Branki w jasyrze - Deotyma (barwna biblioteka .TXT) 📖
Mongolia… piękne, rozległe krajobrazy, surowy romantyzm kontynentalnego klimatu i gościnni ludzie w pięknych strojach… Podróż z lotniska imienia Czyngis-chana w Ułan Bator do Polski trwa kilkanaście godzin. A teraz wyobraźmy sobie, że tę drogę trzeba przebyć pieszo…
Aby ratować przyjaciółkę z niewoli, Ludmiła wyrusza w niemal samobójczą misję, której tłem stają się najważniejsze wydarzenia polityczne w barwnej, multikulturowej Mongolii wnuków Czyngis-chana. Obcina sobie warkocze, by udawać genueńskiego pachołka, a potem sama rozporządza swoją ręką — rozkochany tatarski rycerz godzi się nawet na chrześcijański ślub.
Deotyma wykazuje — być może także dzięki dwuletniemu zesłaniu w głąb Rosji, na które towarzyszyła ojcu po powstaniu styczniowym — rozległą wiedzę o historycznej cywilizacji Mongołów. Na tej podstawie buduje fabułę ze znacznie większym rozmachem geograficznym niż autor wydanego trzy lata później Ogniem i mieczem, który z kolei może skorzystał z doświadczeń Branek w jasyrze — bo im dalej we wschodnie stepy, „z których nikt nie wraca”, tym wyraźniej opowieść nieuchronnie zmienia się w gloryfikującą cierpienie i pełną cudów hagiografię.
Czytasz książkę online - «Branki w jasyrze - Deotyma (barwna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma
Mimo niebezpiecznego porównania z cudzoziemkami, niezwykle korzystnie wyglądały północne Azjatki, rosłe, zgrabnie zbudowane, ze świeżą cerą i dziwnie przeszywającym, figlarnym spojrzeniem skośnych oczu. Nade wszystko przyciągały uwagę usta, malinowe, zarysowane w kształt serduszka. W tym zgromadzeniu, jak łatwo się domyślić, nikt nie dorównywał im liczbą, przepychem i dostojeństwem.
Ajdar zmierzał do koronowanych głów. Przeciskając się przez tłum, dotarł do podium i z wielkimi oznakami wdzięczności przedstawił rejentce114 swoją żonę. Rejentka Turakina była gruba i zamaszysta. Szaty tak opięła, okuła blachami, pętlicami, sieciami ze złota i kamieni, że wyglądała jak rycerz w rynsztunku; ledwie mogła się ruszać. Za młodu musiała być ładna i powabna, w czasie gdy Ogotaj wyniósł ją na pierwszą małżonkę. Dziś już nie pozostało śladu piękności w zbyt czerwonej twarzy, w zwiędłych i szponiastych rękach, które tak dobrze potrafiły zgarniać skarby i korony.
Rejentka lekko skinęła głową i rzekła do Ajdara:
— Naprawdę śliczna, winszuję zdobyczy. — I wnet odwróciła głowę, by zająć się znaczniejszymi gośćmi.
Ludmiła przeniosła wzrok na postać jaśniejącą tuż obok Turakiny, wspanialszą i wyższą prawie o głowę. Była to księżna Siurkukteni115. Wyglądała na prawdziwą cesarzową. Jej strój nie był przeładowany bogactwami, skrojony trochę z europejska; czarny, wyszyty rubinami, rozchylał się na przodzie, pokazując tunikę ze złotogłowiu, a z tyłu przedłużał się powłóczyście na kształt monarszego płaszcza. Botta nie wznosiła się przesadnie wysoko; na jej czarnym tle, wśród kilku rzadkich klejnotów, błyszczał święty medalik, wyrób mistrza Wilhelma. Ludmiła wpatrywała się w księżną z zachwytem i podziwem. Niedawno powiedziano jej, że Siurkukteni ma już wnuki, tymczasem patrząc na nią, trudno było w to uwierzyć. Włosy czarne, oczy gwiaździste, majestatyczny owal twarzy, wszystko to sprawiło, że jaśniała jak wróżka, która czarami zaklina piękność, nie bojąc się ani lat, ani troski. Księżna musiała dostrzec magnetyczny wzrok Ludmiły, bo skierowała oczy w jej stronę i uśmiechnęła się ciepło i przyjaźnie. Ludmiła odpowiedziała uprzejmym ukłonem. Kiedy podniosła głowę, jej spojrzenie padło na niezwykle wystrojoną kobietę.
— Cóż to za osóbka tańczy przy księżnej Turakinie? — zwróciła się do męża.
— To księżna Ogul-Gajmisz, pierwsza żona księcia Kujuka116. Jest dziś wesoła... — Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
— A ta smutna, w sukni obszytej łabędzim puszkiem? Chyba płakała, bo ma czerwone oczy.
— O której mówisz? — dopytywał się mąż.
— Spójrz tam, siedzi na poduszkach i bawi się włosami chłopczyka.
— A, widzę! To księżna Ananda, matka biednego Szyramuna, który został skreślony z listy kandydatów na najwyższy urząd. Cóż robić! Tylko jednego można wybrać, więc wielu musi odejść z niczym.
Ludmiła nie mogła oderwać oczu od Anandy. Wśród dumnych i tryumfatorskich postaci ta jedna przyciągała ją swym nieszczęściem. Twarzyczka małego Szyramuna, smutna i znudzona, rozrzewniła ją i przywołała wspomnienia.
W tej chwili Turakina, przechodząc obok chłopca, twardą dłonią poklepała go po policzku i rzekła do matki:
— Nie becz tak ciągle nad nim, bo rozmazgaisz chłopaka. — I poszła dalej podśpiewując.
Ananda na widok rejentki nieco się podniosła i oddała formalny ukłon. Gdy tylko Turakina znikła jej z oczu, połami szaty zaczęła wycierać twarz dziecka, jakby chciała zetrzeć dotknięcie jej ręki. Potem puściła za nią długie, jadowite spojrzenie. Po chwili jednak złagodniała, nawet nieco się rozpogodziła. Podszedł do niej młodzieniec nadzwyczaj przystojny i urodziwy. Twarz miał tak rozumną, spojrzenie tak imperatorskie, że Ludmiła nie wytrzymała i znowu zapytała męża:
— Kim jest ten człowiek, który rozmawia z księżną Anandą?
— To syn księżnej Siurkukteni, Kubilaj. Prawda, że niepodobny do innych? Wszyscy nasi książęta mają płowe głowy i zielone oczy, on jeden ma czarne włosy i oczy. Powiadają, że kiedy przyszedł na świat, wielki Dżyngis-chan nie mógł się nadziwić wnukowi. Pewnie po matce odziedziczył włosy, a trzeba przyznać, że i urodę wziął po niej.
— Czy jest chrześcijaninem?
Małżonek wzruszył ramionami i odparł:
— Któż to może wiedzieć...
Tymczasem Kubilaj, rozmawiając z Anandą, złożył powitalny pocałunek na czole Szyramuna i zaproponował matce:
— Zaprowadzę go między młodzież, rozweselimy chłopca, wszak pozwolisz, chatuno?
Matka skinęła głową; młodzian i pacholę zniknęli w tłumie.
— Patrz — Ajdar zniżył głos — obok księżnej Siurkukteni stanęli pozostali synowie. Ten barczysty, opalony to Mangu, porządny człowiek, już bił się kilka razy wybornie. Ten drugi, ryżawy, kędzierzawy i chudy to Aryk-Buga. Jeszcze młody, nie wiadomo, co z niego będzie, ale mu dobrze z oczu patrzy. Musi być sprytny, bo matka podobno jego najbardziej kocha. Innych już puściła między ludzi, a z nim nie chce się rozstać, mieszkają razem w ałtajskim ułusie.
Kiedy Ludmiła słuchała ciekawostek opowiadanych przez męża, między zgromadzonymi powstało zamieszanie; wszystkie oczy zwróciły się w stronę drzwi.
— To on, niezawodnie on — powiedział podniesionym głosem behadyr.
W tejże chwili surmy i kotły uderzyły ogłuszającym hukiem, chińskie talerze i trójkąty zaczęły podzwaniać. Wszystkie buńczuki pochylono, a pod ich purpurowym sklepieniem ukazał się Kujuk. Ubrany był w szkarłatny płaszcz, na głowie miał zakrzywiony kołpak. Rękojeść szabli błyszczała przy jego boku jak słońce. W namiocie tłum zafalował, rozstąpił się przed wchodzącym i oddał kilkakrotny pokłon.
Ludmiła niesłychanie zdziwiona tym przyjęciem zapytała prawie szeptem:
— Co to znaczy? Czy on jest już wybrany?
Ajdar mrugnął do niej znacząco i szepnął:
— Już, ale to jeszcze tajemnica.
Tymczasem trąby ucichły, tylko talerze i trójkąty drgały srebrzyście. Tolholosowie szli dwoma rzędami i całą siłą swych potężnych piersi śpiewali:
Kujuk znalazł się między rzędami śpiewających. Ludmiła była zaskoczona jego uprzejmością; skłaniał grzecznie głowę to w jedną, to w drugą stronę i to nawet z uśmiechem, tak rzadkim na jego marsowej twarzy.
Kiedy zaśpiewano: „Siądź wysoko! Świat się schyli”, Kujuk wszedł po siedmiu stopniach na podium i usiadł. Wtedy pochylono buńczuki, huknęły trąby i na środek namiotu wyskoczyli raźni, strojni chłopcy. Byli to młodzi cesarzewicze, przyszłe pokolenie dżyngischanidów. Wziąwszy się za ręce, rozpoczęli honorowy taniec. Mały Szyramun, znudzony długą ceremonią, skoczył także i stanął w kole. Szmer powstał na sali. Matka, znajdująca się blisko, porwała go natychmiast za rękę i pchnęła gniewnie między widzów; upokorzona i rozżalona nie mogła pozwolić, by jej syn tańczył na cześć rywala, który pozbawił go korony.
Z rytmu tryumfalnego instrumenty przeszły na żwawą, skoczną melodię. Chłopcy, kręcąc się w ogromnym kole, tupali, gromko klaskali w ręce, potem zaczęli wykonywać różne popisy, z których wiele zapożyczył późniejszy „kozak”. Przy każdej trudniejszej figurze wydawali dziki okrzyk.
Potem rozpoczęła się biesiada. Ludmiła skorzystała z zamieszania, by jeszcze raz zapytać męża:
— Powiedz mi, dlaczego ten wybór ma być tajemnicą?
— Bo widzisz, dziś rano książę Kujuk został wybrany większością głosów. Ale według zwyczaju przyjętego między nami, wybrany władca musi długo wymawiać się od zaszczytu i odstępować go kolejno wszystkim starszym lub równym sobie. Szczerze czy nieszczerze, ale tak nakazuje skromność. Książę Kujuk odmawiał, ustępował tronu różnym książętom, którzy, ma się rozumieć, go nie przyjęli. Na koniec wymamrotał pytanie, czy nie wypadałoby poczekać jeszcze na księcia Batu. Sądzę, że przedstawił tę propozycję tylko dla zwyczaju, tymczasem niespodziewanie mnóstwo głosów uznało uwagę za słuszną. Zdaje mi się, że to robota księżnej Siurkukteni i jej przyjaciół, dla których ta zwłoka jest ostatnią strzałą w kołczanie. Mądry Batu może lada chwila przyjechać i wszystko zmienić. W każdym razie, jak widzisz, nic jeszcze nie postanowiono. Toteż pamiętaj, by o tym nikomu nie mówić.
Tymczasem dostojnicy siedli do stołu. Kujuk, nie posiadając jeszcze korony, nie mógł wyraźnie zabrać pierwszego miejsca; siedział między rejentką a księżną Siurkukteni. Ogul-Gajmisz siedziała nieco dalej, przy niej Ananda, a potem różne starsze głowy, tak że przy najwyższym stole błyszczały same brylanty pierwszej wody.
Ajdar, chcąc zrobić przyjemność żonie, upatrzył dla niej miejsce obok siedmioletniej dziewczynki, która siedziała na porcelanowej baryłce i machała nóżkami.
— Myślę, że tu będzie ci dobrze. To jest księżniczka Cyryna, córka księcia Mangu, a wnuczka księżnej Siurkukteni. — Ajdar dokonał prezentacji.
— Skąd krzyżyk na jej szyi?
— Bo jej matka także modli się do krzyża. O, patrz, to ta piękna niewiasta, która siedzi tam wysoko. Książę Mangu niezmiernie ją kocha, tak jak ja ciebie.
Ludmiła uśmiechnęła się ciepło do męża, a potem zatrzymała wzrok na sąsiadeczce. Cyryna miała mnóstwo drobnych warkoczyków, na których wisiały srebrne i złote bąbelki. Była ciekawa, czy dziewczynka ma jakieś religijne wiadomości, czy słyszała o Jezusie, który kochał małe dzieci? Niezwykle taktownie i delikatnie skierowała rozmowę na ten temat. Cyryna milczała i wytrzeszczała na nią skośne oczęta. Na koniec rzekła:
— Daj mi spokój, mnie się okropnie chce jeść. Dobrze, że już wnoszą! — I klasnęła w rączki.
Rzeczywiście wnoszono misy, a na nich końskie mięso pokrajane w cieniutkie paski. Stawiano jedną misę na kilkadziesiąt osób, z których każda brała tylko jeden kawałek i długo delektowała smak potrawy. Ludmiła nie wyciągnęła ręki do misy. Nie smakowało jej to mdłe, ledwie podpieczone i niesłone mięso. A przy tym jakże tu jeść bez noża i serwety? Wprawdzie przy najwyższym stole były małe szpikulczyki, którymi głowy koronne nadziewały mięso, ale tu, gdzie siedziała Ludmiła, nikt nie bawił się w podobne sztuki. Wszyscy na wyścigi chwytali pasy mięsa, ciągnęli je, rwali w zębach, a ręce wycierali, gdzie się dało.
Ludmiła nie patrzyła na tę wilczą biesiadę. Przymrużyła oczy i myślami odbiegła daleko. Duszą była przy Elżbiecie i benedyktynach. Wiadomość o ich przyjeździe, myśl, że ich niedługo zobaczy, napełniała ją wielkim szczęściem, które kipiało w niej i promieniowało z twarzy i ruchów. Od czasu wzięcia w jasyr nigdy jeszcze nie zachowywała się równie wesoło i swobodnie.
Ajdar inaczej tłumaczył sobie radość żony. Siedział naprzeciwko i nie spuszczał z niej oka.
— Cieszy mnie to — mówił z dumą w głosie — że doceniłaś łaskę chatun i czujesz się zaszczycona tym zaproszeniem. No, przyznaj sama, wszak nigdy nie widziałaś czegoś podobnego?
— Mylisz się, Ajdarze — obruszyła się Ludmiła. — W tej chwili wcale nie myślałam ani o kuryłtaju, ani o chatunach. Inny jest powód mojej radości. Dowiedziałam się, że przyjechali posłowie z naszych stron, a między nimi jest kapłan z mojego kraju, dawny znajomy, który widział drogie mi osoby.
Ajdar zmarszczył brwi i spojrzał na nią wzrokiem, który wyrażał niepomierne zdziwienie. Nie pojmował, jak istota, która ma szczęście znajdować się między panami świata, i to w najbardziej uroczystej chwili, może myśleć o czymś innym? Jak istota, która ma zaszczyt być jego małżonką, może tęsknić za kimś innym? Zachmurzył się i zobojętniał. W innych okolicznościach Ludmiła pewnie nie zważałaby na tę chmurę, pewna, że jak tylko zechce, przywróci pogodę. Ale dziś trwożył ją najmniejszy obłoczek, bo właśnie dziś miała zrealizować swój plan...
— No, jednak — rzekła przymilnym głosem — muszę przyznać, że kuryłtaj przepyszny. Byłabym ślepa, gdybym nie dostrzegła tego bogactwa i wspaniałości możnowładców. Ale gdybyś mnie spytał, kto mi się najbardziej podoba, to bym ci nie odpowiedziała...
— Kto? Kto taki? — podchwycił zaciekawiony i chyba trochę zazdrosny mąż. — Chyba mi powiesz?
— Chcesz koniecznie? Więc powiem: behadyr Ajdar.
— Doprawdy? Doprawdy? — zawołał zmieszany, zaskoczony, ale szczęśliwy małżonek.
Ludmiła zapłonęła rumieńcem, wstydząc się słów, które zakrawały na obłudę. Jednak nie były fałszem; w tym towarzystwie on jeden się wyróżniał. Jej zdaniem, był najwspanialszy!
Z kłopotliwego milczenia, jakie między nimi nastało, wybawiła ją zaczepka sąsiadki. Cyryna długo gryzła z rozkoszą swój stepowy befsztyk, a ten widocznie przywrócił jej dobry humor, bo ledwie skończyła, wytarła rączki o jedwabny obrus i zaraz potem chwyciła suknię Ludmiły.
— A z czego to zrobione? Gdzie kupione? A może z wojny? — szczebiotała dziewczynka. Zdawało się, że nie będzie końca natrętnym pytaniom, ale Cyryna nagle umilkła, zdziwiona ciszą, która zapanowała w namiocie.
Ustały rozmowy, wszyscy nasłuchiwali. Z daleka brzmiał religijny, chóralny śpiew. W oczach gości zamigotało podniecenie.
— Już idą! Już idą! — szeptali, czekając niecierpliwie na chwilę, która miała nadejść.
Kilku podczaszych rozsunęło w namiocie zapony117 i ukazał się rodzaj ogromnej alkowy, w której stały stągwie, kociołki i konwie, wszystkie napełnione kumysem. Wschodnimi drzwiami weszli nestoriańscy księża w złocistych, powiewających szatach. Za nimi szli diakoni z księgami. Otworzyli je tuż przed alkową i zaczęli śpiewać po syryjsku, wyciągając ręce i błogosławiąc stągwie, kociołki i konwie.
Zgromadzeni wyznania nestoriańskiego upadli na ziemię. Księżna Siurkukteni, uwięziona w swojej ciasnej sofie, z wielką skruchą uderzała czołem o stół, a Cyryna biła główką o kobierzec tak zawzięcie, że dźwięczały wszystkie bąbelki na jej warkoczykach. Po błogosławieństwie kapłani siedli za stołem. Za chwilę weszło grono duchownych mahometańskich z księgami na głowie i pantoflami w ręku; ci najkrócej się modlili. Podczas błogosławieństwa muzułmanie stali złamani w pół, z rękami złożonymi na piersiach, po czym podczaszy zaprosił imamów do uczty. Jeszcze nie zdążyli usiąść, a już do namiotu wpełznął długi, jasny szereg lamów. W ręku mieli sznury z węzełkami, podobne do różańców, a na głowach złote mitry, przypominające biskupie infuły. Lamowie, siadłszy na ziemi przed alkową, z małych książeczek szeptali modlitwę w niezrozumiałym języku. Tymczasem wszyscy buddyści w namiocie klękli i powtarzali głośno i nabożnie jakieś dziwne wyrazy. Kiedy lamowie skończyli, na ich twarzach, dotąd pełnych namaszczenia,
Uwagi (0)