Darmowe ebooki » Powieść » Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra



1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 125
Idź do strony:
rozmowę, znaleźli się u stóp wysokiej skały i jakby umyślnie od innych odosobnionej; strumyk, biegnąc powoli po wzgórzu i wijąc się, skrapiał łąkę otoczoną skałami. Świeża zieloność ziół, ilość drzew dzikich, rośliny i kwiaty, którymi skała była okryta, czyniły to miejsce najprzyjemniejszym w świecie. Ustroń ta podobała się nadzwyczajnie Rycerzowi Posępnego Oblicza, wybrał więc ją do pokutowania i objął w posiadanie tymi słowy:

— O nieba! — wołał — otóż jest miejsce, które wybieram, aby opłakiwać smutny stan, do którego mnie przywiedziono. Chcę, aby łzami mymi wezbrały wody tego strumienia, aby moje nieustanne westchnienia wiecznie poruszały liśćmi i gałęziami tych drzew, na okazanie całemu światu strasznej zgryzoty i zadziwiającej troski, którymi napełnione jest serce moje. O wy, ktokolwiek jesteście, burzliwi bogowie, mieszkańcy tej pustyni! słuchajcie skarg nieszczęśliwego kochanka, którego długa nieobecność i zazdrość wymarzona przywiodły w te smutne miejsca, aby opłakiwać los okrutny i swobodnie skarżyć się na zatwardziałość ślicznej niewdzięcznicy, w której niebo zgromadziło wszystkie piękności ludzkiej powaby. O wy! nimfy gór i wy driady, co rade zamieszkujecie dzikich gór ustronia (bądźcie zabezpieczone od Satyrów, którzy mieszają wasz spoczynek), wspierajcie mnie w lamentach moich lub przynajmniej nie dajcie mnie samemu ich słyszeć. O Dulcyneo z Toboso, ty słońce dni moich i księżycu mych nocy, chwało moich cierpień, stello moich podróży, gwiazdo moich przygód. Oby niebo dawało ci zawsze nieprzebrane szczęścia zdroje. Zaklinam cię, miej litość nad smutnym stanem, w jaki mnie wtrąciła okrutna nieobecność twoja, i niech twe serce uczuje litość dla stałej czci mojej. O wy, posępne i samotne drzewa, co towarzyszyć mi będziecie w opuszczeniu moim, upewnijcie mnie słodkim szmerem waszych liści i lekkim drganiem waszych gałęzi, że obecność moja jest wam przyjemną, i ty, mój drogi giermku, kochany i przyjemny towarzyszu przygód moich, uważaj pilnie na wszystko, co czynić będę, nie zapominając najmniejszej rzeczy, abyś mógł to opowiedzieć tej, dla której to czynię. O ty, Rosynancie! który nierozłącznie towarzyszyłeś mi wszędzie, służąc mi wiernie nie tylko w pomyślności, lecz i w niefortunnych dniach moich, ty, co podzielałeś zawsze szczęście i niedolę moją, przebacz mi, że obecnie na samotność skazuję się i wierz mi, że z boleścią cię opuszczam!

To powiedziawszy, zsiadł na ziemię, zdjął szybko siodło i uzdeczkę z konia i klepiąc go po grzbiecie, rzekł doń, wzdychając:

— Ten, który stracił wolność, tobie ją powraca. O koniu! równie znamienity wielkimi czynami swymi, jak nieszczęśliwy w posępnym losie, idź, gdzie cię nogi poniosą. Poznają cię wszędzie, bo nosisz napisane na wzniosłym czole swoim, że nawet hipogryf Astolfa, ni sławny Frontin, tak drogo zapłacony przez Bragamanta, nie dorównałyby nigdy twojej lekkości i sile.

— Przeklęty bądź stokroć — w tym miejscu przerwał Sancho — ty, co pozbawiłeś mnie rozkoszy rozkulbaczenia mego osła i mnie by nie zabrakło przekleństw dla niego, ni słów pięknych na jego chwałę. Lecz z tym wszystkim, chociażby i był tu biedny osiołek, po cóż miałbym mu zdejmować siodełko, cóż on ma mieć wspólnego z wariacją zakochanych i desperatów, kiedy ja, pan jego, nie byłem ani jednym, ani drugim? Lecz powiedzcie mi, panie, czy moja podróż i wasze obłąkanie są już prawdziwe, a jeśli tak, to by było nieźle osiodłać tego Rosynanta znów, ażeby zastąpiwszy osła, ułatwił mi podróż i przyśpieszył powrót w tę stronę, gdyż jeśli przyjdzie mi iść piechotą, nie wiem, kiedy przybędę i kiedy powrócę, bo po prawdzie lichy ze mnie piechur.

— Rób jak chcesz, Sancho — odpowiedział Don Kichot — zdaje mi się, że masz słuszność, wreszcie dopiero za trzy dni pojedziesz. Zatrzymuję cię przez ten czas jeszcze, ażebyś widział, co czynię dla mojej damy i wiernie jej o tym doniósł.

— A cóż ja mogę więcej zobaczyć nad to, co już widziałem? — rzecze Sancho.

— Daleki jesteś od prawdy — odrzekł Don Kichot — potrzeba, ażebym rozdarł szaty, rzucił zbroję, ażebym zeskoczył ze skały na głowę i tysiąc podobnych a zadziwiających czynił rzeczy.

— Na miłość Boską, panie — rzecze Sancho — strzeż się pan skakać z wysoka, możesz uderzyć głową w takie miejsce, że od pierwszego razu skończysz pokutę, a według mego zdania, jeżeli te podskoki są konieczne, wypadałoby przestać (ponieważ tylko naśladujecie pokutę) na naśladowaniu i skakać w wodę lub na materace, a ja mimo to powiem pani Dulcynei, że się wasza wielmożność rzuciłeś głową na skałę ostrą i twardą jak żelazo.

— Przyjacielu, Sancho, dziękuję ci za twoje dobre chęci — odpowie Don Kichot — ale wiedz, że to nie jest udanie, lecz rzecz jak najbardziej serio. W przeciwnym razie byłoby to postępować przeciw prawom rycerskim, które zabraniają nam kłamać pod karą uznania niegodnym zakonu, a czynić rzecz jedną zamiast drugiej jest to kłamać. Dlatego moje skoki muszą być prawdziwe, rzeczywiste, niezaprzeczone; jednakże byłoby dobrze, ażebyś mi zostawił szarpi na rany moje, ponieważ zgubiliśmy balsam.

— To gorzej, że straciliśmy osła — rzecze Sancho — bo on nosił i balsam i szarpie; lecz proszę waszej dostojności nie mówić mi nigdy o tym szkaradnym napoju, na wspomnienie którego wnętrzności mnie bolą. Proszę pana również pamiętać, że trzy dni, w ciągu których miałem patrzeć się na pańskie szaleństwo, już upłynęły; mnie się zdaje, żem już wszystko widział i cuda opowiem przed panią Dulcyneą, zostawcie mi to, panie, piszcie tylko i wyprawcie mnie, bo drżę z niecierpliwości, ażeby znów powrócić i wybawić pana z tego czyśćca, w którym was zostawiam.

— I ty nazywasz to czyśćcem Sancho! — rzecze Don Kichot — nazwij to raczej piekłem lub czymś gorszym jeszcze.

— Lecz kto jest w piekle, nie może być zbawionym, o ile słyszałem — rzecze Sancho.

— Cóż rozumiesz przez zbawienie? — spyta Don Kichot.

— Ja chcę powiedzieć, że kto się dostał do piekła, nie może już wyjść stamtąd — odpowie Sancho — co nie przytrafi się panu, gdyż ja będę machał piętami, poganiając Rosynanta, który dowiezie mnie do Dylcynei z Toboso, a opowiem tam tak dziwne rzeczy o waszym szaleństwie i o waszych impertynencjach (ponieważ myślę, że to na jedno wyniesie), że choćby była twardszą od łańcucha, zmiękczę ją tak, że można by rękawiczkę z niej zrobić, i wziąwszy odpowiedź słodką jak miód, powrócę piorunem jak czarownik i wybawię was z tego czyśćca, który wygląda jak piekło, choć nim nie jest.

— Lecz jak zrobimy z napisaniem listu? — spyta Don Kichot.

— I z upoważnieniem do zabrania osiołków? — dodał Sancho.

— Nie zapomnę o tym — odrzekł Kichot — a że nie mam papieru, muszę pisać na liście. Zapomniałem, że mam kartki Kardenia, które bardzo przydadzą się do tego, tym bardziej, że w pierwszym lepszym mieście każesz przepisać mój list pięknym charakterem jakiemu bakałarzowi, jeżeliby go zaś nie było, to zakrystian parafialny w tym go wyręczy. Tylko strzeż się dać do przepisania prawnikowi, bo by go i sam diabeł nie przeczytał.

— Dobrze, ale jakże będzie z podpisem? — zapytywał Sancho.

— Amadis nigdy nie podpisywał swoich listów — rzekł Don Kichot.

— To bardzo pięknie — rzecze Sancho — ale rozkaz wydania osiołków nie może być bez podpisu.

— Rozkaz napiszę na tabliczce i podpiszę go, moja siostrzenica zobaczywszy to, nie będzie robiła żadnych trudności, w liście miłosnym trzeba na końcu umieścić: Twój do śmierci Rycerz Posępnego Oblicza. Nie trzeba się kłopotać, że list będzie nie moją pisany ręką, gdyż, o ile pomnę, Dulcynea ani czytać, ani pisać nie umie i w życiu nie widziała mojego pisma. Miłość nasza była tylko w idei naszej i nigdy nie przeszła jej granic; mogę przysiąc, iż w ciągu lat dwunastu kochając ją nad życie, cztery razy ją tylko widziałem, a ona, trzymana ściśle przez Lorenca Korchnelo, swego ojca, i Aldonzę Nogalez, starą krewną, być może nie zauważyła mnie wcale.

— Jakże to? — krzyknął Sancho — więc to córka Lorenca Korchnela jest panią Dulcyneą z Toboso?

— Tak, to ona — odpowie Don Kichot. — Ona, co warta, by ją cały świat ubóstwiał.

— To ja ją znam — odpowie Sancho. — Cepami robi jak najpotężniejszy chłop z naszej wioski, do kata! to mi to dziewka! prosta, grubopłaska i tęgo zbudowana! i na moją duszę! mogłaby zmierzyć się z każdym błędnym rycerzem, który by ją wziął za kochankę, pfu! a jaka mocna, jakiej kompleksji i jaki ma głos! Pewnego dnia, będąc na wierzchu dzwonnicy w naszej wiosce, wołała na sługi swojego ojca, które o pół mili znajdowały się, i patrzcie, usłyszały, jak gdyby pod dzwonnicą stały! A co najlepsze, że wcale nie wybredna, igra ze wszystkimi i żartuje ze wszystkich. Oho! prawdziwie teraz, panie Rycerzu Posępnego Oblicza, możecie bezpiecznie robić dla niej wszystkie szaleństwa. Wolno wam desperować i powiesić się nawet, nikt nie powie, żeście źle uczynili, choćby was wszyscy diabli porwali. Aldonza Lorenco, dobry Boże! drżę na myśl spotkania się z nią, bo od dawna już jej nie widziałem, musiała bardzo zmienić się w tym czasie; słońce, powietrze i praca co dzień w polu bardzo psują twarze kobietom. Muszę wam wyznać jedną rzecz, panie Don Kichot, że dotąd żyłem w wielkiej niewiadomości; byłbym przysiągł, że pani Dulcynea jest jaką wielką księżniczką, w której zakochani jesteście, albo jakąś znaczną damą, godną bogatych prezentów, które jej posyłałeś, jak np. Biskajczyka, galernika i tylu innych, stosownie do rozmaitych zwycięstw, które odnieśliście w czasie, kiedy nie miałem honoru być waszym giermkiem jeszcze, lecz poznawszy, że tą damą jest Aldonza Lorenco, czyli dama Dulcynea z Tobosy, przed którą ci, których zwyciężyliście, musieli zginać kolana, a myślę właśnie, że to przypaść mogło w czasie, gdy czesała konopie, albo gdy młóciła zboże na klepisku, to ci ludziska musieli czuć wielki wstyd, klękając przed istotą tak nieochędożną96; myślę nawet, że ona sama żartować musiała z waszych prezentów.

— Mówiłem ci już wielokrotnie, Sancho — rzecze Don Kichot — że jesteś wielki papla i jakkolwiek gbur i głupiec, mieszasz się do rzeczy subtelnych, wcale nie na twój rozum, lecz mój drogi przyjacielu, cieszę się, mogąc przekonać cię, że mam tyle rozumu, ile ty głupoty w sobie, i zamiast gniewać się na ciebie, objawić wolę, że Dulcynea z Toboso jest równie dobrą i lepszą nawet od najpotężniejszej księżniczki. Wszyscy poeci, którzy opiewali pochwały dam, zmyślone nadawali im imiona, sądzisz więc, że Filis Sylvia, Diana Amaranta, które w książkach i na teatrze widzisz, były istotami z ciała i kości, kochankami tych, którzy je chwalili? Wcale nie, są to tylko utwory wyobraźni poetów, którzy, chcąc wykształcić dowcip i dać ciało swoim natchnieniom, pragnęli, aby świat, widząc ich zakochanymi, wziął ich za ludzi zasłużonych i znaczących, dla mnie dosyć, że Aldonza Lorenco jest piękną i uczciwą, urodzenie jej wcale mnie nie obchodzi i nie pytając o nie, jestem równie szczęśliwy, jak gdyby była wielką księżniczką.

Dowiedzże się, Sancho, jeśli dotąd o tym nie wiedziałeś, że najbardziej zniewalające nas do miłości przymioty są piękność i skromność, a te obydwa w takim stopniu posiada Dulcynea, że jest bez zaprzeczenia najpiękniejszą w świecie. Ja utworzyłem sobie ideę podług swoich życzeń i przedstawiam ją sobie taką, że ani Helena, ani Lukrecja, ani żadna z heroin wieków przeszłych, greckich, łacińskich i barbarzyńskich, wznieść się aż do niej nie zdoła. Niech mówią, co chcą, idioci nie zgodzą się na to, ale uczciwi ludzie zrozumieją moje uczucia.

— Panie — rzecze Sancho — macie rację zawsze i we wszystkim, przyznaję, że jestem osioł, bo po cóż u diabła to imię wlazło mi w gębę, wiadomo przecie, że uderzyć w stół, a nożyce się odezwą. Z tym wszystkim, panie, piszcie listy i niech już raz wyjadę wreszcie.

Don Kichot dobył kartki i oddaliwszy się cokolwiek dla napisania, przywołał Sancha po chwili i rzekł mu, że chce przeczytać mu list, ażeby go nauczył się na pamięć, z obawy, aby go nie zgubił w drodze.

— Napiszcie go lepiej trzy razy w tabliczkach — odpowie Sancho — bo ja tam go nie spamiętam, choćby mnie zabił, taką tępą mam głowę, że często zapominam własnego imienia. Z tym wszystkim, proszę was, odczytajcie, wyobrażam sobie, że musi być napisany pięknie, posłucham go z ukontentowaniem.

— Słuchaj więc — rzecze Don Kichot:

„Ten, który jest przebity do żywego ostrym końcem nieobecności twojej i którego miłość zraniła w najczulszą serca cząsteczkę, życzy ci zdrowia, którego sam nie ma, najprzyjemniejsza Dulcyneo z Toboso! Jeżeli twoja piękność mną gardzi, twoja cnota nic nie mówi na moją korzyść i jeżeli twój wstręt trwa ciągle, niepodobna, abym zniósł tyle boleści i choć jestem przyzwyczajony do cierpień, to przecież siła bólu mocniejsza od mojej siły. Mój wierny giermek, Sancho, opowie ci dokładnie, piękna niewdzięcznico i zbyt miła nieprzyjaciółko, stan, w jakim jestem, i troski, jakie znoszę z Twojej przyczyny; jeżeli masz dosyć współczucia dla mnie i siebie, to mnie zachowując, zachowasz swoje własne dobro od zguby. Jeżeli nie, rób co ci się podoba, kończąc życie, zadowolnię97 i Twoje okrucieństwo, i moje pragnienia.

Twój aż do grobowej deski Rycerz Posępnego Oblicza”.

— Na moją brodę! — krzyknął Sancho — w życiu moim takiego listu nie czytałem. Czy diabli! Jak to pan wszystko pięknie umie powiedzieć, jak tęgo namachany pod spodem: Rycerz Posępnego Oblicza. Niech zginę! jesteście, panie, jak diabeł, wszystko umiecie zrobić!

— W moim stanie trzeba wszystko umieć — rzecze Don Kichot.

— Otóż więc — ciągnął dalej Sancho — napiszcie teraz z drugiej strony rozkaz wydania mi oślątek i podpiszcie go pięknie, ażeby poznano waszą rękę.

— Chętnie — odpowie Don Kichot i napisawszy, przeczytał:

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 125
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz