Darmowe ebooki » Powieść » Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Idź do strony:
się po lesie, rozmyślając wyłącznie o swych osobistych sprawach, biegły przed nim szepty ostrzegawcze i wszystko, co żyło, usuwało mu się skwapliwie z drogi. Wszelakoż oczy jego miały zawsze wyraz łagodny. Nawet podczas walki nie rozjarzały się ogniem, jak oczy Bagheery — jakkolwiek uwydatniało się w nich rosnące podniecenie i zaciekawienie. Było to jedno z wielu zjawisk, których objaśnić nie umiała nawet bywała wśród ludzi — Czarna Pantera Bagheera.

Zwróciła się do Mowgliego z pytaniem w tej sprawie, ale chłopak roześmiał się tylko i rzekł:

— Gdy poszkapię się136 w łowach, bywam gniewny. Największy jednak gniew mnie ogarnia, gdy mi wypadnie ze dwa dni chodzić z pustym żołądkiem. Czy moje oczy nie mówią ci nic wtedy?

— Usta twoje są wówczas głodne — odrzekła Bagheera — ale twoje oczy nic nie mówią. Czy pożywiasz się, czy pływasz, oczy twoje bywają zawsze jak głaz... zarówno latem, jak zimą...

Mowgli spojrzał na nią ociężale spod długich rzęs — a niebawem Bagheera, jak to zwykle bywało w takim wypadku, spuściła potulnie łeb ku ziemi. Znała mores Czarna Pantera i wiedziała, z kim ma do czynienia.

Leżeli we dwójkę na stoku wzgórza panującego nad brzegiem Wajngangi. U stóp ich snuły się pasma mgły, na przemian białe i zielone. Gdy wstało słońce, mgła zmieniła się w falujące morze złota i czerwieni, następnie wyklarowała się — i rozesłane po ziemi promienie musnęły wysoką trawę, na której spoczywał Mowgli wraz z Bagheerą.

Było to pod koniec chłodnej pory, więc liście drzew i ziół obumarły i powiędły, a powiew wiatru budził suche i drażniące szelesty. Szczególnie zaś jeden mały listek łopotał zawzięcie o gałązkę — jakby skarżąc się na swoją samotność. Ocknęła się Bagheera, pobudzona tym szmerem, zachłysnęła się rzeźwym tchnieniem poranku, aż jej w grdyce coś głucho zachrzęściło, po czym przewróciła się na wznak i jęła czterema łapami — kocim obyczajem — potrącać ów listek trzepocący nad głową.

— Nadchodzi zmiana pory roku! — zawołała. — Życie dżungli posuwa się naprzód. Czas Nowej Gwary jest już blisko. Ten liść to wyczuwa. Wszystko to cieszy mnie niezmiernie.

— Trawa jest zeschnięta — odrzekł Mowgli, wyrywając całą jej kępkę. — Nawet „oko wiosny” (tak zwie się czerwony kwiatuszek o lejkowatym kielichu, snujący się długimi kłączami pomiędzy trawą)... nawet „oko wiosny” jest jeszcze zamknięte... a zresztą... Bagheero, czy wypada, by Czarna Pantera wywracała się po ziemi i majdała nogami w powietrzu niby nieobyty żbik?

— O-o-o! — ziewnęła Bagheera, najwidoczniej zajęta w tej chwili zgoła inną myślą.

— O, ładnie, ładnie! — zgromił ją Mowgli. — Widziałże kto, by Czarna Pantera otwierała tak szeroko paszczę, kaszlała, wyła i tarzała się jak wariat po ziemi? Pamiętaj, że i ty, i ja jesteśmy dziś władcami dżungli!

Bagheera przewróciła się czym prędzej z powrotem i przysiadła na zakurzonej ziemi. Widać teraz było dobrze jej wyliniałe boki — była to bowiem pora, w której zrzucała z siebie futerko zimowe.

— Owszem, owszem, słucham cię, Ludzkie Szczenię! Masz słuszność! My oboje jesteśmy bezsprzecznie panami dżungli! Kto siłą, kto rozumem dorówna Mowgliemu?

Słowa te wycedziła tak jakoś dziwnie, że Mowgli obejrzał się, chcąc się przekonać, czy pantera przypadkiem nie pokpiwa sobie z niego; albowiem w dżungli mnóstwo jest słów takich, co brzmią inaczej, a inne mają znaczenie.

— Powiadam ci, że bezsprzecznie my oboje jesteśmy panami dżungli! — powtórzyła Bagheera. — Czyż postąpiłam niewłaściwie? Nie wiedziałam, że Ludzkie Szczeniątko już nie lubi tarzać się po ziemi. Zapewne więc nauczyło się latać?

Mowgli siedział, wsparłszy łokcie na kolanach, i patrzył w dolinę zalaną już światłem dziennym. Kędyś poniżej, w głębi lasów, jakiś ptak głosem jeszcze niewprawnym i schrypniętym dobywał pierwszych tonów wiosennej piosenki. Był to ledwie cień owego hucznego hejnału, który niebawem miał rozbrzmiewać z ptasiego gardła — ale Bagheera i tak posłyszała to preludium.

— Mówiłam ci, że zbliża się Czas Nowej Gwary — zamruczała, wymachując ogonem.

— Słyszę — odpowiedział Mowgli. — Bagheero, powiedz mi, czemuś tak zadrżała? Przecież słońce już grzeje!

— To Ferao, szkarłatny dzięcioł — odrzekła wymijająco Bagheera. — On nie zapomniał! Teraz i ja muszę sobie przypomnieć moją śpiewkę.

To rzekłszy, poczęła pomiaukiwać i mruczeć coś z cicha, nadsłuchując co pewien czas z widocznym niezadowoleniem.

— Ależ ja tu nigdzie nie czuję zwierzyny! — skrzywił się Mowgli obojętnie.

— Ej, Braciszku, czy żeś już ogłuchł na oba uszy? Przecież to nie hasło łowieckie, tylko moja śpiewka, która wnet może mi się przydać... ćwiczę się więc w niej na wszelki wypadek.

— Zapomniałem o tym — odrzekł Mowgli z pewną opryskliwością w głosie. — Zresztą ja i tak poznam, kiedy nadejdzie Czas Nowej Gwary, bo wówczas ty i reszta towarzyszy uciekniecie precz i każecie mi chodzić samopas.

— Ależ, Braciszku! — zaczęła Bagheera — przecież my nie...

— Mówię ci, że tak jest! — burknął Mowgli gniewnie, wyrzucając przed siebie palec wskazujący. — Tak! Wy odchodzicie sobie precz, a ja, pan dżungli, muszę chodzić samopas! A jak to było w zeszłym roku, gdy przyszła mi oskoma na trzcinę rosnącą na polach ludzkiej gromady? Posłałem ciebie jako gońca do Hathiego, rozkazując mu, by przybył w oznaczoną noc i trąbą swą nazrywał dla mnie tej słodkiej trawy...

— Przybył przecie, tylko się spóźnił o dwie noce — odrzekła Bagheera, pochylając z lekka łeb ku ziemi. — Tylko o dwie noce... A co się tyczy tej długiej, słodkiej trawy, którą tak lubisz, toż przyniósł ci jej o wiele więcej, niżby potrafiło spożyć małe Ludzkie Szczeniątko przez wszystkie noce pory deszczowej. Ja tu nie byłam nic winna...

— Rzecz cała w tym, że on nie stawił się na me wezwanie w ową noc, którą mu oznaczyłem, ale biegał jak szalony po wertepach górskich, trąbił, dudnił i hałasował. Widziałem go przy świetle księżycowym, jak tańczył nieopodal domów ludzkich. Nie potrafił ukryć się pośród drzew, bo ślady jego były jako ślady trzech słoni. Jam go widział, a jednak on do mnie nie przybył, mimo że przecie jestem panem dżungli!

— Był to właśnie Czas Nowej Gwary — tłumaczyła pantera z pokorą. — A może, Mały Bracie, nie przywolałeś go Czarnoksięskim Zaklęciem?... Ale słuchaj, co tam nuci Ferao!

Mowgli — jakby już ochłonął z gniewu — położył się wygodnie na wznak, podparł głowę rękami i zamknął oczy.

— Nie rozumiem... a zresztą nie obchodzi mnie to wcale — rzekł sennym głosem. — Prześpijmy się, Bagheero. Coś mi tak ciąży w żołądku... Przygotuj mi oparcie pod głowę!

Pantera legła potulnie na ziemi, ale westchnęła głęboko, bo z głębi kniei raz po raz dolatywał ją głos dzięcioła Ferao, ćwiczącego się w piosence na powitanie wiosny, czyli tak zwanego Czasu Nowej Gwary.

Pory roku w dżungli tak spływają się z sobą, że trudno dostrzec pomiędzy nimi jakieś granice. Na pozór istnieją tylko dwie — mokra i sucha, ale kto umie przeniknąć wzrokiem tumany kurzu, kłęby dymu i strugi ulewy, przekona się, że wszystkie cztery pory roku płyną najzupełniej normalnym trybem. Najdziwniejsza jest wiosna, gdyż zamiast okrywać nagie pola nowymi kwiatami i liśćmi, usuwa i uprząta obwisłe — ledwo ocalałe przy życiu — szczątki zieleni, oszczędzone przez łagodną zimę, odmładzając i odświeżając zaschłą, skąpo odzianą ziemię.

Pod tym względem żadna wiosna na świecie nie może się równać z wiosną w dżungli.

Jest taki dzień jeden, w którym wszystko jest ogarnięte znużeniem, gdy nawet wonie płynące w ciężkim powietrzu są jakby stęchłe i zwietrzałe. Każdy to czuje, ale wytłumaczyć nikt nie potrafi. A potem nadchodzi drugi dzień — na pozór nieróżniący się od poprzedniego — gdy wszystkie wonie tchną świeżością i rozkoszą, gdy wąsy zwierząt puszczańskich drgają aż po same korzonki, a zimowe uwłosienie osypuje się długimi kłakami z kosmatych grzbietów. Potem zazwyczaj mży drobny deszczyk, a wszystkie drzewa, krzewy, bambusowe oczerety, szare mchy i soczyste zioła budzą się do nowego, szumnego życia — niemal słychać, jak żyją i rosną.

Poszumowi temu wtóruje dniem i nocą buczenie jakieś głuche, ględzenie niewytłumaczone. Gwar ci to jest wiosenny — ni to pobrzęk pszczół, ni pogrzmot siklawy137, ni szemranie wiatru w drzew koronach — ale gaworzenie szczęśliwe, pomruk radosny zadowolonego, ogrzanego świata.

Po inne lata138 Mowgli zawsze cieszył się nawrotem pór roku. On to pierwszy umiał wypatrzyć małe „oko wiosny” schowane głęboko w trawie oraz ławicę obłoków wiosennych, z którymi nic w dżungli nie daje się porównać. Jego to głos rozbrzmiewał przy blasku gwiazd na ukwieconych mokradłach, wspomagając śpiewkę żabich zespołów lub przedrzeźniając hukanie puszczyków, psujących nastrój srebrnej, księżycowej nocy. Jak dla wszystkich podległych mu plemion, tak i dla niego wiosna była ulubioną porą harców. Niewysłowioną uciechę sprawiał mu ruch i przebywanie wśród ciepłych blasków słońca, przeto hasał niezmordowanie od jutrzni do wieczora, aż w końcu, przebiegłszy trzydzieści, czterdzieści lub nawet pięćdziesiąt mil, wracał do domu, sapiąc i śmiejąc się jednocześnie, przystrojony równiankami139 dziwnego kwiecia. Czwórka wilczków nie towarzyszyła mu w tych dzikich hulankach, ale zmykała kędyś w głąb matecznika i wyła w zawody z innymi wilkami. Plemiona Dżungli ożywiają się niezmiernie z wiosną — przeto140 do uszu Mowgliego dochodziły wciąż to wrzaski, to jęki, to poświstywania. Każdy gatunek zwierza innym wabił się głosem. W owym czasie głosy te bywają zgoła inne niż w innych porach roku — to zaś jest jedną z przyczyn, że wiosnę przezwano Czasem Nowej Gwary.

Ale owej wiosny, jak zwierzył się Bagheerze, coś mu się odmieniło na wnątrzu141. Odkąd łodygi bambusa upstrzyły się w cętki brunatne, Mowgli z utęsknieniem wyczekiwał poranka, który inne wonie rozniesie po kniei. Skoro jednak nadszedł ów poranek... a paw Mao, mieniący się barwą złotą, brązową i błękitną, głośnym krzykiem obwieścił go po omglonych kniejach, Mowgli otwarł usta, by podać dalej okrzyk — słowa uwięzły mu w gardle i jakieś dziwne uczucie owładnęło nim całym od koniuszków nóg po koniuszki włosów. Czuł się bardzo, bardzo nieszczęśliwy, więc obejrzał dokładnie całe swe ciało, by przekonać się, czy nie wbił gdzie sobie jakiego ciernia. Mao ogłaszał wieść o nowych woniach, co szły w przestworzu. Podjęły ją inne ptaki i niosły dalej, a od skał nad Wajngangą rozległo się miauczenie Bagheery — przypominające po trosze skwir orła i rżenie konia; w górze, wśród pączkujących gałęzi, słychać było wrzaski i szamotanie się plemienia bandar-log. Mowgli stał i stał, pragnąc z głębi wezbranej piersi odpowiedzieć na zew pawia Mao i nie mogąc się zdobyć na nic więcej jak na ciche westchnienie — gdyż dech mu zatamowało owo nagłe poczucie nieszczęścia.

Stał i rozwierał oczy szeroko, ale widział jedynie szydercze twarze małpiąt baraszkujących wśród drzew oraz rozpostarty w pełni blasku ogon pawia Mao, pląsający w wąwozie.

— Świeża woń nadciąga! — krzyknął paw. — Pomyślnych łowów, Braciszku! Nie raczysz mi odpowiedzieć?

— Szczęśliwych łowów, Mały Bracie! — zaświstali razem ścierwnik Chil ze swoją samicą, spadając na ziemię tak blisko, że otarli się pękiem puszystych białych skrzydeł o nos Mowgliego.

Lekki deszczyk wiosenny, zwany deszczem słońca, przebiegł przez półmilowy skrawek puszczy, zrosił i rozkołysał świeżo rozwinięte liście i skonał, rozbity w dwa łuki tęczy oraz stłumione warczenie grzmotu. Rozhowor wiosny wzmagał się na chwilę, to cichł znowu; wszystko, co żyło w kniei, dawało znać o sobie, przekrzykując się wzajem.

Wszystko — z wyjątkiem Mowgliego.

„Cóż to mi się stało? — rozmyślał. — Wszak pożywiałem się nieźle, nie brak mi jadła i napoju. Gardło mi nie zaschło i nie skurczyło się jak wtedy, gdym skosztował owego korzenia w sine kropki, który zdaniem żółwia Oo nie zawierał w sobie trucizny. Ale w dołku mnie coś ściska, a bez najmniejszej po temu przyczyny odezwałem się bardzo niegrzecznie do Bagheery i do innych mieszkańców puszczy, a moich ziomków. Na domiar złego robi mi się na przemian zimno i gorąco... to znów ani zimno, ani gorąco, tylko coś mnie tak złości... sam nie wiem co! Hu-hu! Nadszedł czas biegów. Dziś nocą przebiegnę cały ostęp. Tak jest, urządzę wiosenny wyścig ku północnym żuławom i z powrotem! Dość już długo, dość już długo wiodłem lada jakie łowy! Czwórka mych braci pójdzie za mną, bo tak obrośli sadłem, że wloką się powoli jak pędraki!”

Jął hukać po lesie — ale żaden z czterech wilczków nie dał mu odpowiedzi. Przebywały bowiem daleko, kędy już nie sięgało wołanie, i wmieszawszy się w tłum wilków, śpiewały pieśni wiosenne — pieśń księżyca i pieśń sambhura — albowiem o wiośnie142 zwierzęta puszczańskie niemal nie czynią różnicy między dniem i nocą.

Mowgli zaszczekał donośnie, ale jedyną odpowiedzią było szydercze miauczenie cętkowanego żbika, uwijającego się wśród gałęzi w poszukiwaniu gniazd ptasich. Oburzyło to Mowgliego; drgnął gniewem i wysunął nóż z pochwy. Schował go jednakże zaraz, odął się i choć nie mógł tu zwracać na siebie niczyjej uwagi, jednakże stąpał dumnie z miną srogą, ściągnąwszy brwi i zadarłszy w górę podbródek. Szedł i szedł po stoku góry, ale nikt go nie zagadnął po drodze, bo wszyscy byli nazbyt zajęci własnymi sprawami.

— Aha! — rzekł do siebie, choć w głębi serca czuł, że nie ma racji. — Niech no rude psy nadciągną z Dekanu lub Czerwone Kwiecie pocznie hasać wśród bambusów... a już cała dżungla z płaczem przybiega do mnie o pomoc i obdarza mnie wielkimi jak słonie tytułami. Ale teraz, że tam gdzieś zabłysło „oko wiosny”, a Mao (wielkie mi rzeczy!) podkasał sobie nogi do jakiegoś tam wiosennego tańca, to już cała dżungla szaleje niczym Tabaqui!...

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz