Darmowe ebooki » Powieść » Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (cyfrowa biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (cyfrowa biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 44
Idź do strony:
tu nosić nie trzeba: centralne ogrzewanie. Z nudów też pani tego nie zrobiła, bo kto od świtu do zmroku pracuje, nie ma czasu na wybryki z nudów. Podobać się też pani nie mogę, więc o cóż chodzi?

— Nie wie pan, że kobiety miewają kaprysy?

— Zawracanie głowy. W każdym najkapryśniejszym kaprysie musi być jakaś przyczyna.

— No, więc proszę: — Pan mi się podoba:

Murek spojrzał na nią ponuro. Zdawało mu się, że ta panieneczka kpi sobie z niego. Uczuł się tem boleśnie dotknięty.

— A ja pani powiem — odezwał się po pauzie — że to jest i nie subtelne i nawet okrutne drwić z kogoś, dlatego, że jest oberwusem i nędzarzem.

— Ależ proszę pana — krzyknęła Mika. — Ja mówię szczerze, mówię prawdę. To pan jest bardzo płytki jeżeli pan przypuszcza, że podobać się można tylko dzięki elegancji, czy tam ogolonej twarzy! Wstydziłby się pan doprawdy!

Była podniecona i rozgniewana. Murek przyglądał się jej ze zdumieniem.

— Tak! — mówiła wzburzona. — I trzeba być bardzo gruboskórnym, żeby nie widzieć, że się podoba kobiecie, a w dodatku podejrzewać ją o kpiny!

— Na miły Bóg! A cóż się pani we mnie podoba?... Czy ten brud i łachmany, czy to, że jestem fujarą i gruboskórnym?...

— Już teraz nic się nie podoba! — powiedziała z gniewem i zaczęła szybko sprzątać ze stołu.

Zabrała szklanki i Murek słyszał, jak głośno myła je nad zlewem. Nagle stanęła na progu i gestykulując mokremi rękami zawołała:

— I żeby pan nie wyobrażał sobie, że mam jakiekolwiek wyrachowanie.

— Wcale sobie nie mogę wyobrazić, gdybym nawet chciał.

— Bo ja wiem, że się panu ja właśnie nie podobam! Wiem z całą pewnością. Bo gdybym się panu podobała, toby pan nie zapomniał, jak wyglądam i poznałby mnie pan!

— Jakto poznałbym?

— Najprościej w świecie. Choćby tak, jak się poznaje każdego człowieka, czy choćby przedmiot, jeżeli wywarł na nas wrażenie dość silne, by zapamiętać jego wygląd.

— A wie pani! — zainteresował się Murek. — Że i mnie się wydawało, że już gdzieś panią widziałem...

— Otóż to! Nie raczył pan zwrócić na mnie uwagi.

— Ja bardzo przepraszam....

— Niema za co. To nie pańska wina, tylko moja. Trochę mi przykro, ale to nawet i lepiej.

— Więc niech mi pani przypomni!

— Nic nie przypomnę.

— Proszę mi chociaż powiedzieć, czy spotkałem panią tu, w Warszawie, czy gdzieś na prowincji, czy może kiedy w pociągu?...

— W sa-mo-lo-cie!! — wysylabizowała.

— To niemożliwe. Ja nigdy nie latałem.

— O? Serjo? To wielka szkoda — zaczęła umyślnie mówić szybko. — Podróż lotnicza to bardzo przyjemna rzecz. Daje dużo emocji, no i widoki, co za widoki! Pozatem szybkość i czystość takiej podróży. Ani odrobiny kurzu. Bo i skądby. Taki pęd powietrza wszystko wydmucha.

Napróżno próbował jej przerwać i prosił, by powiedziała, gdzie i kiedy się spotkali?

— Nic z tego — powtarzała. — Mówmy o lotnictwie.

Wreszcie zawyrokowała.

— Za to, że pan mnie sobie nie przypomina, musi pan być ukarany. Zgoda?

— Zgoda.

— Przyjmuje pan pokornie karę?

— Najpokorniej.

— Więc trzymam pana za słowo! Otóż za karę pańska ciekawość musi odcierpieć. Owszem, powiem panu gdzieśmy się widzieli i kiedy to było, ale powiem dopiero wtedy, gdy uznam to za stosowne.

— Ale jeszcze przed moją śmiercią? — zrobił płaczliwą minę.

— Napewno — skinęła głową. — I przekonam się, czy pan ma męski charakter, czy będzie pan mnie nudził pytaniami, albo starał się dowiedzieć od kogoś innego, czy lojalnie zaczeka pan na moje osobiste rewelacje.

Pomimo solennej obietnicy Murek nie mógł przestać o tem myśleć i napróżno łamał sobie głowę.

Mika umiejętnie skierowała rozmowę na inne tematy: Murek ani się spostrzegł, jak zaczął jej opowiadać o swojej przeszłości, o ohydnej intrydze, przez którą został zredukowany w magistracie, o stopniowem staczaniu się w coraz gorszą nędzę, o beznadziejnej miłości do narzeczonej, której nie może zapewnić nawet najskromniejszego domu, o bezowocnych wysiłkach w celu znalezienia jakiejkolwiek posady.

Panienka słuchała z nieukrywanem przejęciem, wypytywała o szczegóły i często jej głos stawał się drżący, a oczy wilgotniały.

— To nie może tak być, nie może! Jest sposób. Napisać do Prezydenta.

— Co napisać?...

— Wszystko! Wszystko tak, jak pan mi to przed chwilą opowiedział. I prosić o rehabilitację, o sprawiedliwość, o powrót na dawne stanowisko, albo o nowe. To jest niepodobieństwo, by głowa państwa, by zwierzchnik najwyższy pozostawił to bez rozpatrzenia! Jestem przekonana, że to pomoże.

Murek zastanowił się i westchnął:

— A no, może i ma pani rację. Spróbuję.

— Niech pan to napisze, ale obszernie, z nazwiskami, z datami. Wszystko. A ja poproszę Marjetkę, by przepisała to na maszynie.

— Jaką Marjetkę?

— Kosicką, moją przyjaciółkę, u której tu mieszkam. Bardzo dobra i bardzo uczynna dziewczyna. Tylko nie wiem, czy....

Zawahała się i umilkła. Murek powiedział:

— Cóż ja będę ją swojemi sprawami trudził...

— Ach, nie, nie to. Tylko widzi pan, ona... może nie zechce pisać tej skargi, bo to do Prezydenta, a ona nie uznaje naszych władz.

— Jakto nie uznaje?

— Marjetka jest komunistką. Tylko — przestraszyła się — niech pan tego nikomu nie mówi! Broń Boże! Mogliby ją aresztować.

Murek wzruszył ramionami:

— Powinni.

— Ale ona nic złego nie robi — broniła przyjaciółki Mika. — A każdemu wolno mieć takie przekonania, jakie uważa za najlepsze. Złota dziewczyna. Napewno zgodzi się, już dla mnie to zrobi.

Umówili się, że za dwa dni spotkają się pod znanym daszkiem, dokąd Murek miał przynieść rękopis skargi.

Najgorzej było z pisaniem. Znał wprawdzie w mieście kilka takich klatek schodowych, gdzie bezpiecznie można było usadowić się na parapecie okna, przynajmniej póty, póki dozorca nie spędzał. Jeszcze wygodniej byłoby w Urzędzie pocztowym, lecz czatujący tam wywiadowcy lubili zbyt często zapraszać podejrzanie ubranych na przesłuchiwanie do komisarjatu. O pisaniu na świeżem powietrzu nie mogło być mowy. Nastały silne mrozy, od których grabiały nietylko palce, lecz i całe ciało stawało się sztywne i obolałe. Przez marynarkę, sweter i dwie koszule chłód przenikał z taką łatwością, jakby człowiek wcale na sobie nic nie miał. Na Kercelaku w związku z tem ceny palt poszły w górę. Za najlichszą jesionkę, porządnie już przetartą żądano najmniej piętnastu złotych. Co sprytniejsi współlokatorzy z noclegów zaopatrzyli się od dawna w watowane palta, lub nawet w kożuchy. Lecz Murek ani umiał, ani chciał posługiwać się ich sposobami.

Dlatego nie wykończył swego obiecanego elaboratu na czas i nie stawił się w umówionym dniu pod daszek. Przypilnował Mikę dopiero pod koniec tygodnia i wręczył jej plikę arkusików różnego formatu, zapisanych gęsto ołówkiem.

Kazała mu zgłosić się na Żoliborz, ale po niedzieli, gdyż Marjetka obiecała przepisać, gdy skończy nocne dyżury w telefonach.

W wyznaczonym terminie robota rzeczywiście była skończona. Mika wręczając to Murkowi, powiedziała:

— Marjetka koniecznie chce pana poznać.

Murek zrobił niechętny gest ręką.

— Och — zgorszyła się Mika. — Nie odmówi jej pan tego. Była przecie dla pana tak życzliwa.

— Ale poco?

— Twierdzi, że musi z panem pomówić. Coś tam gadała, że jest pan na błędnej drodze i że szkoda takiego człowieka. Obiecałam jej, że was poznajomię. Tembardziej, że wspomniała o możności pracy dla pana.

To zainteresowało i Murka, niestety, Mika nic bliższego powiedzieć nie umiała. Natomiast wygadała się, że sama na swoją rękę robiła starania, by znaleźć dlań jakieś zajęcie w firmie, w której pracuje. Na nieszczęście wszystko spełzło na niczem, gdyż i tam redukują personel biurowy.

— I mnie taki los spotkał — zakończyła, rozkładając ręce.

— Co pani mówi?...

— Och — uspokoiła go. — Z biura musiałam ustąpić, ale dano mi inną pracę. W laboratorjum.

— A cóż to za firma? Chemiczna?

— Tak. Fabrykacja różnych lekarstw, preparatów, specyfików. Bardzo duża firma. Napewno zna ją pan, chociażby z reklam. „A. Zleist i Spółka”.

— Oczywiście, wiem — potwierdził. — A co pani w tem laboratorjum robi?

Mika zlekka zarumieniła się:

— Ach, bardzo nieprzyjemne rzeczy. Nawet obrzydliwe... Bo widzi pan, ja pracuję teraz w wydziale preparatów hormonowych. Tam wycina się różnym biednym zwierzątkom pewne gruczoły, których wydzielina idzie na wzmocnienie... temperamentu rozmaitych pań i panów. Brr... Gdyby ci pacjenci wiedzieli, jak dla nich cierpią biedne koguty, kury i króliki!... Ja, po tem wszystkiem, za żadne skarby nie wzięłabym do ust tych pastylek, anibym pozwoliła zastrzyknąć sobie tych hormonów. Człowiek jest najbardziej egoistycznem i bezlitosnem stworzeniem na ziemi. Najpierw odbiera biednym zwierzętom ich radość życia, a później je całe zjada...

— Jakto zjada?... To wy tam jecie te swoje ofiary?

— Gdzież tam. Nie my. Ale przecież w każdej restauracji można dostać porcję kapłona, czy pulardy.

Murek z niedowierzaniem patrzył na delikatne, wątłe, niemal przezroczyste ręce Miki. I temi właśnie ślicznemi rękami wykonywała ona owe obrzydliwe operacje.

— I może pani to robić? — zapytał z niedowierzaniem.

— Muszę — uśmiechnęła się smutnie. — W biurze nie było pracy, zaproponowano mi to zajęcie, cóż miałam począć? I za to powinnam być wdzięczna.

— Ależ to są świnie — oburzył się. — Żeby młodej panience dawać tak bezwstydną robotę! To nie mogli znaleźć w całej firmie innego miejsca, a tam postawić mężczyznę?

— Zapewne. Ale mężczyznom więcej trzebaby płacić. A my dostajemy po sto czterdzieści złotych miesięcznie. Niech pan nie myśli, że pracuję tak sama. Jest nas przeszło dwadzieścia kobiet. Przeważnie młode panienki. Są dwie studentki medycyny i te przynajmniej niejako są w swoim fachu, ale inne nic z tem wspólnego nie mają. Jedna naprzykład studjuje inżynierję lądową, druga jest w Konserwatorjum, a ja mam koleżankę, rzeźbiarkę, z którą kiedyś uczyłyśmy się w Szkole Sztuk Pięknych. Cóż począć. Trzeba. Spoczątku brzydziłam się okropnie i wstydziłam się, ale do wszystkiego widocznie można się przyzwyczaić. Może i nie zdecydowałabym się na te hormony, ale Marjetka zakrzyczała mnie, że żadna praca nie przynosi ujmy i że trzeba gwizdać na przesądy.

— O, przepraszam — zaoponował Murek. — Praca wprawdzie nie przynosi ujmy, ale gwizdanie na to, co pannie Marjecie podoba się nazywać przesądami, to całkiem inna para kaloszy. To wcale nie przesąd. Mężczyźni są właśnie do tego, by brać na siebie wszelką nieprzyjemną i brutalną pracę. Bo chcą w kobiecie widzieć coś lepszego i czystszego od siebie. I muszą starać się, by osłonić ją przed wszystkiemi brudami życia. Gdybym ja był dyktatorem, czy tam innym królem, wydałbym ustawy, zabraniające zatrudniania młodych dziewcząt przy podobnych świństwach. Kobieta powinna być upiększeniem, ozdobą, piękniejszą stroną naszego życia. Należy pielęgnować w niej dobroć, szlachetność, subtelność uczuć, żeby mężczyzna, wracając do domu, mógł przy niej i dzięki niej, zapomnieć o wszystkiem, co w walce o byt jest złe i brudne, by miał obok siebie żywe źródło wiary w inne wartości, niż chleb i władza, w wartości duchowe. Dlatego wogóle jestem przeciwnikiem pozadomowej pracy kobiet.

— Więc lepiej niech umierają z głodu?

— No, nie — zawahał się Murek. — Obecne czasy nie są normalne. Ale należy dążyć do zupełnego uwolnienia kobiet od zajęć zarobkowych, od walki o byt, od babrania się w tem, co mocniejsze męskie nerwy zniosą, przed czem twardszy charakter męski nie ugnie się, a co kobietę najczęściej złamie i zaszarga.

Mika zapytała bez przekonania:

— Więc według pana kobieta ma być lalką do zabawy?

— Wcale nie lalką — zaprotestował. — Powinna być łącznikiem między duszą męża, a tym światem piękna i radości, o którym gotów zapomnieć grzęznąc po uszy w trosce o byt. Czyż to nie szczytne i nie wielkie zadanie?... W uboższych warstwach społecznych kobiety pracują narówni z mężczyznami. A skutek? Oboje zmieniają się w otępiałe zwierzęta pociągowe, dla których poza trudem i jedzeniem nic już niema.

Zamyślił się i po chwili dodał:

— Kobieta, którą kocham, mogłaby mi dać pełnię szczęścia, ową całą piękną stronę życia. Niestety, ja nie mogę zapewnić jej takich warunków egzystencji materjalnej, bez jakich najcudowniejszy kwiat uwiędnie.

Mika lekko przybladła:

— A nie boi się pan zawodu?

— Jakiego zawodu?

— No, przypuśćmy, że zdobył pan już owe warunki materjalne. Czy jest pan pewien, iż pańska ukochana potrafi dać z siebie to, czego się pan po niej spodziewa?

— Oczywiście — bez wahania odpowiedział Murek, lecz nagle ścisnęło mu się coś w sercu i dorzucił: — O ile na świecie wogóle istnieją rzeczy pewne, całkowicie pewne.

Mika nalała dwie szklanki herbaty i smarując masłem bułkę powiedziała z namysłem:

— Owszem. Są rzeczy pewne. Jeżeli się kogoś zna bardzo blisko, jeżeli nie są przed nami skryte żadne myśli danej osoby, jeżeli wiemy o każdym jej kroku...

Murek nagle spochmurniał...

— Znam takie wypadki — wolno ciągnęła Mika — gdy wierzono komuś, absolutnie nie zasługującemu na zaufanie. Miłość zaślepia. Czy naprzykład pan... Ja przepraszam, że wtrącam się do tych rzeczy, ale mówię tylko dla

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 44
Idź do strony:

Darmowe książki «Dr. Murek zredukowany - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (cyfrowa biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz