Kobieta trzydziestoletnia - Honoré de Balzac (życzenia dla biblioteki .txt) 📖
Trzydziestoletnia Julia jest rozgoryczona. Jako młoda dziewczyna wyszła za mąż za swojego kuzyna, Wiktora, w poczuciu, że to wielka miłość. Okazało się jednak, że było to zauroczenie, a małżeństwo z Wiktorem jest wybitnie nieudane.
Julia jest strasznie rozgoryczona — uprawia „legalną prostytucję”, ale romanse nie dają jej satysfakcji. Nie potrafi także ostatecznie odejść od męża. Oczekuje już tylko na śmierć. Zdaniem tłumacza, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, powieść jest swego rodzaju rewolucją — ukazuje nieudane małżeństwo, a nie iluzję pozostawianą za słowami „i żyli długo i szczęśliwie”.
Kobieta trzydziestoletnia należy do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na serię składa się ponad 130 utworów, połączonych przez wielu powtarzających się bohaterów. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kobieta trzydziestoletnia - Honoré de Balzac (życzenia dla biblioteki .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Strumień łez trysnął z rozpłomienionych oczu. Dzieci wydały żałosny krzyk i zbiegły się jak kurczęta do matki; najstarszy chłopiec uderzył generała, spoglądając nań groźnie.
— Ablu, dziecko moje, ja płaczę z radości.
Wzięła go na kolana, dziecko pieściło ją; poufale obejmując rączkami wspaniałą szyję Heleny, niby młody lewek bawiący się z matką.
— I nie nudzisz się? — wykrzyknął generał oszołomiony egzaltacją córki.
— Owszem — rzekła — na lądzie, kiedy się tam znajdziemy; ale tam nigdy nie rozstaję się z mężem.
— Ale ty lubiłaś zabawy, bale, muzykę?
— Muzyka to jego głos; zabawy to stroje, które obmyślam dla niego. Kiedy jakaś suknia mu się podoba, czyż to nie jest tak, jakby cały świat mnie podziwiał? Dlatego jedynie nie rzucam w morze tych diamentów, tych naszyjników i diademów, tych bogactw, kwiatów, arcydzieł sztuki, którymi mnie obsypuje. „Heleno, mówi, skoro nie możesz bywać w świecie, chcę, aby świat przyszedł do ciebie”.
— Ależ na tym statku są mężczyźni, ludzie zuchwali, groźni, których namiętności...
— Rozumiem cię, ojcze — rzekła z uśmiechem. — Uspokój się. Nigdy cesarzowa nie była otoczona większą czcią. Ci ludzie są zabobonni, wierzą, że ja jestem opiekuńczym duchem statku, wypraw, powodzenia. Ależ on jest ich bogiem! Jednego dnia, jeden raz majtek pewien uchybił mi... w słowach — dodała, śmiejąc się. — Nim Wiktor zdążył się o tym dowiedzieć, załoga sama rzuciła go w morze, mimo mego przebaczenia. Kochają mnie jak swego dobrego anioła, pielęgnuję ich w razie choroby, miałam szczęście ocalić kilku od śmierci, czuwając nad nimi z oddaniem kobiety. Ci biedni ludzie to wraz olbrzymy i dzieci.
— A kiedy przychodzi do bitwy?
— Przywykłam — odparła. — Drżałam jedynie pierwszy raz... Teraz dusza moja nawykła do tych niebezpieczeństw... a nawet... Jestem twoją córką, kocham je.
— A gdyby on zginął?
— I ja bym zginęła.
— A twoje dzieci?
— Są dziećmi oceanu i burz, dzielą życie rodziców. Nasza dola jest jedna i nie da się rozdzielić. Żyjemy wszyscy jednym życiem, zapisani na jednej karcie, żeglujący na jednej łodzi, wiemy o tym.
— Zatem kochasz go tak, że przekładasz go nad wszystko?
— Nad wszystko. Ale nie zgłębiajmy tej tajemnicy. Patrz, ojcze, to drogie dziecko, to jeszcze on!
Po czym, tuląc Abla z całych sił, okrywała drapieżnymi pocałunkami jego lica, włosy...
— Ale — wykrzyknął generał — niepodobna mi zapomnieć, że on wrzucił przed chwilą w morze dziewięć osób.
— Tak było trzeba zapewne — odparła — bo on jest ludzki i szlachetny. Stara się wylać jak najmniej krwi dla bezpieczeństwa i interesów małego światka, który ma w swojej pieczy i dla dobra świętej sprawy, której broni. Pomów z nim o tym, co ci się wydaje złe, a zobaczysz, że cię przekona.
— A jego zbrodnia? — rzekł generał jakby sam do siebie.
— A gdyby ta zbrodnia była właśnie cnotą? — odparła ze spokojną godnością. — Gdyby ziemska sprawiedliwość nie była zdolna go pomścić?
— Mścić się samemu?
— A czymże jest piekło — spytała — jeśli nie wieczną pomstą za grzechy jednego dnia?
— Och, tyś zgubiona. On cię urzekł, zatruł cię. Mówisz od rzeczy.
— Zostań tu przez dzień, ojcze, a jeśli zechcesz go słuchać, patrzeć nań, pokochasz go.
— Heleno — rzekł poważnie generał — jesteśmy o kilka mil od Francji...
Zadrżała, spojrzała przez okno, ukazała morze toczące swe olbrzymie, zielone obszary.
— Oto mój kraj — odparła, trącając nogą dywan.
— I nie przybędziesz odwiedzić matki, siostry, braci?
— Och, tak — rzekła ze łzami w głosie — jeśli on zechce i jeśli będzie mógł przybyć ze mną.
— Więc nie masz już nic, Heleno — odparł surowo generał — ani kraju, ani rodziny?...
— Jestem jego żoną — odparła z dumą, z akcentem niezrównanej szlachetności. — Oto od siedmiu lat pierwsze szczęście niepłynące od niego i oto pierwszy wyrzut, jaki usłyszałam.
— A twoje sumienie?
— Moje sumienie! Ależ to on.
To mówiąc, zadrżała gwałtownie.
— Idzie! — rzekła. — Nawet wśród walki poznaję jego krok między wszystkimi innymi na pomoście.
Naraz rumieniec zabarwił jej policzki, rozjaśnił jej rysy, rozpłomienił oczy, twarz stała się matowo biała... Szczęście i miłość widne były w jej muskułach, w błękitnych żyłkach, w mimowolnym drżeniu całej istoty. Ten dreszcz uczucia wzruszył generała. Jakoż niebawem wszedł korsarz, usiadł na fotelu, wziął na kolana najstarszego syna i zaczął się z nim bawić. Zapanowało milczenie. Generał pogrążony w półsennej zadumie patrzał na tę wykwintną kajutę podobną do gniazda zimorodka, w którym ta rodzina żeglowała po oceanie od siedmiu lat, między niebem a falą, na wiarę jednego człowieka, prowadzona przezeń w niebezpieczeństwach wojny i burz, jak w życiu prowadzi rodzinę ojciec wśród niedoli świata... Spoglądał z podziwem na córkę, na ten fantastyczny obraz boginki morskiej, jaśniejącej urodą, na córkę bogatą w szczęście, gaszącą wszystkie otaczające ją skarby skarbami swej duszy, błyskawicami swych oczu oraz nieopisaną poezją bijącą od jej postaci. Było w tym coś, co go zdumiewało; cud uczucia i logiki miażdżący utarte pojęcia. Zimne i ciasne kombinacje towarzyskie rozpadały się wobec tego obrazu. Stary żołnierz odczuł to wszystko; zrozumiał również, że nigdy córka nie opuściłaby życia tak bujnego, tak bogatego w kontrasty i wypełnionego tak szczerą miłością. Przy tym, raz zakosztowawszy niebezpieczeństw i nie uląkłszy się ich, nie mogła wrócić do drobiazgów świata.
— Przeszkadzam? — spytał korsarz, przerywając milczenie i patrząc na żonę.
— Nie — odparł generał. — Helena powiedziała mi wszystko. Widzę, że jest stracona dla nas...
— Nie — odparł żywo korsarz. — Jeszcze kilka lat, a przedawnienie pozwoli mi wrócić do Francji. Kiedy sumienie jest czyste i kiedy, depcąc wasze prawa, człowiek był posłuszny...
Zamilkł, nie racząc się usprawiedliwiać.
— I nie czuje pan — przerwał generał — wyrzutów z powodu nowych morderstw, których dokonano w moich oczach?
— Nie mamy żywności — odparł spokojnie korsarz.
— Ależ wysadzając tych ludzi na ląd...
— Postaraliby się o to, aby nam jakiś okręt przeciął drogę, i nie dostalibyśmy się do Chile.
— Zanim by — przerwał generał — z Francji mieli czas uprzedzić admiralicję hiszpańską...
— Ale Francja mogłaby mieć za złe, że człowiek, który podpada jeszcze pod jej sądy, zagarnął bryk wynajęty przez kupców z Bordeaux. Zresztą, czy panu nie zdarzyło się kiedy na polu bitwy dać o kilka strzałów armatnich za wiele?
Onieśmielony spojrzeniem korsarza, generał zamilkł, a córka spoglądała nań wzrokiem, który wyrażał tyleż tryumfu co melancholii...
— Generale — rzekł korsarz poważnie — postawiłem sobie zasadę, aby nic nie wyłączać z łupu. Ale pewne jest, że moja część będzie większa niż pański majątek. Niech mi pan pozwoli zwrócić go sobie w innej monecie...
Wyjął z szuflady w fortepianie plik banknotów i nie licząc paczek, podał generałowi milion.
— Rozumie pan, że nie mogę się zabawiać oglądaniem pasażerów na gościńcu francuskim... Otóż, o ile cię nie skusiły niebezpieczeństwa naszego cygańskiego życia, cudy południowej Ameryki, podzwrotnikowe noce, nasze bitwy i rozkaz walczenia za sztandar młodego narodu lub za imię Szymona Boliwara, trzeba mam się rozstać... Szalupa i oddani ludzie czekają na ciebie. Ufajmy, że trzecie nasze spotkanie będzie już zupełnie szczęśliwe...
— Wiktorze, ja chciałabym widzieć ojca jeszcze chwilę — rzekła Helena z nadąsaną minką.
— Dziesięć minut zwłoki może nam ściągnąć na kark jaką fregatę. Niech i tak będzie, zabawimy się trochę. Moi ludzie się nudzą.
— Och! Jedź, ojcze — krzyknęła żona marynarza. — I zanieś siostrom, braciom... matce — dodała — te dowody mojej pamięci.
Wzięła garść drogich kamieni, naszyjników, pereł, zawinęła je w kaszmirowy szal i podała nieśmiało ojcu.
— I co im powiem od ciebie? — spytał uderzony wahaniem, z jakim Helena wymówiła imię matki.
— Och! Czy możesz wątpić o mym sercu! Co dzień modlę się za ich szczęście.
— Heleno — odparł starzec, patrząc na nią bystro — czy już nigdy cię nie ujrzę? Nigdy nie dowiem się powodów twojej ucieczki?
— Ta tajemnica nie należy do mnie — odparła poważnie. — Gdybym nawet miała prawo, może nie wyznałabym ci jej dziś jeszcze. Cierpiałam dziesięć lat niewysłowione męki...
Urwała i podała generałowi podarki dla rodziny. Generał, nawykły z czasu wojny do dość szerokich pojęć o zdobyczy, przyjął podarki, zadowalając się myślą, że pod natchnieniem duszy tak czystej i podniosłej jak dusza Heleny kapitan paryski pozostał uczciwym człowiekiem, prowadząc wojnę z Hiszpanami. Zwyciężyła w nim sympatia dla junaków. Pomyślawszy, że byłoby śmieszne okazywać zbytnie skrupuły, uścisnął krzepko rękę korsarza, ucałował Helenę, swą jedyną córkę, z żołnierską serdecznością i uronił łzę na tę dumną i dzielną twarz, która uśmiechała się do niego. Wzruszony marynarz podał mu dzieci z prośbą, by je pobłogosławił. W końcu pożegnali się wszyscy raz ostatni długim i serdecznym spojrzeniem.
— Bądźcie szczęśliwi! — rzekł generał, śpiesząc na pokład.
Na morzu czekał go osobliwy widok. Święty Ferdynand wydany na pastwę ognia płonął jak olbrzymi stóg siana. Marynarze, którym poruczono zatopienie bryku, stwierdzili, że na statku znajduje się wielka ilość rumu, którego to napoju Otello miał pod dostatkiem; zrobili sobie tedy zabawkę, aby zapalić tę ogromną wazkę ponczu na pełnym morzu. Można było wybaczyć tę rozrywkę ludziom, którzy w monotonii morskiego życia chwytali każdą sposobność urozmaicenia swej doli. Wsiadając z bryku do szalupy, na której znajdowało się sześciu dzielnych marynarzy, generał mimo woli dzielił swą uwagę między pożar statku a córkę wspartą na korsarzu i stojącą z nim opodal steru. W obliczu tylu wspomnień, na widok białej sukni Heleny, bujającej na wietrze jak żagiel, widząc na oceanie tę wyniosłą postać, dość imponującą, aby panować nad wszystkim, nawet nad morzem, generał zapomniał z żołnierską beztroską, że płynie po grobie dzielnego Gomeza. Słup dymu unosił się jak ciemna chmura, a promienie słońca, przebijając ją miejscami, rzucały na nią swoje blaski. Było to drugie niebo, ciemna kopuła, pod którą błyszczały jakby świeczki, a nad którą rozpościerał się niezmącony lazur firmamentu, tysiąc razy piękniejszy dzięki temu kontrastowi. Dawne barwy tego dymu, na przemian żółte, płowe, czerwone, czarne, pokrywały statek, który trzeszczał, pryskał i syczał. Płomień świstał, kąsając liny i biegł po statku jak zbuntowany lud po ulicach miasta. Rum palił się błękitnym ogniem, który drgał, jakby duch morza podsycał ten szalony napój, tak samo jak ręka studenta podsyca radosny płomień ponczu w czasie hulanki. Ale słońce, zazdrosne snadź o ten zuchwały blask, ćmiło go potęgą swych promieni. Ten pożar był niby siatka, niby szarfa, igrająca wśród potoków słonecznej powodzi.
Otello schwycił do ucieczki odrobinę wiatru, która mogła mu być po myśli, i pochylał się to w jedną, to w drugą stronę, niby latawiec kołyszący się w powietrzu. Piękny bryk posuwał się ku południowi: to znikał oczom generała, kryjąc się za kolumną, której cień kładł się fantastycznie na wodzie, to pokazywał się, podnosząc się z wdziękiem i umykając w dal. Ilekroć Helena mogła dojrzeć ojca, machała chustką, aby go jeszcze pozdrowić.
Niebawem Święty Ferdynand zatonął, tworząc wir, nad którym rychło zamknął się ocean. Z całej sceny została jedynie chmura kołysana wiatrem. Otello był daleko, szalupa zbliżała się do lądu, chmura stanęła między tą wątłą łodzią a brykiem. Generał ujrzał ostatni raz córkę przez szczelinę w bujającym dymie. Proroczy obraz! Jedynie biała chustka i suknia odcinały się na ciemnym tle. Między zieloną wodą a niebieskim niebem nie było widać nawet statku. Helena była już tylko niedostrzegalnym punktem, delikatną i wdzięczną linią, aniołem w niebie, myślą, wspomnieniem.
Odbudowawszy swą fortunę, margrabia umarł wyczerpany trudami. W kilka miesięcy po jego śmierci, w roku 1833 margrabinie wypadło zawieźć Moinę do wód w Pirenejach. Rozkapryszona dziewczyna chciała zwiedzić te góry. Wróciła do wód, a za jej powrotem rozegrała się następująca okropna scena.
— Mój Boże — mówiła Moina — źleśmy zrobiły, mamo, żeśmy nie zostały kilka dni w górach! Było tam o wiele lepiej niż tutaj. Czy słyszałaś te ustawne jęki przeklętego dzieciaka i bredzenie nieszczęśliwej kobiety, która pewnie mówi jakąś gwarą, bo nie zrozumiałam
Uwagi (0)