Darmowe ebooki » Powieść » Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖

Czytasz książkę online - «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Oscar Wilde



1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34
Idź do strony:
słaby. Mdleje.

Dorian opanował się z wysiłkiem i uśmiechnął się.

— To nic, księżno — wyszeptał — mam strasznie wyczerpane nerwy. Nic więcej. Zdaje się, że dziś rano za dużo chodziłem. Nie słyszałem, co mówił Henryk. Czy to było coś złego? Powtórzy mi to pani kiedyś. Muszę pójść się położyć. Pani mi wybaczy, prawda?

Stanęli u wielkich schodów, wiodących z cieplarni na taras. Skoro za Dorianem zamknęły się oszklone drzwi, lord Henryk odwrócił się i spojrzał na księżnę swymi sennymi oczami.

— Czy bardzo jesteś w nim zakochana? — zapytał.

Nie odpowiadała przez pewien czas, zapatrzona w krajobraz.

— Sama chciałabym to wiedzieć — powiedziała w końcu.

Potrząsnął głową.

— Świadomość jest zgubna. Tylko niepewność ma urok. Mgła czyni rzeczy czarownymi.

— Można w niej zgubić drogę.

— Wszystkie drogi, droga Gladys, prowadzą do tego samego celu.

— A jest nim?

— Rozczarowanie.

— To był mój debiut życiowy — westchnęła.

— Przyszedł, aby cię ukoronować.

— Znużyły mnie liście poziomek203.

— Dobrze ci z nimi.

— Tylko na zewnątrz.

— Żal by ci ich było — rzekł lord Henryk.

— Nie uronię też ani listeczka.

— Monmouth ma uszy.

— Starość ma tępy słuch.

— Czy nigdy nie był zazdrosny?

— Chciałabym, żeby był.

Rozglądał się, jakby czegoś szukał.

— Czego szukasz? — zapytała.

— Rękojeści twej szpady — odparł. — Straciłaś ją.

Zaśmiała się.

— Wciąż mam jeszcze maskę.

— Potęguje czar twych oczu — brzmiała odpowiedź.

Zaśmiała się znowu. Zęby jej wyglądały jak białe ziarna w szkarłatnym owocu.

W swym pokoju na piętrze Dorian Gray leżał na sofie, każdym włóknem jego ciała wstrząsała trwoga. Życie zaciążyło mu nagle okropnym brzemieniem. Straszna śmierć nieszczęsnego naganiacza, zabitego w gęstwinie niczym dzikie zwierzę, wydawała mu się zwiastować jego własną śmierć. Omal nie zemdlał, gdy lord Henryk powiedział swój przypadkowy cyniczny dowcip.

O godzinie piątej zadzwonił na służącego i polecił mu spakować rzeczy na nocny ekspres do miasta i zamówić powóz na wpół do dziewiątej. Postanowił nie spać już ani jednej nocy w Selby Royal. To miejsce było złowrogie. Śmierć kroczyła tu w świetle słonecznym. Trawa leśna była zbryzgana krwią.

Napisał kartkę do lorda Henryka, zawiadamiając go, że jedzie do miasta poradzić się swego lekarza, i prosząc, aby podejmował gości pod jego nieobecność. Gdy wkładał ją do koperty, zapukano do drzwi i wszedł lokaj, oznajmiając, że leśniczy chce się z nim zobaczyć. Zmarszczył brwi i zagryzł wargi.

— Przyślij go tu — mruknął po chwili wahania.

Gdy wszedł, Dorian wyjął z szuflady książeczkę czekową i położył przed sobą.

— Przypuszczam, Thorntonie, że przychodzicie w sprawie tego nieszczęsnego porannego wypadku? — powiedział, biorąc za pióro.

— Tak, jaśnie panie — odrzekł leśniczy.

— Czy ten biedak był żonaty? Czy miał rodzinę na utrzymaniu? — zapytał Dorian z wyrazem znużenia. — Jeżeli tak, to nie chcę, aby pozostawali w nędzy i poślę im każdą kwotę, jaką uznacie za potrzebną.

— Nie wiemy, jaśnie panie, kto to jest. Dlatego ośmieliłem się przyjść.

— Nie wiecie, kto to jest? — obojętnie mówił Dorian. — Co to ma znaczyć? Więc to nikt ze służby?

— Nie, jaśnie panie. Nigdy przedtem go nie widziałem. Wygląda na marynarza.

Pióro wypadło z ręki Doriana Graya i miał uczucie, jak gdyby serce nagle przestało mu bić.

— Marynarz? — wykrzyknął. — Mówicie, że marynarz?

— Tak, jaśnie panie. Wygląda, jak gdyby był kimś w rodzaju marynarza: oba ramiona ma wytatuowane i tego rodzaju rzeczy.

— Czy coś przy nim znaleziono? — powiedział Dorian, nachylając się i patrząc w leśniczego rozszerzonymi źrenicami. — Coś, co by wskazywało jego nazwisko?

— Trochę pieniędzy, jaśnie panie, niewiele, i rewolwer. Nigdzie żadnego nazwiska. Wygląda przyzwoicie, jaśnie panie, ale nieokrzesanie. Przypuszczamy, że był to zwykły marynarz.

Dorian zerwał się na równe nogi. Błysnęła mu straszna nadzieja. Uczepił się jej jak szalony.

— Gdzie jest trup? — wykrzyknął. — Prędko! Muszę go zaraz zobaczyć.

— Złożyliśmy go, jaśnie panie, w pustej stajni na folwarku Home. Nikt nie chce trzymać trupa u siebie w domu. Mówią, że przyniósłby nieszczęście.

— Na folwarku Home! Jedziemy tam zaraz i pokażecie mi go. Powiedzcie stajennemu, aby osiodłał mi konia. Nie. Nie trzeba. Pójdę do stajni sam. Będzie prędzej.

W niespełna kwadrans później Dorian Gray pędził galopem długą aleją tak szybko, jak tylko mógł. Drzewa zdawały się go mijać w upiornym korowodzie, a niesamowite cienie przebiegały mu drogę. Przy białym słupku bramy klacz skoczyła w bok i omal go nie zrzuciła. Ciął ją szpicrutą po szyi. Jak strzała pomknęła w ciemną dal. Kamienie rozpryskiwały się spod podków.

Wreszcie wpadł na folwark Home. W podwórzu stało dwóch ludzi. Zeskoczył z konia i jednemu z nich oddał cugle. W najdalszej stajni świeciło światło. Coś zdawało mu się mówić, że tam leży trup, pobiegł ku drzwiom i chwycił za klamkę.

Zawahał się przez chwilę, czując, że stoi przed odkryciem, od którego zależy spokój lub niepokój jego życia. Po czym pchnął drzwi i wszedł.

Na stosie worków w najdalszym kącie leżał trup mężczyzny ubranego w grubą koszulę i niebieskie spodnie. Twarz była osłonięta poplamioną chustką. Obok niego migotała łojówka204, zatknięta w butelkę.

Dorian Gray wzdrygnął się. Poczuł, iż nie byłby w stanie własną ręką odsłonić chustki, i zawołał jednego ze służby folwarcznej.

— Zdejmijcie to z twarzy. Chcę zobaczyć — powiedział, opierając się o odrzwia.

Gdy fornal spełnił rozkaz, postąpił naprzód. Z ust jego wyrwał się okrzyk radości. Zastrzelonym w gęstwinie człowiekiem był Jakub Vane.

Przez kilka minut patrzył na trupa. Gdy wracał do domu, oczy miał pełne łez, gdyż wiedział, że jest bezpieczny.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Rozdział XIX

— Po co mi mówisz, że chcesz być dobry — zawołał lord Henryk, zanurzając białe palce w czerwonej miedzianej czarze z wodą różaną. — Ty już jesteś w pełni doskonały. Proszę cię tylko, nie zmieniaj się.

Dorian Gray potrząsnął głową.

— Nie Henryku, popełniłem w życiu zbyt wiele okropności. To się już nie powtórzy. Wczoraj rozpocząłem moje dobre czyny.

— Gdzie byłeś wczoraj?

— Na wsi, Henryku. Zatrzymałem się w małej oberży.

— Mój drogi chłopcze — rzekł lord Henryk z uśmiechem — na wsi każdy może być dobry. Nie ma pokus. Jest to też przyczyną, dlaczego ludzie mieszkający poza miastem są zupełnie niecywilizowani. Cywilizacja pod żadnym względem nie jest łatwa do zdobycia. Osiąga się ją tylko dwiema drogami. Przez kulturę albo przez zepsucie. Ludność wiejska nie ma do tego sposobności, dlatego jest zacofana.

— Kultura i zepsucie — powtórzył echem Dorian. — Wiem cośkolwiek o obu. Wydaje mi się teraz straszne, że zawsze idą w parze. Znalazłem nowy ideał, Henryku. Chcę się zmienić. Zdaje mi się, że już się zmieniłem.

— Nie powiedziałeś mi jeszcze, jaki był twój dobry czyn. Czy może popełniłeś ich więcej? — zapytał towarzysz, nabierając na talerzyk karmazynową piramidkę ogrodowych poziomek i posypując je śnieżnobiałym cukrem za pomocą dziurkowanej łyżeczki w kształcie muszli.

— Opowiem ci, Henryku. Mogę to opowiedzieć wszystkim. Oszczędziłem pewną osobę. To wygląda na przechwałkę, ale zrozumiesz, o co chodzi. Była doskonale piękna i czarująca jak Sybilla Vane. Sądzę, że właśnie to pociągnęło mnie do niej. Pamiętasz Sybillę, nieprawda? Jak to już wydaje się dawno! Hetty nie jest, oczywiście, z naszej sfery. Prosta wiejska dziewczyna. Ale kochałem ją naprawdę. Jestem zupełnie pewny, że ją kochałem. Przez cały ten czarowny maj, jaki mieliśmy, jeździłem do niej dwa albo trzy razy w tygodniu. Wczoraj spotkałem ją w małym ogródku. Kwiecie jabłoni osypywało jej włosy, a ona się śmiała. Dziś rano o świcie mieliśmy odjechać. Nagle postanowiłem pozostawić ją tak samo podobną do kwiatu, jak ją poznałem.

— Wierzę, Dorianie, że nowość tego wzruszenia musiała dać ci dreszcz prawdziwej rozkoszy — przerwał lord Henryk. — Ale mogę za ciebie skończyć twoją sielankę. Dając jej dobrą radę, złamałeś jej serce. Taki był początek twego nawrócenia.

— Henryku, jesteś straszny! Nie powinieneś mówić tych okropnych rzeczy. Serce Hetty nie jest złamane. Oczywiście, że rozpaczała i tym podobne. Ale nie ma na niej hańby. Może żyć, jak Perdyta205, w swym ogrodzie mięty i tymianku.

— I opłakiwać niewiernego Floryzela206 — rzekł lord Henryk, śmiejąc się i wyciągając się na fotelu. — Mój drogi Dorianie, miewasz pomysły bajecznie dziecinne. Czy sądzisz, że tę dziewczynę zadowoli już ktoś z jej własnej sfery? Najprawdopodobniej wyjdzie kiedyś za prostackiego furmana albo za szczerzącego do niej zęby parobka. To jednak, że cię poznała i pokochała, nauczy ją gardzić mężem i uczyni nieszczęśliwą. Ze stanowiska moralności niezbyt wysoko mogę ocenić twoje wyrzeczenie się. Nawet jak na początek jest bardzo mizerne. Przy tym, skąd wiesz, czy już w tej chwili ciało Hetty, jak Ofelii, nie pływa w jakimś stawie młyńskim, oblane światłem gwiazd i otoczone kwiatami lilii wodnych?

— Nie mogę tego słuchać, Henryku! Najpierw drwisz ze wszystkiego, a potem wysnuwasz najpoważniejsze tragedie. Żałuję teraz, że ci opowiadałem. Nie obchodzi mnie, co mówisz. Wiem, że postąpiłem dobrze. Biedna Hetty! Gdy przejeżdżałem dziś koło jej chaty, widziałem w oknie jej twarz niby pęk jaśminu. Nie mówmy o tym więcej i nie staraj się mnie przekonywać, że mój pierwszy od lat dobry czyn, że pierwsze drobne poświęcenie, którego zaznałem, jest w rzeczywistości czymś w rodzaju grzechu. Chcę się poprawić. Poprawię się. Opowiedz mi coś o sobie. Co się dzieje w mieście? Od wielu dni nie byłem już w klubie.

— Wciąż mówią o zniknięciu biednego Bazylego.

— Myślałem, że już się znudzono tym tematem — rzekł Dorian, dolewając sobie wina i z lekka marszcząc brwi.

— Mój drogi chłopcze, mówi się o tym dopiero od sześciu tygodni, a angielska publiczność nie zdobyłaby się na taki wysiłek umysłowy, aby mieć więcej niż jeden temat na trzy miesiące. W ostatnim jednak czasie szczęściło się jej. Miała mój rozwód i samobójstwo Alana Campbella. Obecnie ma tajemnicze zniknięcie artysty. W Scotland Yardzie wciąż utrzymują, że mężczyzna w szarym płaszczu, który dziewiątego listopada wyjechał nocnym pociągiem do Paryża, był biednym Bazylim, a policja paryska twierdzi, że Bazyli wcale do Paryża nie przybył. Za kilka dni usłyszymy zapewne, że widziano go w San Francisco. Dziwna to rzecz, że wszystkich zaginionych widuje się zawsze w San Francisco. Musi to być cudowne miasto, posiadające całą przyciągającą siłę zaświatów.

— Jak myślisz, co się stało z Bazylim? — zapytał Dorian, podnosząc kieliszek z burgundem pod światło i dziwiąc się, że może rozmawiać tak spokojnie.

— Nie mam najmniejszego pojęcia. Jeśli Bazyli chce się ukrywać, cóż mnie to obchodzi. Jeśli umarł, nie mam potrzeby o nim myśleć. Śmierć jest jedyną rzeczą, która mnie zawsze przeraża. Nienawidzę jej.

— Dlaczego? — zapytał leniwie młody człowiek.

— Dlatego — powiedział lord Henryk, podnosząc do nosa otwarte pudełeczko z aromatycznymi solami — że wszystko można dziś przeżyć oprócz niej. Śmierć i pospolitość są w dziewiętnastym wieku dwoma jedynymi faktami, których nie da się wyjaśnić. Każ nam podać kawę, Dorianie, do sali koncertowej. Musisz mi zagrać Chopina. Ten człowiek, z którym uciekła moja żona, nadzwyczajnie grał Chopina. Biedna Wiktoria! Bardzo ją lubiłem. Dom jest bez niej dość pusty. Małżeństwo jest, naturalnie, przyzwyczajeniem, złym przyzwyczajeniem. Żałuje się jednak nawet najgorszych przyzwyczajeń, gdy się je utraci. Może tych najwięcej. Poniekąd stanowią nieodłączną część naszej istoty.

Dorian nic nie odpowiadał, lecz wstał od stołu i przeszedłszy do sąsiedniego pokoju, zasiadł do fortepianu i począł przebiegać palcami po białych i czarnych klawiszach. Gdy przyniesiono kawę, przestał grać i powiedział, spoglądając na lorda Henryka:

— Henryku, czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że Bazyli został zamordowany?

Lord Henryk ziewnął.

— Bazyli był ogólnie lubiany i zawsze nosił zegarek Waterbury207. Dlaczego więc miałby zostać zamordowany? Nie był na tyle mądry, aby mieć nieprzyjaciół. Bez wątpienia jako malarz był genialny. Ale można malować jak Velasquez208, a jednak być zupełnie ograniczonym. Bazyli był rzeczywiście dość ograniczony. Tylko jeden raz był dla mnie zajmujący, gdy ongi, przed laty, opowiadał mi, że się ubóstwia i że jesteś najpotężniejszą pobudką jego sztuki.

— Bardzo lubiłem Bazylego — rzekł Dorian z odcieniem smutku w głosie. — Mówią jednak, że został zamordowany?

— Och, kilka dzienników. Nie wydaje mi się to prawdopodobne. Wiem, że w Paryżu istnieją okropne nory, ale Bazyli nie należał do ludzi, którzy tam uczęszczają. Nie był wcale ciekawy. To było jego główną wadą.

— Co byś powiedział, Henryku, gdybym ci wyznał, że to ja zamordowałem Bazylego? — rzekł młody mężczyzna. Mówiąc to, patrzył na niego uważnie.

— Powiedziałbym ci, drogi chłopcze, że przybierasz rolę, z którą ci wcale nie do twarzy. Każda zbrodnia jest pospolita, tak jak każda pospolitość jest zbrodnią. Morderstwo nie byłoby w twoim stylu, Dorianie. Przykro mi, jeśli obrażam twoją próżność, ale zapewniam cię, że to prawda. Zbrodnia należy wyłącznie do klas niższych. Wcale ich za to nie potępiam. Wyobrażam sobie, że zbrodnia jest

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz