdaje, że wszystkie słowiki mają jeden głos.
— Różnica między tym, czy ktoś jest poważny, czy smutny (l’esser serio i l’esser mesto) — podjęła pani Gherardi — jest rozstrzygająca, gdy chodzi o rozwiązanie problemu takiego jak ten: czy Oldofredi kocha piękną Florenzę? Sądzę, że Oldofredi kocha, ponieważ zajmując się mocno Florenzą był, widziałam to, nie tylko poważny, ale smutny. Jest smutny, bo oto co mu się zdarzyło. Wyolbrzymiwszy sobie szczęście, jakie mógłby mu dać charakter malujący się w rafaelowej twarzy, pięknych ramionach, szyi, słowem, w godnych Canovy kształtach pięknej marchesiny, próbował zapewne uzyskać potwierdzenie swych nadziei. Bardzo prawdopodobnie Florenza, spłoszona myślą o pokochaniu obcego, który może opuścić Bolonię przy lada sposobności, a zarazem urażona, że on mógł powziąć tak rychłą nadzieję, odjęła mu ją z całym okrucieństwem.
Mieliśmy szczęście widywać codziennie panią Gherardi; najdoskonalsza zażyłość panowała w naszym kółku, rozumieliśmy się w pół słowa; często śmieliśmy się z żartu bez słów, mrugnięcie wystarczało. Tu czytelnik francuski zauważy, że ładna kobieta we Włoszech poddaje się najdzikszym pomysłom, jakie jej przyjdą do głowy. W Rzymie, w Bolonii, w Wenecji piękna kobieta jest królową; despotyzm, jaki uprawia w swoim królestwie, nie ma równego w świecie. W Paryżu ładna
Uwagi (0)