Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖
Dzięki Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu przenosimy się do starożytnego Rzymu za panowania rzymskich cesarzy Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, do okresu prześladowania pierwszych chrześcijan.
Powieść ukazała się w odcinkach w „Gazecie Warszawskiej” w 1859 roku, a rok później została wydana w wersji papierowej. Jest jedną z dwóch powieści tego autora, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Drugą z nich jest Rzym za Nerona.W 1881 roku została przetłumaczona na język niemiecki, a w 1902 na język francuski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Wóz jego otaczali Flaminowie Jowisza, Marsa i Romula, w togach ognistych, w purpurze, w czapkach śpiczastych, z zasłonionemi twarzami, Augurowie w swych krótkich laenach, na ręku spiętych i powłóczystych płaszczach... piętnastu mężów niosących księgi Sybilińskie i biało odziane a zakwefione Westalki, którym przewodniczyła poważna Maxima.
Wpośród nich, osłonione, niewidzialne dla tłumu, zakryte... wieziono Palladium Rzymu, tajemniczą świętość jego opiekuńczą, do któréj przywiązane były losy państwa i grodu.
Wóz, który ten skarb obejmował, tak otaczały sześć dziewic wybranych, że lud napróżno dostrzedz go usiłował... ale serca wszystkich Rzymian zadrgały, gdy przechodził.
I szły jeszcze za nim obrazy bogów opiekunów, skarby świątyń, przenośne ołtarze, aż pochód zamknęły dwór Nerona, Senatorowie, matron lektyki, rycerstwo konne i gmin, który się tłoczył i wywracał usiłując bliżéj docisnąć.
Blask wschodzącego słońca padł na ten wspaniały orszak zalegający Forum, na wschody świątyni Jowisza Capitolińskiego, malowniczo ubrane w tłumnie ściśnione gromady, i oświecił zarazem na galeryi portyku jednego z otaczających domów, wśród ścisku ciekawych twarzy, górujące dwa piękne męzkie oblicza, z jakimś smutkiem i powagą poglądające na tę pełną przepychu uroczystość.
Dom ten, przez właściciela najęty na widownię, przepełniony był ciekawemi, cisnącemi się do okien, galeryi, portyku, wieszającemi po dachach i pergulach. Dwaj mężowie opłacili jak inni za wnijście, by się ztąd swobodniéj przypatrzeć pochodowi, który już z Forum ku Cyrkowi się kierował; przed ich oczyma przesunęło się z kolei wszystko, od posągów Cezarów, do Westalek Palladium.
Jednym z tych widzów był Pudens... drugim nieznany mężczyzna, w ciemnéj todze i zaniedbaném ubraniu, łysy, zestarzały, kaszlący, sparty na kiju i tak smutny, jak gdyby nie na przepych Romy, ale na zgubę jéj poglądał.
Odosobnieni nieco, dwaj mężowie ci patrzali z razu w milczeniu, aż wreszcie Pudens odwrócił się i spójrzawszy na towarzysza — odezwał:
— Co ci się zda? silny jest jeszcze Rzym i wielki? nie rychło pożyje go prawda i obali, bo fałsz urosł w potęgę i tysiące rąk bronić go będzie... żyjąc z niego.
— Rzym — odparł starzec zgrzybiały — wygląda jak chory, którego stroją na ucztę przedśmiertną i otaczają wrzawą, by przychodzącego nie posłyszał zgonu.
W tém wszystkiém są szczątki dawnéj Romy, ale już niéma jéj ducha. Widzisz te matrony, na których łonie czystem, w których dłoniach niepokalanych spoczywała cześć Rzymu i przyszłość jego?
Dziś to nierządnice Cezara, to lupanar jego ulubieńców, to Messaliny i Julije... Widzisz jak z pod zasłon uśmiechają się do wyzwoleńców i niewolników, jak oczyma lubieżnemi ścigają gladyatorów... te, co się dawniéj odkryte za próg domu wynijść wahały. Widzisz te dzieci, przyszłą nadzieję Rzeczypospolitéj, już skalane rozpustą nim smak jéj poczuć mogły, już w pieluchach zbezczescone, już pochlebstwy zmiękczone i zepsute przez niewolników... Wśród tych sześciu Westalek, co ognia świętego strzegą, idzie Rubria, którą Cezar zniesławił, wśród Camillów są jego biesiad towarzysze, wśród rycerzy kochankowie jego... Spójrzyjże na Senatorów, ledwie o swéj sile idących, tak ich wczorajsza biesiada i womity zwyciężyły, na owe rycerstwo pamiętające tylko o groszu, który lichwą zdobywa; na kapłanów uśmiechających się z obrzędów, które sprawiają nie wierząc w ich siłę, na wszystek ten tłum, co otacza świątynię bez powagi, i boi się więcéj Cezara niż Boga... patrz, myśl... a nie zdziwisz się gdy ci powiem, że to są wysiłki konającego świata, który się musi przebudzić po pijanéj biesiadzie.
— A! — rzekł Pudens — jednak tłum wielki i zapał wielki i siła tam jeszcze potężna... my wśród nich garścią tylko, ofiarą, jak te bydlęta, które na rzeź prowadzą.
— Garścią! nie! — zawołał starzec uśmiechając się — wszystko co cierpi jest z nami, a któż tu szczęśliw i spokojny? Spójrzyj jeszcze na te tłumy niewolników, na gmin niezliczony, na tych co dziś padną ofiarą lub jutro są na nią przeznaczeni, na tych co tęsknią i płaczą i giną i jęczą... a dopatrzysz się nowego świata.
Gdy tak rozmawiali, tęskno z góry poglądając na pełne zgiełku Forum, piérwsza ofiara spełnioną została w świątyni, krew popłynęła marmurowemi ścieki, i niecierpliwy Cezar dał natychmiast znak pochodu ku Cyrkowi.
Cały orszak jął się przeciskać przez rynek i drogą przez Velabrum rzucił się ku wielkiemu Cyrkowi, między Palatynem a Awentynem szeroką zalegającemu przestrzeń.
Miejsce to było pamiętne od piérwszych Rzymu czasów; — tu, wśród wielkich igrzysk pierwotnych porwano Sabinki, tu podobno Tarquinius jeszcze, piérwsze rzucił podstawy wielkich ścian budowy, którą następne wieki wspaniale wzniosły dla zabawy ludu-pana.
Gmach to był mogący półtorasta tysięcy widzów pomieścić, majestatyczny na oko i rozległy, a zajmujący w sobie i garnący przy sobie całe miasto budowli igrzyskowym przemysłem zaludnionych. — Wysokie trzypiętrowe mury jego okalały przestrzeń długą na półczwarta stadyów, szeroką stóp czterysta... Na dachach jéj stały secinami białe posągi marmurowe i złociste trofea.
Od strony zachodniéj i Forum Boarium było główne wnijście, ale mnogość ludu, która na kamieniach i drewnianych ławach mieścić się miała, dla łatwiejszego wpływu i odpływu, znajdowała otworem mnóstwo bocznych wrót i wnijść licznych, któremi do przeznaczonych sobie siedzeń dostać się mogła. Dawniéj siedzenia pokryte pod galeryami, jakich w innych cyrkach nie było, dzieliły się na Curie; dziś się one mieszały wszystkie, i rozsadzano je za pieniądze, wedle chwilowego znaczenia lub rozkazów pana, szukającego sobie widzów, coby poklaskiwali ochotnie i ze znajomością rzeczy.
Na górnych stopniach mieściły się tłumy niecierpliwych niewiast.
Zewnątrz budowa Cyrku, podparta arkad szeregiem, mieściła wszystko co się do teatru cisnęło, żyjąc z niego, mieszkania zapaśników, sklepiki przekupniów farby, oleju, oręży, taberny sprzedających jadła i napoje, mensy zmieniających monety, izdebki pięknych Greczynek, łaźnie, popiny, lupanary, ganea, miejsca spoczynku dla utrudzonych, kramiki astrologów i wieszczbiarzy sprzedających przyszłość, przytułki kuglarzów i sprzedających niewolników, wszelką gawiedź i gmin wszelaki... Wszystko to mieściło się w najętych zewnętrznych cyrku budowach i przytykających do nich uliczkach. Oblegał oprócz tego gmach i rynek tłum przekupniów, chodzący i wywołujący kwiaty, wieńce, podarki, chłodniki, wino i owoce.
W pośrodku wielki plac Cyrku, otoczony dokoła murem i galeryami, daleko był jeszcze wspanialszy... Ściany jego same z prostego kamienia wzniesione, okryte były najdroższemi marmurami, bronzem, perłową macicą, obwieszane zasłonami purpurowemi na złocistych biegającemi pierścieniach.
Cała arena na ten dzień uroczysty wysypana była nie piaskiem z dala przywiezionym, ale minią i złotem; w środku przecinająca ją na dwoje wznosiła się Spina, grzbiet Cyrku i główna jego ozdoba, około któréj biegały wozy zapaśników. Był to mur także okryty marmurowemi płyty, podniesiony wysoko, na którego wierzchu biły fontanny, przezroczystą wydrążoną w nim napełniając sadzawkę.
Na murze tym, rzędem, począwszy od dwóch za Claudyusza wystawionych met pozłacanych, po końcach Spiny utkwionych, widać było wznoszące się świątyńki, ołtarze, kolumny z kosztownych marmurów o kapitelach złoconych.
Tu stał Pulvinar, świątynia bogów i tron Cezara zarazem, z którego on na igrzyska mógł z wysokości poglądać. Na samym środku Augustowski obelisk, łup z zwyciężonego Egiptu, wysoko i wyżéj nad mury otaczające podnosił głowę, złocistém i promienném ukoronowaną słońcem... Igła ta poświęconą była Bogu-Słońcu.
Razem skupione na grzbiecie wśród areny, na dwoje nim podzielonéj, w malowniczym ścisku te obeliski, świątyńki, słupy, ołtarze, wodotryski, posągi Cerery, Baccha, Prozerpiny, Kabirów, Cybelli na lwie opartéj, fontanny z siedmiu każda Delfinów splecione, stanowiły obraz pełen przepychu.
To też gdy cały orszak z Velabrum przez rynek przyległy (Forum Boarium) wszedł do Cyrku i napełnił go muzyką, śpiewami, blaskiem, wrzawą, obchodząc po kilkakroć dymiące ołtarze; gdy kapłani drugą poczęli tu spełniać ofiarę, posągi ustawiono w świątyni, a Cezar zasiadł swe miejsce i tłum rozlał się na podium i galerye; gdy strojne niewiasty wbiegły na górę, a patrycyusze, rycerstwo, plebs, wyzwoleńcy i przybysze ścisnęli się na przeznaczonych im ławach; gdy w Cyrk wstąpiło to życie gorączkowe — mało kto mógł się obronić zapałowi, z jakim niecierpliwy lud rzymski począł wołać o należny mu podatek... o krew, o bój, o śmierć...
Od Senatora na marmurowéj ławie, do niewolnika, który gdzieś szparą izby z Carceru poglądał na tę wspaniałość, — wszyscy drżeli, miotali się, ryczeli, klaskali, domagając się co prędzéj przyobiecanego widowiska. Kobiéty, wychylone, nieciérpliwe, starcy drżący, młodzież zarumieniona nadzieją, oczy mieli zwrócone na drzwi Carcerów, na miejsce nad podium, z którego białą chustą dać miano znak rozpoczęcia.
Ten okrzyk i gwar tłumów na chwilę nawet dzikiego źwierza, zapartego za żelaznemi kratami, nastraszył: zamilkły lwy i pantery, a po chwili dopiéro na ryk ludu odpowiedziały rykiem drugim, który z pod stóp widzów dając się słyszeć, wstrząsł cyrkiem całym.
Ale nie przeraził tych co krwi czekali, i tłum począł klaskać tylko na tę głośną obietnicę mordów i uciechy...
Wtém powiała chusta, ozwała się trąba i bramy Carceru otwarły szeroko, a na plac wystąpiły wozy, ustawiając się rzędem jedne przy drugich, u piérwszéj mety.
Dokoła Spiny siedem razy obiedz było potrzeba, i wyścignąwszy współzawodników, stanąć piérwszemu u mety, by wieniec otrzymać. Wozy, na których jechali sławni woźnice, leciuchne, bronzowe, o dwóch kołach, zaprzężone końmi pełnemi ognia i siły, a wrzawą i strachem pobudzonemi do biegu, wyrwały się jak błyskawica na dany znak przez Cezara. On, co sam w Cyrku na Watykańskiéj górze, codzień prawie stojąc na wozie biegał do mety, dziś widzem był tylko, ale chciwym widoku, ale pełnym namiętności jak inni, może gorętszym od drugich.
Oko jego ścigało zielonego ulubieńca i podżegało go do zwycięztwa... był to wódz nowéj partyi, która za jego panowania się zrodziła. Znani wprzód byli tylko czerwoni i biali woźnice, teraz górę nad niemi wzięli zieloni i niebiescy, a zielonych ukochał szczególniéj Cezar.
Dopóki piérwsze koła obiegały wozy, milczenie panowało głębokie na galeryach, tylko jakby oddech tłumu, jakby puls jego życia, szmer lekki to się wznosił, to uciszał... Wóz jeden kołem o metę się strzaskał, drugi wywrócił i woźnica głową o podium uderzywszy, rozbity skonał nim go wywleczono... a na arenie czerwonéj czerwieńsza tylko trochę pozostała plama.
Gdy wóz zielonego ulubieńca przybiegł raz siódmy do mety i wstrzymał się jak wryty silną zahamowany dłonią... nie krzyk, nie wrzawa, nie oklask, ale nieopisany jeden głos jakiś dziki, straszny, silny jak grzmot rozległ się po górach Rzymu. I posypały się wieńce, kwiaty, palmy, pieniądze, a kobiéty z galeryj miotały jak wściekłe chustkami i zasłonami... Cezar nawet poklasnął... ale jakoś krótko, może zazdrośnie, a z uśmiechu jego znać było, że sobie mówił w duszy:
— O! gdybyście to mnie na wozie widzieć mogli!!
Sześć razy powtórzyły się wyścigi, i sześć razy coraz zwiększając się ten sam objawiał zapał. Słońce żywo podniosło się ku górze, ale zasłona purpurowa rozciągniętą została pomiędzy Cyrkiem a niebem, cień spłynął i deszcz wonny skropił zlekka arenę, na inne przeznaczoną widowiska.
Zaledwie rozprawy po ławach i galeryach Cyrku o zaletach woźniców i koni się rozpoczęły, gdy gladyatorowie wystąpili.
Zapasy ich stanowiły jedno z najulubieńszych widowisk rzymskich, i wnet zapomniano o wozach, koniach i zwyciężcy.
Familje gladyatorów, mających walczyć dnia tego, dobrane były przez znawców, sam Cezar ich oglądał, a rzymscy panowie chodzili zawczasu lubować się ich żylastemi rękami i siłą obiecującą w Cyrku walkę okrutną, a krwi podostatkiem. Jakoż nie zawiedli oczekiwania ani Traccy zapaśnicy, ani dwumieczowi, ani siatkarze, ani Samnici, ani Andabaci. Rozpoczęło się to jakby igraszką na drewniane mieczyki i przeszło wkrótce w bój zawzięty, w którym szczególniéj odznaczył się Retiarius, Goth, pięknéj budowy ciała i siły, a zręczności niezmiernéj, trzech przeciwników splątanych siecią obaliwszy i dusząc ich w dłoniach żelaznych.
Cały tłum wołał dlań o nagrodę, o palmę, o wieniec, o wstęgi i pretor, z rozkazu Cezara, wyniósł mu gałąź zieloną, podarek pieniężny, a co droższém było nad to — wyzwolenie.
Lud poklasknął zarazem i męztwu Gotha i wspaniałości Nerona.
Tymczasem już arenę znowu oczyszczano ze złomków puklerzy, ze szczątków oręży, z rozbitych szyszaków i ciał martwych, które jak blade plamy na czerwonym leżały piasku.
Nikt jeszcze nie wychodził z Cyrku, wiedziano, że to był dopiéro początek zabawy; jedni jedli, drudzy pili na swych miejscach, wynoszono omdlałych, spychano umarłych, a nikomu ujść nie było wolno.
Neron siedział spoglądając na Akteę, która mu się ze swego miejsca uśmiechała białemi ząbkami, czarném okiem.
Teraz dla wypoczynku nastąpił nie bój ale tylko pozór wojny, świetny, błyszczący, bawiący oko i dający mu wytchnąć chwilę. Były to Trojańskie igrzyska Eneaszowych sięgające czasów.
Z wrót Carceru wysunęły się dwa orszaki młodzieży najpierwszéj w Rzymie, dzieci Senatorów, młodzieży co kiedyś pierwsze zająć mieli dostojeństwa w Rzeczypospolitéj. Książe młodzieży, Princeps juventutis ich prowadził, zbliska krwią z Cezarami połączony, Rufius Crispinus, syn Poppei, dzieciak bardziéj niż młodzieniec, ale już z twarzy mu widać dumę nadziei w przyszłości i wiarę w swą siłę.
Agryppina i Neron spójrzeli nań gdy wyjeżdżał na białym koniu, na czele Senatorskich dzieci, a w wejrzeniu Cezara można już było wyrok nań śmierci wyczytać.
Dwa zastępy, których dowódzcami byli dwaj szesnastoletni chłopcy, konno wystąpiły na plac, uzbrojone i strojne, rozpoczynając z sobą igrzysko rycerskie, w którém krew nie powinna była popłynąć. Uganiały się naprzód za sobą do koła Spiny, potém stanęli jedni, zatrzymali się drudzy i starli raz i drugi; a młody Crispinus tak dzielnie nacierał na przeciwnika, że głos tłumu wnet mu przyznał zwycięztwo, okrzykując go Księciem młodzieży.
Neron
Uwagi (0)