Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖
Tym razem Kraszewski przenosi nas w czasy stanisławowskie do starego zamczyska pana Salomona Dobka, o którym krążą tajemnicze opowieści i legendy. Wraz z nim mieszka tam ukochana córka, Laura Dobkówna.
Oboje wiodą szczęśliwe i dostatnie życie dzięki majątkowi, jakiego dorobił się Salomon. Sytuacja zmienia się, gdy w mury zamku wkracza pani Sabina Noskowa, kobieta zła, mściwa i przewrotna. Gdy zostaje ona żoną Dobka, jego córka jest przez nią prześladowana i upokarzana. Nie mogąc tego znieść, dziewczyna opuszcza ojca i dociera do Warszawy, gdzie spotyka samego Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiej sceny narodowej. Tymczasem macocha nie przestaje knuć intrygi, która ma ją doprowadzić do przejęcia majątku męża.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— Wszak pan Honory Dobek? odezwała się krok podchodząc...
— Tak jest, pani...
— Dziwnie trochę się spotykamy... lecz nie miej mi pan za złe, że się mu w stajni prezentuję, jestem córką pana Salomona...
— Gdybyś mi pani nie powiedziała, domyśliłbym się, odparł Honory, bo chybaby jaka mitologiczna postać mogła jej zrównać... i musiałem najwyżej sięgać myślą, by odgadnąć co to zjawisko tutaj znaczyć może...
Grzeczność trochę była wysmażona, ale i pan Honory zmięszany jąkał się, tak go Lora zachwyciła. Ubrana była czarno jak wczora, dała sobie bowiem słowo nie nosić barw innych, na głowie miała lekką chusteczkę zawiązaną pod brodą, na nogach buciki węgierskie... a taka szykowna była i piękna choć smutna, a tak ta piękność szlachetna była i niepospolita, że w niej starą krew i ród łatwo było poznać.
Skłonił się Honory.
— Szanowny kuzynie, odpowiedziała Lora ośmielona, zmiłuj się słodyczami mnie nie karm. Jestem prosta dziewczyna, Poleszka, i do razowego chleba nawykłam. Ten najzdrowszy.
Honory się zarumienił...
— Proszęż mi pozwolić swoją faworytę zobaczyć, odezwał się wesoło, — ja konie namiętnie lubię, a to śliczna istota...
— Prezentuję, nazywa się Munia Radziwiłłówka, zawołało dziewczę, czyż nie piękna? Patrz pan jak mu się przygląda i wącha... czy nie obcy. Nie bardzo się pan zbliżaj, mnie ona całuje, ale nieznajomych kąsa.
— Ręczę kuzynce, że ona mi się da pogłaskać! rozśmiał się Honory, i wołając: Munia! Munia, do strzygącej uszkami, powoli z wyciągniętą ręką przystąpił. Miała się faworytka na baczności, srożyła nieco z razu, chrapnęła, potem wyciągnęła szyję, poczęła wąchać przybysza i położyła mu głowę na ramieniu. Byłto najwyższy dowód łaski. Zazdrosna trochę Laura zdziwiła się i zarumieniła.
— Widzisz pani! poznała we mnie przyjaciela koni, a przeczuła może przyjaciela domu... rzekł Honory gładząc piękne stworzenie. Teraz już spodziewam się, będziemy i my dobrymi przyjaciółmi.
Lorka popatrzała ciekawemi oczyma na swoją faworytę i pięknego chłopaka, który z równem zajęciem przypatrywał się kuzynce...
— Wpadłem tu, rzekł, trochę nie w porę, alem temu niewinien. Ojciec i ja wybieraliśmy się od lat dziesięciu do Borowiec, trzebaż było wypadku, żebym na dzień trafił, w którym gość pono aniby był spodziewany, ani potrzebny. Trudno o kilkadziesiąt mil powracać...
— Dla nas jesteście zawsze gościem bardzo miłym odezwała się Lorka; my żyjemy tak samotni, a z rodziny nie mamy nikogo... Ojciec serdecznie wam rad, za to ręczę... a co do mnie, możecie być pewni....
Spuściła oczy.
— Tylko, dodała po chwili, pamiętajcie zawsze, żeście na poleskiej pustyni. Tu się i nie zabawicie, i nic nie zobaczycie ciekawego... Lasy i lasy, i błota... i cisza... wiekuista... a nas ludzi garsteczka dosyć smutnych...
Wiecie co, rzekła po namyśle, błąkacie się po zamku widzę, będziecie się nudzili, gdybym was bez ceremonji zaprosiła do siebie? może to nie przyzwoicie? ja nic nie wiem.
— Wszakże tak blizcy jesteśmy krewni, podchwycił Honory, prawie jak brat i siostra!
— A! to prawda! odpowiedziała Lorka; więc dla czegóż nie poszedłbyś pan do mnie, dopóki ojciec nie będzie wolniejszy...
To mówiąc i pogładziwszy Munię, która się za nią wyrywała, Lorka poszła przodem ku zamkowi, prowadząc za sobą bardzo ucieszonego tem spotkaniem Honorego...
Wprost ze schodów korytarzyk prowadził do pokoju Lorki, przystrojonego jeszcze jak był... gdy pieszczona jedynaczka królowała w tym domu. Gość zdziwiony być musiał przepychem, którego po zewnętrznej zamku fizjonomji spodziewać się nie mógł. Piękność Laury, oryginalna jej mowa i obejście, śmiałość, smak, który w tem co ją otaczało uderzał, widocznie zdumiewały Honorego, rozglądał się, bawił... chwalił...
— Jakie to szliczneście sobie gniazdko usłali!... zawołał.
— I w tak spokojnym kątku, przerwała, że go żadna burza rozerwać, zda się, nie była powinna... a jednak...
Spuściła oczy smutnie, Honory się domyślił przyczyny westchnienia i zamilkł.
— Powiedzcież mi co o sobie, o rodzinie, o tej okolicy, w której mieszkacie? spytało dziewczę chcąc zmienić rozmowę...
— Z rodziny mojej został tylko stary mój ojciec i ja... rzekł wahając się nieco Honory... Ze znacznych naszych majętności, niewiele też dotąd jest przy nas... mamy dwie wioski... Matka nie żyje od lat kilku, siostrę straciłem, a po niej sierotki nam tylko zostały... przy ojcu starym i już niezbyt silnym ja jeden jestem.. Dla tego — dodał ciszej, życzył sobie chorąży, ażebym się ożenił, i — na wiosnę się żenię.
— A! zawołała Lorka zdziwiona nieco, więc macie narzeczoną?
— Tak, pani, jesteśmy zaręczeni z panną Zofią Bułhakówną.
Dla czego on to powiedział prawie smutnie, a ona słuchała jakby niemile i niedowierzająco, któż to zrozumie? Zamilkli potem chwilę i on patrzał na stojące przed nim kwiatki, ona na krosienka, o które była opartą.
— Więc porzuciliście narzeczoną waszą, aby nas odwiedzić, starego ojca! ach! to doprawdy na wielką wdzięczność od nas zasługuje...
— Zrobiłem to dla własnego serca i przyjemności, rzekł Honory; później któż wie, czybym się mógł ruszyć od gospodarstwa... Spadną na mnie kłopoty i ojcowskie, i żony, która ma znaczny majątek w ziemi z naszym sąsiadujący. Znaliśmy się od dzieciństwa...
— I kochali od dzieci? spytała cicho Lorka...
— Jak brat i siostra, bośmy nawet krewni trochę... rzekł Dobek... Ona była sierotą, ojciec mój opiekunem, przyszło to tak jakoś naturalnie...
— Opiszcież mi waszą narzeczoną? zawołała śmiejąc się Laura... chciałabym ją nie znając pokochać z daleka...
— Kochana kuzynko, moja narzeczona dobra i łagodna istota, wcale nie celuje nadzwyczajnemi wdziękami... lecz mimo to, nie wątpię, że poznawszy, kochaćbyś ją musiała...
Honory zamilkł.
To przyznanie się do narzeczonej bądź co bądź, uczyniło Laurę śmielszą, a oboje zbliżyło... Mimowolnie każda młoda panienka musi się w nowo-przybyłym obawiać pretendenta i z niepokojem spoglądać na niego. Lorka była już z tej strony spokojna i swobodna. Rozprawiali więc o Polesiu i o stronach, w których mieszkał chorąży, o odbytej przez młodego Dobka podróży, i dobra znajomość nawiązywała się coraz poufałej. Przybyła do nich panna Henau wmieszała się także do rozmowy i nadała jej więcej życia jeszcze. Zapomnieć mogli na chwilę o tem co się w domu działo...
Młoda pani, jakkolwiek śpieszno jej było się rządzić, wstrzymywała się nieco w zapędach swych, w obawie obcego, i odkładała resztę na ten czas gdy odjedzie. Rotmistrz przebudzony późno, ubrał się i nierad z noclegu, poszedł rozmówić się z Dobkiem, który wzięty w rekwizycję od rana, nawet z córką i gościem przywitać się nie miał czasu... Wszystko w ogóle nowej gosposi wydawało się tu niedobrem, a najgorsi słudzy, ociągający się ze spełnianiem jej rozkazów. Mruczała już, że wszystką tę chałastrę z niedołęgów złożoną, porozpędzać musi. Pan Salomon ledwie nierychło z góry urlop dostał parogodzinny na dół dla zajęcia się swojemi interesami. Piękna pani, która koniecznie bardzo być piękną chciała, siadła się nareszcie ubierać z pomocą bladej Rózi, jednej służącej i dzieweczki, którą przywieziono ze Smołochowa, rozpuściła obfite włosy, aby je fryzowano, gdy rotmistrz, gwałtem się prawie wcisnął. Nie chciano go puszczać, lecz nie posłuchał.
— Co znowu za ceregiele? zawołał; zawsze przecie miałem prawo na ten pudermantel patrzeć a dziś nie?
To mówiąc, siadł na kanapce stękając.
— Słuchajno, Sabka! zawołał: wszystko to co się stało, dobrze, ale myśleć o tem trzeba, żebym ja miał porządne pomieszczenie, konie moje dobrą stajnię i obrok... i żeby tu ład zaprowadzić... Taż to Sodoma i Gomora! nikt nie słucha, nikt nie troska się... nikt nie służy...
— Czekajże i bądź cierpliwy! nie razem Kraków zbudowany, odparła przystępując do czesania Sabina: niech no gość pojedzie... wezmę się do nich inaczej. I ja też zapowiedziałam, że tu w ciemnej dziurze stać nie myślę... Panna Laura dla siebie zajmuje najlepsze pokoje, najpiękniejsze przywłaszcza sprzęty, a ja, niby pani, będę się wędziła w tym kącie? to nie może być.
— Słusznie mówisz... rzekł rotmistrz; toż samo zemną. Po co ja będę jechał do domu? Zima ostra i sanna kopna, posiedzę tu, przecie was nie objem... A no, w zimnej izbie o jednem oknie i to z kratami, mieszkać nie myślę... a uczyńże też ład, żebym ja za lada butelczynę nie potrzebował się kłaniać i prosić, powinienem mieć swój zapasik...
— Wszystko przyjdzie z czasem, dodała pani Dobkowa...
— A co się tycze naszego projektu względem Lorki, rzekł Poręba: także zawczasu należy przedsięwziąć środki... Panna ma muchy w nosie...
— Wybijemy jej z głowy fanaberje — odpowiedziała Sabina; tylko nie trzeba zbytnio na mego starego zewsząd razem nacierać, ażeby nazbyt nie piszczał...
— Tak, ale jejmość i to pamiętaj, że kto od razu nie robi, ten nigdy potem nie potrafi...
— Ależ gość!
— Dać mu do zrozumienia wprędce, żeby sobie jechał. Mamy Dobków dosyć... nie trzeba nam więcej! rozśmiał się rotmistrz.
Panna Rózia, która w tej chwili obficie rozrzucone włosy pani Dobkowej poczynała układać, zwróciła się śmiejąc ku rotmistrzowi.
— A zwłaszcza, szepnęła z ironicznym śmieszkiem, że taki śliczny chłopak, toby się w nim panna Laura pokochać mogła.
— Co za chłopiec! krzyknął rotmistrz: dla acanny śliczny, a to smyk, smyk...
— Przecie tu załogą siedzieć nie będzie, dodała jejmość.
— Ja wprawdzie powiedziałem panu Salomonowi, mruknął rotmistrz, że do domu jadę i przybyłem tylko na wesele, ale jejmość to sama urządź tak, bym został... Poproś mnie dla pomocy twemu staremu, on tu oczywiście sam wydołać wszystkiemu nie potrafi.
Rózia znowu się odwróciła ze śmiechem.
Rotmistrz się groźno zmarszczył.
— Salomon zdaje mi się łagodny będzie i posłuszny, rzekł; wszelako tresować potrzeba...
Gdy ta rozmowa na górze się po cichu odbywała, w dole Dobek chodził jakby przerażony po swej izdebce... w progu stał Eljasz i rozpowiadał mu coś po cichu. Pokłonił mu się do kolan, gładząc głowę.
— Służyłem jegomości, panu memu wiernie do siwego włosa, odezwał się łzy mając na oczach... nadszedł ten wiek, że mi się chleb łaskawy od was należy... Nie podołam, drogi panie, a szczególniej przy nowej pani, która młodą jest i inny rząd zaprowadzi w domu. My tu byli do starego porządku nawykli, to się wlokło jako tako — dalej, dalej... człek nie wydoła, a i siebie gryźć będzie, i drugim niedogodnym się stanie mimowoli.
Skłonił się do kolan.
— Łaski jaśnie wielmożnego pana proszę... puśćcie mnie.
Dobek przystąpił doń żywo, obie ręce kładnąc mu na ramionach.
— Na miłość bożą! to i ty mnie stary chcesz opuścić! a toć mi zginąć przyjdzie.
Eljasz ruszył ramionami, głowę spuścił, oczy w podłogę wlepił.
— To nie może być, dodał Dobek: my się nie rozstaniemy.
— Niech-no się pan nie gniewa a posłucha, ozwał się stary: jest o czem radzić. Od wczorajszego dnia domu poznać nie można. Rządzą się jak szare gęsi... a toć przecie nie my do nich, tylko oni do nas przybyli i do naszego obyczaju zastosować się powinni. Rotmistrza nam tu nie trzeba, on tu słyszę zabiera się całą zimę siedzieć. Jejmość co każe, jegomość zaraz spełniać poleca... oni w tydzień wszystkich nas przepędzą... Nie może tak być! nie może...
— Ależ powoli! syknął Dobek, pierwsze dni...
— Tak, a potem nie czas będzie...
Pan chyba nie wiesz co tu się gotuje. A no, głośno mówią, że jejmość chce panienkę z jej pokojów przepędzić i sprzęt zabrać... przecież pana stało na drugi... Rotmistrz domaga się dwóch pokojów w zamku... Dalej i dla was, stary panie, miejsca nie stanie... A toż to dopiero trzeci dzień!
Zmilczał pan Dobek, bo czuł, że Eliasz miał może słuszność.
— Czekaj, rzekł cicho: wyczekawszy, cierpliwości, to się złagodzi.
Stary machnął ręką, pogładził głowę... zmilczał.
— Ani mi myśl odchodzić, rzekł Dobek: nie puszczę...
Dopiero sobie przypomniawszy gościa, począł o niego rozpytywać gospodarz, i okazało się, że był wyszedł do stajni, a potem do Lorki zaproszony tam pozostał. Zamyślił się ojciec nieco, posłyszawszy o tem... a nie rzekł nic.
Więc już i ku obiadowi się zbierało, a no, o zwykłej godzinie gotowa nie była jejmość, bo dopiero pudermantel zrzucała... musiano więc czekać.
Stary poszedł do córki. Zobaczywszy go samego Lorka, pobiegła uścisnąć i popieścić. W istocie, smutna jego twarz dopraszała się trochę pociechy. Rad też był zobaczyć Honorego... z którym już Lorka była w doskonałej komitywie. Żeby jednak to w błąd ojca niewprowadzało, zaraz na wstępie opowiedziała mu historję Dobków Konopnickich, chorążego i Honorego, i narzeczonej panny Bułhakówny. Stary, któremu co innego się już może śniło, widocznie zafrasował się posłyszawszy o tem, i niewyraźnemi słowy począł winszować Honoremu i składać życzenia.
W godzinę może po zwykłej obiadowej dano znać, że pani była gotowa i że zupa na stole... Lorka zawahała się, lecz po namyśle poszła razem z ojcem i kuzynem.
Rotmistrz i reszta towarzystwa czekali już w jadalni. Porębie niepodobało się owo towarzystwo kuzynka, którego przyjął kwaśnym ukłonem. Chciał był przysiąść się do Laury, lecz mu zabieżono i Honory zajął przy niej miejsce, a z drugiej strony ciocia Henau. Rotmistrz skazany został na towarzystwo Rózi, lecz pił za to za dwóch.
Pani Dobkowa wystrojona bardzo świetnie, próbowała w czasie obiadu
Uwagi (0)