Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖
Jesteśmy w szesnastowiecznej Polsce, a dokładniej na dworze królewskim na Wawelu. Tytułowe dwie królowe to Bona Sforza i Elżbieta Habsburżanka, żona Zygmunta Augusta.
Pierwsza z nich przeciwna jest małżeństwu syna, ponieważ nienawidzi Habsburgów. Do mariażu jednak dochodzi, co nie powstrzymuje królowej przed knuciem intryg przeciwko synowej, a Zygmunt August, który jest pod wielkim wpływem matki, unika własnej żony. Czy zauważy on niewinność i dobroć żony i wyrwie się spod wpływu matki?
Historia konfliktu królowej Bony i Elżbiety Habsburżanki została spisana przez Kraszewskiego w 1884 roku. Powieść weszła w skład cyklu Dzieje Polski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Królowa leżała długo nieruchoma z wyprężonemi rączętami, jakby umarła... a piastunka stała tak nad nią niema i drżąca, gdy nareście z ust jej dobyło się lekkie tchnienie, odrętwiałe członki poczęły się uginać i bezsilnie opadać, powieki podniosły się nieco. Kätchen zlekka ocierała skronie i przygotowany już napój ostrożnie do ustek przybliżyła. Niedostrzeżony prawie rumieniec ożywił lica zbladłe, życie powracało.
Elżbieta poruszyła się, powieki otwarły całe; zobaczyła nad sobą stojącą Kätchen, wyciągnęła ku niej ręce i zarzuciła na szyję. Uśmiech łagodny, dziwny, jak gdyby ze zwykłego snu przebudzonej przebiegł po jej ustach. Nie zdawała się rozumieć, ani pamiętać co się z nią działo. Wracała do tej chwili, w której siły ją opuściły.
Słabszą tylko i straszliwie czuła się zmęczoną, ale napój podany ją orzeźwił.
— Kätchen — szeptała — bardzo, bardzo to wszystko trwało długo! Nieprawdaż. Widziałaś go? mojego króla narzeczonego? Nieprawdaż, że bardzo piękny jest? Takim ja wyobrażałam go sobie z obrazka przysłanego matce. Co za szlachetne rysy, jaka postawa pańska! I strój dla mnie wdział niemiecki. O! ja to zrozumiałam dobrze. Nie śmiał spojrzeć na mnie, abym ja bardziej się jeszcze nie zmięszała. Nogi się uginały podemną, ćmiło mi się w oczach!
Z jaką wspaniałością oni mnie przyjmowali, z jaką serdecznością. Stary król ściskał mnie jak własne dziecię. Widziałam i czułam łzy jego. A! będę go kochać jak ojca.
Hölzelin słuchała nie odpowiadając, trzymała szklankę w ręku, przykładała jej napój do ust. Smutny wyraz twarzy malował duszną trwogę.
Elżbieta półgłosem mówiła ciągle.
— Prawda że on bardzo piękny? O! ja go kocham od dawna i on też kochać mnie musi. Nieśmiały jest. Spoglądałam często na niego gdy jechał przy mnie, ale rzadko zwrócił oczy w tę stronę... obawiał się! Tyle tysięcy ludzi na nas patrzyło.
Z tych tysiąców, prawda Kätchen? on najpiękniejszy, on najpierwszy? O! jak ja kochać go będę!
Hölzelin milczała, niekiedy ruchem głowy nieznacznym to potwierdzając, to dając czuć, że słuchała bacznie.
— A starą królowę — szepnęła — widziałaś ją?
Elżbieta uśmiechnęła się jak wprzódy.
— Patrzałam na nią ciągle — rzekła. — Mówiono mi, że zazdrosną jest o serce syna, którego kocha bardzo, ale się przekona, że ja, ja pomagać mu będę do kochania jej... musi być łaskawą na mnie. Oblicze ma surowe, groźne, ale się dla mnie rozjaśni ono, gdy pozna jak dobrą będę córką dla niej.
Zamilkła nieco i myśl wróciła znowu do narzeczonego.
— Kätchen, uważałaś ty jak mu na tym koniu przy moim powozie było pięknie? Ani książe Pruski, ani ten drugi z nim się mierzyć nie mogli. Wyglądali jak pachołkowie.
Rozśmiała się.
Hölzelin pochyliła się nad nią.
— Jutro — poczęła cicho, starając się ją w łóżku wygodnie położyć — jutro dzień jest ciężki dla ciebie, moje dziecko, królowo, zmęczona jesteś bardzo, bardzo. Spocznij już.
— A! tak! — westchnęła młoda pani — ale w głowie tyle obrazów, przypomnień, myśli się plącze. Nie wiem czy zasnę. I raduję się i lękam. Kätchen, i śmiaćbym się chciała i płakać.
Wyciągnęła ku niej rączkę białą.
— Siedź nademną, moja ty piastunko droga — poczęła — tak jak niegdyś u mojej kolebki; gdy czuję cię przy sobie, spokojniej mi, bezpieczniejszą jestem.
Powoli oczy się jej przymykać zaczęły, ale nagle powieki podniosła.
— Kätchen — rzekła — prawda? on mnie kochać będzie? Ja go tak już kocham teraz, a stanę się dla niego taką łagodną, posłuszną, tak miłującą.
On wygląda smutnie, ale będzie musiał być szczęśliwym i wesołym.
— Śpijże i nie marz! — rzekła otulając ją Kätchen. — Zbudzą cię zrana i męczyć będą znowu dzień cały.
Nie dokończywszy westchnęła. Posłuszna Elżbieta przymrużyła powieki, ciągle uśmieszkiem zwodząc piastunkę, chociaż czuła się straszliwie znękaną. Hölzelinowna nie odstąpiła od łóżka, aż ją zobaczyła naprawdę uśpioną — otarła łzy i siedząc modlić się poczęła.
Gdy się to działo w sypialni młodej królowej, dalej w głębi, na korytarzach pustych i ciemnych żywej nie widać było duszy. Dwór jeszcze ucztował na dole. Królestwo tylko i dostojniejsi goście rozjechali się i rozeszli.
Królowa Bona w sypialni swej zrzucała z siebie szaty i klejnoty nie kryjąc gniewu i zniecierpliwienia. Panny służebne stojące i klęczące około niej, drżały od jej wzroku i ruchów gwałtownych, któremi je potrącała. Łańcuchy z brzękiem opadały na ziemię; zasłony zrywała szarpiąc, pilno jej było z tego stroju jak z kajdan się oswobodzić.
Żadna ze sług słowem się odezwać nie śmiała. Zaledwie rozebrana padła na krzesło Bona, gdy August jeszcze w sukni paradnej dnia tego ukazał się w progu.
Matka wyciągnęła ku niemu ramiona, a gdy się zbliżył uścisnęła go namiętnie.
Przytomność sług odezwać się jej nie dozwalała, lecz na widok młodego króla, natychmiast wszystkie pierzchnęły.
August siedział ze spuszczonemi oczyma, z pomięszanym i smutnym wyrazem twarzy.
— Ojciec twój — poczęła Bona — zmusza mnie, abym ją przyjmowała jak synowę... ja ją nienawidzę! Ona mi chce wydrzeć serce twoje, ona jest nieprzyjaciółką.
Bądź mężczyzną, oprzej się uczynionemu nam gwałtowi. Niech weźmie koronę, ale serca twego, miłości twej mieć nie będzie.
To dziecko jest, a jak wątła!
Choroby wzięła po rodzicach... miłość jej, życie z nią może być trucizną. Ja nie chcę abyście żyli z sobą, ja muszę cię bronić!
Mówiąc tak przerywanym głosem, Bona chwytała syna za ręce, natarczywie ścigała jego wejrzenie, starała się myśli odgadywać. August siedział zimny i nieodgadniony.
Niezmierne jakieś znużenie tylko poznać w nim było można.
— Idź już — odezwała się w końcu Bona — idź, nie chcę by cię widziano u mnie. Doniosą staremu, że ja cię buntuję i podmawiam.
August się schylił do pocałowania ręki matki, która ucałowała go w czoło i powtórzyła: idź.
W małej komnatce swej Dżemma, w wieczornym stroju zaniedbanym, z rozpuszczonemi włosami złotemi, które ją jakby płaszczem okrywały, siedziała na ziemi, twarzą w dłoniach, i płakała.
Była samą. Zwykle blada, miała teraz policzki gorączką spalone, oczy zmęczone, usta zaschłe.
Najmniejszy szmer w korytarzu ją poruszał, jakby ku drzwiom biedz chciała.
Usłyszała zbliżające się zwolna kroki i podniosła się. Rękę przyłożyła do serca, dech wstrzymując czekała.
Chód powolny zdawał się zwracać ku progowi jej mieszkania, zatrzymał, ucho pochwyciło szelest u klamki — drzwi uchyliły się zwolna. Przed nią stał August.
Obie ręce wyciągnąwszy ku niemu Włoszka chciała się porwać z ziemi, lecz nim się poruszyła, on siedział już przy niej, objął ją wpół i całował.
Wśród uścisku odepchnęła go nagle od siebie.
— Nie! ty jej kochać nie będziesz! — zakrzyknęła — powiedz? Ty mnie dla niej nie zdradzisz? Ja jej nie zazdroszczę korony... będzie królową, ja pozostanę kochanką.
August odpowiedział uściskiem.
— Uspokój się Dżemma — dodał głaszcząc ją po twarzy — powinnaś mi wierzyć i być cierpliwą.
Muszę spełniać wolę ojca.
— Ale ona za kotarę waszego łoża, w tajemnice życia sięgać nie może — zawołała namiętnie Dżemma. — Okaż jej zawczasu, że na serce i miłość narzucona rachować nie powinna.
A! zgniotłabym ją i zdusiła to pisklę niemieckie, gdyby ręce moje jej dosiągnęły. Nienawidzę jej. Z jakim słodkim uśmieszkiem patrzyła na ciebie, bezwstydna!
Dżemma zakryła sobie oczy.
Po chwili milczenia odsłoniła je, twarz pałała.
— A! mamy królowę matkę za sobą — rzekła — ta nie dopuści, aby ona tu panowała, ta rozdzieli was, bo ją nienawidzi! Królowa jest tu wszechwładną... król musi uledz w końcu. Byleby przeszły te uroczystości weselne, byle się to raz skończyło, byleśmy zostali sami.
August wstał. Godzina była spóźniona. Dżemma próżno zawisłszy mu na szyi, wstrzymywała go, służba z Opalińskim czekała na niego, a wkrótce o przygotowaniach do ślubu i koronacyi myśleć było potrzeba.
Dla królowej Bony były to dni do przebycia najcięższe, najstraszniejsze, za które dobrze się pomścić obiecywała.
Niezdolna do poskramiania się i udawania, czuła, że na jej twarzy obcy i swoi czytają, iż została zwyciężoną, że musiała być posłuszną, ona, która tu chciała i była w istocie panią.
Król Zygmunt nie dopuszczając do sporów, dawał rozkazy — potrzeba się było stosować do nich; lecz królowa na każdym kroku, w każdym ruchu dawała czuć publicznie, iż ulegała tylko chwilowo konieczności.
Twarz jej wyrażała oziębłość, pogardę, zaledwie stłumiony gniew i dumę.
Następny dzień był naznaczony na ślub i koronacyą młodej pani, i od wczoraj już w katedrze przysposabiano trony, zawieszano makaty i szpalery, wyścielano kobierce. Korona Jadwigi ze skarbca koronnego dobyta na aksamitnem wezgłowiu, pokryta kosztowną zasłoną, czekała na wielkim ołtarzu na tę wątłą główkę, która pod jej ciężarem ugiąć się miała.
Stary król od rana naglił z gorączkowym pośpiechem, aby się obrzęd rozpoczął wcześnie, troskliwym będąc o synowę, której bladość i lice delikatne obudzało w nim niepokój.
O świcie posłał się dowiedzieć jak spała? a gdy nadeszła godzina, gdy do kościoła udać się było potrzeba, chciał aby go coprędzej wyniesiono na spotkanie z Elżbietą. W wielkiej sali do której go na krześle, na ramionach wnieśli paziowie, Elżbiety nie było jeszcze. Zamiast niej stała Bona z córkami, z twarzą rozpłomienioną i przystąpiła natychmiast, nie zważając na przytomny dwór i urzędników.
— Najjaśniejszy panie — rzekła zburzonym głosem, z ironicznem poszanowaniem. — Słyszę tu, że młoda wasza synowa ma mnie poprzedzać w pochodzie i miejsce zająć przedemną...
To nie może być!
Zygmunt zwrócił się do marszałków.
— Takie jest prawo i obyczaj — rzekł jeden z nich.
— Prawo i obyczaj, mnie starszą, mnie matkę oddzielićby chciało od boku męża i zepchnąć gdzieś...
— Uspokój się — szepnął król cicho po włosku. — Zmienić tego nie możesz, a dasz ludziom na urągowisko... Tace!
Królowej oczy zaświeciły blaskiem krwawym, cofnęła się dumna.
W chwilę potem wszystko się ustawiło w takim porządku, jaki ceremoniał dworski wyznaczał.
Młoda królowa blada, z oczyma zmęczonemi, ale uśmiechem na ustach weszła, a Zygmunt Stary naprzód ją powołał ku sobie.
Na czele orszaku postępował król młody, u którego boku szedł książę Pruski; za nim niesiono na krześle, bo pieszo iśćby nie mógł, Starego Zygmunta.
Tuż za nim szła młoda królowa Elżbieta z rozpuszczonemi na ramiona włosami, z wyrazem dziewiczym, smutnym, czystym, jak Włosi się wyrażali — Madonna starego mistrza z Fiesoli. W istocie przypominała je wdziękiem, słodyczą, czemś anielsko-dziecięco-panieńskiem. Za nią dopiero miejsce wyznaczone zajęła Bona, której pierś podnosiła się oddechem gwałtownym, a usta ścięły spazmatycznie. Trzy córki i cały szereg pań i panien fraucymeru ciągnął się za Boną. Na przedzie, umyślnie za panią Salm ochmistrzynią postawiono Dżemmę, pięknością swą uderzającą, świetną, chwytającą za oczy, przeznaczoną na to, aby biedną osłabioną Elżbietę zgasiła i uczyniła godną tylko politowania chyba.
W przepełnionym kościele, w którym od tłumu, od świec, mimo pootwieranych okien panowało nieznośne gorąco, na tronie w chórze ustawionym zasiadł August w koronie na głowie. Narzeczona stanęła naprzód u boku jego. Ceremonie ślubem się rozpoczęły. Pruski i Lignicki książęta wiedli Elżbietę do ołtarza.
Wszystkich oczy zwrócone były na nią, obawiano się że może osłabnąć — ale lice jej teraz nabrało wyrazu energii i siły, który piastunkę zdaleka śledzącą ruch każdy, wprawiło w zdumienie. Elżbieta zdawała się zmienioną, wzrok jej podnosił się śmiało i ruchy stały żywsze. Prostowała się i rosnąć zdawała u ołtarza.
Stary ojciec patrzał na nią ze łzami w oczach, a gdy korona ciężka spoczęła na jej główce, począł szeptać stojącemu przy nim Herbersteinowi.
— Gdy na tronie usiądzie, pójdziesz powiedzieć jej odemnie, może zdjąć koronę. Wiem, że to ciężar na jej siły. Położą ją na poduszce pod ręką.
W istocie gdy Elżbieta po koronacyi z tą koroną zapowiadającą męczeństwo, z jabłkiem w jednej, z berłem w drugiej dłoni siadła na majestacie przy mężu, Herberstein przecisnął się przez tłum i szepnął radę a raczej rozkaz starego króla.
Elżbieta spojrzała na męża, nie chciała się okazać słabą w oczach jego i odpowiedziała.
— Nie, korona mi nie cięży, wytrwam tak do końca!
Po trzykroć w czasie nabożeństwa wracał Herberstein z tem posłannictwem do Elżbiety nadaremnie. Napróżno zdala błagała ją oczyma piastunka, młoda królowa nie zgięła się pod tem brzemieniem.
Przebrzmiały wreszcie pieśni ostatnie, młody król wstał z tronu i szedł pierwszy ku zamkowi, za nim młoda królowa, król stary, Bona i córki strojne wspaniale na końcu.
Obrzęd i nabożeństwo przeciągnęły się tak długo, a Zygmunt Stary sam już był tak znużonym i wątłą swą synowę chciał zaoszczędzić, iż oprócz uczty na zamku dla dostojniejszych gości, nic na ten dzień zapowiedzianem nie było.
U stołu, oprócz Zygmunta, który wesołość obudzić się starał i rozmowę ożywić był rad, dając znaki swoim, aby milczeniu ogarnąć się nie dopuszczali, na niczyjej twarzy nie widać było swobodnego wyrazu. Spoglądano na siebie badająco, niespokojnie, Bona nie przemówiła słowa, August siedział martwy z oczyma spuszczonemi przy żonie. Niekiedy głośniejsze odezwanie się ks. Samuela, uśmiech wymuszony hetmanowej Tarnowskiej przerywały milczenie uparte, które natychmiast ołowianem brzemieniem wracało. Na licu młodej królowej nie widać było smutku ani zafrasowania, choć może połykała łzy, usta zmuszała do uśmiechu, oczy zwracała na męża.
Powtarzała sobie w duszy.
— O! on mnie kochać musi!
Dla wszystkich, nie wyjmując Zygmunta czas ten przebyty u stołu wydał się nieznośnie długim, a gdy w ostatku dano znak wstawania, ciężar wielki zdawał się spadać z piersi wszystkich. Skinieniem ręki młodą królowę powołał ku sobie ojciec i odezwał się do niej po niemiecku.
— Kochane dziecię moje, tyś znużona, ja stary także... dziś potrzebujesz spoczynku, idź więc spocząć sama, swobodna, abyś na dni następne, na turnieje,
Uwagi (0)