Darmowe ebooki » Powieść » Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 38
Idź do strony:
samoistniéj życiem kierować; dręczą się i marnieją.

— Lizę to jakby Ary Scheffer malował — wtrącił Aurelian. — Ma wyraz jego poetycznych kreacyj niewieścich.

— Nadało jéj go nieszczęście — rzekł Wiktor. — Przeszłość jéj bardzo smutna. Związana byłaz człowiekiem zwierzęco zepsutym... anioł z bydlęciem! Najpiękniejsze lata życia zeszły na męczeństwie, a gdy wyzwoloną została, nie wiem czy ma jeszcze siły rozpocząć życie nowe.

— Ależ to młoda kobiéta! — odezwał się Aurelian.

— Tak, młoda, lecz życie się na lata nie liczy — odpowiedział Wiktor. — Męczeństwo wyczerpuje zawcześnie i rozczarowuje na wieki.

Rozmawiając tak, szli powoli pustym gościńcem. Księżyc, już po pełni późno wschodzący, dopiéro się z za gór dobywał... W krzakach i bujnych chwastach polatywały muchy świécące (luciole) jak ogniki, chwilę migotały w powietrzu, znikały i zjawiały się znowu.

Stali właśnie u mostka na wyschłym potoku, za którym licha lepianka, karczemka z kuźnią pustą, ciemniała, jakby uśpione stworzenie jakieś, leżące nad drogą.

Zdziwił się mocno Wiktor, gdy się zbliżyli, widząc w niéj światło, przez otwarte drzwi smugą wychodzące na gościniec.

Ciekawość jakaś — może artystyczna — efektu światła i charakterystyki tego biédnego wnętrza, skłoniła Aureliana do zatrzymania się i zaglądnięcia. Wiktor stanął także.

Izba niewielka, któréj otwarte drzwi wychodziły wprost na gościniec, była ubogą i bardzo licho w sprzęt nędzny opatrzoną. Stół na chwiejących się nogach cienkich, kilka nadłamanych stołków, u ściany naprzeciw wnijścia rodzaj bufetu, na którym stały szklanki od wina, kilka talérzy i prosty dzbanek ze staroświeckiemi malowaniami i ozdoby — składały całe gospodarstwo. Na stoliku paliła się ciemno lampka mosiężna zaśniedziała, któréj knot niewiele dawał światła drżącego. W głębi, przy rodzaju łóżka stojącego w kącie, widać było osób kilka, w milczeniu i zakłopotaniu ugrupowanych. Zasłaniały one sobą jakiś przedmiot, którym tak zajęte były, że kroki przybywających i kilka słów półgłosem wymówionych przez Wiktora nie potrafiły ich od tego zapatrzenia się oderwać.

Aurelian domyślał się jakiegoś wypadku, o które w okolicach Rzymu nietrudno. Sądząc że się na coś przydać mogą, weszli do lepianki.

Stojący przy łóżku mężczyzna stary w koszuli i zarzuconéj na plecy kurtce aksamitnéj, z dawno niegoloną brodą siwą, odrosłą jak szczecina, zwrócił się ku nim, trochę zdziwiony. Na twarzy jego, starością i życiem ciężkiém zobojętniałéj, równie jak na kobiécie żółtéj, opalonéj, pomarszczonéj, która stała obok niego, malowało się politowanie.

Na zapytanie Wiktora, ruszając ramionami, mężczyzna wskazał na łoże.

— Jakaś kobiéta w drodze jadąc zachorowała. Chciała tu spocząć tylko, a oto accidente — dodał. — Coraz jéj gorzéj; vetturin, co ją wiózł, odjechał i niewiedziéć co z nią robić. Uchowaj Boże śmierci, będzie utrapienie dla nas...

Wiktor, jakby przeczuciem jakiémś tknięty, zbliżył się ostróżnie ku łóżku i omało nie krzyknął, widząc na niém leżącą bladą i jakby usypiającą, czy dogorywającą hrabinę Filipową.

Podszedł cożywiéj ku niéj i gdy słysząc szelest, powieki trochę podniosła, a poznała go, przemówił, pytając co się stało.

Musiał jednak dwa razy powtórzyć to zapytanie, nim jakby z obłąkania czy ze snu wychodząc, kobiéta słabym głosem na nie odpowiedziała, że wzruszenie ranne tak ją złamało, iż dla strasznego bólu w głowie, która jak ogniem paliła, daléj już jechać nie mogła.

Wiktor natychmiast oświadczył się przyśpieszyć powrót do miasta, przywieźć doktora i powóz, ażeby się do mieszkania swego dostać mogła.

Hrabina, niezupełnie przytomna, szeptała tylko:

— Nie, nie trzeba... tu czy tam umrzéć, wszystko jedno... umrzéć!...

Po naradzie szybkiéj z Aurelianém, stanęło na tém że malarz miał pozostać przy choréj, dla bezpieczeństwa i nadzoru, bo oświadczył że doktora żadnego nie zna, chorować i leczyć się nie mając czasu. Wiktor więc sam miał biedz do miasta po rachunek. Usiłował on dla uspokojenia choréj zawiadomić ją o tém, że przyjaciela zostawił na straży, że miał powrócić wkrótce. Hrabina, słuchając, otwiérała oczy, ale nie odpowiedziała nic. Zobojętniała była zupełnie na wszystko.

Ścisnąwszy rękę Aureliana, Wiktor puścił się jak mógł najszybszym krokiem ku miastu. Księżyc wszedł był właśnie i do rana nie musiało być daleko.

Aurelian na ławeczce przed chatą zajął miejsce, oparł się o ścianę, zadumał smutnie i zdrzémnął. W chatce cisza panowała, zaledwie przerywana ciężkiém niekiedy westchnieniem choréj, która się za głowę chwytała.

Pochód pieszo do tego miejsca, zatrzymanie się przy choréj, narada zabrały tyle czasu, że Aurelian zaledwie usadowił się na ławce, gdy powozy nadjechały, wioząc dobrze podochoconych gości z willi Adryana.

W jednym z nich ze szlachcicem siedział hrabia Filip i obaj głośno śpiéwali piosenkę jakąś polską, dosyć niesfornemi głosy. Ta wesołość, niepokojąca smutną lepiankę, w któréj leżała chora, ten śpiéw dziwaczny raził malarza przykro. Powstał i ruszył się, a poeta, który do śpiewu téż pomagał, poznał go.

— Fermate! — zawołał do woźnicy — to Aurelian, dezerter. Stój, stój!

Hałaśliwy krzyk „Stój!” odezwał się z powozów obu. Zaczęto wołać na Aureliana, aby wsiadał. Ten z oburzeniem się opiérał, a nakoniec, tłumaczyć się nie chcąc, wszedł do izby i drzwi zamknął za sobą. Hrabia Filip, który pił wielei był w stanie rozdrażnienia nadzwyczajnym, wyskoczył z powozu, aby gwałtem zabrać malarza. Otworzył drzwi i głosem krzykliwym odezwał się do niego:

— Kto nie z nami, ten przeciwko nam!

Lecz nim dokończył tych wyrazów, słowa mu na ustach zamarły.

W głębi izdebki, z rozdziérającym krzykiem boleści i przestrachu, podniosła się z łoża postać blada, z podniesionemi rękami.

— Przeklęty! — zawołała i padła na pościel bez życia.

Hrabia Filip stał osłupiały; nie wierzył jeszcze oczom własnym. Rozepchnął stojących u łóżka, zbliżył się ku niemu, spojrzał i stanął znowu zdrętwiały, dzikim wzrokiem mierząc leżącą na łóżku kobiétę, któréj twarz trupia okrywała bladość.

Staruszka przybiegła cucić omdlałą, ale napróżno; wrażenie to powtórne było tak silne, że życie odebrało. Aurelian machinalnie odciągnął Filipa od łoża, w chwili gdy hr. August i poeta wchodzili właśnie do lepianki.

Ten trup na łożu, trup w którym poznano artystkę, nagłe osłupienie i jakby nieprzytomność Filipa, które się wiele domyślać kazały, rozproszyły wnet resztki wesołości po biesiadzie.

Krzątano się jeszcze około zmarłéj, gdy przyjaciele hr. Filipa, widząc stan jego, chwycili go jak bezwładnego, wyciągnęli z izby, wsadzili dopowozu nieoprzytomniałego jeszcze, i kazali jechać do miasta.

Aurelian sam pozostał.... Włosi biédni lamentowali, łamiąc ręce i wykrzykując.

Coraz pewniejszém było ze stygnącego ciała, że podróżna owa, którą przyjęli dla spoczynku, już nigdy do życia przywróconą być nie miała.

Staruszka, płacząc, z pomocą męża położyła ją na szczupłém łóżeczku. Aurelian stał, przejęty tą tragedyą niespodziéwaną. Dzień coraz jaśniejszy się robił.

Po długiém oczekiwaniu wielkim pędem nadbiegł powozem Wiktor, wiozący z sobą doktora, niedobrze jeszcze ze snu rozbudzonego. Ten zaledwie wszedł i wziął za rękę ciało już zastygłe, ruszył ramionami i krótko a zimno rzekł:

— Umarła.

Wszystkie późniéj próby i sprawdzania potwierdziły ten wyrok.

Aurelian opowiedział scenę, jakiéj był świadkiem.

Nie pozostawało teraz nic więcéj, nad przewiezienie ciała do Rzymu i starania o pogrzeb. Nie wiedział nikt nawet mieszkania hrabiny i nie umianoby sobie poradzić, chyba z pomocą policyi, gdyby w woreczku, który miała z sobą umarła, nie znalazł się bilet z jéj adresem.

Włożono więc z pomocą gospodarzy ciało do powozu i orszak żałobny pociągnął za nim pieszo do miasta.

Gdy się to działo na gościńcu, hrabiego Filipa, nie mogącego przemówić słowa i będącego w stanie budzącym obawy największe, hrabia August z troskliwością odwiózł do hotelu, gdzie się dał w łóżko położyć i jak dziecko rozporządzać sobą. Posłano po lekarza.

Ferdynand, który wszystkiego był niemym świadkiem, już dniem powrócił do domu i choć zmęczony, spać się nie mógł położyć. Niezbyt wrażliwy i dosyć chłodnego usposobienia, piérwszy raz w życiu doznawszy wzruszeń tak silnych, był niemi jak przybity. Strony tragicznéj życia ludzkiego nie znał wcale. Słyszał o niéj, nie zetknąwszy się z nią nigdy. Uczyniła na nim wrażenie tak silne, iż przyjść do siebie nie mógł. Usiadł na sofie i nierychło gorączkowym snem usnął. Pani Liza, która wstała téż dosyć późno, nie kazała go budzić. Przesiedział tak do południa, a gdy oczy otworzył, to co widział zdawało mu się nocną zmorą.

Pod wrażeniem tém znalazła go wchodząca siostra, która się dowiedziéć chciała, czy nie jest chory.

Spojrzawszy na niego, na tę twarz zwykle wesołą i spokojną, na któréj nigdy się silniejsze nie odbiło uczucie, zrazu przelękła się, czy po jéj odjeździe nie zaszło coś osobiście dotyczącego brata.

— Co ci jest? — spytała niespokojna.

— Przyjść do siebie nie mogę — odparł Fernando — a nie wiem czy ci potrafię opowiedziéć, co się stało.

Liza przystąpiła cała drżąca; zaczynała się lękać o tego, którego imienia wymówić nie śmiała.

— Mów, na Boga! — zawołała — nie trzymaj mnie w téj niepewności! Cóż się stało?

— Wracaliśmy w bardzo, w zbyt nawet wesołych humorach z téj prawdziwie nieszczęśliwéj wycieczki. Wiktor i Aurelian poszli przodem pieszo.

— Wiktor! — przerwała ręce łamiąc i zdradzając się mimowoli Liza. — Wiktor! Czy jego co spotkało?

Głos, jakim to powiedziała, bladość jéj, tak były dziwne dla Ferdynanda, iż na chwilę zamilknąć musiał, doznawszy przykrego uczucia.

— Wiktorowi nie stało się nic — dodał spokojniéj. — Bez niego powracaliśmy, śpiéwając i hałasując, gdy na pół drogi na gościńcu przed karczemką zobaczyliśmy siedzącego Aureliana. Chciano go zabrać gwałtem. Widząc nas, schronił się do izby. Hrabia Filip wpadł tam za nim. Jak się późniéj okazało, kobiéta która przypadkiem znalazła się w willi, artystka owa Polka... leżała w téj karczemce chora.

— Hrabina Filipowa! — przerwała mimowolnie Liza.

— A, więc to była hrabina? — zawołał Fernando — o tém nie wiedziałem... Teraz jest-to dla mnie zrozumialszém... Na widok wchodzącego Filipa, porwała się przestraszona, krzyknęła i padła trupem!

Liza oczy sobie zakryła.

Ferdynand padł na sofę i, podparty na ręku, zadumał się znowu...

Można sobie wyobrazić jakie wrażenie wypadek ten uczynił na wszystkich, co byli świadkami jego, lub zasłyszeli o nim z opowiadania, które mu jeszcze jaskrawszą barwę nadało.

Przez kilka dni wszystkie stosunki zostały splątane, zachwiane. Posyłano się dowiadywać, niepokojono, dopytywano.

Hrabia Filip był niebezpiecznie chory; musieli więc inni zająć się pogrzebem nieszczęśliwéj; hr. August pilnowaniem chorego, Wiktor formalnościami związanemi z tą nagłą śmiercią i małym spadkiem po zmarłéj, o któréj zgonie rodzinie dać było potrzeba do kraju.

W początkach słabość hr. Filipa zdawała się groźny przybiérać charakter; po kilku dniach jednak nadzwyczaj prędko począł przychodzić do siebie i odzyskiwać dawną swą siłę, a z nią i charakter.

Gdy tylko uczuł się lepiéj, oświadczył że musi wyjechać z Rzymu. Nikogo nie chciał wziąć z sobą; z wielką przytomnością umysłu poczynił przygotowania do podróży, a naostatek uprosił hr. Augusta, aby za niego towarzystwo pożegnał.

Po gwałtownym ciosie, któryby kogo innego na całe życie może zwichnął i zmienił, hrabiaFilip również prędko się podźwignął, jak zrazu padł przybity. Z powracającém zdrowiem, wróciły wszystkie dawne cechy jego charakteru: ironia, szyderstwo, sceptycyzm, może nawet zaostrzone, więcéj niż przedtém rażące.

O tém co zaszło unikał wspomnienia.

Na samém wyjezdnem, dziękując hr. Augustowi, gdy ten się go dopytywał, co z sobą czynić myśli i czy nie powróci do kraju, odezwał się żywo:

— Ale nie, chcę tylko odbyć podróż, któraby dla mnie stanowiła rodzaj kuracyi. Rozerwę się, zmęczę i sądzę że wkrótce będę miał przyjemność powrócić tu do państwa. Czy — dodał ze swym śmiéchem szyderskim — uczyni wam to przyjemność, nie wiem — ale mnie wielką.

Hrabia August przyjął to oświadczenie bez odpowiedzi.

Pomiędzy odwiédzającymi chorego, których on przyjmował lub przepraszał, dwóch szczególniéj widziéć sobie życzył przed wyjazdem, Wiktora i Ferdynanda. Piérwszego z nich przyjął z oznakami wielkiéj czułości, na które ten bardzo chłodno odpowiedział.

— Kiedyś może — żegnając go — gdy się czuć będę lepiéj do tego usposobionym, opowiem panu historyą moję i spodziéwam się w oczach jego usprawiedliwić, jeżeli potrzebuję usprawiedliwienia. Bądźcobądź — wtrącił gorączkowo — potrzebuję tu wrócić i powrócę!... Tymczasem, nim panu wyjaśnię niektóre okoliczności, spodziéwam się iż zechcesz wstrzymać się z sądem o wypadku, którego byłeś świadkiem...

Ferdynanda żegnał niezmiernie czule, starając się go ująć, a naostatku mu szepnął:

— Jadę, ale powrócę... no, i mam nadzieję, że przywiozę z sobą wiadomość jakąś o zagadkowym panu Wiktorze. Poczyniłem o to starania.

Uśmiéchnął się złośliwie.

— Skarciłeś mnie już, kochany Ferdynandzie, za to żem śmiał się obawiać o anielską siostrę twoję. Pomimo to, ja ci jeszcze powtarzam: strzeżcie się awanturnika, bądź z nim ostrożny!

Ferdynand się rozśmiał.

— Ale bądź że hrabia o nas spokojny — rzekł z uśmiechem lekceważenia. — Siostra moja, w niedostatku wiadomości, instynkt ma tak cudowny, że się nigdy na ludziach nie myli. Nic nam, dzięki Bogu, nie grozi.

— Ja, gdy chodzę pociemku, zawsze wolę być jaknajoględniejszym, aby nie wpaść w jaki dół lub błoto — zakończył hrabia.

Tak się rozstawszy ze wszystkimi, hrabia nagle Rzym opuścił, nie mówiąc nikomu, dokąd jedzie.

Upłynęło kilka miesięcy, minęła słotna zima rzymska, wiosna powoli oznajmywała się już fiołkami i pierwiosnkami, które w ulicach sprzedawano —

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz