Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
Potem stąpnęła ostrożniej i rzekła z radością:
— Dużo mniej boli.
— Powtórz raz jeszcze! — nalegała Heidi.
Klara zaczęła stawiać krok za krokiem i naraz krzyknęła:
— Heidi! Ja chodzę! Chodzę! Popatrz no! Mogę robić krok za krokiem!
Heidi była w siódmym niebie.
— Tak, tak, chodzisz o własnej sile! Chodzisz całkiem dobrze! Szkoda, że nie ma tu dziadka! Chodzisz świetnie! — powtarzała raz po raz z zachwytem.
Klara trzymała się towarzyszy, ale szła coraz lepiej. Czuli to wszyscy troje.
— Teraz możemy codziennie chodzić na pastwisko i spacerować po całej hali, gdzie nam się podoba! — mówiła Heidi. — Będziesz do śmierci chodziła, nie trzeba ci wózka, gdyż odzyskałaś zdrowie. To dla mnie największa radość!
Klara przytakiwała z całego serca. Zdrowie i możność poruszania się było to zaiste ogromne szczęście. Nie czuła się już teraz przykuta do wózka i była jak inni ludzie.
Niedaleko mieli do kwietnych pól. Już z daleka widać było lśnienie złotych złotojeści. Dotarli do fioletowych dzwonków i błękitnych gencjan, wyrastających wszędzie kępami, a Klara rzekła:
— Usiądźmy tutaj.
Usiedli wśród kwiatów, a Klara po raz pierwszy zajęła miejsce na suchej, ciepłej ziemi alpejskiej, co ją bardzo uradowało. Mieli wokoło siebie falujące łany dzwonków, połyskliwy dywan żółtych złotojeści, wysokie kępy centurii, a wdychali żywiczną woń małych, brązowych kwiatków, zwanych tu prunelkami. Jakie piękne było to wszystko!
Mimo że Heidi znała te miejsca, musiała przyznać, że tak pięknie nie bywało tu nigdy jeszcze. Przyjście Klary do zdrowia przepajało wszystko nierównie większym urokiem. Po chwili Klara z wielkiego zachwytu umilkła i zaczęła rozmyślać nad zupełnie nowymi możliwościami życia, które otwierało jej to, co zaszło. Serce nie mogło pomieścić tego szczęścia, a blask słońca i woń oszołomiły ją do reszty.
Pietrek także leżał bez ruchu wśród kwiatów, bowiem zasnął.
Powiewał tu lekki wiatr, osłabiony ścianą skał, szumiąc po krzakach. Heidi wstawała raz po raz, biegając tu i tam, gdyż wydawało jej się, że gdzie indziej jest jeszcze piękniej, rośnie więcej kwiatów i mocniej pachną.
Godziny mijały.
Przeszło dawno południe, gdy zjawiła się grupa kóz. Szły prosto ku kwietnym polom.
Nie było to ich pastwisko, gdyż nie lubiły kwiatów. Wyglądały na posłańców trzody, z Ziębulką na przedzie. Szukały widocznie towarzyszy, którzy przekroczyli swą nieobecnością znany im dobrze czas. Ziębulka zabeczała głośno na widok odnalezionych, a inne odpowiedziały i cała grupa ruszyła truchtem ku siedzącym. Pietrek zbudził się, długo jednak musiał przecierać oczy, gdyż śnił mu się wspaniały, czerwony wózek, z żółtymi gwoździkami wokoło siedzenia, stojący pod szopą. Tymczasem zamiast gwoździ zobaczył tylko żółte złotojeście. Wrócił strach, że mimo przyrzeczenia Heidi sprawa może wyjść na jaw. Toteż całkiem posłusznie i troskliwie sprowadził Klarę na pastwisko, wraz z Heidi.
Gdy usiedli na dawnym miejscu, Heidi przyniosła pełny plecak. Widziała smakowite rzeczy, jakie do niego włożył rano dziadek, i cieszyła ją myśl, że Pietrkowi sporo się z tego dostanie. Robiąc wiadomą pogróżkę za krnąbrność, miała na myśli właśnie jedzenie, ale chłopak inaczej to sobie wytłumaczył. Wydobyła wszystko po kolei, zrobiła trzy równe, duże kupki i rzekła:
— To, czego nie zjemy, dostanie Pietrek jako dodatek.
Każde zabrało się do swojej porcji, ale jak było do przewidzenia, została jeszcze dodatkowa kupka dla Pietrka, równie wielka jak pierwsza. Zjadł wszystko w milczącym skupieniu, nawet okruszyny, ale nie z taką radością jak zawsze. Coś mu ciążyło na żołądku, coś gniotło i zatrzymywało każdy kąsek w gardle.
Wzięli się tak późno do obiadu, że niedługo nadszedł dziadek. Heidi wybiegła naprzeciw, chcąc zaraz opowiedzieć, co zaszło. Ale wielkie podniecenie nie pozwalało jej znaleźć słów. Mimo to zrozumiał i żywa radość rozpromieniła jego twarz. Przyspieszył kroku i rzekł, podchodząc do Klary:
— Próba się powiodła!
Potem podniósł ją, otoczył lewym ramieniem, podał prawą rękę jako pewną podporę, a Klara, będąc tak zabezpieczona, maszerowała jeszcze śmielej i wytrwalej niż przedtem.
Heidi skakała wokół nich, a dziadek wyglądał tak, jak gdyby go spotkało wielkie szczęście. Potem rzekł:
— Nie trzeba przesadzać. Czas wracać!
Wziął Klarę na ręce i ruszył zaraz ku domowi, wiedząc, że jego pupilka powinna odpocząć.
Późnym wieczorem Pietrek wrócił z kozami do osiedla i zastał sporą grupkę ludzi otaczających coś, niby wielki kłąb leżący na trawie. Popychali się i cisnęli, chcąc lepiej widzieć. Zrobił to samo i pchając w prawo i w lewo, wkręcił się do pierwszego szeregu.
Wielki Boże!
Na trawie leżało siedzenie wózka z wiszącym jeszcze tylnym oparciem. Piękna, czerwona skóra obita była wokoło świecącymi gwoździkami, świadcząc o jego wspaniałości w pierwotnym stanie.
— Widziałem, jak go toczono na górę! — oświadczył piekarz. — Wart był, jako żywo, najmniej pięćset franków. Jakże się to stało?
— Halny Dziadek powiedział, że został zmieciony przez wiatr! — zauważyła Barbara, podziwiając prześliczną skórę.
— Dobrze, że wiatr winien, nie kto inny! — podjął piekarz. — Dostałby mu się kryminał51. Gdy ten pan z Frankfurtu się dowie, rozpocznie na pewno dochodzenie. Co do mnie, to cieszę się, że nie padnie na mnie podejrzenie, gdyż od dwóch lat nie byłem na hali. Biada temu, kogo przyłapią!
Mówiono jeszcze to i owo, ale Pietrek miał dość. Wydostał się, jak mógł najciszej, z tłumu i ruszył pod górę pędem, jakby go ktoś ścigał, chcąc złapać za kołnierz. Słowa piekarza przejęły go nieludzkim strachem. Był pewny, że lada dzień przybędzie z Frankfurtu urzędnik policji, który przeprowadzi śledztwo i wszystko wywęszy. Oczywiście, zawloką go do więzienia we Frankfurcie. Na tę myśl włosy mu stawały na głowie.
Wrócił zmieniony nie do poznania. Nie chciał jeść kartofli, nic nie odpowiadał, wlazł czym prędzej do łóżka i zaczął jęczeć.
— Piotruś znowu się musiał objeść szczawiu, że tak stęka! — zauważyła Brygida.
— Musisz mu dawać więcej chleba na drogę! — rzekła babka z litością. — Weź z mojej kromki.
Gdy dziewczęta się położyły, rozmawiały jeszcze chwilę, patrząc w gwiazdy.
— Czy nie przychodziło ci dziś na myśl, jak to dobrze, że Bóg nie ustępuje naszym najgorętszym modłom, jeśli ma dla nas coś lepszego? — rzekła Heidi.
— Czemu teraz o tym wspominasz?
— We Frankfurcie modliłam się ciągle o to, bym mogła zaraz wracać, a ponieważ to nie następowało, sądziłam, że Bóg nie słucha. Gdybym jednak była uciekła, nie przyjechałabyś na halę i nie ozdrowiała.
Klara zamyśliła się.
— Droga Heidi — rzekła — w takim razie nasze modlitwy są całkiem zbyteczne, gdyż Bóg z góry wie, co dla nas najlepsze.
— Nie sądź, by się nami opiekował w takim razie. Trzeba się codziennie modlić, nie zapominać o Bogu. Gdy zapomnimy, zapomni o nas także. To mi powiedziała babunia i dosłownie wszystko się potwierdziło. Wiesz co, Klaro, właśnie dziś musimy gorąco podziękować Bogu za zesłanie ci zdrowia.
— Słusznie mówisz! — odparła. — Dziękuję ci. Byłabym z wielkiej radości zapomniała.
Odmówiły pacierz, dziękując, każda na swój sposób, Bogu za wielką łaskę, jaką wyświadczył chorej tak długo Klarze.
Nazajutrz dziadek zaproponował, by napisały do babuni z prośbą o przyjazd, gdyż jest tu do zobaczenia coś nowego. Ale dziewczęta ułożyły inny plan. Chciały babuni sprawić niespodziankę. Klara miała się jeszcze wprawić w chodzeniu, tak by jej wystarczyła pomoc samej Heidi. Należało to utrzymać w tajemnicy. Dziadek, zapytany o czas tej poprawy, oświadczył, że nie upłynie więcej niż tydzień, toteż w najbliższym liście prosiły obie, by babunia o tej porze przybyła na halę.
Następne dni były dla Klary najmilszymi z wszystkich spędzonych tutaj. Budziła się każdego ranka z okrzykiem:
— Jestem zdrowa! Nie potrzebuję wózka, ale mogę chodzić jak inni.
Potem następowało ćwiczenie w chodzeniu, dające coraz to lepsze wyniki. Przechadzki były coraz dłuższe, a apetyt wzrósł tak, że dziadek przynosił teraz wielki garnek mleka, napełniał jedną czarkę po drugiej, a grubo smarowane masłem kromki były coraz to większe i znikały coraz to spieszniej. Nadszedł wreszcie koniec tygodnia, kiedy miała przybyć babunia.
W przeddzień swego przybycia babunia wysłała na halę jeszcze jeden list z dokładnym oznaczeniem pory i list ten przyniósł rano Pietrek, idący z kozami na pastwisko. Dziadek stał już z obu dziewczętami przed chatą, a były tam także Białuszka i Buraska, potrząsające głowami, zadowolone ze świeżego powietrza. Dziewczęta głaskały je, życząc pomyślnej wycieczki. Dziadek przenosił pogodne spojrzenie z lśniących kóz na wyglądające doskonale dziewczęta i uśmiechał się.
Po chwili nadszedł Pietrek. Na widok grupy zbliżył się z wolna, podał list dziadkowi i uskoczył w bok, jakby przestraszony napaścią od tyłu. Potem zerwał się i ruszył biegiem pod górę.
— Dziadku! — spytała Heidi. — Czemuż to Pietrek robi takie skoki, jak wielki Trykacz czujący kij za sobą? Kręci głową, trzęsie się i podskakuje dziko.
— Może czuje za plecami kij, na który zasłużył! — powiedział dziadek.
Pietrek przebiegł pierwsze zbocze, potem się zatrzymał i zaczął spoglądać i kręcić się na wszystkie strony, wreszcie zrobił płochliwy skok wstecz, jakby go ktoś złapał za kark. Wydawało mu się, że za każdym krzakiem czyha na niego ukryty urzędnik policyjny z Frankfurtu. Im dłużej trwało to napięcie, tym większe się stawało, tak że nie miał chwili spokoju.
Heidi zaczęła uprzątać chatę, żeby babunia zastała porządek.
Klarze tak podobała się ta krzątanina, że śledziła każdy jej ruch.
Na tym minęły niepostrzeżenie godziny poranne i można już było oczekiwać przybycia babuni.
Dziewczęta usiadły przed chatą na ławie, czekając, co nastąpi dalej.
Dziadek wrócił z ogromnym bukietem ciemnoszafirowych gencjan, które tak pięknie wyglądały w porannym słońcu, że obie wydały okrzyk podziwu. Dziadek zaniósł kwiaty do izby. Heidi zrywała się co chwila, wypatrując przybycia babuni.
W istocie, niedługo ujrzała korowód. Przodem szedł przewodnik, za nim jechała babunia na koniu, a na końcu góral niosący całą stertę chustek i okryć w wielkim nosidle na plecach. Bez takiego bagażu babunia nigdy nie wyruszyłaby na halę.
Korowód zbliżał się coraz bardziej, aż wreszcie babunia z wysokości konia dostrzegła dziewczęta.
— Cóż to znaczy? — zawołała. — Czemuż nie siedzisz w swoim wózku, Klarciu? Czy to możliwe? — dodała z przerażeniem, schodząc pospiesznie z konia.
Zanim jednak jeszcze doszła do ławki, klasnęła w dłonie, wielce wzburzona.
— Czy to ty, Klarciu, czy nie ty? Nie poznaję! Skądżeś wzięła te krągłe policzki!
Chciała biec ku wnuczce, gdy nagle Heidi wstała z ławki, objęła Klarcię i obie odprawiły na trawie małą popisową przechadzkę. Babunia stanęła jak wryta, sądząc, że Heidi wyprawia jakieś niesłychane figle.
Ale przecież widziała wyraźnie, że Klara idzie śmiało i wprawnie. Po chwili dziewczęta zawróciły, rozpromienione i rumiane.
Babunia podbiegła ku nim, płacząc i śmiejąc się jednocześnie. Objęła Klarcię, potem Heidi, nie mogąc znaleźć słowa.
Wtem jej spojrzenie padło na stojącego obok ławki dziadka, który uśmiechał się do niej przyjaźnie. Babunia wzięła Klarę silnie pod ramię i ruszyła ku niemu, wydając ciągle okrzyki podziwu i zachwytu. Podszedłszy blisko, puściła wnuczkę i uchwyciła oburącz ręce dziadka.
— Kochany, drogi, nieoceniony Halny Dziadku. To panu zawdzięczamy, pańskiej troskliwej opiece!
— A także Bogu, halnemu powietrzu i słońcu! — dokończył uśmiechnięty dziadek.
— I doskonałemu mleku Białuszki! — podkreśliła Klara. — Nie wyobrażasz sobie, babuniu, ile mogę teraz wypić koziego mleka!
— Widać to po twoich policzkach, Klarciu! — zaśmiała się. — Trudno cię poznać! Jesteś okrągła, różowa, wysoka. To coś niesłychanego! Trzeba natychmiast zatelegrafować do mego syna w Paryżu, by tu przybył. Nie podam mu powodu. To będzie największa radość jego życia. Drogi, kochany Halny Dziadku, jakże to zrobić? Odesłał pan już pewnie górali?
— Nie ma ich — odparł. — Ale jeśli pani babuni pilno, zawołam Pietrka-koźlarza. On ma dość czasu.
Babunia obstawała przy wysłaniu depeszy, gdyż nie chciała tego szczęścia odsuwać od syna choćby o dzień.
Dziadek odszedł trochę na bok i gwizdnął przez palce tak przenikliwie, że echo odpowiedziało od skał. Wkrótce nadbiegł Pietrek. Znał to gwizdnięcie. Był trupio blady, gdyż sądził, że dziadek wzywa go na rozprawę. Ale dostał tylko kawałek zapisanego przez babunię papieru, a dziadek polecił mu oddać go zaraz na poczcie w osiedlu. Zapłatę miał uiścić potem sam dziadek, gdyż Pietrek nie był zdolny załatwić tego wszystkiego naraz.
Wziął papier i odszedł z wielką ulgą, gdyż Halny Dziadek nie gwizdał na rozprawę, a urzędnik policyjny jeszcze nie przybył.
Wszyscy zajęli teraz spokojnie miejsca przy stole pod chatą i zaczęto opowiadać babuni szczegóły radosnego wydarzenia: dziadek zaczął robić z Klarą próby stawania i chodzenia, potem postanowiono udać się na pastwisko, następnie wiatr porwał wózek, Klara zrobiła wysiłek, chcąc zobaczyć kwiatki i wszystko się dobrze skończyło. Ale opowiadanie zabrało sporo czasu, gdyż babunia wtrącała ciągle okrzyki podziwu i podzięki, wołając:
— Czy to rzeczywistość, nie sen? Czy jesteśmy przytomni i siedzimy tu przy stole? Czy ta dziewczynka z zaokrągloną, rumianą twarzą to moja Klarcia, niedawno bezsilna i blada?
Dziewczęta radowały się z powodzenia niespodzianki, która zrobiła takie wrażenie na babuni.
Tymczasem pan Sesemann zakończył swoje sprawy w Paryżu i postanowił ze swej strony zrobić niespodziankę. Nie pisząc matce ani słowa, wsiadł pewnego pogodnego dnia do pociągu, przenocował w Bazylei i nazajutrz ruszył dalej, spragniony zobaczyć córeczkę, niewidzianą przez całe lato. Do Ragaz dotarł w parę godzin po wyjeździe matki.
Wiadomość, że właśnie dziś wyruszyła na halę, była mu na rękę, wziął powóz do Mayenfeldu, a tam powiedziano mu, że
Uwagi (0)