Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖
- Autor: Louis Gallet
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louis Gallet
— Spróbujcie teraz zbliżyć się! — zawołała groźnie.
— Szkoda czasu! — zauważył Rinaldo.
— Nie zbliżajcie się — ostrzegała Marota widząc, że służący Rolanda chce przystąpić do łóżka — mój sztylet zatruty; najlżejsze draśnięcie śmierć sprowadza.
— Słuchaj no, Maroto — rzekł Ben Joel — czyżbyś się zakochała w tym paryżaninie?
— Kto wie? — odparła tancerka. — Tymczasem odejdźcie stąd, zbrodniarze, jeśli nie chcecie, abym dotrzymała więcej, niż przyrzekłam.
— Stanowczo zatem żądasz jego życia?
— Stanowczo.
— Ona nie ustąpi! — westchnął Ben Joel. — Dalej, Rinaldo, weźmy się do rzeczy pilniejszych.
Gdy wschodzące słońce oświetliło twarz Castillana, przebudził się on z trudnością i odurzony jeszcze przez narkotyk, którym uśpiła go Marota, z trudnością starał się zebrać rozpierzchłe myśli.
Wspomnienia tej dziwnej nocy, rozpoczętej przy stole biesiadnym, zakończonej męczącym snem letargicznym, z wolna i ociężale wracały mu do pamięci.
Jednak przypomniał sobie wreszcie główne zdarzenia i uniósłszy się na posłaniu, jął szukać wzrokiem Maroty, która znikła w różowym obłoku.
Jedynie kawałek wstążki na podłodze wskazywał niedawny pobyt w tym miejscu tancerki.
Castillan zerwał się z łóżka na równe nogi i postanowił wybiec natychmiast dla zasięgnięcia wiadomości, leżał bowiem na pościeli w ubraniu.
Gdy poprawiał kaftan, który przy wieczerzy rozpiął, aby móc swobodniej oddychać, krzyk zdziwienia i wściekłego gniewu wyrwał mu się z piersi.
Ruchem instynktownym pomacał miejsce, gdzie Zuzanna zaszyła list Cyrana do proboszcza w Saint-Sernin, i poczuł, że miejsce to — puste.
Podszewka była przecięta i drogocenne pismo znikło.
To odkrycie pogrążyło Sulpicjusza w rozpaczy i wprost — odrętwiło go. Oprzytomniawszy, postanowił w łeb sobie strzelić, wymierzając sobie samemu karę za niewierność.
Nabił jeden z pistoletów i jął podnosić go z wolna do czoła.
Broń zatrzymała się na chwilę w drodze i Sulpicjusz, rozmyśliwszy się widocznie, położył ją na powrót na stole.
— Jakiż ja głupi! — mruknął. — Gdybym umarł, sprawa nic by się przez to nie polepszyła. Przeciwnie! Lepiej żyć i starać się głupotę swą naprawić.
Pierwszą jego myślą było powrócić do Paryża. Ale zaraz zrozumiał, że go to do niczego nie doprowadzi. Podczas gdy on dążyłby do stolicy, wrogowie pośpieszyliby jak najszybciej do Saint-Sernin i stać by się mogło nieszczęście niczym niepowetowane.
Zaczynał właśnie z tego punktu widzenia rozpatrywać sprawę, gdy służąca zapukała lekko do drzwi.
Sulpicjusz otworzył z pośpiechem.
— Gdzie ona? — zapytał wchodzącej.
— Kto taki, proszę pana?
— Marota, dama, z którą wieczerzałem.
— O, już kawał czasu, jak oddaliła się, proszę pana.
— Oddaliła się. A w jakim kierunku?
— W kierunku Orleanu.
— Przeklęta oszukanica! — zaklął młodzieniec. — Ona to okradła mnie! Ale dlaczego? Nic nie rozumiem.
Służąca wyciągnęła z kieszeni kartkę w kilkoro złożoną i podała Sulpicjuszowi.
— To do pana — rzekła.
— Od kogo?
— Od pięknej damy, proszę pana.
— A, zobaczymy.
Otworzył mały liścik skreślony niepewną ręką i wyczytał te słowa:
„Ben Joel udał się do Saint-Sernin. Przebacz mi; z całego serca żałuję”.
— Ben Joel! A, teraz już wszystko rozumiem! — wykrzyknął młodzieniec.
Potem z wybuchem gniewu:
— Ona żałuje, żmija! Dobrą chwilę wybrała do żalów. Chwyta mnie jak dudka w sidła, drwi ze mnie, upaja mnie, okrada, a po tym wszystkim prosi o przebaczenie! Kto by się był jednak spodziewał! Marota w przymierzu ze zbójami! A, plemię cygańskie, zdeptałbym cię teraz nogami! Wybrnąłem ze wszystkich zasadzek, zwalczyłem wszystkie przeszkody, a tymczasem jedna samiczka wyprowadziła mnie tak fatalnie w pole! Ale do diabła i wszystkich sług jego, to się tak dobrze nie skończy! Odbiorę swój list, choćbym miał rozpruć tego Ben Joela od brzucha do gardła! Dalej, panienko, każ osiodłać mego konia i wynajdź mi jak najśpieszniej kogo, co mógłby wyruszyć natychmiast do Paryża. Dostanie dwadzieścia pistolów, jeśli stanie na miejscu jutro przed wieczorem.
— Znajdzie się taki, proszę pana — odrzekła służąca. — Podejmie się tego Piotr Morel.
— Biegnij więc i sprowadź go tu zaraz.
Podczas gdy służąca śpieszyła spełnić rozkazy niecierpliwego gościa, ten ostatni przygotował list do Cyrana i opowiedział w nim w krótkości wszystko, co zaszło.
Nie próbował nawet usprawiedliwiać się. Znał Cyrana i wiedział, że jest nawzajem znany; nie wątpił, że poeta jego dobrej wiary podejrzewać nie będzie.
Gdy list był już gotowy, młodzieniec zszedł na dół, gdzie czekał już Piotr Morel.
Umówiono się prędko o warunki. Posłaniec ruszył w drogę przy Sulpicjuszu, który uspokoiwszy się z tej strony, dosiadł z kolei swego wierzchowca i popędził wyciągniętym galopem, aby ścigać Ben Joela i nie dopuścić za żadną cenę, aby dostał się on do Saint-Sernin.
Marota, jak się zdaje, uczuła naprawdę żal i wstyd — spóźnione, co prawda. Samym słowom jej można by było nie ufać; poparła je wszakże czynem, wyjawiając Castillanowi w ostatniej chwili nazwisko wspólnika i jego zamiary.
Pozostała ona w towarzystwie zbójów dotąd tylko, dopóki nie podchwyciła ich tajemnicy; zaraz potem, skreśliwszy naprędce kartkę do Sulpicjusza, udała się z powrotem do Orleanu, żywiąc skrytą nadzieję, że spotka się jeszcze kiedyś z romansowym młodzieńcem i zniewoli go do zapomnienia wypadków tej nocy.
Co się tyczy Rinalda i Ben Joela, rozłączyli się oni, porozumiawszy się wpierw co do planu najbliższych działań.
Ben Joel wyruszył w kierunku Louches; Rinaldo pojechał wprost do Paryża, gdzie nie spiesząc się zbytecznie, stanął dopiero trzeciego dnia rano.
Gdy łotr zjawił się w pałacu hrabiego de Lembrat, dzień nie zaczął się tam jeszcze, jakkolwiek była już godzina jedenasta. Roland był tej nocy na balu i położył się spać bardzo późno, silnie rozdrażniony obojętnością okazywaną mu przez Gilbertę.
Wejście służącego, który go przebudził, zbudziło w nim gniew wielki, gniew ten wszakże natychmiast ustąpił, gdy hrabia usłyszał wymówione przyciszonym i tajemniczym głosem imię Rinalda.
— Rinaldo tu? — zawołał, zrywając się z pościeli. — Cóż się stało? Niech wejdzie natychmiast!
Rinaldo nie czekał na pozwolenie; stał już przy drzwiach.
— I cóż? — spytał niecierpliwie Roland, spostrzegając wysłańca. — List?
— Mamy go.
Hrabia odetchnął.
— Daj — rzekł, wyciągając rękę.
— Jaśnie pan żąda listu?
— Rozumie się.
— Ja listu nie mam.
— A gdzież on, gamoniu?
— U Ben Joela.
— A Ben Joel?
— W drodze do Saint-Sernin.
— To wymaga wyjaśnień.
— Przybyłem właśnie po to, aby ich jaśnie panu udzielić.
Rinaldo opowiedział wówczas szczegółowo o wszystkim, co zaszło.
Gdy opisywał z kolei scenę nocną w oberży i rozpowiadał, jak Marota broniła Castillana, wskazując zarazem miejsce, gdzie list był zaszyty, hrabia zapytał:
— Więc ta dziewczyna rozkochała się tak na poczekaniu w sekretarzu Cyrana?
— Kobieta jest tak osobliwym stworzeniem, jaśnie panie! Ja i Ben Joel zadaliśmy sobie również to pytanie, ale nie było już czasu, aby je sprawdzić.
— Mało nas to zresztą obchodzi. Co znajdowało się w liście? Do kogo był adresowany?
— Do wielebnego Jakuba Szablistego, proboszcza w Saint-Sernin.
— Rozumiem! To jakiś przyjaciel Cyrana.
— Jego brat mleczny, jaśnie panie. List zawierał długie zapewnienia przyjaźni i kończył się kilkoma zleceniami, dotyczącymi pisma hrabiego-ojca.
— Mów dokładnie.
— Według zaleceń Cyrana proboszcz powinien był okazać jego sekretarzowi zupełne zaufanie, wydobyć z ukrycia powierzony sobie depozyt i udać się zaraz z Castillanem do Colignac, gdzie spotkać się miał z nim Bergerac.
— Ileż ostrożności... A czy w liście — dodał po chwili wahania — nie było jakich napomknień o treści pisma mego ojca?
— Nie, jaśnie panie.
— Dobre i to — rzekł do siebie hrabia — że Cyrano zachowuje tajemnicę przy sobie.
— Jaśnie panie — kończył Rinaldo — dalszy ciąg sprawy jest już zupełnie prosty. Ben Joel, na którym w zupełności można polegać, znajduje się w tej chwili na drodze do Saint-Sernin. Proboszczowi przedstawi się on pod imieniem Castillana. Wobec listu Bergeraca ksiądz nie będzie mógł mieć żadnych podejrzeń, a gdy tylko Ben Joel ujrzy choćby różek koperty zamykającej w sobie drogocenny papier, w bardzo krótkim czasie potrafi wejść w jej posiadanie. O tym na chwilę nawet wątpić nie można. Tu kończy się moje sprawozdanie. Czy jaśnie pan ze mnie zadowolony?
— Jesteś dobrym sługą, Rinaldo. W dniu, w którym dzieło nasze doprowadzimy ostatecznie do końca, grunta dotykające do mego zamku w Gardannes, które twój ojciec dzierżawi, przejdą na zupełną twoją własność.
— O, jaśnie pan po królewsku wynagradza! — wykrzyknął sługus, któremu oczy zaiskrzyły się płomieniem zaspokojonej chciwości.
— Teraz idź i staraj się dowiedzieć, co porabia Cyrano, który już się podobno wylizuje ze swej rany...
— Za dwie godziny będzie miał jaśnie pan wiadomość.
Gdy Rinaldo udał się na zwiady, hrabia de Lembrat przywołał służącego i kazał się ubierać; następnie polecił, aby zaprzężono do karety, miał bowiem zamiar udać się w odwiedziny do margrabiego.
Zaledwie jednak zdążył zasiąść do śniadania, Rinaldo zjawił się niespodziewanie z powrotem.
Upłynęło niecałe pół godziny od jego wyjścia.
Twarz łotra objawiała wielkie pomieszanie.
Roland odgadł, że przybywa on ze złą wieścią.
— Ach, jaśnie panie! — wykrzyknął sługus w progu jeszcze. — Gdyby jaśnie pan wiedział, co się stało...
— Żadnych wstępów, proszę cię! Mów od razu wyraźnie.
— A więc, jaśnie panie, powracam właśnie od Bergeraka.
— Dalej?
— Ptaszek wyfrunął z gniazda.
— Kiedy!?
— Ostatniej nocy.
— A!
— Wypytywałem jego gospodarza, który jest wielkim gadułą. Powiedział mi, że...
— Że co?
— Że jakiś wieśniak z Romorantin zjawił się u poety wczoraj wieczorem i oddał mu list bardzo pilny. Cyrano natychmiast po przeczytaniu listu, nie słuchając żadnych uwag, dosiadł konia i z największym pośpiechem wyjechał z Paryża. Udał się on bez żadnej wątpliwości na pomoc Castillanowi, gdyż ja w tym wszystkim znów wietrzę tego przeklętego pisarka!
— Tak jest niezawodnie, ale to tylko z twojej winy, gamoniu! Gdybyś był uprzątnął sekretarza, nie mielibyśmy w tej chwili na karku poety!
— Ależ, jaśnie panie...
— Milcz. Wyjazd Cyrana niweczy wszystko, cośmy dotąd zdziałali i kto wie, czy nie ja padnę teraz ofiarą twojej głupoty, a nawet, czy pismo mego ojca nie będzie dla nas na zawsze stracone!
— Pismo to dostaniemy; przysięgam jaśnie panu.
Roland cokolwiek się uspokoił i odprawił służącego, mówiąc mu w ostatniej chwili:
— Jedź zatem i czyń, co potrzeba. Powierzam ci załatwienie się z Cyranem. Ja ze swej strony zajmę się Manuelem. On to, prawdę rzekłszy, jest głównym i jedynym powodem tych wszystkich utrapień. Gdyby umarł, nic bym już sobie nie robił z prześladowania i rycerskich sztuczek Bergeraka. Muszę o tym pomyśleć. Niech sobie potem Cyrano dokazuje, mniejsza o to!
Zostawszy sam, dodał jeszcze:
— Mogą zmusić mnie do uznania w Manuelu brata; nie przeszkodzą mi jednak dziedziczyć po nim. Na diabła się zdały wszelkie skrupuły! Gdybym był wcześniej o tym pomyślał, Manuel, zamiast murów więziennych, miałby dziś cztery deski za schronienie.
Utwierdziwszy się w tych postanowieniach, hrabia zapomniał o swym pierwszym projekcie, aby oddać się wyłącznie myśli o zgładzeniu Manuela.
Podczas gdy Rinaldo z pośpiechem opuszczał Paryż, aby podążyć za Cyranem i gdy Castillan ścigał Ben Joela, hrabia de Lembrat postanowił również nie próżnować.
Przede wszystkim udał się do czcigodnego starosty Jana de Lamothe, który z właściwą sobie zaciekłością prowadził sprawę Manuela.
Ten ostatni, w oczekiwaniu ostatecznych wyników procesu, liczył długie i bolesne godziny samotności w jednej z najmroczniejszych celek więzienia Châtelet.
— I cóż tam, kochany starosto? — zapytał hrabia. — Daleko już posunęliśmy się ze sprawą?
— Posuwamy się z wolna, lecz sprawiedliwość im powolniejsza, tym pewniejsza. Co porabia Cyrano?
— Nie wiem — odparł Roland z udaną obojętnością. — Jesteśmy trochę na bakier od czasu, gdy wyszło na jaw oszustwo jego protegowanego.
— Rozumiem to dobrze. Bergerac poczytuje się za nieomylnego i rzuca się wściekle na wszystkich, co próbują wyleczyć go z zarozumialstwa.
— Osądziłeś go, starosto, nadzwyczaj trafnie. Ale zapomniałem, że mam do pana małą prośbę.
— Jaką?
— Chciałbym zobaczyć tego Manuela.
— Osobliwa fantazja!
— Nie; upewniam pana, że to nie fantazja. Czy trwa on w swym uporze i pretensji swych nie chce się wyrzec?
— Bardziej niż kiedykolwiek.
— Otóż pochlebiam sobie, że potrafię uczynić go skromniejszym. Czy możesz mi, panie starosto, udzielić upoważnienia, o które proszę? I czy zezwolisz łaskawie, aby to upoważnienie mogło być w potrzebie przekazane innej osobie?
Starosta nakreślił kilka słów na karcie i podając Rolandowi, dodał:
— Z tą kartą w ręce dostaniesz się pan bez trudności do celi Manuela. Zapewni też ona wolny wstęp do więzienia osobie, którą wskażesz odźwiernemu.
— Jestem ci szczerze wdzięczny, kochany starosto, i dziś jeszcze skorzystam z twego pozwolenia.
— Spodziewam się, że przy pomocy boskiej w ciągu tygodnia ukończę tę sprawę. Ogrom dowodów, które mam już w rękach, wystarczy, jak sądzę, do wymuszenia z obwinionego przyznania się do winy. Na wypadek jednak, gdyby zaciął się w swym uporze, przygotowałem środek, który mu usta niezawodnie rozwiąże.
— Jakiż to środek, sędzio niezrównany?
— Tortury, kochany hrabio. Mocne, żelazne śruby do ściskania nóg albo też trzy tęgie miary wody wprowadzone lejem do żołądka: oto argumenty przywodzące do opamiętania najzatwardzialszych52 grzeszników. Do widzenia.
Kilka kroków zaledwie dzieliło kancelarię starosty od furty więziennej. Szybko przebył tę przestrzeń Roland i stanął przed odźwiernym, pokazując mu kartę.
Furta otwarła się i hrabia wszedł swobodnie do środka.
W towarzystwie klucznika, który wskazywał drogę, przebył Roland kilka długich, mrocznych korytarzy. Przy końcu jednego z nich znajdowały się wąskie, ponure schody wiodące do podziemi.
Zstąpili obaj w czarną głębię i przebyli w milczeniu około trzydziestu spadzistych stopni.
Następnie klucznik zatrzymał się przed ciężkimi, dębowymi drzwiami i potrząsając pękiem kluczy, rzekł:
— Tu.
Klucz obrócił się z wolna w zamku, zgrzytnęły zawiasy i przez na pół domkniętą zaporę, w mroku, który celę zalewał, dojrzał
Uwagi (0)