Darmowe ebooki » Powieść » Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri



1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29
Idź do strony:
może dojechać do samego osiedla. Pojechał więc, wiedząc, że i tak go zmęczy długa wędrówka po stromym zboczu.

I wcale się nie omylił. Szedł i szedł z coraz to większym trudem, nie spostrzegając nigdzie chaty, a wiedział, że w połowie drogi mieszka Pietrek-koźlarz, bo nieraz dokładnie mu to opisywano.

Wszędzie natrafiał na liczne ślady stóp, snujące się w różnych kierunkach i krzyżujące się ścieżki, nie wiedział więc, czy idzie dobrą drogą ani po której stronie hali stoi chata. Wokół było pusto, nie mógł nikogo zapytać. Panowała niezmierna cisza, tylko górski wiatr płynął falą, komary tańczyły w słonecznym błękicie, a na samotnych modrzewiach pogwizdywały ptaki. Przystanął, by ochłodzić spocone czoło w alpejskim wietrze.

Nagle usłyszał, że ktoś biegnie z góry. Był to Pietrek z depeszą. Pędził na wprost po zboczu, omijając ścieżkę, na której stał pan Sesemann. Gdy się z nim zrównał, przybyły skinął mu, by się zbliżył. Pietrek z pewną trwogą wykonał polecenie i podszedł bokiem, nie prosto, jakby miał tylko jedną nogę zdrową, a drugą powłóczył.

— Chodźże tu, chłopcze! — zachęcał go pan Sesemann. — Powiedz mi, czy tą drogą dojdę do Halnego Dziadka, dziadka Heidi, u którego są goście z Frankfurtu?

Odpowiedział mu wrzask nieludzkiego strachu. Pietrek skoczył na dół tak gwałtownie, że runął na strome zbocze, przewrócił kozła, potem jeszcze jednego, podskoczył na jakimś głazie i staczał się dalej, podobnie jak wózek, nie rozbijając się tylko, na szczęście, w kawałki.

Poszarpana depesza poleciała gdzieś i przepadła.

— Dziwnie bojaźliwy jest ten mieszkaniec gór! — powiedział sobie pan Sesemann, sądząc, że takie wrażenie na Pietrku zrobiło zjawienie się cudzoziemca.

Spojrzawszy za spadającym, ruszył dalej.

Pietrek mimo wysiłków nie mógł znaleźć punktu oparcia i spadał coraz dalej, robiąc dziwaczne kozły.

Nie było to jednak najgorsza strona sytuacji. Bardziej dokuczał mu nieopisany strach. Wiedział już teraz, że przybył urzędnik policyjny z Frankfurtu. Nie wątpił ani przez chwilę, że jest nim właśnie napotkany cudzoziemiec, bo po cóż by pytał o chatę Halnego Dziadka i gości frankfurckich. Na ostatnim urwisku, ponad osiedlem, Pietrek rzucił się w gęsty krzak, chwycił go i odetchnął. Leżał dobrą chwilę, zbierając myśli.

— A to dobre! Znowu coś spada jak worek kartofli! — usłyszał pod sobą. — Któż jutro coś jeszcze strąci?

Poznał drwiący głos piekarza, który chłodząc się na wietrze po uciążliwej codziennej pracy, patrzył spokojnie, jak leci z góry, zupełnie podobnie do wózka.

Skoczył na nogi i doznał nowego strachu. Piekarz wiedział więc, że wózek został strącony. Nie oglądając się, zaczął biec z powrotem pod górę. Najchętniej byłby wrócił do domu i wlazł do łóżka, gdzie się czuł bezpieczny. Ale miał kozy na pastwisku, a Halny Dziadek nakazał mu wrócić do nich jak najprędzej. Bał się go strasznie i nie pozwoliłby sobie na nieposłuszeństwo. Stękał i jęczał głośno, ale kulał dalej, gdyż trzeba było wracać na górę. Nie biegł teraz tylko, ale szedł z trudem. Strach i mnóstwo otrzymanych uderzeń nie pozostały bez skutku.

Pan Sesemann niedługo po spotkaniu z Pietrkiem ujrzał chatę i jodły, podwoił kroku i wreszcie po długiej, uciążliwej wędrówce dotarł na miejsce.

Szybko wspiął się na ostatnie wzniesienie, chcąc zaskoczyć córkę. Ale dostrzeżono go z góry i został przygotowany występ, jakiego zgoła nie przewidywał.

Gdy się znalazł o kilka kroków, wyszły naprzeciw niego dwie dziewczynki. Jedna była wysoka, jasnowłosa, o rumianych policzkach, a szła oparta na niższej, bystrookiej Heidi, którą zaraz poznał. Przystanął zdumiony i nagle z jego oczu trysnęły obfite łzy. Wspomnienia stanęły przed nim. Taką samą smukłą blondynką, o różanych policzkach była jego żona. Nie wiedział, czy to sen, czy jawa.

— Ojczulku, nie poznajesz mnie już, widzę! Czy się tak zmieniłam? — zawołała rozpromieniona Klara.

Pan Sesemann podbiegł do córki i objąwszy ją, powiedział:

— O, tak, zmieniłaś się, zmieniłaś bardzo, dziecko drogie! Czyż to możliwe?

Nie posiadając się ze szczęścia, odstąpił krok i długo patrzył, sądząc, że zjawisko zniknie, potem zrobił to jeszcze raz.

— Czy to ty, moja Klarciu? — powtarzał raz po raz, potem tulił ją do siebie i przypatrywał się jej znowu.

W końcu podeszła babunia, chcąc spojrzeć w rozpromienione oblicze syna.

— Przyznaj, mój drogi — rzekła — że w zamian za swoją niespodziankę miałeś jeszcze lepszą.

Powitali się serdecznie, potem zaś babunia dodała:

— Chodźże teraz do kochanego, drogiego Halnego Dziadka, naszego dobroczyńcy!

— O tak! Muszę jeszcze powitać kochaną Heidi, naszą domowniczkę! — zawołał, ściskając jej dłoń. — Zawsze rumiana, zdrowa i wesoła! Cieszy mnie to, droga Heidi, bardzo cieszy!

Heidi również patrzyła promiennie na pana Sesemanna. Był dla niej zawsze dobry, a szczęście, jakiego zaznał tu, na hali, wprawiło serce jej w żywsze bicie.

Babunia zaprowadziła teraz pana Sesemanna do dziadka. Mężczyźni zaczęli sobie ściskać dłonie, a szczęśliwy ojciec wyraził podziękę i podziw dla niepojętego cudu. Babunia tymczasem oddaliła się, by im nie przeszkadzać.

Pod starymi jodłami, gdzie się udała, zastała nową niespodziankę. Między zwieszającymi się do ziemi gałęźmi stał ogromny krzew najcudniejszych, ciemnoszafirowych gencjan, a były tak świeże, jakby dopiero co rozkwitły. Babunia klasnęła w ręce z podziwu.

— Cóż za wspaniałe kwiaty! — zawołała. — Istny cud! Heidi, droga Heidi, chodź no tu! Czy to ty sprawiłaś mi tę przyjemność?

Przybiegły obie.

— Nie ja, babuniu! — odparła Heidi — ale wiem, kto to zrobił.

— Takie same i jeszcze piękniejsze rosną na pastwisku! — dodała Klara. — Zgadnij, babuniu, kto przyniósł wczesnym rankiem te gencjany!

Klara uśmiechnęła się tak zagadkowo, że babuni przyszło na myśl, iż sama tego dokonała. Pastwisko było jednak zbyt odległe.

Nagle spoza jodeł doleciał szelest. Był to Pietrek, który właśnie tu dotarł. Widząc, kto stoi obok Halnego Dziadka przed chatą, zatoczył wielkie koło i chciał się prześliznąć pod jodłami, by pójść dalej. Babunia jednak poznała go i nagle błysła jej nowa myśl. To pewnie Pietrek przyniósł kwiaty, a teraz chciał się wyśliznąć, przez wrodzoną lękliwość i skromność. Postanowiła go zatrzymać i nagrodzić.

— Chodź, chłopcze! — powiedziała, wtykając głowę pomiędzy gałęzie. — Nie bójże się! Chodź do mnie!

Pietrek skamieniał ze zgrozy. Po tym, co przeżył, stracił całą siłę oporu. Czuł tylko: Teraz koniec! Włosy mu stanęły na głowie. Blady, zmieniony, drżący ze strachu wyszedł z gęstwy.

— Chodźże, chodź i powiedz bez ogródek wszystko! — zachęcała go babunia. — Czy to ty zrobiłeś?

Pietrek patrzył w ziemię i nie dostrzegł kierunku, w którym wskazywał palec babuni. Widział tylko przed chatą Halnego Dziadka, który go przeszywał spojrzeniem szarych źrenic, a obok niego stał najstraszniejszy człowiek, urzędnik policyjny z Frankfurtu. Drżąc całym ciałem, wyrzucił słowo wyznania:

— Ja!

— No i cóż jest w tym tak strasznego? — zdziwiła się babunia.

— On... on się rozbił i... nie można go już naprawić! — wykrztusił z wielkim trudem, a kolana ugięły się pod nim, tak że omal nie padł na ziemię.

Babunia zbliżyła się do dziadka.

— Drogi panie — spytała z politowaniem — czy ten chłopiec ma źle w głowie?

— O, nie, nie! — zapewnił. — On tylko jest tym wiatrem, który porwał wózek, i oczekuje teraz słusznej kary.

Babunia nie mogła uwierzyć, gdyż Pietrek nie wyglądał wcale na złośliwego chłopca, który by miał niszczyć potrzebny sprzęt. Ale dla dziadka to wyznanie było tylko potwierdzeniem podejrzeń, powziętych zaraz po wypadku. Widział zawistne spojrzenia Pietrka miotane Klarze i inne objawy gniewu na przybyszów. Domyślił się związku i wszystko to teraz opowiedział szczegółowo babuni. Gdy skończył, powiedziała żywo:

— Nie, nie, drogi panie, nie karzmy tego chłopca. Bądźmy pobłażliwi. Oto przyjeżdżają z Frankfurtu cudzoziemcy i zabierają mu na całe tygodnie Heidi, jego jedyne i rzeczywiście wielkie dobro. On zaś jest bezsilny. Tak, tak, bądźmy pobłażliwi, gniew go popchnął do głupiej zemsty, ale przecież gniew nas wszystkich ogłupia.

Rzekłszy to, wróciła do drżącego jeszcze Pietrka.

Siadła na ławce pod jodłami, mówiąc łagodnie:

— Chodź tu do mnie, mój chłopcze, mam ci coś powiedzieć. Przestań drżeć i słuchaj uważnie. Zrzuciłeś wózek ze skały, żeby się rozbił. Jest to zły uczynek, wiedziałeś o tym, jak również o karze, która cię czeka. Chcąc jej uniknąć, musiałeś robić wysiłki, żeby to zataić. Myli się jednak winowajca, że zdoła zataić swój czyn. Bóg widzi wszystko i kiedy ktoś chce zatajać grzech, budzi w nim sumienie, które ma w ręku mały, ostry kolec. Kolec ten kłuje nieustannie, tak że winowajca nie ma chwili spokoju, bo ciągle myśli: „Teraz wszystko wyjdzie na wierzch! Teraz spadnie kara!”. Życie upływa mu w strachu i nie ma już żadnej radości. Cóż, Pietrku, doznawałeś tego?

Skinął głową skruszony, ale z miną znawcy, gdyż poznał to kłucie doskonale.

— Omyliłeś się jeszcze w innej sprawie! — ciągnęła dalej. — Twój zły czyn wyszedł na najlepsze tej właśnie, którą chciałeś skrzywdzić. Nie mając wózka, a chcąc zobaczyć kwiaty, Klara zrobiła wysiłek, nauczyła się chodzić. Chodzi coraz lepiej i może kiedyś będzie spędzała na pastwisku całe dni, częściej nawet, niż gdyby to mogła robić, mając wózek. Widzisz więc, co się stało! Bóg może uczynić zły czyn i krzywdę dobrodziejstwem dla poszkodowanego. Zrozumiałeś wszystko, nieprawdaż, Pietrku? Zapamiętaj sobie to, co mówiłam o sumieniu z kolcem, ile razy miałbyś ochotę zrobić coś złego. Czy tak uczynisz?

— Uczynię! — przyrzekł przygnębionym głosem, gdyż nie wiedział jeszcze, jak się to wszystko skończy, bo urzędnik policyjny stał dalej obok dziadka.

— A więc dobrze! Sprawa załatwiona — powiedziała babunia. — A teraz chciałabym ci dać jakiś upominek od cudzoziemców z Frankfurtu. Pewnie miałeś nieraz jakieś pragnienie. Powiedz, co by ci sprawiło przyjemność?

Pietrek podniósł głowę i wybałuszył na babunię oczy. Ciągle oczekiwał jeszcze czegoś strasznego, a teraz nagle kazano mu wybierać sobie podarek? Wszystko zmąciło mu się w głowie.

— Tak, tak, mówię całkiem serio! — zapewniła. — Chcę ci dać coś ładnego na pamiątkę od gości z Frankfurtu i jako dowód, że nie myślą cię oni karać. Rozumiesz, chłopcze?

Zaczął się teraz domyślać, że nie zagraża mu już kara, bo dobra pani wyrwała go ze szponów urzędnika policyjnego. Odetchnął swobodnie, jakby mu kamień spadł ze serca. Zrozumiał jednocześnie, że lepiej wyznać wszystko od razu, rzekł więc znienacka:

— Zgubiłem także ten papier.

Babunia pomyślała chwilę i zrozumiawszy o czym mowa, odparła łagodnie:

— Dobrze, że to mówisz. Skoro się wyzna winę, znowu jest wszystko w porządku. Powiedz teraz, co byś chciał mieć?

Pietrek mógł teraz zażądać wszystkiego na świecie. Stanął mu w oczach cały jarmark w Mayenfeldzie, gdzie było mnóstwo prześlicznych rzeczy, które podziwiał godzinami, nie mogąc ich posiąść. Cały jego majątek nie przekraczał piątaka, a wszystko kosztowało co najmniej ze dwa razy tyle. Były tam śliczne, małe, czerwone piszczałki, pociągające scyzoryki, zwane żabobijami, z którymi można było polować po wszystkich krzakach leszczyny.

Stał zamyślony, rozważając, która z tych rzeczy jest godniejsza pożądania. Nagle zabłysnął mu wspaniały pomysł, pozwalający mu namyślać się aż do następnego jarmarku.

— Chciałbym mieć dziesiątkę! — powiedział stanowczo.

— To wcale nie przesadne życzenie! — zaśmiała się babunia. — Chodźże więc! — dobyła z woreczka wielkiego nowego talara52, położyła na nim dwie dziesiątki i rzekła: — Zróbmy równy rachunek. Słuchaj. Masz tutaj razem tyle dziesiątek, ile rok ma tygodni. Możesz więc co niedzielę wydawać po dziesiątce.

— Przez całe życie? — spytał naiwnie.

Babunia wybuchnęła takim śmiechem, że mężczyźni przerwali rozmowę, chcąc się dowiedzieć, co zaszło. Babunia śmiała się długo, potem zaś rzekła:

— Dobrze, chłopcze! Umieszczę taki zapis w swoim testamencie... Słyszysz, synu?... A potem przejdzie on do twojego. Pietrek-koźlarz ma otrzymać dziesiątkę tygodniowo, jak długo będzie żył.

Pan Sesemann skinął na zgodę i zaśmiał się także.

Pietrek spojrzał raz jeszcze na trzymany w ręce podarek, jakby nie wierzył, że to prawda, potem krzyknął:

— Bóg zapłać!

Uciekł w nieprawdopodobnych podskokach, ale nie upadł, gdyż pędził go nie strach, lecz radość, jakiej nie zaznał w życiu. Minęło wszystko, co złe, i miał do końca życia dziesiątkę tygodniowo, wyłącznie dla siebie samego.

Spożyto wesoły obiad przed chatą, rozmawiając o różnościach, potem zaś Klara ujęła coraz bardziej rozpromienionego ojca za rękę i rzekła z nieznaną u niej przedtem żywością:

— Nie umiem ci powiedzieć, ojczulku, ile dobrego doznałam od dziadka i chciałabym ze swej strony dać mu coś, co by go choć w połowie tak uszczęśliwiło.

— Jest to również moim gorącym pragnieniem! — odrzekł. — Namyślałem się właśnie przed chwilą, w jaki sposób moglibyśmy wyrazić podziękę naszemu dobroczyńcy.

Pan Sesemann wstał, podszedł do rozmawiającego z babunią dziadka, uścisnął mu dłoń serdecznie i rzekł serdecznie:

— Drogi przyjacielu, pragnę z panem zamienić kilka słów. Od długich lat nie zaznałem prawdziwej przyjemności. Czymże mi był majątek, gdy patrzyłem na moje biedne dziecko, którego żadna kwota nie mogła uleczyć. Bóg i pan przywróciliście jej zdrowie i obdarzyliście mnie przez to nowym życiem. Mów pan więc, czym mogę okazać swą wdzięczność. Odpłacić tego nie sposób, ale wszystko, czym rozporządzam, jest na pańskie usługi. Powiedz, drogi przyjacielu, co mam zrobić?

Dziadek wysłuchał tych słów, spoglądając z uśmiechem na szczęśliwego ojca, potem zaś rzekł dobitnie jak zawsze:

— Proszę wierzyć, że i ja mam udział w radości wywołanej tym tak szczęśliwym uleczeniem na naszej hali, i to w zupełności nagradza tę odrobinę mego trudu. Dziękuję bardzo za łaskawą propozycję, ale mnie samemu niczego nie

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz