Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak (biblioteczne TXT) 📖
Królowie urządzili zjazd, aby zdecydować, na którą wyspę zesłać pokonanego Maciusia. A on ucieka z więzienia, ukrywa się jako chłopiec na posyłki u rzeźnika i jako dziewczynka w sierocińcu, by w końcu zjawić się niespodziewanie w miejscu obrad władców. Popierają go dzicy ludożercy, z czego wynika mnóstwo kłopotów, aż wreszcie Maciuś, zniechęcony, dobrowolnie udaje się na wygnanie. Na bezludnej wyspie ma dużo czasu, by rozpamiętywać błędy swojego królowania i plany na przyszłość. Ale nie sądzony mu los pustelnika, kiedy trzeba ratować przyjaciół w nieszczęściu…
Zarówno bohaterskie czyny i niezwykłe przygody, jak i liczne trudności i smutki służą w tej książce jednemu celowi: Janusz Korczak stara się przekazać młodym czytelnikom wiedzę o prawach, rządzących życiem. On najlepiej wie, jak bardzo dzieci tego potrzebują.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak (biblioteczne TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Jeszcze Maciuś coś przekreśli w liście, coś doda, żeby ładniej było i zrozumialej. Na jutrzejszym posiedzeniu z ministrami się naradzi i wtedy już wyśle list gotowy.
Ministrowie są teraz nowi. Ze starych pozostał minister wojny, minister oświaty i sprawiedliwości. Ale oni też się zmienili. Kiedy minister oświaty sprzedawał kuriery124 przed dworcem, poznał wielu chłopców i teraz ma więcej doświadczenia.
— Nie dziwię się — mówi podczas przerwy w posiedzeniu, kiedy pili herbatę — nie dziwię się, że chłopcy źle się sprawowali. Jedni mogą siedzieć spokojnie, a inni nie. Trzeba urządzać wycieczki, różne zabawy na boisku, muszą biegać i skakać. Bo inaczej uciekają ze szkół, sprzedają kuriery, biegają po ulicy i skaczą do tramwajów125.
I minister sprawiedliwości mniej teraz mówi o paragrafach i książkach:
Jak byłem konduktorem, to się tak nauczyłem, że od razu poznawałem, kto uczciwy i płaci za bilet, a kogo trzeba pilnować, bo się wśrubuje126 i za darmo chce jechać.
Spojrzał Maciuś na zegar. Sięga po listy. O, jest telegram od Klu-Klu.
Chciałaby przyjechać, ale nie ma czasu. Już czarni zaczynają budować domy murowane. Samych szkół murowanych już jest sześćset czterdzieści. Cieszy się Klu-Klu, och, jak się cieszy, że Maciuś żyje.
Jest list od smutnego króla: Teraz już nie będę głupi — pisze smutny król — nie dam się omanić127.
Oblicza Maciuś, ilu będzie miał przyjaciół, jeżeli się nie da uniknąć wojny. A na wszelki wypadek notuje różne myśli do odezwy do wojska, jeżeli będzie potrzebna.
Myśli Maciuś, czy nie byłoby dobrze wezwać lorda Puxa: Pux wie wszystko i bardzo mądrze prowadził obrady królów.
I pszczółki w głowie Maciusia tak fruwają, fruwają i coraz coś sobie przypomina.
Byłoby dobrze napisać do nauczycielki, do latarnika. Niech nie myślą, że o nich zapomniał. I nagle przestraszył się, bo sobie przypomniał wielkie worki z listami, które wtedy czytał.
Wyszedł Maciuś do parku. Księżyc świeci. Tak ładnie i biało.
Pamięta każdy kącik. Tu z ojcem jeździł na kucu, tu w malinach spotkał się z Felkiem, co też on porabia? Tu puszczano fajerwerki, i tu sadzawka, w której go szukali, kiedy uciekł na wojnę.
Wszystko niby tak samo, a inne.
„Czy to wszystko się zmieniło, czy ja się zmieniłem. Ano — myśli Maciuś — wracam z tamtego świata”.
I nagle okropnie mu się zachciało ślizgać. Wrócił do pałacu: łyżwy leżą na zwykłym miejscu, cały czas leżały.
„Gdy ja wszędzie byłem — myśli Maciuś — one na tym samym miejscu leżą”.
Więc idzie i tak się ślizga sam jeden w parku królewskim na sadzawce przy świetle księżyca. Ma słuszność minister oświaty: jak się długo siedzi, trzeba się potem rozruszać.
Spał Maciuś długo: na królewskim łóżku. A kiedy się obudził, zapytał sam siebie, czy to, co przeżył, było snem, czy prawdą.
Koło południa list do królów został wysłany.
A królowie już wpierw wiedzieli, że Maciuś żyje, bo gazety o tym pisały. Ano, niby się cieszą, choć są i tacy, którzy się nie na żarty zlękli. Bali się, co znowu Maciuś zacznie wyrabiać. Ale zaraz się uspokoili, jak przeczytali notę128 Maciusia.
Jasne było, że nie chce wojny.
Więc zaraz do młodego króla, żeby w tej chwili zatrzymał wojsko, bo będzie źle, jeżeli się odważy przekroczyć granicę państwa Maciusia. A młody król aż się pieni ze złości. Chciał zacząć panowanie od zwycięskiej wojny, żeby go naród szanował. Bo naród już dawno nie chce króla. Ale dopóki żył stary król, więc niech sobie będzie. Ale dosyć tego dobrego. Wszędzie narody same rządzą, więc i oni chcą także.
— Cesarz Pafnucy mi pomoże — mówi młody król na naradzie wojennej. — Jeżeli wojsko zatrzymam, znów się zaczną bunty. Więc naprzód!
Chciał skończyć z Maciusiem, zanim tamci postanowią, co robić. Naprzód zwycięży, potem będzie gadał. Generałowie nie bardzo się cieszą, ale widzą, że tak źle, tak niedobrze, więc nie chcą brać na siebie odpowiedzialności. Cała nadzieja w Pafnucym. A Pafnucy się zląkł żółtych królów. Bo i oni się przyłączyli do Maciusia.
— Poczekaj, toś ty taki — mówi młody król — obiecałeś, a teraz nie chcesz?
— Nie chcę, i co mi zrobisz? Wypowiesz mnie wojnę — dużo się boję. Wszyscy są przeciw tobie, bo jesteś intrygant129. Nawet własne wojsko ciebie nie lubi. Pilnuj się, żeby cię nie zdradzili.
Pilnowanie niewiele pomoże, jeżeli jeden człowiek ma wszystkich pilnować. Sam król nic nie poradzi, jeżeli naród jest przeciwko niemu.
Cały świat się zbroi.
Widzą generałowie, że gorzej jest, niż myśleli. Zebrali się na tajną naradę bez króla.
— Więc przypuśćmy nawet, że nam się uda i pobijemy Maciusia. Rzucą się wtedy na nas inni królowie. Przecież nie można z całym światem wojować.
Tak mówi jeden. A drugi:
— Nie, moi kochani, nie pobijemy Maciusia, to darmo. Maciusia uwielbia wojsko, naszego nie lubią. My napadamy, a oni się bronią. I pamiętają dobrze naszą gospodarkę, kiedyśmy tamtym razem zwyciężyli. Daliśmy się im we znaki. Lepiej nie mówić o zwycięstwie, a co zrobimy, jeżeli przegramy.
Aż tu wstaje jeden najgrubszy generał i mówi:
— Ha, jeżeli żaden z was nie ma odwagi powiedzieć, co myśli, więc ja powiem za wszystkich. Jeżeli zebraliśmy się, więc nie żeby się oszukiwać. Powiem otwarcie: zebraliśmy się na tajną naradę, nie żeby mówić, czy zwyciężymy. O tym mogliśmy radzić razem z królem...
Sapie — oczy mu na wierzch wyszły — czerwony, że strach — i kończy głośno, prawie krzyczy:
— Zebraliśmy się na tajną naradę, żeby zdradzić króla! Więc nie traćmy czasu, bo nas przyłapią.
Generałowie źli, że tak od razu powiedział.
— Kolego generale, nie ma pan prawa mówić za wszystkich. To, co pan nazywa zdradą, może ktoś inny nazwać właśnie — jedynym dla króla ratunkiem.
— Cha, cha, cha — śmieje się gruby generał, aż mu się brzuch trzęsie — a czy król prosił, żebyście go ratowali? Nie, panowie, nie trzeba udawać. Nasza tajna narada jest przestępstwem.
— Więc co robić?
— Są dwie drogi: albo związać młodego króla i odesłać do Maciusia, albo zostawić go, a samym zwiać jak najprędzej.
Generałowie radzą, a młody król już wie o wszystkim. Ale nic nie może poradzić; ma przeciw sobie naród, żołnierzy, generałów i wszystkich królów.
Osiodłał konia i jedzie prosto do króla Maciusia.
Zatrzymał młody król konia przed okopami i powiewa białą chustką, ręce podniósł do góry; znaczy, że się poddaje. Zaprowadzili go żołnierze do sztabu pułku, stamtąd do sztabu dywizji. Wiedzą, że jeniec nie byle kto. Ale dopiero w sztabie armii poznali, że to młody król; więc telefonują do samego Maciusia, do głównej kwatery.
Główną kwaterą nazywa się mieszkanie największych wodzów i króla. Podczas pokoju mieszkają w pałacach, podczas wojny muszą mieszkać w zwyczajnej chałupie, więc dla honoru mówią o chałupie, że — kwatera, i w dodatku główna.
Ano — dobrze.
Kazał Maciuś wyjść wszystkim z kwatery, został sam na sam z młodym królem.
— Wasza królewska mość — mówi młody król — pisałeś w odezwie do królów, żeś mi wdzięczny, że dzięki mnie zdobyłeś doświadczenie, zahartowałeś wolę. Wasza królewska mość nie ma do mnie żalu. Więc...
Młody król padł na kolana. A Maciusiowi zrobiło się nieprzyjemnie i wstyd, że go się boi, aż klęka.
— Niech wasza królewska mość wstanie. Napisałem, jak myślę, nic waszej królewskiej mości nie grozi. Nie będę się mścił, tylko swojego kraju bronić muszę.
Więc wezwano ministrów, co robić. Niech przede wszystkim wojska młodego króla wrócą do siebie. Młody król zamieszka w pałacu Maciusia, potem się zobaczy, czego chce naród.
Ale ani wojsko, ani naród — nie czekali, co młody król powie. Wojsko zaraz poszło do domu, a naród ogłosił republikę130. Młodemu królowi będą płacili pensję, żeby nie umarł z głodu, bo pracować nie umie. Niech robi, co chce, niech mieszka, gdzie chce; tylko nie wolno mu robić plotek i intrygować131.
Wraca Maciuś do stolicy, ale nie patrzy ani na rozwieszone chorągwie, ani zebrane tłumy, nie słucha wiwatów ani wystrzałów armatnich. Wie, że jak się uda, to wszyscy życzliwi, a prawdziwych przyjaciół poznaje się w nieszczęściu.
Jedno go tylko cieszy: że po raz pierwszy witają go dzieci zielonym sztandarem. A policja nic nie mówiła.
Ano, zaraz z pociągu jedzie do parlamentu i mówi, że już koniec. Mają ministrów, niech sobie rządzą. Prosi tylko, żeby mu znaleźli miejsce, najlepiej w jakiejś fabryce.
— Chcę na siebie pracować. Wynajmę pokoik. Będę chodził do szkoły.
Proszą Maciusia posłowie, żeby tego nie robił. Chcą mu płacić co miesiąc, niech mieszka w pałacu królewskim. Ale Maciuś nie i nie.
Więc niech Maciuś napisze pamiętnik: co robił, kiedy był królem. Tę książkę się wydrukuje, Maciuś będzie miał dużo pieniędzy; bo książkę wszyscy kupią, bo zwyczajni ludzie lubią czytać o królach, przygodach różnych i o bandytach.
A Maciuś nie — i nie:
— Wynajmę pokoik, pójdę do fabryki pracować i będę się uczył w szkole.
Jeden poseł sejmu miał fabrykę papierosów, więc chce wziąć Maciusia — że niby wszyscy się dowiedzą — będą palili jego papierosy. Ale zaraz drugi mówi, że da miejsce Maciusiowi:
— Ja mam fabrykę perfum. W mojej fabryce ładnie pachnie.
Już zapomnieli o wszystkim, co mieli radzić, tylko wyrywają sobie Maciusia i kłócą się, że strach:
— Ach, ty oszuście — krzyczy jeden — w twojej fabryce brudno!
— A w twojej ciasno i ciemno.
— A twoi robotnicy tacy wygłodzeni, że się ledwo na nogach trzymają.
— A twoje maszyny takie stare, że nic robić nie można.
Aż wstał jeden poseł-robotnik i mówi:
— Nie kłóćcie się, panowie fabrykanci, bo to jest parlament, a nie bazar. Zróbmy tak: niech każdy doprowadzi do porządku fabrykę. Wybierzemy komisję i za miesiąc komisja obejrzy wszystkie fabryki, u kogo będzie najczyściej i najlepiej, tam król Maciuś będzie pracował. Proszę, żeby mój wniosek głosować.
— Zgadzam się — mówi Maciuś — więc głosowanie nie jest potrzebne, bo pójdę tam, gdzie zechcę.
Przez miesiąc idzie taka robota, że strach. Malują, czyszczą, przestawiają piece, żeby dobrze grzały, robią elektryczną wentylację, budują nowe klozety i kąpiele dla robotników. Majstrowie tacy grzeczni, aż miło. I po miesiącu fabryki aż się błyszczą. Bo każdy fabrykant chce mieć sławę, że u niego król Maciuś pracuje.
Ale komisja sejmowa wszystko obejrzała i nie wie, którą wybrać. A Maciuś się uśmiecha i mówi:
— Dziękuję bardzo, że panowie tak się starali. Ale ja powiedziałem, że pójdę tam, gdzie zechcę. I już sobie znalazłem miejsce. Ten fabrykant nie jest bogaty, bo nie dbał o zarobki, a więcej o robotników, więc nie mógł wszystkiego uporządkować; ale u niego zawsze było porządnie.
I wybrał Maciuś niewielką fabrykę na krańcach miasta. I zaczął pracować.
Maciuś nie wiedział, że jak się pracuje w fabryce, nie można do szkoły chodzić, bo nie ma czasu. Więc się umówił, że tymczasem chce cały dzień robić. A jak już będzie umiał, postara się prędzej skończyć robotę i wcześniej będzie wychodził. Wszyscy się zgodzili, bo wiedzieli, że Maciuś jest sprawiedliwy i nie oszuka.
A tymczasem wynajął Maciuś mały pokoik na poddaszu i mieszka sobie. Gospodarz wstawił piecyk żelazny. Maciuś sam gotuje śniadanie.
Sporo miał Maciuś kłopotu z gospodarstwem. A to mu szczotka potrzebna, a to rondelek, kubełek, to to, to owo. Wszystko trzeba kupować, a drogo kosztuje.
Wstaje Maciuś raniutko, ściele łóżko, czyści buty, ubranie, ogień zapali, wodę zagotuje, zamiecie izdebkę, wróblom okruchy wysypie, naleje kawy w manierkę na drugie śniadanie. Przyjemnie, że sam wszystko zrobił. Prędko herbatę wypije — idzie, bo niedługo gwizdek fabryczny.
I wie Maciuś, kogo spotka w drodze, co zobaczy.
Na schodkach spotka Janka, który idzie do szkoły i powie „dzień dobry”. Na podwórzu dorożkarz myje dorożkę. Stróż zamiata bramę. Ze sklepiku wybiegnie pies i merda ogonem, jakby i on wiedział, że trzeba Maciusia pozdrowić.
Z początku dokuczali Maciusiowi gapie. Staną, patrzą, palcami pokazują:
— O, Maciuś idzie.
— Patrz, to król Maciuś.
Ale gapie tacy już na świecie, że długo niczym się nie zajmą. Bawi ich wszystko, co nowe, co pierwszy raz widzą. Byle głupstwo ich zajmie, ale tylko na krótko. Więc prędko się odczepili — już nie widzą nawet Maciusia. Ważna rzecz: taki sam chłopak jak każdy. Tak samo idzie do fabryki z manierką, a wieczorem zasmolony wraca do domu.
Za to spokojni i porządni coraz bardziej szanują Maciusia. I często starsi robotnicy witają go pierwsi, a jedna dziewczynka co dzień przechodząc, tak przyjemnie uśmiecha się do niego i miłym głoskiem mówi:
— Dzień dobry!
Maciuś jej nie zna, nie wie, jak się nazywa. A tak jakby znał dawno, bo co dzień spotyka, domyśla się, że jest dobra i miła.
I staruszkę co dzień spotyka. Nie wie Maciuś, dokąd idzie, co niesie w koszyku. Ale lubi staruszkę, bo tak wolniutko idzie — zatrzyma się, zakaszle — takim dobrym wzrokiem patrzy na Maciusia,
Uwagi (0)