Darmowe ebooki » Powieść » Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 29
Idź do strony:
— wykrzyknęła, szlochając. — Przyjadę natychmiast! Kocham pana tak samo prawie jak dziadka!

Doktor uścisnął raz jeszcze Heidi i pośpieszył na dół, ona zaś stała długo, żegnając go ruchem ręki, dopóki nie zniknął jej z oczu. Obracając się po raz ostatni, powiedział sobie:

— Dobrze jest tam w górach. Ciało i dusza odzyskują zdrowie i radość życia.

Rozdział osiemnasty. Zima w osiedlu

Śnieg zawiał chatę Pietrkową aż po okna, które znalazły się teraz na ziemi, a pod białą pokrywą znikł dach i drzwi wejściowe. Dziadka nie było na hali do pomocy, więc sam Pietrek musiał codziennie rano pracować w pocie czoła, gdy śnieg spadł na nowo. Wyskakiwał oknem i jeśli nie było mrozu, zapadał cały w zaspę, z której się wydobywał, kopiąc, wierzgając i machając rękami. Matka podawała mu wielką miotłę, a on odmiatał wytrwale aż do samych drzwi. Miał niemało roboty, trzeba było odmieść wszystek śnieg, gdyż inaczej po otwarciu drzwi wpadłoby go dużo do kuchni, zaś w razie zamarznięcia wszyscy zostaliby zamurowani, gdyż nie można by było się przedostać przez lodową skorupę, a okienko było małe, tak że tylko sam Pietrek mógł się przez nie przecisnąć. W mroźne dni chłopiec używał sobie do woli. Otwierał okienko, stawał na twardej powierzchni śniegu, matka podawała mu sanki, on siadał i mógł jechać dokąd chciał, byle tylko na dół. Cało zbocze stało się jednym ogromnym torem saneczkowym.

Dziadka nie było tej zimy na hali. Dotrzymując słowa, zamknął zaraz z pierwszym śniegiem chatę i obórkę, potem zaś zszedł wraz z Heidi i kozami do osiedla. Stał tam w pobliżu kościoła i plebanii obszerny dom, dawny dwór pański, teraz już na poły rozwalony. Mieszkał w nim ongiś dzielny wojak, który brał udział w wyprawie hiszpańskiej, dokonał wielu czynów, zdobył bogactwa i powróciwszy, wystawił sobie wspaniały dom. Niedługo jednak wytrzymał w cichym osiedlu człowiek nawykły do gwarnego świata. Wyjechał i nie wrócił. Po wielu latach, gdy było rzeczą pewną, że zmarł, jego krewniak sprowadził się do domu, który tymczasem zniszczał. Nowy właściciel nie chciał łożyć na odbudowę, wkrótce się wyniósł, a dom zajęli ludzie biedni, którzy także nie mogli naprawiać szkód. Zamieszkał tu potem Halny Dziadek ze swym synem Tobiaszem, a następnie budynek przez długi czas stał pustką, bowiem trudno tu było wyżyć temu, kto nie umiał łatać dziur, zatykać szpar i ciągle wszystkiego naprawiać. Zima trwała w osiedlu długo, była mroźna, wiatr hulał po izbach, gasząc światło, a ludzie kłapali zębami. Jednak dzielny Halny Dziadek sobie poradził. Postanowiwszy spędzić zimę w osiedlu, zaczął już w połowie października naprawiać dom. Przychodził tu często razem z Heidi.

Od tyłu wchodziło się do wielkiej izby, której jedna ściana runęła, w drugiej było wielkie, sklepione okno bez szyb, a grube pędy powoju pięły się aż do sklepienia, które świadczyło, że musiała to być kiedyś kaplica. Potem wchodziło się do obszernej sali z kamienną posadzką poprzerastaną zielskiem. I tutaj mury runęły w połowie, częściowo zapadł się strop, a resztę trzymały grube słupy, gdyż inaczej wszystko by spadło ludziom na głowy. Dziadek zrobił tutaj przegrodę z desek i pokrył posadzkę grubą warstwą mierzwy, gdyż izbę tę przeznaczył na mieszkanie dla kóz. Za izbą ciągnęły się rozmaite korytarze, tak zniszczone, że przez mury przeglądało niebo, albo kawałek łąki i ścieżki. Na końcu widniały wielkie drzwi, mocno jeszcze tkwiące na zawiasach, i przez nie wchodziło się do izby, jako tako zachowanej. Wszystkie cztery ściany w połowie pokrywało drzewo bez skaz i szpar, a w kącie stał ogromny piec, sięgający niemal stropu. Białe kafle ozdobione były niebieskimi obrazkami, wyobrażającymi to wieżyce w otoczeniu drzew, pod którymi szedł myśliwy z psami, to znów ciche jezioro, ocienione dębami, z rybakiem chwytającym ryby na wędkę. Wokół pieca umieszczono ławę, tak że można było siedzieć i podziwiać obrazki. Heidi od razu się tu spodobało. Wszedłszy, podbiegła do pieca, siadła i zaczęła oglądać obrazki. Posuwając się po ławie coraz to dalej, dotarła za piec i ujrzała coś, co pochłonęło całą jej uwagę. W przestrzeń dzielącą piec od ściany była wstawiona zbita z czterech desek paka, podobna do zasieku43 na jabłka. Wewnątrz nie było jednak jabłek, ale siano, przykryte prześcieradłem i grubym workiem. Heidi od razu poznała swoje łóżko. Krzyknęła z radości, potem zaś rzekła:

— Śliczna jest moja sypialna, a ty, dziadku, gdzie będziesz sypiał?

— Ty musisz spać przy piecu, byś nie marzła! — odparł. — A tu jest moje posłanie.

Przebiegła za dziadkiem obszerną izbę, a on otwarł następne drzwi, wiodące do małej izdebki, gdzie umieścił swoje posłanie. Naprzeciw były jeszcze jedne drzwi. Heidi zajrzała przez nie i znalazła się w miejscu, które przypominało kuchnię, ale tak wielką, jakiej dziewczynka nie widziała dotąd w życiu. Dziadek niemało się nad nią napracował, a zostało jeszcze dużo do roboty. Wszędzie w murach widniały dziury i szerokie szczeliny, z których wiele dziadek już pozabijał deskami, co przypominało wpuszczone w mur szafki. Prastare, ogromne drzwi naprawił również drutami i gwoźdźmi, tak że je można było zamykać, co stanowiło sprawę ważną, bowiem za kuchnią były tylko same rozwaliska, zarośnięte krzakami i zamieszkałe przez roje owadów i jaszczurek.

Heidi była bardzo zadowolona z nowego mieszkania, zbadała je dokładnie i oprowadziła wszędzie Pietrka, który przybył nazajutrz zobaczyć, jak tam wygląda. Była niestrudzona w śledzeniu wszystkich szczegółów.

Sypiała doskonale w nowym łóżku na przypiecku, ale budząc się, miała zawsze ochotę wybiec na świat i słuchać szumu jodeł, których konary obciążał teraz ciężki śnieg. Każdego ranka musiała rozmyślać przez chwilę, gdzie jest, i czuła przygnębienie z powodu braku rodzimej hali. Dopiero głos dziadka i beczenie wzywających ją kóz przywodziły jej wszystko na pamięć. Wyskakiwała ze swej paki i biegła do obórki. Czwartego dnia powiedziała stanowczo:

— Muszę iść dzisiaj do babki. Nie można zostawiać jej tak długo samej.

Dziadek nie zgodził się na to.

— Dziś ani jutro nie pójdziesz — powiedział. — Na hali leży wielki śnieg, a ciągle jeszcze pada. Silny Pietrek tylko z trudnością zdoła przebrnąć, zaś małą Heidi zasypałoby niewątpliwie i nikt by jej nie znalazł. Zaczekaj, aż przyjdzie mróz, a wówczas pójdziesz wygodnie po twardej skorupie.

Czekanie z początku zasmuciło Heidi, ale wobec rozlicznych zajęć dni mijały szybko.

Rano i popołudniu Heidi chodziła do szkoły, ucząc się z wielkim zapałem. Pietrka widywała tam rzadko. Łagodny nauczyciel mawiał zazwyczaj:

— Znowu nie widzę Pietrka. Dobrze by mu zrobiła nauka, ale na hali tyle śniegu, że pewnie nie mógł przebrnąć, biedaczysko.

Pietrek przychodził jednak niemal codziennie w odwiedziny do Heidi, po szkolnych godzinach.

Po kilku dniach zaświeciło słońce, ale tylko na krótko, jakby nie chciało patrzeć na białą szatę ziemi, tak różną od letniej. Zaszło wcześnie, księżyc lśnił nocą nad śnieżnymi rozłogami, a rano wszystko wokół błyszczało i rzucało skry. Pietrek, jak codziennie, wyskoczył przez okno w głęboki śnieg, tym razem jednak nie zapadł się wcale, lecz stuknął siedzeniem w twardą powłokę i zjechał duży kawał po stromym zboczu, niby puszczone sanki. Zdziwiony, zaczął się gramolić na czworakach, stanął na nogach i waląc z całej siły obcasami, by się przekonać, czy to prawda, zdołał od grubej skorupy oderwać zaledwie małe kawałeczki lodu. Halę ściął silny mróz. Spodobało się to bardzo Pietrkowi, wiedział bowiem, że teraz może przybyć Heidi. Wrócił do domu, wypił mleko, które dla niego przygotowała matka, schował do kieszeni chleb i powiedział:

— Idę do szkoły!

— Dobrze! Idź i ucz się pilnie! — pochwaliła go.

Pietrek wyskoczył oknem, gdyż drzwi całkiem przymarzły, siadł na sanki i zjechał błyskawicznie na dół. Gdy mijał osiedle, poczuł, że nie udałoby mu się tutaj wyhamować bez szkody dla siebie i sanek. Pęd uniósł go aż poza Mayendorf, zatrzymał się dopiero na równinie. Wstał i spojrzał wokoło. Zajęcia w szkole zaczęły się już dawno. Powrót musiałby trwać około godziny. Miał więc pod dostatkiem czasu na powrót. Znalazł się w osiedlu w chwili powrotu Heidi ze szkoły. Siedziała z dziadkiem przy stole i jadła obiad. Pietrek miał dziś pewną szczególną myśl, którą musiał zaraz wypowiedzieć.

— Już ściął! — rzekł, stanąwszy w izbie.

— Co znaczy to wojownicze hasło? — spytał dziadek.

— Mróz! — powiedział.

— O! — zawołała Heidi, domyślając się reszty, uradowana, że będzie mogła pójść do babki. Potem zaś dodała z wyrzutem: — Czemuż nie było cię w szkole, mogłeś przecież zjechać?

Raziło ją to, że nie spełnił obowiązku.

— Zajechałem za daleko sankami. Było już za późno — powiedział.

— To jest dezercja — zauważył dziadek. — Takich jak ty bierze się za uszy.

Przerażony tymi słowy Pietrek szarpał czapkę, gdyż bardzo się bał starego Halnego Dziadka.

— Jesteś ponadto wodzem, więc podwójnie powinieneś się wstydzić! — oświadczył. — Cóż byś zrobił, gdyby któraś z kóz przestała cię słuchać i uciekała ze stada?

— Zbiłbym ją! — odrzekł tonem fachowca.

— A gdyby to zrobił chłopiec i dostał cięgi?

— Dobrze by mu się stało!

— Wiedz więc, kozi wodzu, że jeśli miniesz szkołę w chwili, gdy masz w niej siedzieć, masz się do mnie zgłosić po swoją należność.

Teraz Pietrek błyskawicznie zrozumiał sens całej rozmowy i że to on miał być owym chłopcem. Zerknął, czy nie dostrzeże gdzieś kija lub bata. Ale Halny Dziadek powiedział łagodnym tonem:

— Chodź i przekąś coś z nami. Potem zaprowadzisz Heidi do babki i wrócisz z nią wieczorem tutaj na kolację.

Ten nieprzewidziany zwrot zachwycił Pietrka, a jego twarz wykrzywiała się na wszystkie strony z uciechy. Usłuchał niezwłocznie i siadł obok Heidi. Heidi z radości, że idzie, nie mogła jeść, wiec przysunęła Pietrkowi duży kartofel i kawał pieczonego sera, leżące jeszcze na jej talerzu, a dziadek także napełnił talerz chłopca, który widząc cały wał przed sobą, wziął się do dzieła z nie lada zapałem. Heidi wdziała ciepły płaszcz z kapturem, otrzymany od Klary, i rzekła, gdy Pietrek wziął w usta ostatni kąsek:

— Chodźmy więc!

Wyruszyli, a Heidi opowiedziała Pietrkowi, że Białuszka i Buraska pierwszego dnia pobytu w nowej obórce nie chciały jeść, miały zwieszone głowy i wcale nie beczały. Dziadek powiedział, że było im tak, jak Heidi we Frankfurcie, bowiem od urodzenia nie opuszczały hali.

Doszli na miejsce, a Pietrek nie powiedział ani słowa. Widocznie nurtowała go jakaś myśl. Stanął pod drzwiami i rzekł stanowczo:

— Wolę już chodzić do szkoły niż zgłaszać się po bicie do dziadka!

Heidi była tego samego zdania i umocniła go w postanowieniu. Zastała tylko samą Brygidę, zajętą łataniem. Babka leżała w łóżku w izbie. Było jej zbyt zimno. Zdziwiło to bardzo Heidi, nawykłą do widzenia babki stale przy kołowrotku. Skoczyła do izby i ujrzała, że owinięta w szarą chustkę leży w wąskim łóżku pod cienką kołdrą.

— Dzięki Bogu! — wykrzyknęła staruszka, posłyszawszy jej kroki. Przez całą jesień trwożyła ją długa nieobecność Heidi i to, że jak mówił Pietrek, chodzi po hali z obcym panem z Frankfurtu. Była pewna, iż ten pan przyjechał po nią. A chociaż wrócił sam, nie znikła możliwość przybycia jakiegoś wysłannika, który mógł zabrać dziewczynkę. Heidi podeszła do łóżka i spytała:

— Czyś bardzo chora, babko?

— Nie, nie, drogie dziecko! — uspokajała staruszka. — Mróz mi wszedł trochę w kości.

— A czy ozdrowiejesz zaraz, gdy się ogrzeje na świecie? — badała dociekliwie.

— Mam w Bogu nadzieję, że jeszcze prędzej! Chciałam już dziś prząść, próbowałam nawet, ale jutro pewnie siądę znowu do kołowrotka — zaręczyła, czując przestrach Heidi.

Przeraziło ją to istotnie, gdyż nigdy wcześniej nie widziała babki w łóżku. Zdziwiła się ponadto, że leży owinięta chustką.

— We Frankfurcie ludzie biorą chustkę, wychodząc na przechadzkę z domu. — powiedziała. — Czyś sądziła, babko, że trzeba się nią okrywać, idąc spać?

— Wzięłam chustkę, moje dziecko, gdyż mi jest zimno — wyjaśniła. — Moja kołdra jest trochę za cienka.

— Czemuż ci, babko, opada głowa? — badała dalej Heidi. — Powinna leżeć wysoko. Czegoś brak w tym łóżku!

— To prawda! — odrzekła, poprawiając poduszkę podobną do cienkiej deski. — Widzisz, moja poduszka w ogóle nigdy nie była gruba, a teraz całkiem stwardniała i po wieloletnim leżeniu stała się płaska.

— Szkoda, że będąc we Frankfurcie, nie spytałam Klary, czy mogę zabrać swoje łóżko. Są tam trzy miękkie poduszki, tak wysokie, że się zawsze z nich zesuwałam i trzeba było ciągle poprawiać głowę, gdyż w mieście sypia się wysoko. Czy to by ci sprawiło ulgę, babko?

— Oczywiście, poduszki grzeją, a leżąc wysoko, łatwiej jest oddychać — zapewniła, poprawiając się znowu. — Nie mówmy jednak o tym. Dziękować muszę Bogu za wiele rzeczy, których brak takim jak ja starcom. Dostaję co dzień białe bułeczki, mam ciepłą chustkę i ty przyszłaś do mnie, droga Heidi. Może byś mi coś przeczytała?

Heidi zdjęła z półki starą książkę, zaczęła wyszukiwać różne piękne hymny, które znała teraz dobrze i które sama chętnie by usłyszała po tak długiej przerwie.

Babka złożyła ręce, a smutna jej twarz przybrała taki wyraz, jak gdyby ją spotkało wielkie szczęście.

Po chwili Heidi przerwała, pytając:

— Czyś już zdrowa, babko?

— Dobrze mi, słodko! Ale czytaj jeszcze, dziecko, czytaj dalej.

Heidi skończyła hymn, potem zaś powtórzyła kilka razy zakończenie:

Gdy oko moje ćmić44 się zacznie, 
Ty w ducha pokój wlej, 
Bym miast45 umierać miał rozpacznie46 
Do chwały wpłynął twej. 
 

Babka powtórzyła wiersz, jej oblicze rozpromieniła radość i oczekiwanie.

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz