Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖
Powieść o doktorze Benasissie, jego zaangażowaniu w życie mieszkańców małej wsi oraz Genestasie, kapitanie, który zamieszkał u lekarza.
Dzieło Honoriusza Balzaca powstałe w 1833 należy do cyklu Sceny z życia wiejskiegoKomedii ludzkiej, na którą składa się ponad 130 tytułów, w których wielokrotnie pojawiają się te same postacie (łącznie jest ich ponad 2000).
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Panowie! — rzekł Benassis, biorąc za rękę Genestasa — mam zaszczyt przedstawić wam pana Bluteau, kapitana kawaleryi grenoblskiego garnizonu, starego wojaka, który jakiś czas przepędzić z wami obiecał. — A zwracając się do Genestasa wskazał mu chudą, wysoką, czarno ubraną postać, siwowłosego już mężczyznę — Kapitanie! — przemówił — to jest pan Dufau, sędzia pokoju, o którym już panu mówiłem, a który tak bardzo przyczynił się do podniesienia gminy. To zaś — ciągnął daléj, ukazując młodego człowieka średniego wzrostu, równie w czarném ubraniu, z okularami na bladéj twarzy — to jest pan Tonnelet, zięć pana Gravier’a i pierwszy, który w naszém miasteczku urząd notaryusza sprawuje. Potém zwrócił się do grubego jegomości, wpół-wieśniaka, wpół-mieszczanina, z twarzą ordynarną ale pełną dobroduszności: — To jest mój zacny pomocnik — wymówił — pan Cambon, trudniący się handlem drzewa, a któremu zawdzięczam ufność, jaką mnie mieszkańcy gminy darzą. Jest on jednym z twórców owego gościńca, którym się pan tak zachwycałeś. Nie potrzebuję — dodał Benassis, wskazując wreszcie proboszcza — mówić, jakie jest powołanie pana. To tylko powiem, że widzisz pan człowieka, którego nie kochać jest rzeczą niemożliwą.
Twarz duchownego uderzyła Genestasa wyrazem piękności moralnéj, pociągającéj ku sobie nieprzepartym urokiem. Na pierwsze wejrzenie twarz ta mogła się wydać prawie szpetną, tak linie jéj były surowe i nieregularne. Nizki wzrost księdza Janvier, nadzwyczajna jego chudość, pochylona trochę postawa świadczyły o wielkiéj fizycznéj niemocy, ale w nieruchomych prawie rysach jego malował się ten głęboki, wewnętrzny, iście chrześcijański spokój, przebijała siła, jaką czystość duszy wyraża. Oczy, przez które patrzyło niebo, zdawały się być niewyczerpanemi ogniskami miłosierdzia przepełniającego mu serce. Giestykulował naturalnie i z umiarkowaniem, a ruchy jego miały w sobie coś z dziewiczéj skromności i prostoty. Widok księdza Janvier’a wzbudzał szacunek i niewyraźne pragnienie zawiązania z nim serdeczniejszego stosunku.
— A! panie merze! — rzekł z ukłonem, jakby uchylając się od pochwał Benassisa.
Dźwięk tego głosu do głębi wzruszył komendanta; te dwa nic nieznaczące słowa wymówione ustami nieznajomego księdza napełniły go religijną prawie zadumą.
— Proszę panów — rzekła Jacenta, wchodząc na sam środek salonu i zatrzymując się tam z ręką na biodrze — waza jest już na stole.
Benassis zaprosił gości do jadalnego pokoju, zwracając się do każdego zosobna dla uniknięcia zwykłych przy wejściu wzajemnych ustępstw pierwszeństwa; i wszyscy po wysłuchaniu Benedicite, odmówionego półgłosem przez proboszcza, zasiedli dokoła stołu. Zaściełający go śnieżnéj białości obrus był z téj w deseń wyrabianéj tkaniny, którą jeszcze za czasów Henryka IV wynaleźli dwaj bracia Graindorge i nazwisko jéj swoje, tak dobrze gospodyniom znane, nadali. Naczynia stołowe były z białego fajansu z błękitnemi brzeżkami, wybornie zachowane. Karafki miały ten starożytny ośmiokątny kształt, które w dzisiejszych czasach już tylko na prowincyi się spotyka. Trzonki nożów z rzeźbionego rogu wyobrażały dziwaczne jakieś postaci. Cała ta zastawa, nosząca na sobie ślady odwiecznéj wspaniałości, a mimo-to prawie nowa, harmonizowała z uprzejmością i swobodném obejściem pana domu. Genestas zwrócił zwłaszcza uwagę na pokrywę od wazy, ozdobioną wieńcem wypukło modelowanych, pięknie kolorowanych jarzyn, na sposób Bernarda Palissy, słynnego artysty XVI wieku. Samo zgromadzenie nie było pozbawione oryginalności: Męzkie, silne głowy Benassisa i Genestasa stanowiły piękną w swoim rodzaju sprzeczność z ascetyczną głową księdza Janvier, tak samo jak młodzieńcza twarz notaryusza odbijała przy zwiędłych fizyognomiach sędziego pokoju i pana Cambon’a. Całe społeczeństwo uwydatniało się w tych rozmaitych postaciach jaśniejących zadowolnieniem z siebie, z teraźniejszości i wiary w przyszłość. Tylko że pan Tonnelet i proboszcz, mało z życiem mający styczności, lubili zagłębiać się w rzeczy przyszłe, czując, że one do nich należą, podczas gdy reszta gości chętniéj ku przeszłości myśli zwracała; ale wszyscy zapatrywali się na świat poważnie, a poglądy ich miały dwojakie tło: jedno blade, jak mrok wieczorny — było wspomnieniem zatartych już chwil szczęśliwych, które się ponowić nie miały; drugie, jak zorza — zwiastowały przeczucie pięknego dnia.
— Ksiądz proboszcz musiał się dziś porządnie utrudzić? — spytał pan Cambon.
— W istocie — odparł zagadnięty — oba pogrzeby, biednego kretyna i ojca Pelletier odbyły się dziś, każdy w innéj porze.
— Będziemy teraz mogli zburzyć do szczętu starą wioskę — ozwał się Benassis do swego pomocnika. — Grunt z pod domów przyczyni nam z jakie parę morgów łąk, a gmina zyska przeszło sto franków, które wydawała na utrzymanie kretyna Klaudyusza.
— Należało-by nam te sto franków przynajmniéj przez trzy lata obracać na zbudowanie mostku nad strumieniem, który dalszą drogę przerzyna. Ludzie z miasteczka i z okolicy przyzwyczaili się omijać tę przeszkodę, chodząc przez pola Jana Pastureau i zniszczą mu je wkońcu tak, że biedak ogromne będzie miał straty.
— Rzeczywiście — rzekł sędzia pokoju — nie możnaby na pożądańszy cel tych pieniędzy obrócić! Według mnie jedną z największych klęsk na wsi są nadużycia z chodzenia ścieżkami wynikłe, a powodem dziesiątéj części procesów, które się przed sądem pokoju rozstrzygają, stają się niesprawiedliwe serwituty. Poszanowanie własności i poszanowanie prawa są-to dwa uczucia bardzo zapomniane we Francyi, które-by rozpowszechnić należało. Ale w pojęciu wielu osób dopomagać prawu jest rzeczą nieszlachetną, a to przysłowiowe zdanie: Idź, niech cię gdzie-indziéj wieszają, które zdaje się z chwalebnéj wspaniałomyślności wypływać, jest w gruncie płaszczykiem, pod którym się egoizm nasz ukrywa. Przyznajmy otwarcie: brak nam poczucia patryotyzmu. Prawdziwy patryota tak się potrafi przejąć ważnością praw, że czuwa nad ich wykonaniem nawet z narażeniem własnéj osoby. Boć pozwolić przestępcy iść w spokoju — nie jest-że to stać się winnym jego przyszłych zbrodni?
— Wszystko to jedno z drugiego wypływa — rzekł Benassis. — Gdyby merowie utrzymywali w dobrym stanie gościńce, nie byłoby tyle ścieżek i dróżek ubocznych. Gdyby znów rada municypalna posiadała więcéj wykształcenia, stanęłaby po stronie właściciela i mera, kiedy-by ci opierali się ustanowieniu niesłusznych serwitutów, a wszyscy staraliby się wpoić w nieoświecony lud to przeświadczenie, że, czy pałac, czy chata, czy pole, czy drzewo, są-to rzeczy, których naruszać nie wolno, i że prawo nie traci i nie nabiera mocy względnie do mniejszéj lub większéj ceny własności. Ale podobne ulepszenia nie mogą iść prędko, bo polegają głównie na moralném udoskonaleniu mas, a tego bez współudziału proboszczów zupełnie osiągnąć nie możemy. To się nie stosuje do was, księże proboszczu!
— Ja téż tego do siebie nie biorę — odparł z uśmiechem duchowny. — Nie starałem-że się rozwijać dogmatów religii katolickiéj łącznie z administracyjnemi widokami pana? Często naprzykład w kazaniach na temat kradzieży usiłowałem wpajać w moich parafian też same pojęcia, jakie pan w zastosowaniu do prawa wygłosiłeś przed chwilą. W istocie, Bóg nie sądzi kradzieży wedle wartości ukradzionego przedmiotu, sądzi samego winowajcę. Tém przekonaniem pragnąłem moję trzódkę napełnić.
— I udało ci się, księże proboszczu — rzekł Cambon. — Mogę ocenić zmiany, jakie zaprowadziłeś, zestawiając obecny stan gminy z tém, co się poprzednio działo. Śmiało twierdzić mogę, że mało jest kantonów, gdzie-by wyrobnicy tak sumiennie trzymali się wyznaczonych godzin pracy. Bydło pilnie strzeżone, przypadkiem chyba szkodę wyrządza. Drzewa są w poszanowaniu. Wreszcie, dzięki księdzu proboszczowi, wieśniacy nasi zrozumieli to dobrze, że dostatek i wygoda są nagrodą oszczędnego i pracowitego życia.
— Tedy — rzekł Genestas — ksiądz proboszcz musi być zadowolniony ze swojéj owczarni?
— Panie kapitanie — odparł duchowny — nie możemy się spodziewać, abyśmy tu gdzie na ziemi aniołów spotkać mogli. Wszędzie, gdzie nędza, tam musi być i cierpienie; a nędza i cierpienia wyradzają tak, jak władza, nadużycia. Jeżeli wieśniak idzie o jakie dwie mile na robotę, i wieczorem zmęczony powraca, a widzi dajmy na to strzelców, którzy tratują łąki i pola, by prędzéj do obficie zastawionego zasiąść stołu, dlaczegoż-by ich nie miał naśladować? I pytanie, kto z pomiędzy tych, co to nadużycie popełniają, będzie istotnie winnym? ten, co pracuje, czy ten, co się bawi? Dziś przyczyną złego są zarówno bogaci, jak ubodzy. Wiara i władza powinny zawsze zstępować z wyżyn niebieskich i społecznych, a w naszych czasach klasy uprzywilejowane mają mniéj wiary niż lud prosty, któremu Bóg obiecuje niebo w nagrodę za jego nędze doczesne cierpliwie znoszone. Co do mnie, choć ściśle poddaję się przepisom władzy duchownéj i wchodzę w myśl moich przełożonych, sądzę wszelako, że jakiś czas powinniśmy być mniéj wymagający na punkcie samych obrządków religijnych, a natomiast należałoby nam usiłować rozniecić uczucia prawdziwéj pobożności w klasach średnich, tam właśnie, gdzie rozprawiają o chrystyanizmie zamiast wypełniać jego przepisy. Filozofia bogaczów stała się zgubnym przykładem dla biednych i sprowadziła zbyt długie bezkrólewie w królestwie bożém. To, co pasterze duchowni mogą dziś na swoich owieczkach wymódz, zależy całkowicie od ich osobistego wpływu; i smutno pomyśléć, że wiara całéj gminy jest tylko wynikiem poważania, jakie pojedyńczy człowiek zjednać sobie potrafi. Gdy duch chrystyanizmu ożywi rozwój społeczeństwa, napełniając wszystkie klasy zachowawczemi swemi doktrynami, obrządki jego same przez się wejdą w praktykę. Czem-że bowiem one są? — formą, w którą się religia sama obleka, a bez form społeczeństwa istniéć-by nie mogły. Dla was chorągwie, dla nas krzyż...
— Księże proboszczu — przerwał Genestas — chciałbym bardzo wiedziéć, dlaczego zabraniacie tym biednym ludziom rozweselić się trochę tańcem w dni świąteczne?
— Panie kapitanie — odparł ksiądz — nie potępiamy tańca samego przez się, ale występujemy przeciwko niemu jako przyczynie niemoralności, która zamąca porządek i psuje obyczaje ludu. Utrzymywać świętość i czystość węzłów rodzinnych nie jest-że to przytłumiać nasiona złego, które-by inaczej łatwo kiełkować mogły!
— Wiem — ozwał się pan Tonnelet — iż nie ma kantonu, gdzie-by się od czasu do czasu jakie nadużycia nie popełniały; ale u nas stają się one co-raz rzadszemi. Jeżeli zaś który z naszych wieśniaków orząc, zagarnie sąsiadowi jednę brózdę gruntu lub ułamie cudzą gałązkę, gdy mu tego potrzeba, są-to jeszcze błahostki w porównaniu z grzechami, jakich się mieszkańcy miast dopuszczają. To téż tutejszy lud bardzo jest religijny!
— A! religijny! — powtórzył z uśmiechem proboszcz — nie można się tu fanatyzmu obawiać.
— Ależ, księże proboszczu — rzekł Cambou — gdyby chłopi chcieli chodzić na mszę codzień i co-tydzień się spowiadali, pola-by leżały odłogiem i trzech księży nie nastarczyłoby takiéj pobożności.
— Kochany panie — odparł proboszcz — praca jest modlitwą. A wprowadzenie w czyn zasad religijnych, które ożywiają społeczeństwo, więcéj znaczy niż sama ich znajomość.
— No, a patryotyzm, księże proboszczu, czy on w rachubę nie wchodzi? — zagadnął Genestas.
— Patryotyzm — odpowiedział poważnie ksiądz — obudza uczucie przelotne, które dopiéro religia utrwalić może. Patryotyzm — to chwilowe zapomnienie interesu osobistego, chrystyanizm zaś jest dokładnym systematem, mającym na celu zwalczenie złych popędów człowieka.
— Jednakże podczas rewolucyi patryotyzm...
— Podczas rewolucyi dokazywaliśmy cudów — przerwał Genestasowi Benassis — ale w dwadzieścia lat potém, w 1814 roku patryotyzm nasz już ostygł — a Francya z Europą rzucały się na Azyą dwanaście razy w ciągu stu lat powodowane religijną ideą.
— Być może — rzekł sędzia pokoju — iż łatwiéj jest stłumić walkę narodu z narodem, gdy idzie o interes materyalny; podczas gdy wojny prowadzone w imię dogmatów, które nigdy ściśle określonego celu nie mają, muszą się téż do nieskończoności przeciągać.
— No! cóż to, panowie ryb nie jedzą? — wtrąciła w téj chwili Jacenta, która wraz z Mikołajem sprzątała talerze ze stołu.
Wierna dawnym zwyczajom, przynosiła jeden półmisek za drugim, co pozwala żarłokom objadać się należycie, ale odbiera apetyt ludziom wstrzemięźliwym, którzy już głód przy pierwszych daniach zaspokoili.
— A, panowie! — rzekł proboszcz, zwracając się do sędziego pokoju — jak możecie przesądzać, że wojny religijne nie miały ściśle określonego celu. Dawniéj religia była tak potężnym węzłem w społeczeństwach, że interesa materyalne nie mogły się od niéj oddzielić. Każdy żołnierz wiedział, za co się bije.
— Jeżeli tak często z powodu religii wojowano — rzekł Genestas — to widocznie Bóg nie bardzo dobrze gmach swój zbudował. To, co ma być boskie, powinno działać na ludzi potęgą niezaprzeczalnéj prawdy.
Wszyscy spojrzeli na proboszcza.
— Panowie! — rzekł ten-że — religia się czuje, ale się określać nie da. Nie jesteśmy sędziami dróg i celów Przedwiecznego.
— Więc według księdza proboszcza potrzeba wierzyć we wszystkie wasze ceregiele? — rzekł Genestas z dobroduszną lekkomyślnością wojaka, który nigdy o Bogu nie pomyślał.
— Panie — odparł poważnie ksiądz — religia katolicka lepiéj niż każda inna kładzie kres niedolom i wątpliwościom ludzkim, ale gdyby nawet tak nie było, pozwolisz się pan zapytać, czy rezykujesz pan co, wierząc w jéj prawdy?
— Nic prawie — odrzekł Genestas.
— A odwrotnie, czy nie wierząc nie rezykujesz pan zbyt wiele? Ale mówmy tylko o rzeczach ziemskich, które pana najwięcéj obchodzą. Uważ pan tylko, jak palec Boży silnie wypiętnował się na sprawach ludzkich, dotykając ich ręką swego zastępcy. Ludzie stracili wiele, opuszczając drogi, jakie chrystyanizm nakreślił. Kościół, którego historyą mało kto czyta, a o którym sądzą według mylnych pojęć z umysłu rozsiewanych; Kościół dał światu doskonały wzór hierarchii państwowéj, jaką dziś ludzie zaprowadzić usiłują. Zasada elekcyi czyniła z niéj długo wielką polityczną potęgę. Nie znalazłbyś pan dawniéj ani jednéj instytucyi religijnéj, któraby nie była na wolności i równości oparta. Wszystko współdziałało z tą myślą przewodnią: proboszcze, biskupi, przeorowie zakonów, papieże wybierani bywali sumiennie według potrzeb Kościoła i myśl jego wyrażali; to téż należało im się ślepe
Uwagi (0)