Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak (biblioteczne TXT) 📖
Królowie urządzili zjazd, aby zdecydować, na którą wyspę zesłać pokonanego Maciusia. A on ucieka z więzienia, ukrywa się jako chłopiec na posyłki u rzeźnika i jako dziewczynka w sierocińcu, by w końcu zjawić się niespodziewanie w miejscu obrad władców. Popierają go dzicy ludożercy, z czego wynika mnóstwo kłopotów, aż wreszcie Maciuś, zniechęcony, dobrowolnie udaje się na wygnanie. Na bezludnej wyspie ma dużo czasu, by rozpamiętywać błędy swojego królowania i plany na przyszłość. Ale nie sądzony mu los pustelnika, kiedy trzeba ratować przyjaciół w nieszczęściu…
Zarówno bohaterskie czyny i niezwykłe przygody, jak i liczne trudności i smutki służą w tej książce jednemu celowi: Janusz Korczak stara się przekazać młodym czytelnikom wiedzę o prawach, rządzących życiem. On najlepiej wie, jak bardzo dzieci tego potrzebują.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak (biblioteczne TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
No i poszedł. Nocą ciemną — dokąd oczy poniosą.
Wziął tylko, co najkonieczniejsze.
Kierunek wybrał w lesie taki, żeby go nie znaleźli w razie pościgu. Więc idzie blisko, ale nie nad rzeką. Wodę mieć musi, ale żeby nad brzegiem nie znaleźli.
A las gęsty. Nie znajdą. Wystarczy o pięć kroków zaszyć się między krzaki — i byle się nie odezwać, nie złapią.
Ile drogi przeszedł Maciuś, sam nie wie. Gdzie trzeba się przedzierać między gęstwiną, idzie krok za krokiem. Gdzie droga równiejsza, idzie żwawiej. Zresztą nie spieszy się. Jest wolny i bezpieczny. Widocznie nie ma na wyspie ani dzikich zwierząt, ani jadowitych wężów. Głodu się nie boi. Wie z przeczytanych książek, jakie owoce są pożywne, jakie rośliny mają sok słodki, który zastępuje cukier, jakie grzyby jadalne, jakie korzonki podobne do marchwi i sałaty.
Sypia na drzewach zupełnie wygodnie — nawet przyjemniej niż w łóżku. Bo drzewa oplątane lianami o gęstych gałęziach i liściach tworzą jakby wiszące, wygodne, zielone i pełne zapachu materace. Uginają się jak sprężyny. A spaść nie można, choćby się we śnie z boku na bok nawet przekręciło.
Raz spadł na miękkie krzaki, trochę rękę podrapał.
Chciał Maciuś wstąpić do samotnej wieży, ale jej nie znalazł. I po co? Widocznie pustelnik nie chce z nim rozmawiać. Zaraz go wyprowadził.
Idzie Maciuś, idzie, wcale się nie spieszy. Raz cały dzień spędził na tym samym miejscu. Parę razy zdawało się, że słyszy głosy pościgu nad rzeką. To znów jakby głos trąbki. Ano: jak chcą, niech się bawią z nim w chowanego. Znudzi im się, to wrócą.
Przez pierwszy tydzień zapisywał Maciuś, ile dni jest w drodze. Ale przestał, bo po co? Niech sobie przechodzi jeden dzień po drugim. Ciekawi są, którzy na coś czekają, a Maciuś na nic nie czeka.
Ale szczurek pocztowy go znalazł. Ucieszył się Maciuś. To strasznie zabawne. Takie małe stworzonko, a mądrzejszy ma nos niż wszystkie oczy ludzi. Szczurek musiał być napadnięty w drodze, bo miał jedną łapkę odgryzioną i kulał. Maciuś przemył i przewiązał ranę.
Kochany Maciusiu — pisze Klu-Klu. — Wysłałam sto orzechów pocztowych, a nie otrzymałam odpowiedzi. Jeżeli nie jesteś bardzo daleko, powinien byłeś otrzymać już dziesięć listów; bo nasi kapłani obliczają, że na każdych dziesięć szczurków dziewięć ginie w drodze pożarte przez ryby, o ile płyną morzem, i przez zwierzęta. A tylko jeden na dziesięć dojdzie, gdzie trzeba. Napisz, gdzie jesteś i czy potrzebna ci pomoc. I nie zawieszaj szczurkowi orzeszka, dopóki sam nie powie, że wypoczął, chce wracać. Twoja na wieki Klu-Klu. Wojna z białymi trwa jeszcze.
Więc dobrze: leczy Maciuś szczurka pocztowego i patrzy, jak powie, że gotów do drogi. A szczurek wdzięczny, że Maciuś go leczy: choć boli przemywanie rany, ale liże rękę i tak ślepkami mruga, jakby dziękował. I Maciusiowi nie chce się odsyłać małego przyjaciela. Czuje tak, jakby nie sam był teraz w lesie bezludnej wyspy.
Maciuś gotuje wodę, zaprawioną słodkim sokiem, kraje liście, korzonki i owoce. Zupa podobna w smaku do kompotu z gruszek i jabłek, a szczurek siedzi na tylnych łapkach jak wiewiórka i pilnuje, i czeka. Kładzie się Maciuś spać, a szczurek pocztowy w rękaw włazi, ale tyłem: wysadzi nos, a tak nosem rusza, tak rusza, jakby telegrafował do Klu-Klu.
Z Maciusiem idzie śmiało albo siada mu na ramieniu. Ale jak sam, okropnie ostrożny, byle szelest — od razu znika, siedzi pod liściem i dopiero wysadzi kawałek nosa, jakby się pytał, czy można.
Łapka mu się zagoiła. Napisał list do Klu-Klu, zakleił Maciuś w orzechu i na próbę zawiesił szczurkowi na szyi. Zapiszczał szczurek (pierwszy raz) i tak smutnie spojrzał, że Maciuś zaraz zdjął z szyi łańcuszek. Widocznie nie ma jeszcze sił do drogi, a może wywąchał niebezpieczeństwo. I nie może sobie Maciuś przypomnieć, czy tamten szczurek tak samo prosił, żeby go nie posyłał: zwyczajnie, nie zwrócił wtedy uwagi. Bo nie szanował szczurka.
I domyśla się Maciuś, że jeśli się nie szanuje małego, to nic nie powie. A jeśli szanować, wszystko, nawet kamyk i muszelka mówić zaczynają. Tak, z kamykiem Ali i muszelką Alo Maciuś rozmawia, a i szczurek widocznie rozmawia, bo tak wącha, tak wącha, tak wącha. I przyszło Maciusiowi na myśl, że może posłać szczurka na próbę do latarni morskiej.
Ale nagle szczurek pocztowy zrobił się niespokojny. W nocy kręci się w rękawie i wzdycha, biega, podskakuje na trzech łapkach, jeść nie chce. Mówi wyraźnie, że wypoczął, chce ruszyć. I posłał Maciuś list do Alo i Ali, że mu zabrali czółno, że musiał ich opuścić. Już wieczorem tego samego dnia miał odpowiedź, ale zamoczoną, bo orzech źle sklejony. Parę słów tylko mógł Maciuś odczytać:
Szkoda... uczę się sam... szukali... czekamy.
Ucałował Maciuś ten liścik, schował razem z fotografią matki, ostatnim kawałkiem sałaty, którą jadł zmarły kanarek (w jednym miejscu znać było nawet ślady dziobka), z muszelką i kamykiem.
Szczurek się nie uspokoił: co to dla niego za droga — parę mil tylko? Kręci się — piszczy i szuka orzecha. Ano: wysyła go Maciuś. A że mu smutno samemu, więc rusza w drogę — w górę rzeki.
Aż doszedł do jeziora i spotkał dzikich mieszkańców wyspy. Bo na środku jeziora była wysepka, a trzech dzikich czerpało wodę łupiną kokosowego orzecha.
Nie przestraszył się Maciuś, przeciwnie, ucieszył. Powiewa białą chusteczką na zgodę, a oni patrzą się i dziwią.
Dopiero trzeciego dnia wsiadł jeden na kłodę drzewa i bardzo niezgrabnie pchając kijem — przypłynął.
To dziwne, jak dzicy mogą być niezgrabni.
Prawie na czworakach chodzili. Przywiózł ich poseł: guzik blaszany, wypaloną zapałkę, kawałek, może pół łokcia71, nitki czarnej i korek od butelki. I Maciuś zrozumiał, że przysyłają okup, żeby ich tylko nie ruszał.
Więc poznał Maciuś najdzikszych ludzi, ale nie ludożerców. I zamieszkał z nimi na wyspie na jeziorze. Dzicy lubią Maciusia — dbają o niego. Nic robić nie pozwalają, sami pracują. Maciuś leży całymi dniami i myśli o rozmaitych rzeczach.
Uciekł na wyspę od ludzi, ale się nie udało. I dopiero na tej wyspie morskiej znalazł wyspę jeziora — i tu już ma spokój. Tak jakby się ukrył w samym sercu fortecy. Może zbudować wieżę samotną i zostać. Na zawsze zostać? Może tu jeszcze raz założyć cmentarz, który tam się nie udał?
Teraz dopiero rozmyśla Maciuś dokładnie o Amarym, Stefanie, Filipie. Chce coś dopisać do pamiętnika, ale ma jeden zeszyt czysty i tylko pół ołówka. Więc nie może byle co pisać. Musi oszczędzać papier, nie tak jak w szkole, gdzie dziecko namaże głupstwo na całej stronicy albo wydrze kartkę na kulę lub strzałę.
Czy Amary był dobry, czy zły? Czy Filip może się poprawić? Dlaczego ci ludzie, wśród których żyje, także są dzicy, a nie są ludożercami? Nawet łuków i strzał nie mają.
Zapisał Maciuś w pamiętniku:
Są ludzie spokojni i niespokojni.
Dormesko był spokojny, mama Maciusia spokojna, ten chłopczyk, którego widział podczas wojny w chacie, spokojny. Dzicy, z którymi mieszka teraz, spokojni. I mistrz ceremonii, i kanarek, i Kampanella.
A niespokojny był Felek, niespokojny Amary i Ala, i Filip, i nawet młody król. Tak, i Maciuś jest niespokojny. I Klu-Klu. I ludożercy. Ale nie wszyscy. Ludzie niespokojni prowadzą wojny, spokojni muszą się ich słuchać. Dlatego smutny król, chociaż spokojny, musiał wojować.
I szczurek pocztowy jest niespokojny, ale inaczej niż lew. Szczurek chce przynosić pożytek. I Maciuś też.
I zanotował Maciuś w pamiętniku:
Człowiek niespokojny może być dobry albo zły. Jeżeli będzie na świecie dużo niespokojnych i dobrych, będzie dobrze. Jeżeli będzie więcej niespokojnych i złych, będzie źle.
Ale nie wie Maciuś, co by było, gdyby wszyscy byli spokojni, gdyby wcale nie było niespokojnych ludzi. Trzyma Maciuś zeszyt na kolanach, poślinił ołówek, nie wie, co napisać. A dzikusy siedzą w kucki naokoło, otworzyli szeroko usta, tak patrzą na Maciusia, jakby rozumieli, że robi coś bardzo ważnego. Oczami boją się mrugać, żeby nie przeszkadzać. I Maciuś taki im wdzięczny, i tak ich strasznie żal.
Bum-Drum nie wiedział, jak się zakończyły narady na Fufajce. Doszła go wieść, że Maciusia wysłano okrętem na wyspę bezludną, ale ani przypuszczał, że Maciuś dobrowolnie wyjechał. Więc strasznie się rozgniewał na białych królów za zdradę. Żeby tak się zemścić za jedną królowę72 — to świństwo. Udawali, że się nie gniewają — przecież tłumaczono, że zaszła pomyłka — a cichaczem sprowadzili okręty. No dobrze — ukarali, surowo ukarali czarnych; ale Maciuś nic nie był winien. Życie im uratował, a oni co zrobili?
Wypowiedział Bum-Drum wojnę wszystkim białym królom. Pogodzili się Murzyni z północy i południa, zachodu i wschodu.
Ogłosili świętą wojnę, w której Maciuś był jakby bogiem.
Murzyni nie mają książek ani gazet, więc tylko jeden opowiada drugiemu, każdy coś dodał od siebie — i wyszło zupełnie co innego. Więc niby biali są silni, bo ukradli z nieba pioruny. I piorunami bili czarnych, więc czarni nie mogli nic robić, musieli się słuchać. Ale Bóg zesłał Maciusia, żeby też czarnym dał pioruny. A biali królowie uwięzili Maciusia. Boją się go zabić, a nawet nie mogą, bo pioruny są Maciusiowi więcej posłuszne. I Maciuś obiecał, że jeśli go czarni zwolnią z więzienia, w nagrodę staną się także biali i będzie już dobrze. A Murzynom znudziło się, że ciągle są tylko czarni.
Wojna będzie wielka, a może i nie tak bardzo. Bo, jak znowu inna głosiła legenda, raz już czarni zwyciężyli białych królów. Biali królowie leżeli związani na kupki po pięciu. Ale ludożercy z kraju Tcha-Gro zjedli białą królową i złamali obietnicę, że jeść ludzi nie będą. Maciuś się rozgniewał i pomógł białym zwrócić pioruny przeciw Murzynom. I za karę musi się odbyć ta święta wojna. Więc kiedy już raz zwyciężyli białych, teraz może być łatwo.
Więc biegną gońce73 z kraju do kraju, przez lasy, rzeki, pustynie i góry.
— Wszyscy czarni do broni!
Tylko kobiety zostają w domu, żeby pracować dla starców i dzieci. A mężczyźni w drogę.
Rozumie się, że biali królowie prędzej się dowiedzieli niż nawet wszyscy czarni. Z początku się zlękli, ale pomyśleli, że może i lepiej. Od razu skończą przynajmniej i raz na zawsze dadzą dzikusom nauczkę. Umówili się, ile kto ma dać wojska i okrętów. Ważniejsi królowie dali po piętnaście tysięcy, a tacy sobie po pięć i po dziesięć.
Okrętami przeprawili się do Afryki, okopali nad brzegiem morza i czekają. Wojsko wybrali najsroższe i nie bardzo porządne, pijaków, złodziei i nieposłusznych. Bo myśleli, że jeżeli nawet przegrają — i tak nie będzie szkoda, bo się pozbędą łobuzów, z którymi trudno poradzić. A czarni nie mają okrętów, więc i tak nie zaszkodzą Europie. Niech tylko spróbują łódkami puszczać się na morze.
I była bitwa. Nawet nie bitwa, a rzeź. Podobno tę bitwę już dawno przepowiadali uczeni. Nazywali ją „bitwą ras”. To znaczy, że nie biały naród bije się z białym, a cała rasa białych bić się będzie z czarnymi. Ale żaden z uczonych nie przewidywał, że bitwa będzie tak straszna.
Bo murzyńscy kapłani głosili, że kto w świętej bitwie będzie zabity, ten wcale nie umrze, tylko się przewróci, a na drugi dzień obudzi się biały, że słyszeli tak z ust samego Maciusia.
Więc można sobie wyobrazić, co się działo. Każdy chciał być jak najprędzej zabity, żeby zaraz zrobić się białym, pędzić do żony i powiedzieć:
— Patrz! Widzisz, jakiego masz ładnego męża?
Żony i dzieci się przestraszą i nie zechcą wierzyć, a oni zaczną się śmiać i powiedzą:
— Oj, kobiety, jakie wy głupie. I wy też będziecie zaraz białe.
A tu Maciuś robi cud. I mężowie mówią:
— Widzicie, to jest pachnące mydło od króla Maciusia. Idźcie się, brudasy, wykąpać!
I umyły się — i basta! — skończyło się. Wszyscy są biali.
— No widzicie.
Widzą, więc nie mogą nie uwierzyć...
Teraz już rozumiecie, co się działo. Rannych wcale nie ma, bo każdy chce być od razu zabity. W prawdziwym wojsku pod surową karą nie wolno narażać się na niebezpieczeństwo; jak trzeba, to trzeba, ale żołnierz powinien unikać kul, kłaść się na ziemi, kopać sobie rowy. A ci nie: właśnie tam się pchają, gdzie najwięcej kul leci. A dopiero białe wojsko widzi, że się nie bronią, więc idzie do ataku. Samych czarnych królów zginęło chyba z pięćdziesiąt74, a wśród nich i Bum-Drum.
Ale nie koniec na tym. Za mężami poszły żony. I była druga bitwa. W historii nazywa się ona „bitwą czarnych kobiet”.
Aż się biali królowie sami przestraszyli, że za dużo zabiją. Bo czarni potrzebni są białym. Dzięki czarnym jest kakao, figi, daktyle, kule bilardowe z kości słoniowej, kalosze i strusie pióra, a jeszcze lekarstwa, olej rycynowy; a jeszcze cynamon, wanilia, papugi, ładne muszle, szylkret75 na grzebienie — no i szkoda przecież ludzi, bo chociaż czarni, a ludzie — i pożyteczni. Wprawdzie niesmaczny olej rycynowy, ale przyjemnie grać w bilard, kapelusz z strusim piórem ładnie wygląda, a placki z wanilią są lepsze. Więc biali królowie postanowili nauczyć dzikusów, że są niby lepsi i kobiet zabijać nie chcą.
— Wyście mogli zjeść Kampanellę, bo jesteście dzicy, a my szlachetni i damom nic złego nie robimy.
Wzięli i przebaczyli.
I teraz stała się rzecz najsmutniejsza. Oto Klu-Klu wyprowadziła dzieci do walki. Powiadam, że to najsmutniejsze. Bo dzieci nic nie mogły poradzić i nawet nie doszły do morza. Więcej niż połowa zginęła w drodze.
Biedny, biedny, biedny Maciuś! To, co zobaczył, było tak straszne! W obozie dzieci
Uwagi (0)