Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Wraz z Kraszewskim przenosimy się do Rzymu, do domu Sobieskiego dziś nazywanego Casa Bartholdi. Przygodę z lekturą rozpoczynamy od spotkania w domy pani Lizy i jej brata Ferdynanda, którzy właśnie przyjmują gości: księżną Teresę, hrabiego Augusta i hrabiego Filipa.
Niespodziewanie w progu pojawia się kolejny gość — Wiktor Gorajski. Tajemniczy mężczyzna od teraz częściej będzie się pojawiał w życiu osób spotkanych w domu Sobieskiego. Co z tego wyniknie?
Znakomita powieść obyczajowa pisarza, który za swoje dokonania trafił do księgi rekordów Guinnessa jako autor największej liczby napisanych powieści.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— Najnieszczęśliwiéj się złożyło! — zawołała ze wzruszeniem, którego pohamować nie mogła. — Ten człowiek, o którego pobycie w Rzymie nie wiedziałam, gotów posądzić mnie, iż przyszłam, jak widmo teatralne, popsuć mu zabawę jego umyślnie.
Rozśmiała się z ironią bolesną.
— Ale, na miłość Boga, powiédz-że mu pan, że go nie szukałam, że gdybym wiedziała że tu go spotkam... mijałabym Rzym i Włochy.
Szybkim krokiem poczęła iść, byle się tylko od miejsca tego oddalić. Wiktor nie chciał jéj w tém rozdrażnieniu i prawie nieprzytomności porzucić. Biegł za nią śpiesznie.
Odwróciła się z przestrachem, słysząc kroki jego za sobą, chwyciła za głowę, a zobaczywszy iż nie kto inny, tylko Wiktor, z wyrazem współczucia i troskliwości, szedł za nią — stanęła. Odetchnęła ciężko.
Była tak jeszcze przerażona spotkaniem, iż drżała, szukając ręką podpory jakiéjś.
Wielki głaz, okryty mchami, leżał tuż; rzuciła się nań, czując się osłabłą.
— Los mnie ściga — zawołała zniżonym głosem, w którym jakby łkanie czuć było.
— Jest w tém trochę mojéj winy, iż się to stać mogło — przebąknął Wiktor.
— Pańskiéj? jakim-że sposobem? — przerwała.
— Tak jest, mojéj — począł Wiktor — zaraz to pani wytłumaczę. Hrabia Filip widział mnie owego wieczoru na Monte Pincio, rozmawiającego z panią... dał mi do niéj polecenie, a ja go nie spełniłem, przez... nie wiem dlaczego, bo nie przez złą wolę.
— Czego ten człowiek mógł chciéć odemnie? — zawołała gwałtownie kobiéta. — Między nami niéma nic, nic wspólnego!
— O stosunku jego do pani nic nie wiem — ciągnął Wiktor spokojnie, starając się i ją w ten sposób ostudzić i uspokoić. — Hrabia Filip widział panią zdaleka, poznał i wyraził się przedemną z wielką o jéj los troskliwością.
— On? ten pan, z troskliwością o mnie? Co za czułość! — odparła, śmiejąc się, kobiéta. — Chciał się zapewne pozbyć ztąd upiora — dodała. — Tak jest, my na jednym ziemi kawałku razem żyć nie możemy!
Chciała wstać, lecz gwałtowne wzruszenie wywołało silny ból głowy; musiała ucisnąć dłońmi skronie. Wiktor stał przed nią, nie wiedząc jak się ma ze swego poselstwa wywiązać. Kobiéta, blada już teraz i pożółkła, siedziała posągowo nieruchoma, zagłębiona w sobie.
Wytrzymawszy tak czas jakiś, Wiktor począł:
— Hrabia Filip....
Usłyszawszy to imię, zadrgała kobiéta, brwi się jéj groźnie ściągnęły.
— Proszę pana — rzekła nakazująco — ani słowa o tym panu! Dla mnie go niéma na świecie. Gdybym z jego ręki nawet królestwo niebieskie otrzymać miała, odepchnęłabym je.
To mówiąc, wstała; lecz uczuwszy że się utrzymać nie potrafi, siadła znowu.
— Powracaj pan do swojego towarzystwa — odezwała się; — ja tu spocznę chwilę jeszcze i znajdę mojego veturina, który pozostał w domku strażnika.
— Ja pani w takim stanie saméj zostawić niemogę — odparł Wiktor. — Pozwolisz mi się przeprowadzić, a nawet bez pozwolenia pójdę za nią.
Kobiéta zwolna podniosła głowę.
— Nie obawiaj się pan o mnie — rzekła z uśmiechem wymuszonym — mam jeszcze dosyć siły, aby sama sobie dać radę w każdym razie. Pomoc i opieka upokarzają mnie; nie lubię być strzeżoną.
Głosu jéj brakło, odetchnęła i dodała żywo:
— Pan możesz sobie wcale fałszywie a uwłaczająco dla mnie tłumaczyć mój stosunek do tego człowieka. Mogę i powinnam objaśnić pana, żem była wydaną za niego i jakiś czas nazywałam się jego żoną. Nie kochałam go nigdy, znosiłam pożycie męczeńskie, a w ostatku musiałam z nim zerwać na wieki... obraził mnie śmiertelnie. Powtarzam panu, żem go nie kochała nigdy, żem szczęśliwa iż on dla mnie niczém już nie jest. Zdaje mi się że nawet nienawiści dlań nie mam, tak nim gardzę. Przeraziło mnie tylko spotkanie z nim tu, gdziem się najmniéj mogła go spodziéwać, bo co on może robić w Rzymie?
Poczęła się śmiać, ruszyła ramionami i, wstawszy, tym razem silniejsza, szybkim krokiem poczęła iść, sądząc że się kieruje do domku strażnika. Wiktor lepiéj znający miejscowość, wskazał jéj drogę. Podziękowała mu milczącém głowy skinieniem... Choć odprawiony, Wiktor przez litość postępował za nią, gdy oko w oko na wązkiéj ścieżce zeszli się z księżną Teresą, za którą szła Liza.
Księżna, poznawszy artystkę, do któréj zbliżyć się pragnęła, zastąpiła jéj drogę.
— Pozwól pani — zawołała ze swą zwykłą uprzejmością — to jakiś nadzwyczajnie szczęśliwy traf tu ją sprowadził. Jest nas tu gronko ziomków, choć nieznajomych, a ręczę pani, że gospodarz będzie bardzo szczęśliwy, gdy nasze towarzystwo zechcesz powiększyć.
Kobiéta cofnęła się, patrząc dziko na nadchodzące.
— Przepraszam — odparła dumnie — to być w żaden sposób nie może.
Skłoniła się i w stronę się rzuciwszy, znikła pośród zarośli. Chód tylko jéj żywy, gorączkowo przyśpieszony, przez chwilę krótką słychać było. Wiktor, zobaczywszy Lizę, nie gonił już za uciekającą. Obie panie, zdumione ostrą i prawie niegrzeczną odmową, patrzyły na Wiktora, jakby tłumaczenia od niego wyglądały.
— Mościa księżno — rzekł cicho Gorajski — muszę zdradzić tajemnicę, abyście panie hrabiemu o spotkaniu nie wspomniały. Ta pani — wskazał w stronę w którą odeszła — ta pani, którą tu dziwny jakiś fatalizm w téj chwili nasłał, to.... niegdyś żona hr. Filipa.
Obie słuchające krzyknęły zdziwione.
— Trzeba było wypadku, aby, nie wiedząc o nim, zaszła aż na miejsce, gdzie się oko w oko spotkali.
— A hrabia Filip? — spytała księżna.
— Nic nie wiem — rzekł Wiktor. — Musiałem w piérwszéj chwili biedz za tą biédną, która jak obłąkana uchodziła.
Liza oglądała się za siebie z politowaniem, szukając oczyma nieszczęśliwéj, ale ani słychać jéj, ani widać nie było
— Bież pan — odezwała się księżna — przez litość, nie można jéj tak opuścić.
Liza przechodzącemu podawszy rękę, wskazała także, aby szedł. Wiktor puścił się przez zarośla, w stronę w którą domyślał się, że pobiedz musiała biédna hrabina.
Księżna Teresa z Lizą potrzebowały ochłonąć i naradzić się, jak miały postąpić, połączywszy się z towarzystwem. Obu im prawie niepodobna było ukryć wzruszenia, jakiego doznały.
— Ten nieszczęśliwy Filip! — szepnęła księżna. — Wistocie już mi go żal.
— Więcéj nad nią użalaćby się potrzeba — szepnęła Liza.
Tak wesoła owa biesiada, po któréj tyle sobie obiecywano, przed rozpoczęciem jeszcze została zagrożoną. Zdawało się że hr. Filip nie potrafi się uspokoić i zatrzéć na sobie skutków tego spotkania. Lecz człowiek to był wielkiéj energii, gdy szło o miłość własną. Nim panie nadeszły, miał czas, postawszy chwilę i widząc że Wiktor pośpieszył za odchodzącą, zebrać siły. Zlekka rękę swą uwolnił od podtrzymującego ją hr. Augusta, i po krótkim namyśle, pobiegł dobufetu. Stały na nim butelki z winem; stary Falern, noszący przynajmniéj to nazwisko, nastręczył się piérwszy. Filip nalał sobie szklankę i jak wodę wypił. Otarł pot z czoła, spojrzał po obecnych i ze śmiéchem niezdrowym zbliżył się do Pelukowskiego, wyzywając go na opowiadanie, z którego zabiérał się żartować, aby pokryć wzburzenie jakie w nim panowało. Szlachcic patrzył, nic nie rozumiejąc i nie mogąc sobie wytłumaczyć osobliwszych ruchów gospodarza; lecz gdy tylko mu się usta otwarły, zajął się sobą i niestworzone rzeczy prawić zaczął o tém, co dni ostatnich oglądał.
Hrabia Filip wtrącał cochwilę jakąś wymyśloną osobistość rzymską, któréj Pelukowski nie widział jeszcze; zarzucał mu że nie oglądał szkieletu Nerona, wanny, w któréj umarł Seneka, relikwii jakiegoś skomponowanego świętego i trzody owiec, utrzymującéj się od czasów św. Agnieszki. Z téj radził mu sobie kupić maciorkę i barana, dla zawiezienia ich do kraju.
— A co hrabia myślisz! — zawołał Pelukowski — gdyby się te Włochy nie drożyły, słowo daję żebym kupił!
Żartobliwość ta i wesołość gospodarza w Auguście litość wzbudzały. Wysilał się na nie, aby skryć co miał w duszy.
Gdy księżna z panią Lizą przybyły nareszcie, znalazły go jeszcze śmiejącym się i drwiącym, podskakującym trzpiotowato i łatwo poznały źleodegraną komedyą. Z poza śmiéchu tryskał gniéw, a roztargnienie dochodziło chwilami do tego stopnia, że odzywał się do swych gości w sposób niewłaściwy. Zdawał się z niecierpliwością oczekiwać powrotu Wiktora, który się jak nazłość opóźniał. Zamiast niego, przybyła księżna Ahaswera z nieodstępnym towarzyszem, ale tym razem oboje nadąsani: księżna wesoła i szczebiotliwa do zbytku, poeta milczący, nadęty, zimny a dumny.
Przyprowadziwszy tu księżnę, która weszła w kobiéce kółko, sam natychmiast oddalił się od niéj i poszedł do Aureliusza, z którym żwawą zawiązał rozmowę.
— Ale, wiécie — odezwała się Ahaswera głośno — na drodze spotkaliśmy biegnącą ztąd, jakby uciekała, owę artystkę-Polkę. Zdawało się jakbyście ją ztąd wypędzili. Czy służba się może znalazła nieprzyzwoicie?
Na pytanie to, rzucone nagle, hr. Filip nie znalazł odpowiedzi. Panie téż nie odezwały się i księżna Teresa tylko nieznacznie skinęła na mówiącą, aby zamilkła. Nie rozumiejąc dlaczego, Ahaswera zagadała zaraz o czém inném.
Wiktora jeszcze nie było, ale ponieważ o nim nie wspomniała księżna, domyślać się było potrzeba, że albo jéj nie znalazł, lub ona go odprawiła.
Towarzystwo zaczęło się przechadzać po lasku i oglądać ruiny. Księżna Teresa zażądała zejśćdo podziemia, o którém mówiono. Podzielono się na grupy, a żółciowo wesoły gospodarz poprowadził panie, czyniąc honory ruin. Księżna Teresa zabrała téż z sobą Aureliusza, którego skromność, prostotę i talent ceniła.
Pelukowski tymczasem, że był głodny a do wódki nawykły, z pomocą poety, którego wziął za tłumacza, dopominał się, czyby nie można dostać kieliszka gorzałki, nimby do obiadu przyszło. Jakkolwiek restaurator wszystkie możliwe zapasy nagromadził, aby fantazyom najwykwintniejszym dogodzić, o wódce, któréj pić w gorących krajach niéma zwyczaju przed jedzeniem, nie pomyślano. Zamiast niéj znalazł się koniak stary, który starkę litewską przypominał i honor przedsiębiercy uratował. Szlachcic znalazł go wyśmienitym i chlebem, a raczéj bułką z solą zakąsiwszy, cierpliwie już obiadu czekać obiecywał.
Zjawił się nareszcie Wiktor, powracający wolnym krokiem. Wsunął się tak, aby powrotu jego nie postrzeżono i nie badano go.
Pora obiadowa się zbliżała i panie wróciły téż do namiotu. Liza, zastawszy Wiktora spokojnie stojącego na uboczu, spojrzała nań długo, jakby go ku sobie wzrokiem tym chciała pociągnąć; lecz w chwili gdy Gorajski miał zacząć kołować tak, aby nieznacznie do niéj się zbliżyć, hrabia Filip, zobaczywszy go, pochwycił i odprowadził na stronę,
— Mówiłeś pan z nią? — zapytał gniewnie. — Umyślnie tu zapewne przyszła, aby mi stanąć jak głowa Meduzy!
— Przypadkiem tylko — odparł surowo Wiktor. — Ona sama pewnie to chorobą przepłaci. Natychmiast uciekła do Rzymu nazad. Bądź hrabia spokojny.
To powiedziawszy, jakby dla zbycia się tylko, Wiktor odstąpił od niego natychmiast, dając do zrozumienia, że więcéj o tém mówić sobie nie życzy.
Rozmowa stała się ogólną i nieznaczącą: o klimacie, o pogodzie, o skwarze i cesarzu Adryanie, z którym blizką znajomość życzył sobie zabrać Pelukowski, bo go niedobrze pamiętał z dawno zaniedbanéj historyi.
Wszyscy silili się na twarze wesołe i czoła pogodne, a nikt wistocie prawdziwie wesołym nie był. Ahaswera odciągnęła księżnę Teresę ku drzwiom namiotu.
— Dlaczegożeś mi nie pozwoliła mówić o téj artystce? — zapytała.
— Bo nie wiem co tu zaszło. Podobno ją nastraszono, czy ona nastraszyła kogoś, wpadłszy niespodzianie, a hrabiemu Filipowi wspomnienie o tém mogło być przykre.
— Nie jest on znowu tak przesadzenie czułym, ażeby go zbytnio ochraniać potrzeba; ale... niech i tak będzie.
Siadano do stołu. Miejsca były powyznaczane i nie bez zwykłéj gospodarzowi złośliwości. Siebie umieścił naprzeciw p. Lizy, obok księżny Ahaswery, któréj także towarzyszył Pelukowski; poetę wziął do siebie, razem z Wiktorem i Aurelianem. Gorajski, choć odsunięty od pięknéj wdowy, zukosa jednak mógł patrzyć na nią, a ona, wyszukawszy go oczyma, ciągle już zwracała się ku niemu.
O czémże mówić było można w okolicy Rzymu, na zwaliskach willi Adryana i w gronku ludzi, oprócz Pelukowskiego i Fernanda, zajętych sztuką a miłujących ją — jeżeli nie o sztuce? Temat-to niewyczerpany.
— Gdybym była pejzażystą — odezwała się księżna Teresa — co za cudowny krajobraz zrobiłabym, wybrawszy jedno z tych gruzowisk, tak ślicznie obwiniętych zielenią, a tak majestatycznych!
— Mnóstwo ich już malowano — przerwał poeta — a sztychowano więcéj jeszcze. Zdaje mi się że i u Piranesich są patetyczne parafrazy tych ruin.
— Villa d’Este, lasek w Olevano, kastel Gandolfo, Tivoli, dostarczają studyów bezmiary — dodał Aurelian. Ale jakże trudno, schwyciwszy linie zimne tych widoków, wlać w nie to życie, które one mają w naturze; ukraść to słońce, to powietrze, te barwy i to coś nieokréślone, co stanowi charakter krajobrazu z okolic Rzymu!
— Wogóle malarze, którzy długich lat nie przebyli we Włoszech — rzekł Wiktor — a nie przynieśli tu z sobą gorącéj miłości piękna, inteligencyi, duszy, pejzaż włoski malują szablonowo, tym ogólnym, niby gorącym kolorytem i z tą brawurą, jaką biorą ze szkoły Salvatora Rozy. Tymczasem Włochy są całym światem i krajobrazy Kampanii rzymskiéj, Apeninów, Neapolu, Kapri, sycylijski, lombardzki, medyolański zupełnie odrębny mają charakter.
— W każdy obraz potrzeba włożyć duszę, aby na duszy zrobił wrażenie. Co z chłodnéj refleksyi powstało, nie zachwyci nikogo, chociaż piękném być może — dodał Aurelian.
— We wszystko, co ma żyć, duszę włożyć potrzeba — odezwała się księżna Teresa.
— Tak! — uśmiéchnął się poeta
Uwagi (0)