Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖
Tym razem Kraszewski przenosi nas w czasy stanisławowskie do starego zamczyska pana Salomona Dobka, o którym krążą tajemnicze opowieści i legendy. Wraz z nim mieszka tam ukochana córka, Laura Dobkówna.
Oboje wiodą szczęśliwe i dostatnie życie dzięki majątkowi, jakiego dorobił się Salomon. Sytuacja zmienia się, gdy w mury zamku wkracza pani Sabina Noskowa, kobieta zła, mściwa i przewrotna. Gdy zostaje ona żoną Dobka, jego córka jest przez nią prześladowana i upokarzana. Nie mogąc tego znieść, dziewczyna opuszcza ojca i dociera do Warszawy, gdzie spotyka samego Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiej sceny narodowej. Tymczasem macocha nie przestaje knuć intrygi, która ma ją doprowadzić do przejęcia majątku męża.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Babetta bardzo zręcznie kokietując niby gościa, zaczęła mu pokazywać i tłómaczyć wszystko, teorję kulis... grzmotów, błyskawic, ciemności i światła... Inne artystki oblegały ciekawie Dobka...
— Wiesz pan co! zawołała p. St. -Georges: waćpan na jakim jezuickim teatrze, przebrawszy się trochę, łatwobyś jeszcze mógł grać rolę świątobliwej dziewicy.
— Jam mu już mówiła to samo! śmiejąc się dorzuciła Babetta, ale zdaje mi się, że już wąsiki puszczają...
Ponieważ ostatni akt miał się wkrótce rozpocząć, Dobek chciał między widzów powrócić. Babetta pod pozorem pokazania mu drogi przeprowadziła go nieco dalej i szepnęła na ucho:
— Powiedz Georges’owi, że cię głowa boli, gdy cię odprowadzi do mieszkania... Ja tam do ciebie przyjdę... przesunę się tak, że mnie nikt nie zobaczy.
Laura ścisnęła ją za rękę, rozstały się — z bijącem sercem i zawstydzona, nie wiedząc czy postąpiła źle czy dobrze i jakie to mieć może następstwa, wróciła do swego krzesła.
Tu na nią czekał niecierpliwy Georges, który zaczynał swą bardzo czułą przyjaźnią trochę ją zastraszać, ale jakże go chłodno odtrącić było można? Nadbiegła Ninon, spełniając co wczora przyrzekła i najzabawniej swą brzydką twarzyczką usiłując zachwycić pięknego kawalera.
— Ty będziesz musiał z biedy się we mnie zakochać, rzekł djabełek, bo nie znajdziesz sobie pary. Mama jest trochę stara i... o niej nie ma mowy; w Babecie kocha się Pobożanin, to całemu dworowi wiadomo; Eliza ma trzech adoratorów, to aż nadto dla niej jednej; pani Cipriani oprócz męża, ma Sigisbea także... pani Berger Niemka, więc cóż ci po niej?.. a zatem dla ciebie pozostałam tylko ja jedna... musisz więc kochać się we mnie... choć może jestem trochę brzydka... ale zobaczysz — ja wyładnieję!
Plotła tak i trochę Dobka rozśmieszyła... Hetman ciągle jakby umyślnie rozprawiał o rolach przebranych, teatr się nareszcie skończył — podano wieczerzę... Babetta tak się zręcznie wykręcała, że usiadła naprzeciw Dobka i mrugała nań czarnemi oczyma.
Pobożanin był zły.
— Patrzcież no! zawołał do Borawskiego, który siedział przy nim, ta Francuzica... już ją skorciał młokos! co z oczyma wyrabia! A! ja jej tego nie daruję!
Hetman i tego dnia był w bardzo dobrym humorze, a jak wczoraj popisywał się zwycięzko z muzyką i fletem, dziś czarował wymową i dowcipem... Szczególniej sztuka dramatyczna, teatr... Molière, Corneille, Racine dostarczali mu przedmiotu obfitego... Kilka razy zagadnął Dobka o to, a ten przyznał mu się, że Moliera, Corneilla, Racina nie czytał nawet i pod tym względem był w grubej niewiadomości..
— A! mój Boże, przerwał gospodarz, niechże wam Georges da klucz od biblioteki... mam najcelniejsze dzieła wszystkie, cały kurs sobie tu możecie stworzyć z nich!! Oprócz tego bez książek obejść się nie możecie...
Dobek się skłonił zarumieniony... Dotąd czytał niewiele i tylko poważne księgi; jakiś nowy świat otwierał się przed nim. Na wzmiankę o bibljotece serce mu uderzyło — do Biblji starej, którą rozłożoną na księdze Hioba w Borowcach porzucił...
Mimowolnie przypomniawszy ten cichy, spokojny kątek, na dziadowskich grobach ogródek zielony, ławy lasów ciemnych, szeroką rzekę... ciszę, życie owo tak proste, a tak pełne — żal się jej zrobiło przeszłości... Tu wpadła w wir, zamęt, wśród zupełnie innych ludzi, pojęć, zabaw... gdzie wszystko ją jeszcze przerażało. Trwoga ogarniała chwilami taka, że radaby była napowrót gdzieś uciec do leśniczej chaty na puszczę... to znowu niezmierna ciekawość wszystkiego tego co dla drugich istniało, a czego ona nie znała.
W tych myślach przesiedziała wieczerzę, jako tako odpowiadając na rzucane pytania, Georgesowi zwierzyła się z bolem głowy... wymknęła się z nim, i dawszy mu odprowadzić do mieszkania, zamknęła się w niem, oczekując Babetty.
Miała czas się namyślić dotąd, gdyż ta nie rychło przyjść mogła... Dopiero około północy posłyszała szelest przy drzwiach, i Francuzka oglądając się bacznie wślizgnęła się do jej mieszkania.
— Odgadłam cię, rzekła, lecz niech cię to nie trwoży: jestem aktorką i najmniejszy ruch fałszywy mnie uderza, inni tego dostrzedz nie mogą... Nie życzę ci jednak siedzieć tu długo, zbyt wiele oczu cię ściga, sam hetman jest daleko plus fin niż się zdaje. Nie dziwiłabym się, gdyby cię odgadnął... Lecz powiedz mi cóż mogło zmusić twojego wieku, wychowania i stanu kobietę do rzucenia się na tak niebezpieczną drogę?.. co myślisz na przyszłość?
— Słuchaj mnie, pani moja, rzekła Laura powolnie, ufam ci, że mnie nie zdradzisz... Byłam u ojca jedynaczką, byłam ukochanem dziecięciem, miałam całe serce jego... Ojca mego uwiodła kobieta zła, chciwa na jego majętność. Wdarła się nam do domu, wnosząc niepokój, intrygi... namiętność... została moją macochą... chciała mnie upokorzyć i zgnieść; wolałam wszystko nad to... wyrwałam się jak szalona... sama nie wiem gdzie lecę i co zrobię.
Babetta patrzała na nią z uwagą... a jako Francuzka i artystka nie mogła tego pojąć, ażeby miłość nie wchodziła w historyę pięknej heroiny.
— Kochałaś? chciano cię wydać za innego? nieprawdaż? dodała z uśmiechem.
Laura zarumieniła się.
— Nie, rzekła, o żadnej miłości i wydawaniu za mąż mowy nie było, chociaż w przyszłości czekało mnie pewnie nienawistne jakieś małżeństwo, a ja, ja za mąż iść, nie mogę...
— Dla czego? zapytała ciekawie Babetta.
— Bo, bo, spuściwszy oczy dodała Laura, bom sobie dała słowo, że... będę wierną temu, którego wybrało serce.
— A! a! więc jest już serca wybrany! śmiejąc się rzekła Babetta — a widzisz...
— Tak... a ten wybrany jest moim krewnym, i teraz pewnie już żonatym. Nie mogę być jego, nie będę niczyją.
Zerwała się z krzesła Francuzka i poczęła ją ściskać.
— O złota ty moja młodości! zawołała ze łzami w oczach, a! a! powtórz, niech ja raz jeszcze posłyszę te słowa z taką siłą i prawdą wyrzeczone... które my codzień profanujemy na teatrze! Jakże to słodko usłyszeć je, niby echo młodości, tych chwil czystych a drogich, w których też same wyrazy naszemu sercu się śniły... Dziecię, dziecię moje, na cóżbym ja cię rozczarowywać miała? na co ci mówić, że cię pochwyci w swe szpony szatan życia... pokusa szczęścia i że złamiesz twe przysięgi i że po złamanych płakać będziesz... jak my wszyscy płaczemy?
Laura stała zarumieniona i trwożna.
Babetta chodziła po pokoju.
— A! niebacznie, rzekła, rzuciłaś się tak na to morze, dziecię moje... Któż wie czy nie znośniejszą była macocha nad tę wolność bez miary... w pośród fal, które cię na jakieś skały i pustkowia wyrzucić mogą.
— Przestraszasz mnie, pani moja... rzekła Laura.
— Bo się z duszy lituje nad tobą; przypominasz mi mnie samą, mówiła Babetta... mnie wyrywającą się z domu w świat ze złotemi rojeniami, a kończącą... na takiem nędznem wygnaniu...
— Jest jednak wielka między nami różnica, odezwała się Laura, ja nie marzę, nie spodziewam się nic prócz cierpienia...
— Ale cóż myślisz? jak i gdzie się obrócisz? pytała Francuzka... Tu, jeśli chcesz pozostać, dobrze ci będzie, lecz nie jesteś bezpieczną... przyjaźń tego zepsutego, młodego trzpiota Georges’a, który domyśliwszy się twej tajemnicy, może chcieć z niej korzystać, postawi cię w położeniu przykrem. Dwór to, jak go widzisz, na pozór niby się raikiem ziemskim wydaje, ale pod wieńcami z kwiatów pełzają węże, i kryją się gady, i krwawią blizny. Hetman jest dobry i słodki, dopóki nie znienawidzi i nie zapragnie zemsty; naówczas z hypokryzją niepoścignioną, uśmiechając się mści najokrutniej. Ten dwór, co go otacza tak zgodny i przyjazny, to gladjatorowie, z których każdy radby drugiego obalić i zamordować. Ale to wszystko odbywa się z taką dystynkcją, tak przybrane i w dobrym tonie, te trucizny podają się w takich nektarach i ambrozji, iż trzeba zaboleć, aby w nie uwierzyć. Tu wyroki śmierci układają się w madrygałach, a sztylety robią z cukierków...
Tak, dziecię moje... dodała: ja tu żyję, ja tu dla głodu, dla tego, że nie mam przyszłości muszę żyć i patrzeć, i walać się... a milczeć; ale ciebie nic nie zmusza poddawać się katowni powolnej..
— Droga pani moja, po długiej chwili namysłu nieśmiało przemówiła Laura, nie bardzom cię mogła zrozumieć, alem zabolała nad tobą! Ty tu cierpisz.. może to cierpienie pokazuje ci wszystko zbyt czarnem.
— Może! rzekła Babetta, w sumieniu jednak czuję, żem cię przestrzedz powinna; ta upajająca atmosfera nie będzie dla ciebie zdrową... tyś tu pozostać nie powinna... Mnie! mnie to już wszystko jedno; ty jeszcze masz skarby niewinności, które ocalić powinnaś; ja... jużem straciła com miała... zostało mi jedno serce tylko, które czasem drgnie na cudzą niedolę...
Francuzce łzy stanęły w oczach
Laura uścisnęła ją z uczuciem
— Cóż mam począć? zawołała.
— Uciekać...
— Dokąd? mogę wpaść daleko gorzej jeszcze.. Tu chcę zyskać czas do rozmysłu. Ojciec, macocha, poszlą gonić za mną, on ma prawo upomnieć się o mnie... a ja tam wrócić nie chcę i nie mogę. Cóż zrobię? gdzie się podzieję?
Była chwila milczenia, Babetta spuściła głowę.
— Radzić ci nie umiem nic nad to... dalej po za ten próg, gdzie stąpisz, czekają cię też niebezpieczeństwa... lecz tamte innego są rodzaju... Dziś jedno ci powiem tylko: bądź ostrożną, nie baw tu długo.. Ja będę za ciebie myślała także...
Jeszcze tak z pół godziny poszeptawszy cicho, aby ich kto nie podsłuchał, rozeszły się, a Babetta, której wszystkie zakątki pałacu były snadź doskonale znane, po ciemku wyśliznęła się nazad do swego mieszkania...
Znowu strwożyła się Laura.. Trzeba więc było uchodzić, dokąd? Żaden stalszy jakiś pomysł nie mógł otrzymać nad innemi pierwszeństwa, każdy z nich jakiemś groził niebezpieczeństwem... Francuzka ta tak bardzo bolała nad swym stanem i położeniem... że zgodziłaby się była może zrzec się go a towarzyszyć Laurze? Myśl ta powzięta nagle, zajęła ją przez chwilę... Lecz naówczas zrzucićby już należało męzkie suknie. Świat, w którym się ona obracała, do którego nawykła, prowadził do stosunków z aktorami i teatrem... Lecz dla czegóżby Laura, która nigdy za mąż iść nie chciała, nie mogła zostać sławną artystką?
Nic w tem nie widziała zdrożnego, bo całe życie nieszczęsne artystów było jej nieznane, nie domyślała się jego upokorzeń, czarowały ją tylko uroki. Maleńka próbka sceny dzisiejsza uczyniła na niej wrażenie... intuicyjnie domyśliła się, przeczuła zadanie sztuki i jej posłannictwo...
— Dla czegóżbym nie miała zostać artystką? aktorką? powtarzała ciągle... wszakże słyszałam zawsze, że teatr jest moralności szkołą, szlachetnych uczuć objawem, urzeczywistnieniem ideałów, które inaczej na ziemi nigdyby się objawić nie mogły?
Z główką pełną tych rojeń Laura położyła się spać, i śniła, że w sukni królowej... grała rolę idealnej niewiasty, jakiej nie było na świecie... Po scenie przepływały anioły, muzyka grała melodje w niebiesiech podsłuchane... Teatr przedstawiał okolicę jakąś cudną, którą sen umalował niezrównanemi barwami... Już dzień był dobry, gdy się przebudziła, aby ubrać pośpiesznie... i ledwie dokończyła toalety, gdy Georges zapukał do drzwi, pytając o wczorajszy ból głowy. Na wszelki wypadek Laura zatrzymała go na ten dzień i powiedziała, że się jeszcze nie czuje bardzo dobrze, prosząc go o książki z biblioteki teatralnej... z któremi dzień chciała spokojnie przepędzić.
Georges się trochę temu opierał, nie książkom, które natychmiast przysłać przyrzekał, ale zamknięciu się w pokoju... które ból głowy tylko jeszcze zwiększyć mogło. Zgodzili się na to, że Dobek miał przyjść dopiero na obiad... Tymczasem kawaler usłużny, natychmiast cały kosz kazał znieść do entresolu, aby przyjaciel miał sobie w czem wybierać. Laura została sama, zakłopotana wyborem tylko...
Wypadek dał jej Corneille’a w ręce... Siadła, zaczęła czytać i pochwycona harmonią wiersza, powagą myśli, urokiem tej królewskiej poezji, zapomniała się do obiadu, tak, że wchodzący Georges zdziwił ją zwiastując godzinę, której się nie domyślała...
— Będę aktorką! rzekła rzucając książkę, sama do siebie...
Z zarumienionem licem mniemany Dobek zszedł do sali jadalnej..... Oprócz hetmana byli już prawie wszyscy. Witano go dość uprzejmie, jeden Pobożanin bardzo zimno, kwaśno i z daleka... Hetman wszedłszy, naprzód się zwrócił ku niemu z uśmiechem rozpytując troskliwie o zdrowie... Rozmowa znowu wszczęła się o teatrze, jakby umyślnie dla Laury, która z niej dla siebie pożyteczne skazówki czerpać mogła.
Oprócz zwykłych domowych gości, siedział u stołu szlachcic, niejaki Zarwański z Wilczodołów, sąsiad Emilopola, który w tem towarzystwie stanowił rażący dyssonans. Był to człek starej daty i obyczaju, który chociaż skłaniał głowę przed powagą dostojeństwa pana hetmana, francuzkiego tego domu widocznie ani znieść, ani zrozumieć nie mógł. Wydawał się też wśród niego dziwnie.
Hetman z wielką dlań był konsyderacją, gdyż Zarwański trząsł szlachtą, na sejmikach rej wodził i potrzebowano go często... Szlachcic też snadź wiedząc o tem, był z respektem, ale nie bez przekąsu czasem na nowy obyczaj, cudzoziemczyznę i wszystkie nowinki, które z zagranicy płynęły. Z oczu jego patrzało, że sobie z tej politury drwił w duchu. Panu Dobkowi, który naprzeciw niego siedział, byłby zupełnie obojętnym, gdyby nie szczególna okoliczność, która na straszną próbę wystawiła nieszczęśliwego wędrowca.
Wśród obiadu mówiono o rozmaitych plotkach, jakie po kraju chodziły, tyczących się różnych osób i wypadków... Szlachcic miał wiele do opowiadania, wiedział bowiem co się gdzie na około działo... przez swych panów braci klientów.
— Do czegośmy to dożyli! panie hetmanie dobrodzieju, rzekł w końcu, najlepszy dowód
Uwagi (0)