Darmowe ebooki » Powieść » Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett



1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 34
Idź do strony:
jej miała wyraz tak uroczysty, że chłopiec wyszeptał tylko:

— O tak, sir, możesz!

— A więc Dick przyjdzie tu do ciebie jutro rano i swoje zwierzątka przyprowadzi z sobą.

— O mój Boże! — zawołał Colin uszczęśliwiony.

— Ale nie koniec na tym — ciągnęła dalej Mary, blada z uroczystego wzruszenia. — Powiem ci coś ważniejszego. Są drzwi do ogrodu. Znalazłam je. Były ukryte w murze pod bluszczem.

Gdyby Colin był silnym, zdrowym chłopcem, byłby zawołał na cały głos: „hurra! hurra!” — lecz był słaby i nerwowy; źrenice jego poczęły się rozszerzać — tchu schwycić nie mógł.

— Och, Mary! — zawołał, prawie szlochając. — Czy będę go mógł zobaczyć? Czy będę mógł wejść? Czy będę żył, by móc doń wejść? — a mówiąc to, czepiał się rękami jej sukienki i przyciągał ją ku sobie.

— No, naturalnie, że go zobaczysz! — pogardliwie rzuciła Mary. — Będziesz żył, będziesz! No, nie bądź niemądry!

A była przy tym taka naturalna i nienerwowa, i dziecinna, że przywołała go do równowagi na tyle, że począł się śmiać, zaś w kilka minut potem siedziała już w swym krześle i opowiadała mu już nie o tym, jak sobie wyobraża, że ogród tajemniczy wygląda, lecz o tym, jaki jest w rzeczywistości; Colin zaś zapomniał o bólach i znużeniu i słuchał jak oczarowany.

— To zupełnie tak samo go sobie wystawiałaś — powiedział po chwili. — Wtedy już miałem uczucie, jakbyś w nim była. Pamiętasz? Powiedziałem ci to, gdyś mi pierwszy raz opowiadała.

Mary zawahała się chwilkę, po czym śmiało wyznała prawdę.

— Widziałam go... byłam w nim — mówiła. — Znalazłam klucz i od kilku tygodni doń chodzę. Ale nie mogłam ci powiedzieć... nie mogłam, bo nie wiedziałam, czy ci zaufać mogę na pewno!

Rozdział XIX. „Nadeszła chwila”

Po doktora Cravena posłano naturalnie zaraz rano po napadzie nocnym Colina. Wzywano go zawsze zaraz, ilekroć taki napad miał miejsce; za każdym zaś razem, gdy przyjeżdżał, znajdował bladego, wymizerowanego chłopca, leżącego na łóżku, wstrząsanego przez łkania, nadąsanego i tak zdenerwowanego, że za lada słowem gotów był wybuchnąć nowymi łzami. W rzeczy samej doktor Craven nie znosił trudności wiążących się z tymi wizytami. Dlatego przybył tym razem do Misselthwaite dopiero po południu.

— Jakże się ma? — spytał pani Medlock podrażniony. — Pękną mu kiedy naczynia krwionośne w takim napadzie. Cała choroba tego chłopaka to histeria i brak panowania nad sobą.

— Więc panu doktorowi powiem — odparła pani Medlock — że pan doktor oczom swoim nie będzie chciał wierzyć. Otóż ta nieprzyjemna, niepozorna dziewczynka, równie dziwaczna i nieznośna jak on sam, po prostu czary na niego rzuciła. Jak ona to zrobiła, to trudno zrozumieć. Bóg widzi, że nie ma nawet na co spojrzeć, nie słychać jej, by się odezwała, a jednak zrobiła to, czego by nikt z nas zrobić nie śmiał. Dziś w nocy wpadła na niego zupełnie jak dziki kot i nogami na niego tupała, i kazała mu natychmiast przestać krzyczeć, a tak go jakoś przeraziła, że i ucichł, a dzisiaj po południu... ale niech pan doktor wejdzie i sam zobaczy. Zupełnie nie do wiary.

To, co doktor Craven ujrzał, gdy przestąpił próg pokoju swego pacjenta, zdziwiło go istotnie bardzo. Gdy pani Medlock otworzyła drzwi, usłyszał śmiechy i chichotki. Colin siedział na sofie, ładnie ubrany, a siedział zupełnie wyprostowany i oglądał obrazki w jednej z książek przyrodniczych, rozmawiając z ową niepozorną, niemiłą dziewczynką, którą w tej chwili trudno było nazwać niemiłą, tak jej twarzyczka promieniała radością.

— Widzisz te długie, wijące się, niebieskie? Tych jest dużo — mówił Colin. — To są Delphinium.

— Dick mówi, że ostróżki, wyhodowane sztucznie — wołała Mary. — Już ich jest pełniusieńko.

Naraz ujrzeli doktora Cravena i zamilkli. Mary siedziała cicho, Colin był zły.

— Martwię się, słysząc, żeś był chory dziś w nocy, moje dziecko — odezwał się doktor Craven trochę zdenerwowany. Był on w ogóle dość nerwowy.

— Czuję się teraz lepiej, wiele lepiej — odparł Colin wyniośle, jak młody radża. — Jutro lub za dwa dni, jeśli będzie ładnie, wyjadę w moim fotelu do ogrodu. Potrzeba mi świeżego powietrza.

Doktor Craven usiadł przy nim, badał puls i przyglądał mu się uważnie.

— Dobrze, ale musi być bardzo ładnie i ciepło — powiedział — i musisz bardzo uważać na siebie, by się nie przemęczyć.

— Świeże powietrze mnie nie zmęczy — rzekł młody radża.

Ponieważ zdarzało się niejednokrotnie, że tenże sam młody panicz wrzeszczał wniebogłosy z wściekłości i upierał się, że na powietrzu zaziębi się i umrze — przeto nic dziwnego, że doktor się nieco zdumiał.

— Myślałem, że nie lubisz świeżego powietrza — powiedział.

— Nie lubię, jak jestem sam — odparł radża — ale moja kuzynka wyjdzie razem ze mną.

— No i oczywiście pielęgniarka? — poddał doktor Craven.

— Nie, pielęgniarka w domu zostanie — rzekł tak wyniośle, że Mary mimo woli przypomniało się, jak wyglądał młody książę hinduski ze swoją szatą naszywaną drogimi kamieniami i z ogromnymi rubinami na ciemnych rękach, którymi znak dawał, ilekroć rozkazywał służbie zbliżyć się do siebie z pokłonami i rozkazy im wydawał.

— Moja kuzynka wie, jak się ze mną obchodzić. Zawsze mi jest lepiej, ilekroć ona jest ze mną. Ostatniej nocy pomogła mi bardzo. A jeden silny chłopiec będzie pchał mój fotel na kółkach.

Doktor Craven przeląkł się nie na żarty. Kto wie? Jeśli temu anemicznemu, histerycznemu chłopcu uda się wyzdrowieć, natenczas on sam straci na zawsze nadzieję odziedziczenia Misselthwaite; lecz doktor, jakkolwiek słabego charakteru, nie był jednak człowiekiem bez sumienia i nie chciałby, aby Colin znaleźć się mógł w istotnym niebezpieczeństwie.

— Dobrze; lecz ten chłopiec musi być silny i staranny — powiedział. — No i koniecznie muszę się dowiedzieć pewnych o nim danych. Kto on? Jak się nazywa?

— To Dick — przemówiła nagle Mary. Zdawało jej się, że ktokolwiek zna wrzosowisko, ten oczywiście nie może nie znać Dicka. I nie myliła się. Dostrzegła zaraz, że twarz doktora Cravena rozpogodziła się uśmiechem.

— Ach! Więc to Dick! — powiedział. — Jeśli to Dick, to już mogę być o ciebie spokojny. Silny on i sprężysty jak te małe koniki stepowe.

— A przy tym jest rzetelny — odezwała się Mary gwarą. — To najuczciwszy, najrzetelniejszy chłopiec w Yorkshire. — Mówiła przy tym gwarą Dicka i zapomniała się.

— Czy to od Dicka nauczyłaś się tak mówić? — spytał doktor Craven, śmiejąc się szczerze.

— Uczę się tego tak samo, jak bym się uczyła po francusku — chłodno odparła Mary. — To to samo, co gwara tubylcza w Indiach. Ludzie zdolni starają się jej nauczyć. Mnie się tutejsza gwara podoba i Colinowi również.

— No, dobrze, dobrze — rzekł doktor. — Jeśli was to bawi, to sobie mówcie, szkody wam to nie zrobi. Colinie, czy w nocy zażywałeś brom?

— Nie — odpowiedział Colin. — Najpierw nie chciałem zażyć, a potem Mary mnie uspokoiła i uśpiła, opowiadając mi przyciszonym głosem o tym, jakie wiosna w ogrodzie cuda czyni.

— To pochlebne dla Mary — rzekł doktor Craven, coraz więcej zdumiony, spoglądając na nią z ukosa, zaś panna Mary cichutko siedziała na krześle, zapatrzona obojętnie w dywan. — To widoczne, że ci dużo lepiej, lecz nie wolno ci zapominać...

— Właśnie, że chcę zapomnieć — przerwał znów młody radża. — Kiedy sam tu leżę i rozpamiętuję, to zaczyna mnie wszystko boleć i myślę o rzeczach takich, od których muszę płakać i krzyczeć, bo tak ich nienawidzę. Gdyby był gdzie blisko jaki doktor, który by mi kazał zapominać, zamiast pamiętać, to chciałbym, by go do mnie sprowadzili. — I zrobił ruch ręką, która w tej chwili powinna była być pokryta rubinami. — Kuzynka moja pomaga mi dlatego, że przy niej zapominam.

Nigdy jeszcze wizyta doktora Cravena po napadzie nie była tak krótka; zwykle zmuszony bywał zostać i przedsiębrać wiele różnych zabiegów. Tego popołudnia nie przepisał żadnego nowego lekarstwa, żadnych nie dał zaleceń i oszczędzono mu scen nieprzyjemnych. Był bardzo zamyślony, gdy schodził ze schodów, a pani Medlock zauważyła, że był bardzo zakłopotany, gdy z nią w bibliotece rozmawiał.

— No, prawda, panie doktorze, że to nie do wiary? — rzekła nieśmiało.

— To pewna, że zaszedł zwrot w całej sprawie — odparł doktor. — A nie można zaprzeczyć, że teraz znacznie mu lepiej.

— Myślę, że Zuzanna Sowerby ma rację — mówiła pani Medlock. — Wczoraj zatrzymałam się u niej, jadąc do Thwaite, i pogawędziłyśmy trochę. A ona powiedziała tak: „No, dobrze, Saro Anno, być może, że ona nie jest dobra i może nieładna, ale zawsze to dziecko, a dziecko ciągnie do dziecka”. Zuzanna Sowerby i ja chodziłyśmy razem do szkoły.

— To najlepsza pielęgniarka, jaką znam — rzekł doktor Craven. — Jak tylko ona jest gdzie przy chorym, to z góry wiem, że mój pacjent wyzdrowieje.

Pani Medlock uśmiechnęła się błogo. Kochała Zuzannę Sowerby.

— Ona tak potrafi dobrze wytłumaczyć każdemu swoje myśli — trzepała dalej. — Dzisiaj całe rano rozmyślałam nad jedną rzeczą, którą mi wczoraj powiedziała. Mówi mi tak: „Razu pewnego, gdy strofowałam dzieci za to, że się pobiły, powiedziałam im tak: »Jakem była w szkole, to mnie na geografii uczyli, że ziemia ma kształt pomarańczy, a zanim skończyłam dziesięć lat, doszłam do przekonania, że cała pomarańcza do nikogo nie należy. Nikt nie ma na własność więcej nad ten kawałek, na którym żyje, a czasem to się dobrze53 zdaje, że nie ma miejsca dla wszystkich. I niech nikt z was nie waży mi się myśleć, że cała pomarańcza do niego należy, bo tak nie jest, a nie przekonacie się o tym inaczej, jak tylko wtenczas, kiedy was kto mocno potrąci«. Otóż dziecko od początku się uczy, że nie ma sensu chcieć sobie zagrabić całą pomarańczę ze skórką i ze wszystkim. Jakby tak kto chciał zrobić, to by i pestek nie dostał, a choćby je i dostał, to zbyt one gorzkie, by je można było zjeść”.

— To rozumna kobieta — rzekł doktor Craven, nakładając płaszcz.

— Tak, tak; umie ona wyrazić swoje myśli — kończyła pani Medlock, kontenta ogromnie. — Nieraz jej mówiłam, że gdyby była inna i nie mówiła taką rozwlekłą gwarą, to powiedziałabym, że jest bardzo inteligentna.

Następnej nocy Colin spał bez przebudzenia, a gdy rano oczy otworzył, leżał cicho i uśmiechał się, nie wiedząc nawet o tym — uśmiechał, bo było mu tak jakoś dziwnie dobrze. Przyjemnie mu było, że się obudził, przewracał się i przeciągał z poczuciem, że mu jest dobrze. Miał uczucie, że prysły jakieś cienkie, niewidzialne nici, które go dotąd trzymały na uwięzi. Nie wiedział o tym, że doktor Craven byłby powiedział, że nerwy jego uspokoiły się i wypoczęły. Zamiast leżeć, patrzeć na sufit i żałować, że się obudził, jak to dawniej bywało, miał Colin głowę pełną planów, jakie układał z Mary dnia poprzedniego, pełną obrazów ogrodu i Dicka, i jego zwierzątek. Tak miło było mieć o czym myśleć! Nie leżał tak więcej nad dziesięć minut, gdy posłyszał tupot nóżek na korytarzu i Mary stanęła pod drzwiami.W sekundę potem była w pokoju, podbiegła do łóżka, przynosząc z sobą prąd świeżego powietrza przesyconego wonią wiosennego poranka.

— Byłaś na dworze! Byłaś, prawda? Znów tak pachniesz listkami i świeżością — wołał Colin.

Mary biegła szybko, włosy miała rozplecione, rozwiane i cała jaśniała i promieniała radością, a twarzyczka jej była zaróżowiona.

— Tak cudnie na dworze! — mówiła, zdyszana szybkim biegiem. — Nigdy w życiu nie widziałeś chyba nic równie cudnego! Przyszła! Myślałam już wtenczas rano, że nadeszła, ale dopiero zbliżała się. Teraz jest już tutaj! Przyszła, przyszła Wiosenka! Dick tak mówi!

— Przyszła naprawdę? — zawołał Colin, a choć rzeczywiście o wiośnie nie miał wyobrażenia, przecież serce mu żywiej bić poczęło. Usiadł na łóżku.

— Otwórz okno! — dodał, śmiejąc się trochę z radosnego podniecenia, trochę z własnej fantazji. — Może usłyszymy wesołe śpiewy i granie!

A choć mówił to tylko śmiejąc się, poskoczyła Mary natychmiast do okna; otworzyła je w okamgnieniu na oścież — a pokój w tejże chwili zapełniać się począł świeżością, łagodnym wiewem, wonią wiosenną i śpiewem ptasząt.

— Widzisz! To świeże powietrze! — mówiła. — Leż na wznak i wdychaj je całą piersią. Dick tak robi, gdy czasami położy się na wrzosach. Mówi, że je wtedy czuje w żyłach i daje mu ono moc i uczucie, że mógłby żyć zawsze, zawsze. Wdychaj je więc i wdychaj.

Powtarzała tylko słowa Dicka, lecz niemniej opanowała całkiem wyobraźnię Colina.

— Zawsze, zawsze! Czy mu to takie daje wrażenie? — spytał, robiąc, jak mu kazała, i wdychając pełną piersią świeże, wonne powietrze, aż naraz poczuł, że dzieje się z nim coś nieznanego mu, a cudnego.

Mary znów podeszła do łóżka.

— Wszystko zaczyna kiełki z ziemi wypuszczać — mówiła śpiesznie. — Kwiaty się rozwijają, pąkiem zielonym wszystko się okrywa i ta zieleń świeża pokrywa już całą szarość; a ptaszki tak śpieszą z budowaniem gniazdek, lękając się opóźnić, że niektóre walczą o miejsca w tajemniczym ogrodzie. A nasze krzewy róż tak są żywe, tak żywe, aż radość spojrzeć; w lesie pełno pierwiosnków i anemonów, a te nasionka, któreśmy zasiali, wszystkie powschodziły, a Dick przyprowadził liska, kawkę i wiewiórki, i młode, malutkie jagniątko.

Odpoczęła —

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 34
Idź do strony:

Darmowe książki «Tajemniczy ogród - Frances Hodgson Burnett (czytac txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz