Darmowe ebooki » Powieść » Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Mark Twain



1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30
Idź do strony:
„obdartusa”. Widocznie utonął w czasie ucieczki.

Mniej więcej w dwa tygodnie po wydostaniu się z pieczar Tomek wybrał się w odwiedziny do Hucka, który już dostatecznie powrócił do sił i mógł wysłuchać niesamowitej historii. Zwłaszcza, że Tomek miał mu do opowiedzenia parę szczegółów, o których nie wątpił, że bardzo zainteresują przyjaciela. Droga prowadziła obok domu sędziego Thatchera, wstąpił więc, aby zobaczyć Becky. Sędzia i kilku jego gości wdali się w rozmowę z Tomkiem. Ktoś zapytał go żartem, czy miałby ochotę jeszcze raz iść do pieczar. Tomek odpowiedział, że tak — wcale by się nie bał. Na to odezwał się sędzia Thatcher:

— Nie wątpię, Tomku, że takich jak ty, znalazłoby się więcej. Ale nic z tego. Pomyśleliśmy o tym i nikt już nie zbłądzi w pieczarach.

— Jak to?

— Bo jeszcze przed dwoma tygodniami kazałem porządnie okuć drzwi żelazem i zamknąć je na trzy zamki. Klucze są u mnie.

Tomek zbladł jak płótno.

— Co ci jest, chłopcze? Prędko, niech ktoś przyniesie szklankę wody!

Ktoś przyniósł wody i skropiono nią twarz Tomka.

— No, już ci lepiej? Co się stało?

— Boże, panie sędzio, w pieczarach jest pół-Indianin Joe!

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Rozdział XXXIV

Wieść rozeszła się po miasteczku lotem błyskawicy i w parę minut później kilkanaście łodzi wypełnionych mężczyznami płynęło już w stronę pieczar Mac Dougala. Za nimi wyruszył statek szczelnie nabity ciekawskimi pasażerami. Tomek Sawyer siedział w łodzi sędziego Thatchera.

Gdy otworzono drzwi, prowadzące do pieczar, w półmroku korytarza ukazał się straszny widok. Indianin Joe leżał rozciągnięty na ziemi, martwy, z twarzą tuż przy szczelinie pod drzwiami, jakby do ostatniej chwili jego oczy wpatrywały się tęsknie w światło, radość i wolność życia po drugiej stronie drzwi. Tomek był wzruszony, bo z własnego doświadczenia wiedział, jakie męki przeszedł Joe przed śmiercią. Zbudziła się w nim litość, ale niezależnie od niej doznał uczucia nieopisanej ulgi; dopiero teraz poczuł się naprawdę bezpieczny. Uświadomiło mu to, jakim ciężarem przygniatał go strach od dnia, kiedy złożył przed sądem zeznania przeciw temu bezwzględnemu mordercy.

Duży myśliwski nóż Indianina leżał przy nim ze złamaną klingą. Masywny próg drzwi był niemal cały zestrugany. Cała praca poszła na darmo, gdyż na zewnątrz próg stanowiła żywa skała, której nóż nie mógł naruszyć i musiał się złamać. Ale nawet gdyby nie było tej skały, wysiłek Joego na nic by się nie przydał, bo choćby zestrugał cały próg, i tak nie zdołałby się przecisnąć pod drzwiami. Indianin musiał o tym wiedzieć. Strugał i dłubał, byle się tylko czymś zająć; byle skrócić sobie długi czas męki, by jakimkolwiek zajęciem zagłuszyć straszne myśli. Zwykle u wejścia do pieczar można było znaleźć ogarki świec porzucone przez turystów — teraz nie było ani jednego. Więzień pozbierał je i zjadł. Musiał także chwytać nietoperze i zjadać je żywcem, o czym świadczyły leżące na ziemi ich pazury. Nieszczęsny Joe umarł z głodu i pragnienia. Niedaleko niego w ciągu długich wieków wyrósł z ziemi stalagmit. Utworzyły go krople wody, kapiące ze stalaktytu, wiszącego u stropu. Więzień ułamał stalagmit i położył na nim kamień, w którym wydrążył małe zagłębienie. W ten sposób chwytał bezcenne krople wody, spadające co dwadzieścia minut z dokładnością zegara wahadłowego. Dawało to łyżeczkę wody na dobę...

Krople te spadały, gdy budowano piramidy, gdy zdobywano Troję, gdy powstawało Imperium Rzymskie, gdy ukrzyżowano Chrystusa, gdy Wilhelm Zdobywca tworzył państwo angielskie, gdy Kolumb żeglował po oceanie, gdy wojna o niepodległość Ameryki była najnowszym wydarzeniem. I ciągle jeszcze spadają i będą spadać być może do końca świata. Wiele lat upłynęło już od chwili, kiedy nieszczęsny Joe wydrążył kamień, by chwytać bezcenne krople, ale po dziś dzień, zwiedzający pieczary turysta, długo i ze wzruszeniem patrzy na ten kamień i ściekającą wodę. Na liście cudów labiryntu pieczar Mac Dougla „Czarka Indianina Joego” zajmuje pierwsze miejsce. Nawet „Pałac Aladyna” nie może z nią konkurować.

Zwłoki pół-Indianina Joego pochowano tuż u wejścia do jaskini. Z miasteczka, z okolicznych farm i wiosek ściągnęły tłumy ludzi na jego pogrzeb. Przybyli wozami i łodziami, z dziećmi i prowiantem. Wszyscy orzekli, że pogrzeb Indianina był nie mniejszą atrakcją niż byłaby jego publiczna egzekucja.

Pogrzeb Joego położył kres sprawie petycji do rządu o jego ułaskawienie. Wprawdzie według opinii publicznej mieszaniec miał na sumieniu pięć morderstw, ale i tak znaleźli się ludzie, którzy chcieli go uchronić od stryczka. Śmierć Indianina w naturalny sposób zakończyła te starania.

Nazajutrz po pogrzebie Tomek wyciągnął Hucka w ustronne miejsce, aby odbyć z nim ważną rozmowę. O przygodzie Tomka Huck wiedział już wszystko od starego Walijczyka i pani Douglas, ale Tomek szepnął mu, że jest jeszcze coś, o czym na sto procent nie mógł słyszeć. I właśnie na ten temat chce teraz z nim pomówić. Huck posmutniał:

— Wiem, o co chodzi — powiedział. — Poszedłeś pod numer drugi i nic nie znalazłeś, oprócz wódki. Wprawdzie nikt mi nie powiedział, że to byłeś ty, ale od razu zrozumiałem, że ta heca z wódką to twoje odkrycie. I domyśliłem się, że nie znalazłeś tam skarbu, bo inaczej na pewno dałbyś mi jakoś znać. Wiesz, Tomek, coś mi mówi, że te pieniądze przepadły na zawsze.

— Co ty mówisz, Huck! Ja nie miałem nic wspólnego z tą gospodą! Przecież w sobotę, kiedy pojechałem na wycieczkę, gospoda była jeszcze otwarta; wiesz o tym, bo sam miałeś stać pod nią na warcie.

— Co? Rzeczywiście! Boże, zdaje mi się, że już cały rok upłynął od tego czasu. Ale masz rację, to było tej samej nocy, kiedy szedłem za pół-Indianinem do domu wdowy...

— To ty szedłeś za nim?

— Tak, ale o tym nikomu ani słowa! Joe na pewno miał jakichś przyjaciół, a ja nie mam najmniejszej ochoty, żeby przyszli tutaj mścić się na mnie. Przecież gdyby nie ja, facet siedziałby sobie teraz w Teksasie i gwizdał na wszystkich.

I Huck w zaufaniu opowiedział Tomkowi całą swoją przygodę.

— W każdym razie — powiedział Huck, wracając do głównej sprawy — ten, kto świsnął spod numeru drugiego wódkę, zgarnął i pieniądze. Teraz możemy zapomnieć o skarbie.

— Coś ci powiem, Huck. Tych pieniędzy nigdy nie było pod numerem drugim...

— Co takiego? — Huck wpatrywał się badawczo w twarz Tomka. — Wpadłeś na jakiś ślad?!

— Huck, one są w pieczarach!!

Huckowi zaświeciły się oczy.

— Powtórz to jeszcze raz, Tomku!

— Pieniądze są w pieczarach!

— Tomek, daj słowo honoru, że mówisz poważnie.

— Słowo honoru, że mówię poważnie. Pójdziesz ze mną, żeby pomóc mi je wyciągnąć?

— No jasne!! To znaczy... jeśli będziemy mogli oświecić sobie tam drogę i w ogóle... mieć pewność, że nie zabłądzimy.

— Spokojna głowa! Zrobimy to bez najmniejszego ryzyka.

— Niech ja skisnę! Ale skąd wiesz, że pieniądze...

— Nic się nie martw, Huck. Wszystko sam zobaczysz i zrozumiesz, jak już tam będziemy. Jeśli nie znajdziemy skarbu, oddam ci mój bęben i w ogóle wszystko, co mam. Słowo pirata!

— W porządku. Więc kiedy?

— Zaraz!! Oczywiście, jeśli masz na tyle sił po chorobie.

— A czy to daleko od wejścia? Dopiero trzy, cztery dni chodzę po podwórku i dalej niż kilometr nie dam rady iść. Nogi by mi wysiadły.

— Zwykłą drogą to jest ponad pięć kilometrów, ale ja znam inną... znacznie krótszą. Nikt inny nie ma o niej nawet zielonego pojęcia. Popłyniemy tam łódką. W dół popłynie sama z prądem, a z powrotem ja będę wiosłował. Huck, nie będziesz musiał nawet palcem kiwnąć!

— No to chodźmy! Szybko!

— Dobra. Ale najpierw musimy zabrać parę rzeczy: chleb, mięso, nasze fajki, jeden lub dwa woreczki, parę sznurków od latawców i trochę zapałek. Żebyś wiedział, jak bardzo wtedy żałowałem, że nie miałem ich ze sobą...

Zaraz po południu chłopcy „pożyczyli” sobie małą łódkę od pewnego pana, którego akurat nie było nigdzie w pobliżu, i ruszyli w drogę. Gdy byli już bardzo daleko od wejścia do pieczar, Tomek powiedział: — Cały ten stromy brzeg, od wejścia do pieczar aż do tego miejsca, na oko jest wszędzie jednakowy. Ani domów, ani ściętych drzew, nic tylko same zarośla. Ale widzisz tam w górze jaśniejszy pasek ziemi? Wygląda tak, jakby ziemia sama się obsunęła, prawda? To właśnie jest mój znak. Wysiadamy.

Wyszli na brzeg.

— Słuchaj, Huck, z miejsca, gdzie teraz stoimy, masz tylko kilkanaście kroków do dziury, przez którą wyszedłem na świat. Ciekawy jestem, czy ją znajdziesz?

Huck szukał wszędzie, ale nic nie znalazł. Wtedy Tomek z dumną miną podszedł ku zbitej gęstwinie krzaków i rzekł:

— To tu! Patrz! Chyba na całym świecie nie ma drugiej tak świetnie schowanej dziury. Tylko trzymaj język za zębami. Od dawna chciałem zostać zbójcą, ale cały czas brakowało mi odpowiedniej kryjówki, której by nikt nie mógł odnaleźć. To jest właśnie takie miejsce. Nikomu nic o tym nie powiemy. Do tajemnicy dopuścimy tylko Joego Harpera i Bena Rogersa, bo musimy mieć całą bandę, inaczej wszystko byłoby do kitu. „Banda Tomka Sawyera”! To brzmi wspaniale, co, Huck?

— Aha! A kogo będziemy łupić?

— Mój Boże, przeważnie każdego. Będziemy czatować na przejezdnych — tak się to robi.

— I będziemy ich zabijać?

— Nie... nie zawsze. Będziemy ich trzymać w pieczarach, dopóki nie dostaniemy okupu.

— Co to jest okup?

— Pieniądze. Przyjaciele jeńców muszą zapłacić za nich tyle pieniędzy, ile tylko mogą zebrać. A jeśli minie rok, a okupu nie będzie, wtedy jeńców się zabija. Taka jest zasada. Tylko kobiet się nie zabija. Zamyka się, ale nie zabija. One są zawsze piękne, bogate i okropnie się boją. Zabiera się im zegarki i inne takie, ale zdejmuje się przed nimi kapelusz i rozmawia z wyszukaną grzecznością. Nikt nie jest tak dobrze wychowany jak zbójca — możesz się o tym dowiedzieć z każdej książki. Potem kobiety zakochują się w nas; po upływie jednego lub dwóch tygodni przestają płakać, no i wtedy w ogóle już nie można się ich pozbyć z jaskini. Wygonisz je, a one i tak zaraz wracają. Tak jest w każdej fachowej książce.

— To całkiem niezłe. Chyba nawet lepsze niż życie pirata.

— Pewno, że lepsze. Zwłaszcza, że przez cały czas masz pod ręką dom, cyrk, i tak dalej.

Tymczasem skończyli przygotowania do zejścia w głąb pieczar. Wczołgali się do dziury. Tomek prowadził. Z trudem dobrnęli do końca korytarza, przywiązali sznurek i ruszyli dalej. Po kilku krokach znaleźli się przy źródle. Tomka obleciał zimny dreszcz. Pokazał Huckowi koniuszek knota, przylepiony bryłką gliny do skały, i opowiedział jak razem z Becky patrzyli na ostatnie podrygi gasnącego płomyka.

Mimo woli zaczęli mówić szeptem. Cisza i mrok, jakie panowały w tym miejscu, działały na nich przygnębiająco. Poszli dalej i skręcili w drugi korytarz, którym dotarli aż do rzekomej „przepaści”. Przy świetle świec okazało się, że nie była to przepaść, tylko strome zbocze gliniastego wzgórza, mającego sześć do dziesięciu metrów wysokości. Tomek szepnął:

— Teraz coś ci pokażę.

Podniósł wysoko świecę i powiedział:

— Zajrzyj za ten róg, jak daleko możesz. Widzisz coś? Tam, na tej wielkiej skale — znak zrobiony kopciem świecy.

— Tomku, to przecież krzyż!

— Więc gdzie jest „numer drugi”? „Pod krzyżem”, co? Właśnie tam widziałem Indianina, jak trzymał świecę w ręce!

Huck przez chwilę nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w tajemniczy znak, po czym szepnął drżącym głosem:

— Tomku, uciekajmy stąd!

— Co? I zostawić skarb?!

— Tak, zostawić. Nie rozumiesz? Na pewno pilnuje go duch Indianina!

— Coś ty, Huck! Niemożliwe! On straszy tam, gdzie umarł — u wejścia do pieczar. A to jest dobre pięć kilometrów stąd.

— Nie wierzę w to. On się kręci koło miejsca, gdzie leżą pieniądze. Znam zwyczaje duchów, ty zresztą też je znasz...

Tomek zaczął się obawiać, że Huck ma rację. Ogarnął go niepokój. Naraz błysnęła mu zbawienna myśl:

— Słuchaj, Huck, ale z nas osły! Przecież duch Indianina nie może przyjść tam, gdzie jest krzyż!

Argument trafił w dziesiątkę i poskutkował w całej pełni.

— O kurczę, to prawda! Jasne, że tak! Całe szczęście, że tu jest krzyż. No to zjeżdżajmy na dół po skrzynkę!

Tomek ruszył przodem. Schodząc w dół, wybijał w glinie prymitywne schodki. Huck szedł za nim. Obok wielkiej wystającej skały była mała komora, z której rozchodziły się cztery korytarze. Przeszukali trzy, ale bez rezultatu. U stóp skały odkryli małą niszę, a w niej legowisko z kilku koców, stare szelki, skórkę ze słoniny i dokładnie obgryzione kości paru kurcząt. Skrzyni z pieniędzmi ani śladu. Chłopcy szukali wzdłuż i wszerz — na próżno. Wreszcie Tomek powiedział:

— Mówił, że pod krzyżem. A tutaj jest najbliżej krzyża. To nie może być pod samą skałą, bo ona siedzi głęboko w ziemi.

Przetrząsnęli wszystko jeszcze raz. W końcu usiedli zniechęceni. Huckowi nic nie przychodziło do głowy. Po chwili milczenia Tomek odezwał się:

— Patrz, Huck, tu w glinie są ślady nóg i plamy od świecy, ale tylko z tej strony skały; z innych stron nic nie ma — to już sprawdziliśmy. Wiesz, co? Jestem pewny, że pieniądze są jednak pod skałą... Trzeba odkopać glinę.

— To może i niezły pomysł — powiedział Huck, w którego znowu wstąpiła otucha.

Tomek wydobył swój „prawdziwy”

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Przygody Tomka Sawyera - Mark Twain (biblioteka w internecie .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz