Trzej muszkieterowie - Aleksander Dumas (ojciec) (literatura naukowa online txt) 📖
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
Powieść z gatunku płaszcza i szpady, w której nie brak intryg, niespodziewanych zabójstw, pojedynków na śmierć i życie oraz romansów. D'Artagnan, Atos, Portos i Aramis to czterej przyjaciele, muszkieterowie gwardii francuskiej za czasów panowania króla Ludwika XIII i kardynała Richelieu.
Dzieło odniosło światowy sukces — zostało przetłumaczone na wiele języków i wielokrotnie zekranizowane. Książka powinna spodobać się nie tylko wielbicielom klasycznej literatury francuskiej.
- Autor: Aleksander Dumas (ojciec)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Trzej muszkieterowie - Aleksander Dumas (ojciec) (literatura naukowa online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)
— Nic jeszcze nie było pewnego; zresztą królowa powiedziała: — moje panie, poczekajcie na mnie — nie śmiała więc sprzeciwić się rozkazowi królowej.
— Jak długo nie było królowej w jej pokoju?
— Trzy kwadranse.
— Czy żadna z dam nie poszła razem z nią?
— Donna Estefana tylko.
— A potem królowa wróciła?
— Tak, aby zabrać szkatułkę z drzewa różanego z cyfrą swoją, i wyszła znowu.
— A jak wróciła wreszcie, czy przyniosła szkatułkę?
— Nie.
— Czy pani de Launay wiedziała, co zawiera szkatułka?
— Tak, zapinki djamentowe, które król ofiarował królowej.
— Zatem bez szkatułki wróciła?
— Tak.
— Zdaniem pani de Launay, oddała ją Buckinghamowi?
— Jest tego pewną.
— Dlaczego?
— Gdyż pani de Launay, jako dama usługująca królowej przy toalecie, szukała brylantów wszędzie w ciągu dnia, udając zaniepokojenie wielkie, a nie znalazłszy, zapytała królowej, co się z niemi stać mogło.
— A cóż na to królowa?...
— Zaczerwieniła się okropnie i odpowiedziała, iż uszkodziwszy wczoraj jedną z zapinek, posłała ją swemu jubilerowi do naprawy.
— Trzeba udać się do niego i przekonać, czy to prawda, czy nie.
— Byłem już tam.
— I cóż jubiler?...
— Nie słyszał o niczem.
— Dobrze! słuchaj, Rocheforcie, nie wszystko jest stracone, a może... dobrze się nawet stało!...
— O! nie wątpię, że genjusz waszej eminencji...
— ...naprawi głupstwa swego agenta, wszak tak?
— To właśnie miałem powiedzieć, gdyby wasza eminencja była mi dozwoliła dokończyć zdania.
— A teraz, czy wiesz gdzie się ukrywali księżna de Chevreuse i książę de Buckingham?
— Nie, monsiniorze, ludzie moi nie mogli mi nic pewnego powiedzieć.
— A ja, wiem.
— Wy, monsiniorze?
— Tak, a przynajmniej przypuszczam. Obrali sobie siedzibę, jedną przy ulicy Vaugirard Nr. 25, drugą przy ulicy la Harpe Nr. 75.
— Czy wasza eminencja życzy sobie, ażebym ich kazał aresztować?
— Za późno, już ich tam nie znajdą.
— Bądź co bądź, przekonać się można.
— Weź z sobą dziesięciu z przybocznych moich i przetrząśnijcie obydwa domy.
— Idę, monsiniorze.
Rochefort wybiegł z pokoju.
Kardynał, pozostawszy sam, wpadł w chwilową zadumę, następnie zadzwonił po raz trzeci.
Oficer wszedł.
— Wpuść tu więźnia — odezwał się kardynał.
Bonacieux znowu został wprowadzony, oficer zaś na znak kardynała wyszedł.
— Oszukałeś mnie!... — surowo rzekł kardynał.
— Ja?... — wykrzyknął Bonacieux — ja miałbym oszukać waszą eminencję?...
— Żona twoja, idąc na ulicę Vaugirard i de la Harpe, wcale nie do kupców płótna wstępowała.
— Boże sprawiedliwy! a gdzież chodzićby mogła?...
— Do księżnej de Chevreuse i księcia de Buckingham.
— Tak — rzekł Bonacieux, przypomniawszy sobie wszystko — tak, wasza eminencja ma słuszność. Nieraz ja jej mówiłem, że to dziwnie, aby kupcy płótna w takich domach mieszkali, gdzie żadnych nie ma szyldów, a ona wtedy się śmiała. O!... monsiniorze — wołał Bonacieux, rzucając się do nóg eminencji. — O! prawdziwie wielkim kardynałem jesteś, człowiekiem genjuszu, którego świat cały uwielbia!...
Jakkolwiek drobnym był triumf, odniesiony nad istotą tak pospolitą, jak Bonacieux, ucieszył on jednak kardynała na chwilę. Naraz nowa myśl widocznie zaświeciła w jego umyśle, uśmiech przebiegł mu po ustach, i, podając rękę kramarzowi, wyrzekł:
— Powstań, przyjacielu, dobry z ciebie człowiek.
— Kardynał dotknął mojej ręki! ja dotknąłem ręki wielkiego człowieka! — zawołał Bonacieux — przyjacielem swoim mnie nazwał!
— Tak, przyjacielem, tak! — rzekł kardynał tonem ojcowskim, jaki niekiedy potrafił przybierać, wprowadzając tem jednak w błąd tylko tych, którzy go nie znali, — a ponieważ posądzono cię niesłusznie, słuchaj, należy ci się wynagrodzenie. Patrz, weź tę sakiewkę ze stoma pistolami, i nie gniewaj się na mnie.
— Ja mam się gniewać na pana, monsiniorze! — rzekł Bonacieux, wahając się, czy ma przyjąć sakiewkę, obawiał się bowiem, aby ten dar proponowany nie był tylko żartem. — Wolno ci było, eminencjo, kazać mnie uwięzić, wolno ci teraz brać mię na tortury, powiesić, jesteś panem życia i śmierci, a mnie nie godzi się słówka nawet wypuścić z ust. I ja mam się na pana gniewać? żartujesz chyba, eminencjo?...
— O! drogi mój panie Bonacieux, widzę żeś szlachetny i dziękuję ci za to. Weźmiesz więc sakiewkę i odejdziesz, nie mając do mnie urazy?
— Odchodzę, zachwycony waszą ekscelencją.
— Żegnam cię więc, a raczej mówię do widzenia, bo mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze!...
I pożegnał go ręką, na co Bonacieux odpowiedział niskim ukłonem aż do ziemi; wyszedł, cofając się, a gdy już był w przedpokoju, kardynał usłyszał, jak uniesiony zapałem, wrzeszczał na cale gardło: Niech żyje monsinior! niech żyje jego eminencja! niech żyje wielki kardynał!
Z uśmiechem przysłuchiwał się kardynał tym hałaśliwym objawom uczuć zapalającego się imcipana Bonacieux.
Gdy wreszcie krzyki te rozpłynęły się w oddali, rzekł sam do siebie:
— Znowu jeden, który da się zabić za mnie.
I z największą uwagą przyglądał się już mapie Roszelli, znacząc ołówkiem linję, gdzie miała być przeprowadzona sławna tama, która w osiemnaście miesięcy potem zamykała port oblężonego miasta.
Gdy tak pogrążył się w rozmyślaniach strategicznych, drzwi się uchyliły i stanął w nich Rochefort.
— I cóż? — zapytał kardynał gwałtownie, zrywając się szybko od stołu, co świadczyło, jak go ta sprawa obchodzi.
— Tak — odrzekł tenże — kobieta młoda, około dwudziestu sześciu lat mająca, i mężczyzna trzydziestopięcioletni przebywali rzeczywiście, ona cztery, on pięć dni, w domach, wskazanych przez Waszą eminencję; ale kobieta wyjechała tej nocy, a mężczyzna dziś z rana.
— To oni! — zawołał kardynał, patrząc na zegar — a teraz — mówił — za późno już puszczać się za nimi w pogoń. Księżna jest w Tours, a książę w Boulogne. Dogonić ich należy w Londynie.
— Jakie są rozkazy waszej eminencji?
— Ani słówka o tem, co zaszło. Królowa niech będzie zupełnie spokojna, niech nie przypuszcza, iż znamy jej tajemnicę, niech myśli, że szukamy dopiero jakiegoś spisku. Przyślij mi tu wielkiego kanclerza Seguier.
— A co wasza eminencja zrobiła z tym człowiekiem?
— Z jakim? — zapytał kardynał.
— Z tym Bonacieux.
— Zrobiłem, co się dało. Szpiega własnej jego żony.
Hrabia de Rochefort skłonił się, jakby uznając widocznie wyższość swego mistrza, i wyszedł.
Kardynał, znalazłszy się sam, usiadł przy biurku, napisał list i, zapieczętowawszy osobistą pieczęcią, zadzwonił.
Oficer znowu się stawił.
— Posłać mi po Vitraya — rzekł — i powiedzieć mu, aby przygotował się do podróży.
W chwilę potem człowiek, którego sobie życzył, stal przed nim w butach podróżnych z ostrogami.
— Vitray — rzekł — puścisz się pędem do Londynu. Ani chwili nie zatrzymasz się w drodze. List ten oddasz milady. Oto kwit na dwieście pistolów, udaj się do mojego skarbnika i każ sobie wypłacić. Dostaniesz drugie tyle, jeżeli za sześć dni będziesz z powrotem i spełnisz dobrze zlecenie.
Bez słowa odpowiedzi wysłaniec skłonił się, zabrał list i kwit i wyszedł.
Oto, co list ten zawierał:
„Milady!
Bądź na pierwszym balu, na którym znajdować się będzie książę de Buckingham. Będzie on miał dwanaście zapinek przy ubraniu swojem, zbliż się do niego i dwie mu z nich obetnij.
Skoro je będziesz miała, zawiadom mnie niezwłocznie”.
Nazajutrz po wypadkach, wyżej opowiedzianych, gdy Athos nie pokazywał się, d’Artagnan i Porthos zawiadomili o jego zniknięciu pana de Tréville. Aramis zaś, zażądawszy pięciodniowego urlopu, wyjechał do Rouen, gdzie, jak mówiono, miał do załatwienia interesy familijne.
Pan de Tréville był ojcem dla swoich podwładnych.
Najpodrzędniejszy z nich, skoro tylko nosił mundur oddziału, pewien był jego pomocy i poparcia, jak u rodzonego brata.
Tréville, dowiedziawszy się o wypadku z Athosem, udał się natychmiast do urzędnika, mającego kontrolę nad sprawami kryminalnemi. Sprowadzono oficera, dowodzącego wartą w więzieniu Krzyża Czarnego, i z jego objaśnień dowiedziano się, że Athos osadzony był czasowo w Forcie Biskupim.
Athos przeszedł wszystkie takie same przykrości, jakie znieść musiał Bonacieux.
Obecni byliśmy przy konfrontacji dwóch więźniów.
Athos, który milczał dotąd z obawy, aby d’Artagnanowi nie zbrakło potrzebnego czasu, oświadczył teraz stanowczo, iż nazywa się Athos, a nie d’Artagnan.
Dodał, iż nie zna ani pani, ani pana Bonacieux; że nie mówił z nimi nigdy; że przyszedł odwiedzić d’Artagnana około dziewiątej wieczorem, a przedtem był u pana de Tréville, u którego obiadował; dodał i to również, iż dwudziestu świadków może stwierdzić ten fakt i wymienił kilkanaście osób, wysoko postawionych, a pomiędzy innymi księcia de la Trémouille.
Drugi zastępca sędziego, również jak i pierwszy, uczul się oszołomiony tem jasnem i stanowczem zeznaniem muszkietera, któremu rad byłby pokazać swą wyższość, jako urzędnik cywilny człowiekowi, noszącemu szpadę; lecz nazwisko pana de Tréville i księcia de la Trémouille, zwróciło jego uwagę.
Odesłano Athosa do kardynała, lecz na nieszczęście był on wtedy w Luwrze u króla.
Była to właśnie pora, w której pan de Tréville, wyszedłszy od urzędnika, rozpatrującego sprawy kryminalne i od naczelnika Fortu Biskupiego, nie znalazł Athosa i przybył do Jego Królewskiej Mości. Jako dowódca muszkieterów, pan de Tréville miał wstęp do króla o każdej godzinie.
Wiadomo, jakie były uprzedzenia króla względem królowej, uprzedzenia, zręcznie podsycane przez kardynała, który pod względem intryg nieskończenie więcej nie dowierzał kobietom, aniżeli mężczyznom.
Jedną z najgłówniejszych przyczyn tego uprzedzenia, była przyjaźń Anny Austrjackiej dla pani de Chevreuse.
Dwie te kobiety więcej mu sprawiały niepokoju, niż wojna z Hiszpanją, zatargi z Anglją i finansowe kłopoty.
W jego przekonaniu, pani de Chevreuse, przewyższała królową nie tylko w intrygach politycznych, ale, co go znacznie więcej dręczyło, i w intrygach miłosnych.
Kiedy więc kardynał powiedział królowi, że pani de Chevreuse, która za karę zesłana była do Tours, przyjechała do Paryża, przebywała tu pięć dni, zmyliła tropy policji, król wpadł w gniew gwałtowny.
Kapryśny i niestały, chciał, aby go nazywano: Ludwikiem Sprawiedliwym i Ludwikiem Skromnym.
Potomność z trudnością zrozumie ten charakter, który historja wyjaśnia faktami, a nigdy rozumowaniem.
Gdy zaś kardynał dodał, że pani de Chevreuse nie tylko przyjechała do Paryża, ale królowa zawiązała z nią jeszcze na nowo tajemniczą korespondencję, gdy zapewnił, że miał już w rękach nitkę tej zawiłej intrygi, a byłby nawet całą rzecz pochwycił na gorącym uczynku, lecz pewien muszkieter, wysłaniec królowej, poważył się z bronią w ręku napaść na czcigodnych sadowników, badających bezstronnie tę sprawę, Ludwik XIII-ty, nie będąc w stanie zapanować nad sobą, podążył ku apartamentom królowej, z bladą twarzą, z niemą pogardą i oburzeniem, które, gdy wybuchnęło, doprowadzało do najchłodniejszego okrucieństwa.
A jednak w tern, co mówił kardynał, nie było jeszcze ani wzmianki o Buckinghamie.
Wtedy właśnie wszedł pan de Tréville, zimny, grzeczny i ubrany bez zarzutu.
Obecność kardynała i widok zmienionego oblicza króla ostrzegły go, co zaszło pomiędzy nimi, i poczuł się silnym, jak Samson wobec Filistynów.
Ludwik XIII brał już za klamkę u drzwi.
Na szmer, sprawiony przez wchodzącego pana de Tréville, obejrzał się.
— O! w porę pan przychodzisz — odezwał się król, który, wpadłszy już w pasję, powściągnąć jej nie był w stanie — pięknych rzeczy dowiaduję się o pańskich muszkieterach.
— A ja — rzekł z zimną krwią de Tréville — piękne rzeczy mam donieść Waszej Królewskiej Mości o jego cywilnych urzędnikach.
— Co takiego? — zapytał wyniośle król.
— Mam zaszczyt oznajmić Waszej Królewskiej Mości — mówił dalej Tréville tym samym tonem — iż pewni prokuratorzy, komisarze i niżsi urzędnicy policji, ludzie wielce szanowni, lecz, jak widać, mocno zaciekli przeciw mundurowi wojskowemu, pozwolili sobie aresztować w domu i wrzucić do więzienia jednego z moich, a raczej z twoich muszkieterów, Najjaśniejszy Panie, człowieka bez zarzutu, nieledwie znakomitego, którego Wasza Królewska Mość zna z dobrej strony, bo jest nim pan Athos.
— Athos — machinalnie powtórzył król — tak, w istocie znam to nazwisko.
— Racz przypomnieć sobie, Najjaśniejszy Panie mówił dalej Tréville — iż pan Athos jest tym muszkieterem, który w owym smutnej pamięci pojedynku zranił tak niebezpiecznie pana de Cahusac. Ale, monsiniorze — ciągnął dalej Tréville, zwracając się do kardynała — spodziewam się, iż pan de Cahusac przyszedł już zupełnie do zdrowia?
— Dziękuję!... — odparł kardynał, przygryzając ze złości wargi.
— Otóż pan Athos poszedł odwiedzić jednego ze swoich przyjaciół, którego nie zastał, młodego bearneńczyka, kadeta z gwardji Jego Królewskiej Mości, z oddziału Desessarts, zaledwie jednak zdążył usiąść i wziąć książkę do ręki, aby skrócić oczekiwanie na przyjaciela, gdy chmara pachołków i żołnierzy otoczyła dom, i kilkoro drzwi wyłamała...
Kardynał uczynił królowi znak porozumienia, jakby chciał wypowiedzieć: „To właśnie ta sprawa, o której mówiłem”.
— Znane nam jest to wszystko — odpowiedział król a stało się to dla naszego dobra.
— Więc — rzekł Tréville — dla dobra Waszej Królewskiej Mości także pochwycono jednego z niewinnych muszkieterów moich, osadzono w więzieniu, jak złoczyńcę, i wśród urągających tłumów prowadzono tego zacnego rycerza, który po dziesięćkroć przelewał krew swoją w usługach Waszej Królewskiej Mości i gotów powtórzyć to zawsze.
— Ba! — odezwał się król z pewnem wahaniem — to się tak rzeczy miały?
— Pan de Tréville przemilczał — podchwycił z najwyższą flegmą kardynał — iż ten niewinny muszkieter, ten zacny rycerz, na godzinę przedtem, z bronią w ręku, napadł na czterech urzędników sądowych, wydelegowanych przeze mnie dla wyświetlenia sprawy jak najdrażliwszej.
— Wzywam Waszą Eminencję, aby tego dowiódł — wykrzyknął Tréville z prawdziwie gaskońską otwartością i z czysto żołnierską szorstkością — na godzinę bowiem przedtem pan Athos, który, jak zwierzyć się muszę Waszej Królewskiej Mości, jest człowiekiem wielce znakomitego rodu, zaszczycał nas, po skończonym obiedzie, rozmową w moim salonie, z księciem de la Trémouille, z hrabią de Chalus, którzy również z nim byli.
Król popatrzył na kardynała.
— Protokół zaświadcza — odezwał się kardynał, w odpowiedzi na nieme pytanie króla — że ludzie pobici zeznali to, co miałem zaszczyt przedstawić Waszej Królewskiej Mości.
— Protokół urzędników cywilnych nie wart słowa honoru żołnierskiego — z dumą odparł Tréville.
— No, no, Tréville, cicho bądź — rzekł król.
— Jeżeli jego eminencja, ma jakieś podejrzenia względem którego z moich muszkieterów — odezwał się Tréville — sprawiedliwość pana kardynała dość jest znana, abym sam zażądał śledztwa.
— W domu, gdzie śledztwo sądowe było zarządzone — kończył obojętnie kardynał — mieszka, zdaje mi się, pewien bearneńczyk, przyjaciel muszkieterów.
—
Uwagi (0)