Podróż po Księżycu - Teodor Tripplin (co czytać w wakacje txt) 📖
Podróż na Księżyc Teodora Tripplina to jedna z najwcześniejszych polskich powieści fantastyczno-naukowych — na miarę nauki XIX wieku, dopiero stopniowo oddzielającej się od filozofii.
Książka obejmuje wstęp z zakresu selenografii, fabularną opowieść o przygodach Serafina Bolińskiego — lunatyka i nieszczęśliwego kochanka romantycznego, pogrążonego w melancholii po śmierci wielu bliskich sercu osób (typ bohatera wpisujący się w styl epoki), a na końcu dołączone zostało spolszczenie (też na modłę dziewiętnastowieczną) wcześniejszych opowieści księżycowo-kosmicznych Cyrano de Bergeraca.
We wstępie autor od wykładu na temat zjawisk takich jak zaćmienia ciał niebieskich czy fazy Księżyca, stopniowo przechodzi do kwestii, jak z drugiej strony, mianowicie z Księżyca, widoczna jest Ziemia: i już ta wolta myślowa właściwie stawia nas obu nogami na srebrnym globie. Skoro wiemy już, że mieszkańcy Księżyca doskonale mogą obserwować Ziemię, widoczną z ich perspektywy o wiele lepiej niż Księżyc z Ziemi — to pytanie o to czy ci mieszkańcy istnieją stawiałby doprawdy chyba tylko drętwy pedant…
- Autor: Teodor Tripplin
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Podróż po Księżycu - Teodor Tripplin (co czytać w wakacje txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Teodor Tripplin
— A gdzież jest do czarta ta zupa? — odpowiedziałem z gniewem. — Czyś się uwziął drwić sobie dziś ze mnie bez przestanku?
— Sądziłem — odrzekł mi spokojnie — że będąc w mieście, widziałeś swego dozorcę lub kogo bądź wreszcie z krajowców spożywającego obiad. Dlatego nie uprzedziłem cię o sposobie, w jaki się te rzeczy odbywają na Księżycu. Ale skoro widzę, że nic jeszcze nie wiesz w tym względzie, muszę ci więc powiedzieć, że ludzie tu żyją jedynie wonią, jaką wydają potrawy. Sztuka kucharska polega tu na skupieniu, w umyślnie na ten cel przygotowanych naczyniach, wydobywających się z mięsa i jarzyn gazów. Skoro już dostateczna ich ilość zostanie nagromadzona w naczynia, stosownie do smaku i apetytu spożywających, wówczas odkrywają takową, właśnie tak jak to ma miejsce w tej chwili. Rozumiem dobrze, iż tobie, nieprzyzwyczajonemu do podobnego sposobu postępowania, musi się to wydawać dziwne, aby nos bez pomocy zębów i gardła mógł pełnić obowiązek ust, ale że tak jest istotnie, przekonasz się o tym z własnego doświadczenia.
Jeszcze nie skończył mówić, gdy poczułem mnóstwo innych wybornych zapachów, nie wiedzieć skąd się wydobywających, a które napełniły całą salę. Wąchałem je z całej siły, wydymałem jak mogłem płuca, aby jak najwięcej tego pożywnego gazu choć tą drogą wpłynęło do mego próżnego żołądka, i rzeczywiście po pewnym czasie uczułem się mniej czczy.
— Nie powinno cię to dziwić — wtrącił znów Szatan — musiałeś przecie zauważyć, że i u was kucharze, kucharki, pasztetniki, w ogóle osoby krzątające się koło jadła, lubo jedzą daleko mniej od wszystkich innych, a są mimo to nadzwyczaj tłuści. Cóż by mogło być tego przyczyną, jeśli nie gazy wydobywające się bez ustanku z przygotowanych przez nich potraw, które wsiąkają w ich organizm? Nadto trzeba ci wiedzieć, że podobny sposób żywienia się jest nierównie zdrowszy aniżeli ten, który istnieje u was. Pokarm, w ten sposób dostawszy się do naszego ciała, nie wyrabia w nim żadnych nieczystości, które są po większej części źródłem wszystkich chorób. Uważałem, żeś równie niezmiernie się zdziwił, gdy cię rozebrano do stołu. Bardzo naturalnie, odzienie bowiem utrudnia wsiąkanie pożywnych gazów w ciało i dlatego usuwają je tu jako przeszkodę.
— Wiesz pan co jednak — wtrąciłem — zanim się zupełnie przyzwyczaję do tego nowego sposobu pożywania pokarmów, czuję silnie się jeszcze odzywające we mnie resztki zwyczajów ziemskiego życia, i dlatego nieskończenie byłbym ci wdzięczen, gdybym mógł poczuć w tej chwili pod żarłocznym mym zębem kawał jakiegokolwiek mięsa, choćby najtwardszego.
Obiecał zadosyć uczynić mym zwierzęcym, jak mówił, zachceniom, ale już nie dziś, tylko jutro; lękał się bowiem, abym nie dostał niestrawności.
Gawędziliśmy jeszcze potem długo o tym i o owym, gdy dano nam znać, że posłania już nasze gotowe i czas jest kłaść się spać.
Po wygodnych schodach dostaliśmy się na wyższe piętro, przeznaczone na sypialnie. Ciż sami chłopcy, którzy nam usługiwali przy obiedzie, zaprowadzili mnie do pysznego pokoju, usłanego najwonniejszymi i najżywszych barw kwiatami, aż do wysokości trzech stóp. Dla pana Szatana znajdował się obok również wykwintnie urządzony pokój. Dowiedziałem się, że tu nie znają innych łóżek. Położyłem się więc na tym pachnącym posłaniu, a usłużne chłopczyki natychmiast poczęli mnie leciuchno łechtać pod podeszwy, po bokach, rękach, nogach, tak że w kilka chwil słodko nadzwyczaj usnąłem.
Nazajutrz, wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, wszedł Szatan do mego pokoju.
— Wstawaj — rzekł — chcę ci dotrzymać słowa; zjesz dziś śniadanie po swojemu.
Podniosłem się z posłania, ubrałem się i poszliśmy obydwaj do pobliskiego gaiku. Zastaliśmy tam czekających już na nas zawsze tych samych chłopaczków. Jeden z nich trzymał w przednich łapkach broń jakąś, jak mi się zdawało palną, dość podobną do naszej strzelby. Na rozkaz Szatana, chłopczyk wystrzelił, a ja zdumiony ujrzałem u mych nóg kilkanaście ślicznie upieczonych skowronków.
— Jedz — rzekł mi mój towarzysz — może nie lubisz skowronków; oni dlatego wybrali ten rodzaj ptaków, że zwykle karmią nimi tu małpy, a są w tym przekonaniu, że ty należysz do gatunku tych figlarnych zwierząt.
Nie odpowiedziałem nic tą razą, zajadając z niesłychanym apetytem smaczną pieczonkę; przyszło mi tylko na myśl przysłowie, że jest kraj, w którym: „pieczone gołąbki, same wlatają do gąbki”, i domyśliłem się zaraz, że to w tym przysłowiu musi być mowa o Księżycu.
— Dziwi cię i to zapewne — zagadnął mnie Szatan — że ten chłopak, wystrzeliwszy, zabił już upieczone skowronki? Wiedz, że tutejszy proch ma własność nie tylko zabijania zwierzyny, ale zarazem oskubania jej, wypatroszenia i upieczenia jak na rożnie.
Po tym śniadaniu puściliśmy się w dalszą drogę.
Znają tu jeszcze inny sposób zaspakajania należytości za jedzenie i mieszkanie. Jest to weksel na pewną ilość wierszy, wypłacalny na tamtym świecie.
Wszystkie te nauczające dla mnie rozmowy nie przeszkadzały nam odbywać naszej drogi z nadzwyczajnym pośpiechem.
Przybyliśmy nareszcie do królewskiej stolicy. Zaprowadzono nas prosto do zamku, gdzie cały dwór przypatrywał mi się z wielkim zajęciem, ale z większym zarazem umiarkowaniem aniżeli tłum prowincjonalnego miasta. Skoro sam król mi się przyjrzał, rozkazał, aby kogoś przyprowadzono. Za chwilę wbiegło do sali mnóstwo małp różnego gatunku, ubranych w frezy i spodnie, a między nimi duży jakiś człowiek, zupełnie tak jak ja zbudowany, na dwóch nogach, ale z gęstym lasem włosów i ogromnymi wąsami.
Ujrzawszy mnie, natychmiast krzyknął:
— Criado de vouestra merced.
Ja mu odpowiedziałem w podobny sposób po hiszpańsku. Ale zaledwie nas posłyszano rozmawiających, gdy wszyscy obecni poczęli klaskać w przednie łapki, wołając: muszą być z tego samego rodzaju, jak się cieszą, jak radośnie mruczą do siebie, i natychmiast król polecił, aby nas razem zamknęli w nadziei, że się będziemy mnożyć.
Hiszpan opowiedział mi swoją historię, że za pomocą wielkiej bardzo ilości ptasich skrzydełek, dostał się na Księżyc i strasznie się tym oburzał, że go tu wzięto za małpę.
— Jak to — mówił — nasz naród, który jest tak potężny, który we wszystkich częściach świata ma swoje osady, na którego usługi Pan Bóg kulę ziemską stworzył, ma tak zostać poniżony w mojej osobie? Moja kastylijska duma nie ścierpi tego: wojnę wypowiem Księżycowi!
Bądź co bądź, cieszyłem się choć z tego, że miałem towarzysza z Ziemi, który zrozumiałym dla mnie przemawiał językiem. Jedno nam tylko było nie na rękę, to to, że sądząc, że jesteśmy samiec i samica, chciano koniecznie, żebyśmy się rozmnażali.
Jednego dnia mój samiec, albowiem sądzono, że jestem samicą, powiedział mi, że do przebieżenia całej Ziemi i zupełnego na koniec opuszczenia jej, spowodowało go to, że nie znalazł ani jednego kraju, w którym by choć wyobraźnia była swobodna.
— Uważasz — rzekł on — choćbyś coś najsłuszniejszego utrzymywał, jeśli nie nosisz beretu doktorskiego, jesteś idiotą, szalonym, a nawet czymś jeszcze gorszym. W czasie pobytu mego w moim kraju, chciano mnie oddać pod sąd św. inkwizycji za to, żem się ośmielił wobec pedantów utrzymywać, że istnieje próżnia, i ponieważ nie chciałem się zgodzić na to, aby jedno ciało miało mieć większą ciężkość gatunkową od drugiego.
Zapytałem go, jakie ma dowody na poparcie tak mało upowszechnionego zdania.
— Dla dowiedzenia tego — rzekł — potrzeba koniecznie przypuścić, że jeden tylko jest żywioł. Powietrze bowiem jest wodą, tylko bardzo rozrzedzoną, woda jest to ziemia rozpuszczająca się, ziemia zaś sama jest wodą bardzo skupioną. Tak więc, jeśli zgłębisz dokładnie własności ciał, poznasz, że jest jedno tylko ciało, które jak doskonały aktor odgrywa na tym ziemskim padole rozmaite role, przebierając się w różnorodne suknie; inaczej trzeba by przypuścić bytność tylu żywiołów, ile jest ciał. Zapytasz może, dlaczego ogień parzy, a woda chłodzi, choć są jednym i tym samym ciałem? Odpowiem ci na to, że ciała te działają stosownie do usposobienia, w jakim się znajdują. Ogień, który jest tylko wodą, jeszcze bardziej rozrzedzoną, aniżeli potrzeba, by z niej utworzyło się powietrze, chce przemienić w siebie wszystko, z czym się tylko zetknie. Tak więc żar węgla, będąc ogniem najsubtelniejszym i mogącym najlepiej przeniknąć ciała, wciska się w pory naszego organizmu i sprawia to, że się pocimy. Pot ten rozszerzony przez ogień, przemienia się w dym i staje się powietrzem; powietrze jeszcze bardziej rozpuszczone żarem oddziaływania nazywa się ogniem. Woda znów różniąca się od ognia tym, że cząstki jej są bardziej skupione, nie parzy nas z tego powodu, że będąc bardziej skupiona, przez sympatię stara się bardziej skupić ciała, jakie spotyka, i zimno, jakie czujemy, jest skutkiem, że ciało nasze bardziej się skupia, będąc w bliskości ziemi lub wody, które chcą zrobić je podobnym sobie.
Stąd to wynika, że człowiek mający wodną puchlinę przerabia na wodę wszelki pokarm, jaki przyjmuje; stąd także żółciowy przerabia na żółć krew, jaką wydaje w nim wątroba. Przypuść więc, że jeden tylko jest żywioł, wszystkie ciała będą miały jednakową ciężkość gatunkową. Zrobisz mi może zarzut, że żelazo, metale, ziemia, drzewo bardziej są przyciągane do środka Ziemi aniżeli gąbka z tego powodu, że ta ostatnia napełniona jest powietrzem, które jej utrudnia spadanie do Ziemi. Nie stąd to jednak pochodzi, bo chociaż kamień pada na Ziemię z większą szybkością jak piórko, oboje mają jednakową ciężkość gatunkową.
I mówił bez końca mój Hiszpan. A umysł jego tak był poważno-naukowy, że nigdy nie zniżył się do jakiegoś zwykłego, życiowego przedmiotu. Broń Boże! Zawsze bujał w sferach czysto naukowych.
Gdym się nie chciał zgodzić na jego dowodzenia (a trafiało się to często), wówczas wykrzykiwał z wielkim współczuciem nade mną:
— Jakże żałuję, że tak wzniosły umysł jak pański nie jest w stanie wybić się spod wpływu tych odwiecznych przesądów, które nie pozwalają wiedzy zajaśnieć w całym jej świetle. Chciejże wierzyć, a raczej przekonać się, że wbrew temu, co twierdzi Arystoteles i czemu poklaskuje w tej chwili cała Francja, wszystko zawiera się we wszystkim; i tak w wodzie jest ogień, a w ogniu jest woda, a w wodzie powietrze, a w powietrzu ziemia, łatwiej to jest dowieść, aniżeli przekonać się o tym; słuchaj więc!
I znów dowodzenia bez końca. W każdym razie uczone te rozprawy mogły mieć miejsce tylko w nocy, w dzień bowiem wciąż nas odwiedzano, a towarzysz mój utrzymywał, że gdy mówi, a ktoś mu przerywa, traci natychmiast związek myśli i nie może iść dalej.
Mnóstwo osób przychodziło do naszej klatki; jedni cmokali na nas, drudzy rzucali nam ciasta, orzechy lub zioła. Karmiono nas przy tym bardzo starannie i nader czysto utrzymywano. Sam nawet król z królową zaglądali do nas i najjaśniejsza pani, idąc za natchnieniem swej kobiecej ciekawości, oglądała mnie bardzo niedyskretnie.
W czasie tych ustawicznych odwiedzin zdołałem nareszcie tyle skorzystać z krajowego języka, żem pewnego razu zrozumiał, co król mówił w mej obecności do swej małżonki, i wtrąciłem nawet kilka wyrazów do rozmowy, rozumie się, kalecząc nielitościwie ich muzykalną mowę.
Król zauważywszy to, zmienił nagle dotychczasowe o mnie zdanie i zaczął mniemać, iż muszę być dzikim człowiekiem. Wnet rozeszło się po całym Księżycu, że owe dwie szczególniejsze sztuki małych na dwóch nogach zwierzątek nie należą bynajmniej do żadnego rodzaju tych ostatnich, lecz że to są dzicy ludzie, skarłowacieli zapewne przez niewygody odosobnionego w dzikości życia, i którzy z przyczyny widać organicznej słabości swych przodków tak nieszczęśliwie są upośledzeni od przyrody, że nijak nie mogą się utrzymać na przednich nogach, lecz cały ciężar swego jakkolwiek małego ciała, zmuszeni są opierać na tylnych. Zdanie to, wyszedłszy od króla i będąc bez przestanku powtarzanym przez masy, byłoby niewątpliwie uzyskało obywatelstwo, gdyby nie uczeni, którzy mu się silnie oparli.
— Jak to — mówili oni — nazywać ludźmi zwierzęta, gdzie tam, gorzej daleko, bo potwory! Jest to bezbożnością, szaleństwem!
— Słuszniej by już daleko było — dodawali mniej zapalczywi — przypuścić do przywileju ludzkości, a zatem i nieśmiertelności domowe nasze zwierzęta. One przynajmniej urodziły się i wzrosły na naszej ziemi, pośród nas, ale te potwory jakieś, które powiadają, że przybyły tu z jakiejś planety, pełniącej dla nas obowiązki Księżyca; a zresztą zważcież wszystkie cechy wyróżniające ich od nas: my chodzimy na czterech nogach, bo Pan Bóg, stwarzając nas, nie chciał, abyśmy byli narażeni co chwila na upadnięcie, nie troszcząc się zaś o los tak nędznych istot jak te, upośledził ich gorzej aniżeli wszystkie zwierzęta, opierając ich ciało na dwóch tylko podstawach. Oni są nawet gorzej daleko uposażone od przyrody aniżeli ptaki, te bowiem mają przynajmniej w zamian dwóch tylko nóg skrzydła, którymi się ratują w razie jeżeli kto na nich napada. Gdy tymczasem te nieszczęśliwe stworzenia są zupełnie pozbawione środków ucieczki w razie gwałtownej potrzeby. A cała ich postać do czego podobna? Ta twarz wzniesiona do góry, zdająca się ciągłą zanosić do nieba skargę za to, że ją utworzyło. My mamy głowę spuszczoną na dół, bo nam nic nie brakuje na ziemi do naszego szczęścia. Nie potrzebujemy ją wznosić do góry, bo się nam już nic stamtąd nie należy.
Codziennie słyszałem podobne rozmowy, prowadzone u kratek mej klatki. Jedno im tylko było nie na rękę; lud, który mnie również nawiedzał, słyszał mnie nieraz przemawiającego dość poprawnie miejscowym językiem, nie mogło mu się więc pomieścić w głowie, abym mógł być małpą. Wówczas uczeni, po długich naradach, zgodzili się uznać mnie za papugę pozbawioną piór, wychodząc z tej zasady, że podobnie jak każdy ptak mam tylko dwie nogi. I rzeczywiście przez umyślny rozkaz rady wyższej zostałem zaszczycony nową tą godnością i natychmiast
Uwagi (0)