Darmowe ebooki » Powieść » Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖

Czytasz książkę online - «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Oscar Wilde



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 34
Idź do strony:
raz popełniony błąd. Niejeden musi zaiste płacić wciąż na nowo. W swych stosunkach z człowiekiem los nigdy nie zamyka rachunków.

Zdarzają się chwile, jak twierdzą psychologowie, kiedy żądza grzechu lub tego, co świat nazywa grzechem, do tego stopnia włada człowiekiem, że każde włókno ciała, każda komórka mózgu jest opanowana straszliwymi popędami. Mężczyźni i kobiety tracą w takich chwilach poczucie własnej woli. Jak automaty zdążają do swego przeraźliwego końca. Odjęta jest im wolność wyboru i zabite w nich sumienie, a jeśli żyje, to tylko po to, aby bunt ożywić czarem, a nieposłuszeństwo wdziękiem. Bo jak tego nie zapominają wciąż przypominać nam teolodzy, wszystkie grzechy są grzechami nieposłuszeństwa. Gdy ów szczytny duch, jutrzenka zła, spadał z niebios, był opanowany uczuciem buntu.

Zatwardziały, skupiony na złu, ze splugawioną myślą i duszą łaknącą buntu, Dorian Gray pędził przed siebie. Zwalniając kroku, skręcił w ciemny zaułek, którym zazwyczaj skracał sobie drogę do osławionego lokalu, dokąd zdążał. Nagle poczuł, że schwycono go z tyłu i zanim zdążył pomyśleć o obronie, rzucono nim o mur, a jakaś brutalna ręka schwyciła go za gardło.

Bronił swego życia jak szalony i po strasznym wysiłku udało mu się oderwać od szyi dławiące go palce. W tej samej chwili usłyszał trzask odwodzonego kurka i zobaczył błyszczącą lufę skierowaną prosto w jego głowę, a przed sobą ciemną sylwetkę niskiego, przysadzistego mężczyzny.

— Czego chcesz? — wykrztusił.

— Cicho bądź — rzekł mężczyzna. — Jeden ruch, a cię zastrzelę.

— Jesteś szalony. Cóż ci zrobiłem?

— Zmarnowałeś życie Sybilli Vane — brzmiała odpowiedź — a Sybilla Vane była moją siostrą. Zabiła się sama. Wiem o tym. Za jej śmierć ty odpowiadasz. Przysiągłem, że cię zabiję. Szukałem cię całe lata. Nie miałem żadnej wskazówki, ani śladu. Tych dwoje ludzi, którzy mogliby cię opisać, nie żyje. Nie wiedziałem o tobie nic oprócz pieszczotliwego imienia, którym zwykła była cię nazywać. Dziś usłyszałem je przypadkiem. Pojednaj się z Bogiem, bo dzisiejszej nocy umrzesz.

Dorian Gray omdlewał ze strachu.

— Nigdy jej nie znałem — wyjąkał. — Nigdy o niej nie słyszałem. Jesteś szalony.

— Wyspowiadaj się lepiej ze swoich grzechów, bo jakem Jakub Vane, zapewniam cię, że umrzesz. — Była to straszna chwila. Dorian nie wiedział, co mówić czy robić. — Na kolana! — warknął mężczyzna. — Na obrachunek z Bogiem daję ci minutę, nie więcej. Dziś w nocy odjeżdżam do Indii, więc muszę wpierw załatwić się z tobą. Jedna minuta. Nie więcej.

Dorian zwiesił bezwładnie ręce. Znieruchomiały od trwogi, nie wiedział, co ma robić. Nagle błysnęła mu w mózgu dzika nadzieja.

— Stój — zawołał. — Jak dawno zmarła twoja siostra? Mów prędzej!

— Przed osiemnastu laty — rzekł mężczyzna. — Dlaczego o to pytasz? Co to ma za znaczenie?

— Przed osiemnastu laty — roześmiał się Dorian Gray z odgłosem triumfu. — Przed osiemnastu laty! Postaw mnie pod latarnią i spójrz na moją twarz!

Jakub Vane wahał się przez chwilę, nie rozumiejąc, o co chodzi. Następnie uchwycił Doriana Graya i powlókł go do rogu zaułka.

Pomimo słabego, migocącego na wietrze światła spostzegł swą straszną omyłkę, w którą o mało co nie popadł. Twarz mężczyzny, którego chciał zabić, była w kwiecie chłopięcej młodości, miała jej nieskalaną czystość. Wyglądał na młodzieńca w wieku najwyżej lat dwudziestu, to jest niewiele więcej, niż miała jego siostra, gdy umierała przed tylu laty. Rzecz jasna, że to nie mógł być człowiek, który zmarnował jej życie.

Puścił go i zatoczył się w tył.

— Boże! Boże! — zawołał. — O mało, a byłbym pana zamordował!

Dorian Gray głęboko odetchnął.

— Człowieku, o mało, a byłbyś popełnił straszną zbrodnię — powiedział, mierząc go ostrym spojrzeniem. — Niech ci to służy za przestrogę, że nie należy brać zemsty w swe własne ręce.

— Niech mi pan wybaczy — mamrotał Jakub Vane. — Pomyliłem się. Przypadkowe słowo usłyszane w tej przeklętej norze zwiodło mnie na złą drogę.

— Idźcie lepiej do domu i schowajcie ten rewolwer, bo może narazić was na kłopoty — powiedział Dorian, odwracając się i powoli skręcając w uliczkę.

Jakub Vane stał przerażony na kamieniach ulicznych. Drżał od stóp do głów. Po krótkiej chwili czarny cień, przesuwający się chyłkiem wzdłuż wilgotnego muru, wyłonił się z ciemności i zbliżył się do niego skradającym się krokiem. Poczuł rękę na swym ramieniu i drżąc, odwrócił się. Była to jedna z kobiet pijących w barze.

— Dlaczego go nie zabiłeś? — syknęła, zbliżając swą dziką twarz tuż do jego twarzy. — Wiedziałam, że wybiegłeś za nim od Daly’ego. Głupcze! Powinieneś go był zabić. Ma mnóstwo pieniędzy, a jest gorszy od najgorszego.

— To nie jest człowiek, którego szukam — odparł — a pieniędzy nie potrzebuję od nikogo. Chcę czyjegoś życia. Człowiek, od którego chcę życia, będzie teraz miał około czterdziestu lat. Ten to młody chłopiec. Dzięki Bogu, że nie mam jego krwi na rękach.

Kobieta zaśmiała się gorzko.

— Młody chłopiec! — zachichotała. — Człowieku, toż mija osiemnaście lat, jak ten książę z bajki zrobił mnie tym, czym jestem.

— Kłamiesz! — zawołał Jakub Vane.

Wzniosła rękę ku niebu.

— Przysięgam przed Bogiem, że mówię prawdę — zawołała.

— Przed Bogiem?

— Niech oniemieję, jeśli jest inaczej. To jest najgorszy z tych, co tu przychodzą. Powiadają, że diabłu sprzedał duszę za swą ładną twarz. Już będzie osiemnaście lat, jak go poznałam. Od tego czasu niewiele się zmienił. Ale za to ja... — dodała z chorobliwym śmiechem.

— Przysięgasz?

— Przysięgam — powtórzyły ochrypłym echem jej obwisłe wargi. — Tylko mnie nie zdradź przed nim — zajęczała. — Boję się go. Daj mi trochę pieniędzy na noc.

Z przekleństwem odskoczył od niej, wpadając za róg ulicy, ale Dorian Gray już zniknął. Gdy się obejrzał, kobiety też już nie było.

Rozdział XVII

W tydzień później w oranżerii Selby Royal Dorian Gray rozmawiał z piękną księżną Monmouth, bawiącą tam wśród gości wraz z mężem, przeżytym mężczyzną lat około sześćdziesięciu. Była pora podwieczorku. Wysoka lampa stołowa, osłonięta koronkowym abażurem, rzucała łagodne światło na serwis z chińskiej porcelany i kutego srebra, koło którego krzątała się księżna. Jej białe ręce zgrabnie ujmowały filiżanki a pełne, czerwone usta uśmiechały się do czegoś, co szeptał jej Dorian. Lord Henryk przyglądał się im, wyciągnięty na trzcinowym fotelu pokrytym jedwabiem. Na kanapie brzoskwiniowego koloru siedziała lady Narborough, udając, że słucha opowiadania księcia o ostatnim brazylijskim chrabąszczu, którego udało mu się zdobyć do swych zbiorów. Trzech młodych mężczyzn w eleganckich smokingach częstowało panie herbatnikami. Towarzystwo składało się z dwunastu osób, a nazajutrz oczekiwano więcej gości.

— O czym państwo rozmawiacie? — rzekł lord Henryk, zbliżając się do stołu i stawiając swą filiżankę. — Przypuszczam, Gladys, że Dorian opowiadał ci o moim projekcie przemianowania wszystkich rzeczy. To świetny pomysł.

— Ależ, Henryku, ja wcale nie chcę być przemianowana — odparła księżna, patrząc nań swymi cudownymi oczami. — Jestem zupełnie zadowolona ze swego imienia i całkiem pewna, że pan Dorian jest również zadowolony ze swego.

— Moja droga Gladys, nie chcę bynajmniej zmieniać waszych imion. Oba są doskonałe. Myślałem głównie o kwiatach. Wczoraj zerwałem orchideę do butonierki. Była cudownie nakrapiana, śliczna jak siedem grzechów głównych. W bezmyślnej chwili zapytałem jednego z ogrodników o jej nazwę. Powiedział mi, że jest to piękny okaz Robinsoniany195, czy coś równie okropnego. Smutna to prawda, ale zatraciliśmy zdolność nadawania rzeczom pięknych nazw. Nazwy są wszystkim. Nigdy nie sprzeczam się o czyny. Chodzi mi zawsze o słowa. Dlatego nienawidzę prostackiego realizmu w literaturze. Człowiek, który nazywa motykę motyką, powinien być skazany, aby nią kopał. To jest jego jedyne powołanie.

— Jakże mamy nazywać ciebie, Henryku? — zapytała.

— On się zowie książę Paradoks — rzekł Dorian.

— Poznaję go od razu — zawołała księżna.

— Nie chcę o tym słyszeć — roześmiał się lord Henryk, opadając na fotel. — Niepodobna uchylić się od etykiety! Zrzekam się tytułu.

— Królewskiej mości nie wolno abdykować — padła przestroga z pięknych ust.

— Mam więc bronić tronu?

— Tak.

— Rozdaję prawdy jutrzejsze.

— Wolę błędy dzisiejsze — odparła.

— Rozbrajasz mnie, Gladys — zawołał, dostosowując się do jej swawolnego nastroju.

— Tylko z tarczy, Henryku, a nie z kopii.

— Nigdy jej nie podnoszę przeciw piękności — zawołał, robiąc wdzięczny gest ręką.

— Wierzaj mi, Henry, że to twój błąd. Przeceniasz piękność.

— Jak możesz tak mówić? Przyznaję, że wyżej stawiam piękność niż dobroć. Ale skądinąd nikt nie przyzna z równą gotowością, jak ja, że lepiej być dobrym niż brzydkim.

— Brzydota jest więc jednym z siedmiu grzechów śmiertelnych? — zawołała księżna. — Cóż będzie z twym porównaniem do orchidei?

— Brzydota, Gladys, jest jedną z siedmiu cnót śmiertelnych. Jako dobra toryska nie powinnaś jej lekceważyć. Piwo, Biblia i siedem cnót śmiertelnych zrobiły z Anglii to, czym jest.

— Nie kochasz więc ojczyzny? — zapytała.

— Mieszkam w niej.

— Tym lepiej możesz ją smagać.

— Chciałabyś, abym miał o niej zdanie Europy? — zapytał.

— Co o nas mówią?

— Że Tartuffe196 wyemigrował do Anglii i otworzył tu swój sklep.

— Czy to twoje zdanie, Henryku?

— Odstępuję ci je.

— Niepotrzebne mi. Jest zbyt prawdziwe.

— Nie potrzebujesz się obawiać. Żaden z naszych współziomków nie rozpozna się w opisie.

— Są zbyt praktyczni.

— Bardziej przebiegli niż praktyczni. Gdy zamykają swą księgę główną, bilansują głupotę z majątkiem i występek z obłudą.

— A jednak dokonaliśmy rzeczy wielkich.

— Wielkie rzeczy, Gladys, były nam narzucone197.

— Unieśliśmy ich brzemię.

— Nie dalej, jak do giełdy.

Potrząsnęła przecząco głową.

— Wierzę w naszą rasę — zawołała.

— Obrazuje przetrwanie przedsiębiorczych.

— Rozwija się.

— Mnie bardziej pociąga upadek.

— A sztuka? — spytała.

— To choroba.

— Miłość?

— Złuda.

— Religia?

— Wytworny substytut wiary.

— Jesteś sceptykiem.

— Nigdy! Sceptycyzm jest początkiem wiary.

— Czymże jesteś?

— Określać to ograniczać.

— Daj mi wskazówkę.

— Nić się zrywa. Zgubiłabyś drogę w labiryncie.

— Zbijasz mnie z tropu. Mówmy o czym innym.

— Nasz gospodarz jest zachwycającym tematem. Przed laty nazwano go księciem z bajki.

— Ach, nie przypominaj mi tego! — zawołał Dorian Gray.

— Nasz gospodarz jest dziś raczej nieuprzejmy — odparła księżna, rumieniąc się. — Wydaje mi się, iż sądzi, że Monmouth ożenił się ze mną ze względów czysto naukowych, jako z najlepszym okazem współczesnego motyla, jaki umiał znaleźć.

— Mam jednak nadzieję, księżno, że nie wbije pani na szpilkę — roześmiał się Dorian.

— Och, panie Gray, robi to zawsze moja służąca, gdy jej dokuczę.

— A czymże mogłaby jej pani dokuczyć, księżno?

— Zapewniam pana, panie Gray, że z najbłahszych powodów. Najczęściej dlatego, że gdy przychodzę za dziesięć dziewiąta, mówię jej, iż muszę być ubrana o wpół do dziewiątej.

— Jakże to nierozsądne z jej strony! Powinna ją pani odprawić.

— Nie mogę, panie Gray. Ona daje pomysły do moich kapeluszy. Przypomina pan sobie ten, jaki miałam na majówce u lady Hilstone? Pan nie pamięta, ale ładnie z pańskiej strony, że pan udaje. Otóż kapelusz ten zrobiła z niczego. Wszystkie dobre kapelusze są zrobione z niczego.

— Jak każda dobra reputacja, Gladys — wtrącił lord Henryk. — Każde wrażenie, jakie potrafimy wywołać, stwarza nam nieprzyjaciół. Tylko miernoty bywają popularne.

— Tylko nie u kobiet — powiedziała księżna, przecząco potrząsając głową — a kobiety rządzą światem. Zapewniam cię, że nie znosimy miernot. Ktoś powiedział, że my, kobiety, kochamy uszami jak wy, mężczyźni, kochacie oczami, o ile w ogóle kochacie.

— Zdaje mi się, że nigdy nie czynimy nic innego — wyszeptał Dorian.

— Ach, w takim razie, panie Gray, pan nigdy nie kochał naprawdę — odparła księżna z udanym żalem.

— Moja droga Gladys! — zawołał lord Henryk. — Jak możesz tak mówić? Romantyczne uczucie żyje przez powtarzanie, a powtarzanie przekształca żądzę w sztukę. Przy tym miłość, którą przeżywamy, wydaje się nam zawsze jedyna. Rozmaitość przedmiotu wcale nie zmienia poczucia, że nasza namiętność jest jedyna. Potęguje ją tylko. W życiu możemy mieć co najwyżej jedno wielkie doświadczenie, a tajemnica życia polega na tym, aby doświadczenie to powtarzało się jak najczęściej.

— Nawet, jeśli zadaje nam rany, Henryku? — po chwili zapytała księżna.

— Wówczas tym bardziej — odparł lord Henryk.

Księżna odwróciła się i spojrzała na Doriana Graya z dziwnym wyrazem w swych oczach.

— Co pan na to powie, panie Gray? — zapytała.

Dorian wahał się przez chwilę. Wreszcie odrzucił głowę i roześmiał się.

— Zawsze zgadzam się, księżno, z Henrykiem.

— Czy nawet wtedy, kiedy nie ma słuszności?

— Henryk, księżno, zawsze ma słuszność.

— A czy jego filozofia daje panu szczęście?

— Nigdy nie szukałem szczęścia. Kto szuka szczęścia? Szukam rozkoszy.

— I znajduje ją pan, panie Gray?

— Często. Nazbyt często.

Księżna westchnęła.

— Ja szukam spokoju — powiedziała — i jeśli zaraz nie pójdę się przebrać, nie zaznam go dzisiejszego wieczora.

— Przyniosę pani kilka orchidei, księżno — zawołał Dorian, podnosząc się i przechodząc do cieplarni.

— Flirtujesz z nim sromotnie — rzekł lord Henryk do swej kuzynki. — Miej się lepiej na ostrożności. To człowiek czarujący.

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz