Darmowe ebooki » Powieść » Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 38
Idź do strony:
za życia przecierpiéć, ale zato po śmierci.... apoteoza!

— Skarżyć się mogliby ci, co do téj kategoryi należą — wtrącił Wiktor, wskazując na poetę — ale nie powinni. Raz że skargi na nic się nie zdały i upokarzają tego, co się z niemi odzywa, powtóre, że już za życia twórczość duchowa nagradza się rozkoszą, o któréj pojęcia nie mają ci, co jéj nie doznali. Boleść zaś, upokorzenie, cierpienie są bodźcami potężnemi do nadzwyczajnego podniesienia ducha, którego może bez nich osiągnąćby niepodobna.

Hrabia August zdala potwierdził ten aforyzm, Filip się uśmiéchnął.

— Na żadnym narodzie nie sprawdza się tak dobitnie to twierdzenie, jak na naszym — dodał Wiktor. — Boleści winniśmy rzewną elegią pieśni Szopena, poezyą Adama, natchnienie Juliusza, arcydzieła Zygmunta, może wszystkich naszych kunsztmistrzów, artystów, wszystkie sławy i wielkości nasze współczesne. Kwiaty-to są, które tylko krwią i łzami podléwane, mogły z taką potęgą formy, z takim blaskiem barw się rozwinąć.

Emil Marya z teatralną swą żywością zbliżył się do Wiktora i uścisnął go.

— Wielką, świętą wyrzekłeś prawdę — zawołał. — Ja, com niegodzien żadnego z nich rzemyka rozwiązać, znałem ich wszystkich i potwierdzić mogę nie z teoryi, ale z żywego widzenia, jako świadek i współcierpiący, słów tych najwyższą prawdę. Czémże było życie najszczęśliwszego z nich napozór, Zygmunta? Szeregiem walk ze światem, z rodziną, z sobą, dla inspiracyj wielkich, dla gorącéj miłości dobra, piękna i wszystkiego, co mu w niebiosach jego ideałów świéciło. Tych postulatów ducha swojego szukał na wszelkich drogach, dostępnych i niedostępnych, w filozofii Hegla, która mu nie starczyła, w mistycyzmie, który go nie nasycił, w sztuce, w poezyi, w teoryach społecznych, w jasnowidzeniach natchnionych, w religijnych ekstazach... Twórczość jego cała płynęła z nieukojonéj boleści, z krwawych ran, których nic zabliźnić nie mogło. Niéma w jego pismach jednéj nuty, któraby nie dźwięczała jękiem. Duch jego nie zwątpił do końca, ale się rzucał w zapasach nadludzkich z całym światem, który ironią rzeczywistości naigrawał się temu nienasyconemu czcicielowi ideałów.

— Taż sama boleść inaczéj wyraża się w Juliuszu — przerwał Wiktor. — Niemniejsza ona w nim, ale innéj natury. Tu naprzemiany nuta brzmi szyderska, Byronowskie zwątpienie, śmiéch rozpaczliwy. Zimniejszy-to człowiek, więcéj artysta, gdy Zygmunt więcéj był duchem i myślą. Temu artystyczne piękno przychodziło bez rachuby, gdy w Juliuszu ono jest szukane, naśladowane, odśpiéwane. Byron, Shakespeare i nie wiem ilu jeszcze składają się na niego, lubo wszystkich ich przetwarza, przerabia i kunsztowniéj może niż oni sami wydziergiwa ich pomysły. W końcu życia ten artysta już jest nim bezwiednie, a staje się męczennikiem ducha własnego, który, w wątłym organizmie rozrosły, pomieścić się nie może. Krwawemi łzami chce się płakać nad nim, gdy się z nim przebiega żywot jego, znaczony, jak kamieniami, bryłami dyamentowych pieśni. Każdy z tych głazów jasnych, to łza skamieniała, krew skrystalizowana, ból zmieniony w opokę...

— Dlaczegożeście panowie nie postawili na czele najboleściwszego i największego z poetów, Adama? — odezwał się hr. August. — Na tegom ja patrzył i znałem go. W nim męczeństwo Zygmunta jeszcze zwiększało się troską człowieka, ojca, goryczą chleba powszedniego, gdy duch piął się po chléb niebieski. Na barki jego spadają wszystkie brzemiona, któreby olbrzyma przygniotły; duch naciśnięty niemi nabywa siły nadolbrzymiéj, któréj wyboczenia nawet, jak marzenie Towiańszczyzny, mają w sobie coś nieporównanie wielkiego i obudząjącego poszanowanie. Pieśni mu nie starczy, języka jednego zamało: pisze, mówi, każe, zrywa się do czynu, kusi o niemożliwe; chciałby świat poruszyć z miejsca i rzucić nanowe tory; wierzy iż i to dla wielkiéj boleści nie jest niemożliwém... Wszystko to są mistrze z bólu narodzeni, w bólu zahartowani, wyrośli w nim, nim zbrojni...

— O tak — przerwała księżna Teresa. — A Szopen nasz, w którym ból łagodniéj się wyraził, nie należyż on do téj saméj rodziny? Natura jego, powiedziałabym wstydliwsza, nie dozwala mu wyśpiéwać tego wszystkiego co czuje; uśmiécha się, ale w uśmiéchu jego są łzy, w jego weselu jęk się odzywa przygłuszony. Życie mu się składa tak, aby wmiarę jak rośnie duchem, cierpiał coraz więcéj. Kobiéta genialna a zimna odejmuje mu wiarę w serce ludzkie; zostaje sam z pieśnią swą i z przeczuciem wczesnego zgonu...

— Wszystko to prześliczne, co państwo wypowiadacie — przerwał Filip — lecz zaprawdę trudno się zakochać w geniuszodajnéj boleści. Zresztą nie na każdego ona tak działa. Są istoty nieszczęśliwe, w których pokarm goryczy żółć tylko rozléwa.

Uśmiéchnął się dwuznacznie. Emil Marya stał, coraz bardziéj rozmową nastrajając się do nowego wystąpienia. Twarz jego drgała, oczy wznosił dogóry, poruszał się, jakby nim miotało wewnętrzne natchnienie.

— Tak! — zawołał — wszyscy oni cierpieli okrutnie, a jednak nie bolejmy nad nimi. Któryś z nas powiedział, że chwile twórczości płaciły im za wszystko... Oprócz tego w duszy geniusze czująsię panami świata, choćby ich kamionowano i oplwano. Mają oni choć krótkie momenta zachwytu i niebiańskiéj szczęśliwości. Takie ubłogosławienie na ziemi, choć chwilowe, dać może tylko jedna miłość i jeden z niebios zstępujący duch, który przez człowieka głosem Bożym mówi do ludzkości.

— A! otóż miłość! — rozśmiał się hr. Filip. — Jesteśmy w komplecie. Szkoda tylko że te obie szczęśliwości nie trwają nad mgnienie oka i nie wytrzymują szorstkiego dotknięcia rzeczywistości.

Księżna Teresa uśmiéchała się, słuchając i patrząc na wykrzywioną twarz hr. Filipa. Pani Liza, siedząca przy niéj, z uwagą przypatrywała się mówiącym, bo twarze ich były komentarzami wyrazów. Wiktor, który stał w pośrodku salonu i, równie jak inni, a może więcéj niż oni, ożywiony był i promienny, nietylko jéj oczy zwracał na siebie; Ahaswera i księżna Teresa także nań patrzyły zdumione, widząc go tak męzko pięknym i niemal królującym wśród towarzyszów.

Na wspomnienie o miłości, kobiéty między sobą coś poszeptywać zaczęły. Księżna Teresa nazwała ją złotą pajęczyną, z któréj nic utkać nie można. Liza wtrąciła, że przez poszanowanie dla tego uczucia, tak rzadkiego na ziemi, mówić o niém się nie godzi. Profanują je nieustannie.

Wiktor dosłyszał półgłosem wyrzeczone wyrazy i spojrzał na nią.

— Ja się nie poczuwam do winy — rzekł cicho. — Mówiłem o sprawach i dziełach, o twórczości ducha. Poeta — tu wskazał na Emila — dodał do tego drugą szczęśliwość i postawił ją obok piérwszéj. Miał słuszność: szczęście twórczości i miłości równoważy się.

— Tylko ta jest między niemi różnica — dodał, zbliżając się, hr. August — że po szczęściu krótkotrwałém miłości, o któréj pani nie pozwala mówić, następuje jeśli nie zawsze, to bardzo często gorzkie rozczarowanie, gdy kontemplacya sama nawet dzieł sztuki, życie w świecie ducha, nie zostawia po sobie goryczy, ani przesytu... Im więcéj się pije z tego źródła, tém pragnie się więcéj.

— Sztuka więc jest jak piwo owsiane — wtrącił hr. Filip.

Pani Liza zmarszczyła się, sarkazm ten usłyszawszy, i nie dając daléj mówić nieznośnemu szydercy, odezwała się, patrząc na Wiktora:

— Tak, w świat ducha schronić się przed wszystkiemi burzami życia, to jedyna ucieczka.

— Zwłaszcza że do téj świątyni — dodała księżna Teresa — i nam, maluczkim, wstęp nie jest odmówiony. My, cobyśmy sami nic stworzyć nie mogli, mamy tę pociechę, że łącząc się z twórcami myślą, odgadując ich, badając, wielbiąc, niemal jesteśmy do ich szczęścia przypuszczeni. Zrozumiéć poetę, odczuć artystę, jest-to prawie samemu być nim.

— Cudownie to księżna powiedziała! — przerwał poeta. — Poeci i artyści o tyle są wybrańcamiz tłumu, że oni wypowiadają to, co w nim tkwi uczute, a niewcielone. Poeta jest sumą swojego narodu. W dźwięku jego pieśni poznają wszyscy to, co w ich własnéj piersi mieszkało, a im poeta czy artysta silniéj potrafił wyrazić to, co wszyscy mieli w sobie niezrodzone, tém większém uwielbieniem otaczają go tysiące.

— Komunały! — szepnął hrabia Filip, ruszając ramionami. — Jakże pan wytłumaczysz wielkich pisarzy, poetów i artystów, którym wieki późniejsze geniusz przyznały, gdy współcześni wcale go w nich nie czuli?

— A gdzież pan widzisz podobnych nieuznanych biédaków? — zapytał Wiktor. — Ja nie mogę się ich dopatrzyć ani w historyi literatury, ani w dziejach sztuki. Trafiało się może, iż wielcy reprezentanci ducha wieku, chwilowo wśród panującéj wrzawy, wśród jakiegoś wielkiego zaprzątnienia umysłów nie zostali wysłuchani, nie mogli być dostrzeżeni; ale wprędce omyłkę naprawiono, dług spłacono. Trafiało się iż inni wiek swój wyprzedzili geniuszem, pracowali dla przyszłości i przez nią dopiéro zostali ocenieni, choć niemniéj byli owocem swojego czasu i jego zasiéw wydał ten zbiór opóźniony.

— To, co pan powiadasz, zmniejsza znaczenie geniuszu — przerwał hrabia Filip. — W ten sposób pojęty, nie byłby twórczym, byłby tylko tłumaczem.

— Bo nie jest téż geniusz czém inném, aniczémś więcéj, tylko arcytypem epoki, którą wyraża — rzekł Wiktor. — Choć szczęśliwéj organizacyi jednostki, sile w niéj spotęgowanéj wiele przyznać potrzeba, nie stanowi to wszystkiego. Geniusz karmi się i czerpie z przeszłości i teraźniejszości, musi je wiedzą lub intuicyą przyswoić sobie, aby się stał płodnym. Co w nim jego własném jest, a co spadkowém, rozeznać trudno. Spuścizna wieku, choć mniéj widzialna, tworzy znaczniejszą część zasobu. Geniusz sam niezawsze ma samopoznanie tego, co winien skarbnicy z któréj czerpał; ale jest zawsze owocem pracy zbiorowéj wieków, którą wyjaśnia, nadaje jéj widomą postać, wciela, wyciąga z niéj dla innych niedostępne wnioski.

— A cała ludzkość — dodał hr. August — przeszła, teraźniejsza, przyszła, to wielka jednia, jakby olbrzymie indywiduum, żyjące ciągle, wyrabiające w sobie siły nowe, potężniejące. Wyjątek z téj całości stanowią narody, które zerwały z tradycyami ludzkości, lub własnemi, które się odcięły i odosobniły, zasklepiły w grobie chińskim, lub, jak Indyanie, w dzikości skazały na wymarcie.

— Zatém idziemy do kosmopolityzmu — wtrącił hr. Filip.

— Bynajmniéj — zaprzeczył August. — Naród pojedynczy każdy powinien być w związku z całym światem; ale to, co od niego bierze, na własne soki i krew przerabiać musi. Zamknięty w samym sobie, oddzielony od ludzkości, niedostępny prądom ducha, zostawiony siłom własnym, nieodżywiany soki nowemi, wprędce karleje i ginie. Jesteśmy, jak to ktoś powiedział bardzo trafnie, głosami w chórze ludzkości: każdy śpiéwa partyą swoję, a ze wszystkich tych części składa się wielka pieśń dziejów.

Hrabia Filip ruszył tylko ramionami, nic już nie odpowiadając. Przeszedł się po pokoju parę razy, wrócił potém i stanął przed gospodynią i księżną Teresą.

— Mam do pań prośbę — rzekł nagle. — Bardzo nam tu dobrze i miło w tym saloniku na Via Sistina; każdemu z nas wieczory tu spędzone na całe życie zostaną drogą pamiątką; chciałbym (bo bardzo być może, iż będę zmuszony wkrótce Rzym opuścić) okazać pani — tu zwrócił się do Lizy — wdzięczność moję za jéj gościnność. Nie mam na to innego środka, jak chociaż raz zaprosić państwa do siebie... Niniejszém więc mam honor wszystkich tu obecnych prosić, aby mnie raczyli zaszczycić pojutrze odwiédzinami w Villa Adriana. Długo myślałem nad wyborem miejsca i zdaje mi się, że wśród tych majestatycznych ruin, wśród tych gąszczy i zarośli spędzić kilka godzin, może być bardzo miłém.

— Pomysł śliczny! — odezwała się księżna Teresa. — Widzę z oczów gospodyni naszéj, iż tak jak ja przyjmie go chętnie; ale jeden warunek...

— Barometr idzie dogóry i wszyscy mi zapowiadają pogodę — przerwał żywo hrabia.

— Już choćbyśmy zmokli — dodała księżna — piérwszym warunkiem jest pogoda humoru twego. Przynieś z sobą nadewszystko mniéj gorzkie usposobienie.

— Ależ jako gospodarz jestem do tego obowiązany — rozśmiał się hr. Filip. — Spełnię swój obowiązek. A zatém mogę liczyć? — dodał, obracając się ku obecnym i podchodząc ku księżnie Ahaswerze, która dnia tego siedziała dziwnie zachmurzona.

— Ja się stawię — odparła księżna. — Obiad w ruinach willi Adryana będzie przynajmniéj czémś oryginalném; ale jak hrabia sobie z nim dasz rady, tegom ciekawa.

— Pomysł znakomity! — dodał poeta.

Hrabia Filip uśmiéchał się z trochą dumy.

— Niektóre części są tak teraz ocienione i zarosłe — rzekł, siląc się na wesołość — że gdyby nawet dzień był skwarny, znajdziemy kątek, w którym oddychać będzie można.

Ruszyli się wszyscy, bo godzina była spóźniona. Hrabia Filip, przeciwko zwyczajowi swemu, piérwszy opuścił towarzystwo, a wkrótce za nim wyszła Ahaswera, któréj poeta podał rękę z jakimś zwycięzkim ruchem, jakby sięgał po to, co mu się należało. Hrabia August i Wiktor wyszli razem; jedna księżna Teresa pozostała, jak gdyby ciężko jéj odejść było. Spoglądała na Lizę, patrzyła po salce, niby szukając oczyma Ferdynanda, a wistocie chcąc się zapewnić, że go nie było.

Dwie przyjaciółki badały się oczyma; potrzebowały poufniéj pomówić z sobą. Stosunek ich długiemi laty był utrwalony. Starsza daleko księżna Teresa macierzyńskie miała do Lizy przywiązanie. Lepiéj niż inni znała jéj męczeńskie losy, jéj piękną duszę i przymioty umysłu. Liza obchodziła ją, jak własne dziécię.

Wieczór ten, wczasie którego mówiono o rzeczach obojętnych, nie powinien był napozór dostarczyć sposobności do jakichś postrzeżeń, tyczących się osób i ich stosunków. Nic uderzającego, nic się nowego nie objawiło wciągu tych kilku godzin. Jednakże macierzyńskie oko księżny Teresy, a raczéj przeczucie jakieś, niepokojem ją nabawiało. Dostrzegła zmianę w Lizie, w téj kobiécie, którą miała za sercem umarłą i zawsze panującą nad sobą. Widziała jak jéj oczy szukały Wiktora, jak się ich wejrzenia z naiwną otwartością spotykały, jak każde słowo jego odbijało się na twarzy wdowy, jak w całém obejściu się z nim była uprzedzającą, troskliwą, niemal wyzywającą.

Zdumiona

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz