Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖
Powieść o doktorze Benasissie, jego zaangażowaniu w życie mieszkańców małej wsi oraz Genestasie, kapitanie, który zamieszkał u lekarza.
Dzieło Honoriusza Balzaca powstałe w 1833 należy do cyklu Sceny z życia wiejskiegoKomedii ludzkiej, na którą składa się ponad 130 tytułów, w których wielokrotnie pojawiają się te same postacie (łącznie jest ich ponad 2000).
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Tak proszę pana — widziałem ją przez parkan w ogrodzie i pójdę jéj o przyjeździe pańskim powiedziéć.
Genestas wraz z Benassisem weszli na rodzaj obszernego placu otoczonego płotem. W jednym kącie leżała glina przygotowana na dachówki, w drugim polana do ogrzewania pieca, daléj jeszcze na płaszczyznie zamkniętéj lasami kilku robotników ociosywało kamienie i przygotowywało cegły. Naprost wejścia pod wielkiemi wiązami była fabryka dachówek krągłych i kwadratowych, opodal suszarnia, a przy niéj piec olbrzymi otwierał czarną i przepaścistą gardziel swoję. Równoległe z temi budynkami stał dom obszerny, dość nędznie wyglądający, w którym było mieszkanie, jak również stajnia, wozownia, obora i t. p. Trochę drobiu i trzody wałęsało się po placu. Wogóle panowała tu czystość, a zabudowania starannie utrzymane świadczyły o troskliwości ich właściciela.
— Poprzednik mego Vigneau — odezwał się Benassis — był-to próżniak, który tylko pić lubił. Będąc niegdyś sam robotnikiem umiał ogrzewać piec i wyrabiać cegły, oto wszystko, zresztą nie posiadał ani pracowitości, ani zmysłu handlowego. Jeżeli kto się do niego po towar nie zgłosił, zostawiał go na miejscu, aż się zepsuł i zmarnował. To téż umierał z głodu. Żona jego, którą złém obejściem do idyotyzmu prawie doprowadził, dogorywała w nędzy. To lenistwo, ta nieuleczona głupota i widok zaniedbanéj fabryki tak przykre na mnie robiły wrażenie, że unikałem o ile możności przechodzić tędy. Szczęściem biedacy ci byli-to już ludzie w wieku. Pewnego pięknego poranku ceglarz został tknięty paraliżem; kazałem go więc zaraz w grenoblskim szpitalu umieścić. Właściciel cegielni zgodził się bez oporu przyjąć ją napowrót w tym stanie, w jakim się znajdowała; a ja zacząłem szukać nowego dzierżawcy, któryby mi umiał dopomódz w ulepszeniach, jakie we wszystkich rękodzielniach kantonu zaprowadzić chciałem. Mąż pokojówki pan Gravier, biedny wyrobnik, który pracując u zduna nie był w stanie utrzymać za to rodziny swojéj, posłuchał mojéj rady. Zdobył się na tyle odwagi, że nie mając złamanego szeląga przy duszy wziął w dzierżawę cegielnię. Osiedlił się tutaj, nauczył swoję żonę, matkę i teściową wyrabiania cegieł, i kobiety te stały się jego robotnicami. W jaki sposób oni się tam urządzali, tego, słowo uczciwego człowieka, nie wiem. Prawdopodobnie Vigneau pożyczał drzewa do ogrzewania pieca i nocą znosił w koszach glinę i inne materyały, by je w dzień fabrykować. Krótko mówiąc dał dowody nieograniczonéj wytrwałości i energii, a obie stare matki w łachmanach pracowały jak murzynki. Prawda, że pierwszy rok pobytu tutaj spędził jedząc chleb krwawym potem rodziny swojéj oblany, ale się utrzymał. Jego przedsiębierczość, cierpliwość i inne zalety zwróciły na niego uwagę. Niezmordowany, biegał codziennie rano do Grenobli, sprzedawał tam dachówki i cegły, wracał do siebie w południe i znowu nocą pędził do miasta; zdawał się istotnie pomnażać. Z końcem pierwszego roku przyjął sobie dwóch chłopców do pomocy. Widząc to, pożyczyłem mu trochę pieniędzy i tak z roku na rok dobrobyt téj rodziny wzrastał. Wkrótce, obie matki zaprzestały już wyrabiać cegły i tłuc kamienie; zajęły się natomiast uprawą ogrodu, kuchnią, sporządzaniem odzieży, przędły wieczorami, a w dzień chodziły zbierać drzewo do lasu. Żona mego dzielnego Vigneau, która umie czytać i pisać, utrzymywała rachunki; on sam zdobył się niedługo na szkapę i jeździł po okolicy szukając sobie kundmanów; następnie wyuczył się fabrykacyi kaflów i, wyrabiając wcale piękne płyty, sprzedawał je poniżéj cen zwykłych. W trzecim roku był już posiadaczem wózka i dwóch koni. Odtąd żona jego zaczęła się prawie stroić. Wszystko u nich podnosiło się i ulepszało w miarę większego zarobku; a zawsze panował tam porządek, oszczędność i czystość, trzy najważniejsze podstawy dobrobytu. W końcu Vigneau przyjął sobie sześciu robotników i dobrze ich opłacał, i zwolna, zwolna, powiększając zakres pracy swojéj i handlu, doszedł do zamożności. W przeszłym roku kupił cegielnię, na przyszły przebuduje dom mieszkalny. Teraz cała ta rodzina jest zdrowa i porządnie odziana. Żona, niegdyś chuda i sterana kłopotami i zabiegami, które z mężem dzieliła, teraz utyła i wyładniała. Obie matki są bardzo szczęśliwe i krzątają się rzeźwo około gospodarstwa i handlu. Tak praca wytworzyła pieniądze, a pieniądze, sprowadziwszy spokój, przywróciły zdrowie, dostatek i swobodę. Prawdziwie, rodzina ta, jest dla mnie żywą historyą całéj mojéj gminy. Cegielnia, niegdyś zaniedbana, brudna, pusta, bezpożyteczna, wzbogaciła się teraz i ożywiła do niepoznania. Oto tu, naprzykład, widzisz pan pokaźny zapas drzewa i materyałów potrzebnych do roboty na tę porę, bo zapewne wiadomo panu, iż cegła wyrabia się tylko w pewnym okresie roku, od czerwca do września. Aż miło na to popatrzéć. Mój Vigneau brał udział we wszystkich budowlach w miasteczku. Zawsze jest równie czynny, żywy, niezmordowany; ludzie tutejsi nazywają go „maszyną”.
Zaledwie Benassis słów tych dokończył, gdy młoda, przystojna kobieta w ładnym czepeczku na głowie, w białych pończochach, jedwabnym fartuszku i różowéj sukni, który-to strój nieco dawniejszą pokojówkę w niéj zdradzał, otworzyła furtkę od ogrodu i szła ku Benassisowi tak prędko, jak na to stan jéj pozwalał; ale obaj panowie pośpieszyli na jéj spotkanie. Pani Vigneau była w istocie ładną, pulchniutką kobiecinką, z twarzą trochę od słońca ogorzałą. Na czole jéj rysowało się parę lekkich zmarszczek, ślady przebytych cierpień, wogóle jednak miała w rysach wyraz zadowolnienia i swobody.
— Panie Benassis — wymówiła miłym, uprzejmym głosem — zrób-że mi pan tę łaskę i spocznij u mnie na chwilę.
— Owszem — odpowiedział — pójdź kapitanie.
— Panom zapewne gorąco? Może byli-by łaskawi napić się trochę wina lub mleka? Panie Benassis — proszę skosztować wina, które mi mąż na czas mojéj słabości sprowadził. Powiesz mi pan, czy dobre.
— Dzielnego masz pani człowieka za męża — ozwał się Genestas.
— Tak panie — odparła spokojnie zwracając się ku niemu — Bóg mnie hojnie obdarował.
— Dziękujemy za wszystko, pani Vigneau — rzekł Benassis — wstąpiłem tylko dowiedziéć się, czy co złego nie zaszło.
— Nic — odrzekła — jak pan widzisz, byłam teraz w ogrodzie i pełłam, żeby cośkolwiek robić.
W téj chwili nadeszły obie matki, aby powitać Benassisa, a woźnica stał nieruchomo na podwórzu i wpatrywał się w lekarza.
— Podaj mi pani rękę — rzekł Benassis do młodéj kobiety.
Wziął ją za puls i liczył uderzenia w milczeniu z nadzwyczajną uwagą. Przez ten czas, kobiety przyglądały się komendantowi z tą naiwną ciekawością, którą ludzie wiejscy bez żadnéj ceremonii okazują.
— Wszystko jak najlepiéj — wykrzyknął wesoło lekarz.
— A kiedyż, kiedyż to będzie? — zawołały razem obie matki.
— Zapewne w tym tygodniu. Vigneau jest w drodze? — zagadnął po chwilowém milczeniu.
— Tak, proszę pana — odparła młoda kobieta — śpieszy się pokończyć interesa, by mógł być w domu podczas mojéj słabości.
— No, bywajcie zdrowi, moje dzieci. Pracujcie więc i pomnażajcie świat, a Bóg niech wam dopomaga.
Genestas z uwielbieniem poglądał na wzorową czystość panującą wewnątrz tego nawpół zrujnowanego domu. Widząc jego zdziwienie Benassis się odezwał:
— To tylko pani Vigneau umie taki ład i schludność w domu utrzymać. Niejednéj gospodyni z miasteczka zdałoby się do niéj na naukę przychodzić.
Żona ceglarza odwróciła głowę rumieniąc się, a twarze obu matek rozpromieniały radością, jaką im ta pochwała lekarza sprawiła, i wszystkie trzy towarzyszyły swoim gościom aż do miejsca, gdzie stały konie.
— No — rzekł Benassis, zwracając się do staruszek — powinnyście być teraz szczęśliwe. Tak-eście pragnęły zostać babkami.
— Ach! nie wspominaj pan o tém — rzekła młoda kobieta — oni mnie chyba zamęczą! Matki chcą chłopca, mąż dziewczynki, zdaje mi się, że trudno mi będzie zadowolnić ich wszystkich.
— No, a pani, czegóż żądasz? — zapytał z uśmiechem Benassis.
— Ach! panie — ja pragnę dziecka.
— Widzisz pan, już matka przez nią mówi — rzekł lekarz do kapitana, biorąc konia za uzdę.
— Do zobaczenia, panie Benassis — rzekła pani Vigneau. — Mąż mój będzie bardzo żałował, że nie był w domu, gdy się dowie o pańskich odwiedzinach.
— A nie zapomniałże posłać mi obiecanych cegieł do Grange-aux Belles?
— O nie! pan wiesz dobrze, iż zaniedbałby raczéj wszystkich obstalunków, aby tylko panu usłużyć. To go tylko martwi, iż musi brać za to pieniądze, ale ja mu powtarzam, że pańskie dukaty przynoszą szczęście i to prawda.
— Do widzenia — rzekł Benassis.
I oddalił się z Genestasem, a trzy kobiety, woźnica i trzech robotników, którzy wyszli z warsztatu, by zobaczyć lekarza, wszystko to stało jeszcze u bramy cegielni patrząc za odjeżdżającemi, tak, jak to bywa, gdy się traci z oczu ukochane istoty. Jest-to słodki obyczaj przyjaźni wszędzie zachowywanéj, i słusznie — bo porywy serca zawsze jednakowo ujawniać się powinny.
Przypatrzywszy się słońcu, Benassis rzekł do swego towarzysza:
— Mamy jeszcze ze dwie dobre godziny dnia, a jeżeli pan nie jesteś zbyt zgłodniały i strudzony, to odwiedzimy pewną uroczą istotę, któréj prawie zawsze poświęcam czas, jaki mi między ukończeniem wizyt a obiadem zostaje. W kantonie nazywają ją moją przyjaciółką; ale nie myśl pan, by ten tytuł, oznaczający zwykle przyszłą małżonkę, dawał pole do najlżejszéj obmowy. Choć przyjaźń, jaką jéj okazuję, czyni ją przedmiotem dość zresztą naturalnéj zazdrości, wyobrażenie, jakie tu wszyscy o moim charakterze powzięli, usuwa stanowczo możliwość ubliżających podejrzeń. Jeżeli nikt nie może zrozumiéć kaprysu, jakim powodowany, łożę na utrzymanie Gabryni, by mogła żyć wygodnie nie potrzebując pracować, każdy wierzy w jéj cnotę, bo każdy wie, iż gdyby uczucie moje raz przeszło granicę przyjacielskiéj opieki, nie wahałbym się ani chwili pojąć ją za żonę. Ale — dodał lekarz usiłując się uśmiechnąć — nie masz dla mnie żony, ani tutaj, ani gdzieindziéj. Człowiek z usposobieniem wywnętrzajacém się czuje nieprzepartą potrzebę przywiązania się wyłącznie do kogoś lub czegoś, zwłaszcza gdy życie dla niego jest pustynią. To téż wierzaj mi pan, miéj zawsze korzystne wyobrażenie o człowieku, który lubi swego psa lub konia. Wśród téj cierpiącéj gromadki, jaką mi przypadek powierzył, to biedne, chore dziewczę jest dla mnie tém, czém słońce dla mego kraju, dla Langwedocyi; jest tą ukochaną owieczką, któréj pasterze spłowiałe wstążki na wełniastym karczku wiążą, z którą się pieszczą, któréj pozwalają się paść gdzie zechce, i któréj powolnego chodu nigdy żaden pies nie przyśpieszy.
Mówiąc to Benassis, bezwiednie prawie zatrzymał konia, jakby uczucie, jakiego w téj chwili doznawał, z pośpiesznym ruchem zgodzić się nie mogło.
— Jedźmy! — zawołał — zobaczysz ją pan. Skoro cię do niéj prowadzę, to najlepszy dowód, że ją uważam jak siostrę.
Genestas milczał czas jakiś, poczém odezwał się:
— Nie będzież to niedelikatnością z mej strony, jeżeli pana o bliższe szczegóły tyczące się owéj Gabryni poproszę? Musi to być jedna z najciekawszych osobistości wśród tych wszystkich, z któremi mnie pan zapoznałeś.
— Być może — odparł Benassis, zatrzymując znów konia — że pan nie będziesz podzielał mego zajęcia się Gabrynią. Jéj los podobny do mego, jéj powołanie równie jak moje zostało zwichnięte, a uczucie, jakie mam dla niéj, i wzruszenie, jakiego na jéj widok doznaję, pochodzą z pobratymstwa naszych przeznaczeń. Pan, który obrawszy sobie karyerę wojskową szedłeś w tém za swoim popędem, lub upodobania w niéj późniéj nabrałeś, boć bez tego nie wytrwałbyś aż do téj pory pod ciężkiém jarzmem karności militarnéj, pan nie możesz zrozumiéć ani nieszczęść duszy wciąż w pragnieniach swoich zawodzonéj, ani cierpień istoty skazanéj na życie w sferze nie téj, do któréj się urodziła. Takie cierpienia zostają tajemnicą między Bogiem, a temi, którzy je znoszą, bo im tylko znaną jest potęga wrażeń, jakiemi na nich oddziaływa życie. Ale i pan, zobojętniały świadek tylu nieszczęść długą spowodowanych wojną, czy nie doświadczyłeś kiedy dziwnego, niepojętego smutku na widok drzewa, o zżółkłych na wiosnę liściach, drzewa umierającego przedwcześnie dlatego, że je posadzono w grunt nie posiadający potrzebnych do jego rozwoju soków? Gdy miałem lat dwadzieścia, widok skarłowaciałéj, niknącéj rośliny napełniał mnie melancholią, dziś patrzéć na nią nie mogę. Dziecinny mój smutek był przeczuciem moich cierpień wieku dojrzałego, był rodzajem węzła tajemnego między moją teraźniejszością a przyszłością, którą instynktownie odgadywałem w téj nędznéj wegietacyi dążącéj przed czasem do tego celu, do którego drzewa i ludzie dojść muszą.
— Domyślałem się, widząc pana tak dobrym, że wiele cierpiéć musiałeś — rzekł kapitan z uczuciem.
— Widzisz pan — ciągnął daléj lekarz nie odpowiadając na powyższe słowa — mówić o Gabryni — to znaczy mówić o mnie samym. Gabrynia — to ludzka roślina w grunt niewłaściwy posadzona, którą trawią smutne, głębokie, wciąż pomnażające się myśli. Ona biedaczka cierpi ciągle, dusza w niéj zabija ciało. Mógłżem więc patrzyć obojętnie na tę słabą istotę, ofiarę najsroższego a najmniéj przez egoistyczny świat pojmowanego nieszczęścia, skoro ja sam, mężczyzna zahartowany na cierpienia, doznaję prawie co wieczór pokusy zrzucenia z siebie ciężaru podobnéj niedoli? I być może, żebym jej uległ, gdyby nie religia, która łagodzi moje smutki i w sercu słodką nadzieję rozlewa. Gdybyśmy wszyscy nie byli dziećmi jednego Boga, Gabrynia mogłaby się jeszcze nazwać siostrą moją w cierpieniu.
I mówiąc to, wypuścił konia galopem, wyprzedając Genestasa, jakby się obawiał dalszéj w tym duchu rozmowy. Gdy się po chwili zrównali, Benassis zaczął znowu:
— Natura stworzyła to biedne dziewczę
Uwagi (0)