Darmowe ebooki » Powieść » Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Gabriela Zapolska



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 36
Idź do strony:
była tylko obrazem rozpaczliwej walki Etyki z Erotyką — mieszając ciągle te dwie potęgi, sztuczną i naturalną, z uporem maniaków, dotkniętych manją zadośćuczynienia swym egoistycznym wymogom. — Wieczysty zamęt, panujący we wnętrzu każdego osobnika, wytwarzał chaos potworny, którego dominantą był żal za spętaniem niezaspokojonych upojeń swobodnych i nie zdradliwych od osaczeń — połączeń. Dbali o to „dobro” przewódcy ludzkości — ryjący jej prawa na kruchych niestety tablicach — w obłędzie bezrozumnym wyszli z fałszywego założenia. — Tłumić i walczyć przeciw sile twórczej i rozrodczej, tyrańsko wmawiać mus wstrzemięźliwości według schematu — zapominając, że jedynie zakaz wytwarza niewstrzemięźliwość.

I stąd rozpaczliwy absolutyzm z jednej strony i bunt wieczysty, ciągły, konieczny z drugiej...

Stąd miast rozwoju i rośnięcia skrzydeł — walka niska, cuchnąca trupami, wycie za kratą obłąkańców, bicia o podłogę klasztorną czaszek dziewiczych, pod któremi płoną całe purpury oparów, zmarnowania istnień, przepojonych wieczystą tęsknotą za niedoznanym i nie spełnionym pożytkiem wyznaczonej im egzystencji!

*

Pogrążona w jakiejś mrocznej głębinie istota Reny nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo skomplikowaną jest ta gorycz, która ją przepełnia. — Utartym szlakiem tłómaczy ją sobie jedynie jako cierpienie strony duchowej swej istoty. Ogarnia ją pragnienie niezmierzonej tkliwości. W tej chwili osamotnienia zazdrościła kobietom, spoczywającym w objęciach mężczyzn, lecz zazdrość jej formułowała się jedynie do świetlanej atmosfery, w jakiej te kobiety żyć mogły. — Zdawało się jej, że gdyby jej dana była ta możność, głos jej, myśl jej, nabrałyby nieznanego jej do tej chwili dźwięku bezwzględnej szczerości, i że ta szczerość pozwoliłaby jej wreszcie stać się raz jeden sobą samą i zrzucić z twarzy maskę, którą, jak przekleństwo, nosić musiała. — Nie starała się przeniknąć i zrozumieć, w czyich objęciach chciałaby znaleźć to ukojenie, mglisto i niejasno przedstawiała sobie tego człowieka. Chciała tylko, by ją odczuł, zrozumiał i nie przerażał ją swą gwałtownością.

Tylko melancholijna łagodność mogła ją pociągnąć ku sobie. Była, jak ktoś bardzo chory, marzący o odpoczynku po cierpieniach strasznych tortur, w dobroczynnej ciszy błękitnej, nocnej lampy.

Na dole, pod balkonem prawie, posłyszała kroki. — Nie oderwała głowy od rąk — skurczyła się jeszcze przy ścianie.

Nie patrząc — wiedziała, iż to Halski.

Jak we śnie, posłyszała dzwonek do bramy i wtedy porwała się.

— Szedł więc! Szedł!...

Wpadła do pokoju i do swej sypialni. W salonie rzuciła pokojówce prawie bezprzytomna:

— Jeśli pan Halski — wpuść go do salonu... sama siedź w kuchni ubrana! Czekaj aż ja zadzwonię... Zgaś zupełnie światło!

Dziewczyna zdziwiona cofnęła się.

Rena już była w sypialni. — Zaczęła całą siłą przywoływać się do przytomności.

Jeżeli przyszedł, jeśli odważył się, mimo wszystko, na krok tak ryzykowny, musiał w swej głębi mieć dla niej coś więcej, niż przelotną fantazję.

Spojrzała się w lustro. — Odbiło jej twarz jakąś triumfującą, zgorączkowaną twarz, oczekującą na zmienne koleje i ciosy.

— Trzymaj się! — rzuciła do siebie przez zęby. — Trzymaj się!...

W ten sposób, nawet trywialny, suggestjonowała się. — Wydobyła ze swych tajni drobne sposobiki pułapek kobiecych. — Szybko zerwała wprost ze siebie suknie i na cienki batyst koszuli narzuciła równie cienki, różowy, miękki jedwab peniuaru. — Z włosów wyciągnęła szpilki. Rozsypały się rudawą kaskadą po nagich ramionach. — Natarła kilkoma kroplami perfum piersi — zerwała pończochy, wsunęła meszty...

Była pod bronią.

Nadsłuchiwała od strony salonu. Posłyszała szept pokojowej — jakieś kroki — potem umilkło wszystko.

Powróciła do gotowalni, drżąc cała, podkreśliła oczy i zapaliła dwie świece w kandelabrze. Ujęła w rękę kandelabr — zrzuciła z jednego ramienia peniuar tak, że odkrywała się jasna łuna cudownego ciała — i posunęła do drzwi prowadzących do salonu. — Za niemi wyczuwała każdym swym nerwem Halskiego. — Podniosła wysoko płonący kandelabr, spojrzała raz jeszcze w stojące, wielkie, biedermajerowskie zwierciadło i przeraziła się prawie swoją nieziemską, zjawiskową pięknością.

— Och! Tem lepiej! — myślała.

I otwierając drzwi, nie wiedziała, co ją wiedzie.

Nienawiść — czy... Miłość.

VI

Półnaga, wonna, oślepiająca, stała przed nim, jakby ze snu ciężkiego, gorączkowego, porwana.

Z doskonałą, wirtuozowską komedją zapytała znanym głosem:

— Pan tutaj?

Lecz on, zbierając także resztki swego komedjaństwa — odparł:

— Nie chciałem kazać Pani dłużej czekać...

Zawahała się.

Miłość własna kazała jej wypędzić go natychmiast. Lecz — przezorność zwyciężyła. — Postawiła na stole kandelabr i napozór zupełnie swobodnie odparła:

— Znużyłam się oczekiwaniem i zasnęłam.

Ta odpowiedź odebrała mu trochę pewności siebie. — Czar blizkości jej ciała robił swoje. Co za przepyszna kochanka, bogata we wszelkie uroki delikatnego, prawie bezkrwistego ciała. — Usiadła na sofie, narzuconej bogato haftowaną, perłową makatą. — Blade światło drżących płomieni świec ślizgało się wzdłuż jej kształtów, wydobywając na jaw coraz to inne piękności. — Oczy jej, tajemniczo przysłonięte, błyskały tylko od czasu do czasu nieuchwytnym wyrazem. — Szczególnie piękną była linia jej długich, smukłych rąk, które zarzuciła w tył głowy, ruchem uśpionej Psyche Casteldi’ego. Nigdy Halski nie podejrzywał nawet, że będzie tak piękną i powabną bez dodatków zwykłego stroju, w którym zjawiała się dotychczas przed nim. — Zawsze rozmawiał, jak szkodliwy dla kobiety jest ów „strój” — i jak dużo tracą w miłosnych sprawach te, które nie umieją nosić swej nagości i włosów „rozczesanych” — z odpowiednim wdziękiem. Lecz nigdy nie zrozumiał tej prawdy tak — jak w tej chwili.

Bosa, prawie naga, Rena była młodszą, świeższą, bardziej świetlaną psychicznie i cieleśnie — jeżeli tak rzec można. — Strząsnęła ze siebie naleciałości cywilizacji, oszpecające piękność triumfalną kobiety. — Odrzuciła precz swe tłumiki i przystroił ją czar jakby dziewczęcego wdzięku, który był zasadniczą pięknością, tak jak zasadniczą pięknością kobiet malarzy angielskich jest ten dziecinny wyraz, strojący niezwalczonem pięknem kobiety Leightona lub Rosethiego.

Odczuwał to doskonale Halski. I ogarnęła go bezwiedna radość. — To oczyszczenie piękności Reny — obiecywało mu pierwotność wrażeń namiętnych, które za jej pośrednictwem otrzymać zamierzał. — Chciał, aby w ich zespoleniu się nie było nic fałszywego, smutnego i sztucznego. — W tej chwili nienawidził sztuczność swoją. Drżał cały z chęci posiadania tej kobiety, jakby drżał w dzień upalny z pragnienia napicia się z krystalicznego źródła, które dostrzegł nagle wśród aksamitu traw.

Nie wątpił, iż odda mu się. Inaczej dlaczego z taką łatwością wyszła na jego spotkanie, tak szczerze obnażona i jakby niezdolna do walki. Wymienione zdania były jakby ostatnie skrzyżowania szpad w mdlejących rękach, które pragną wyciągnąć się raczej do uścisków rozkosznych pieszczot. — Milczeli oboje, jakby gotując się do jakichś ważnych, kapitalnych wrażeń. — Przyciszony, warczący tupot kół i kopyt bił o asfalt gdzieś bardzo daleko, wreszcie i to skonało. — Lekki wiatr poruszał żółtem światłem płonących świec. — Biel mebli nabierała dziwnego, fantastycznego wyglądu unieruchomionych szkieletów, oczekujących na mające się zacząć miłosne widowisko.

Halski osunął się na klęczki i tak przypełzał do Reny.

— Pozwól się kochać! — wyrzekł stłumionym głosem.

Na usta jej wykwitł zagadkowy uśmiech.

— Chętnie! — odpowiedziała.

To go cokolwiek zmieszało. — Przypuszczał, iż swoim zwyczajem zaprotestuje, co mu da sposobność pochwycenia ją w ramiona, roztoczenia całego zasobu płomiennej swej wymowy. — Tymczasem ona leżała spokojna, nieruchoma, tajemnicza...

Sięgnął do swych zwykłych, uwodzicielskich, środków. — Przyczołgał się jeszcze bliżej, dysząc prawie na nią swą wonią i chłonąc woń jej ciała.

— Jak pięknie, jak cudownie, bosko mienić mi się będziesz w ręku... — wyszeptał namiętnie.

Przymknęła oczy.

— Czy sądzisz Pan, że będę do tego zdolna? — zapytała również szeptem.

— Jak kobieta przeznaczona do miłości... — odparł. — A pani jesteś nią od stopek Twych nagich, różowych — aż do tej głowy wyniosłej, dumnej, o pocałunki proszącej... O pocałunki nie banalne, ale stygmatem krwi z pod twej cienkiej skóry wyssane...

Ujął w ręce jej boską nóżkę, tulącą się wśród jedwabiu i koronek. — Jak strwożonego ptaka tulił ją w swych drżących, rozpalonych powstrzymywaną żądzą dłoniach. — Nagle, widząc, iż usta jej drżą i pierś dyszy szybciej — posunął się ku jej szyi, która miała wdzięk łodygi kwiatu, na której czarownie, wabnie, uśmiechał się kwiat jej głowy.

— Pozwól! — mówił — pozwól, niech się przekonam, jaki jest zapach twego ciała. — Musisz pachnąć ambrą, miłością i Lacrima Christi. — Przeczuwam to... Jakąż cudowną kochanką będziesz, Reno!...

Leżała ciągle bez ruchu z zaciśniętemi powiekami — jakby pozbawiona myśli.

A przecież było to tylko pozorne, bo pod jej czaszką kłębiła się szalona, potworna walka. — Wobec błogiej, omdlewającej rozkoszy, jaką jego usta, które przylgnęły do jej szyi, wlewać zaczęły w każdy jej nerw — każdą jej żyłę, prawo do zaczerpnięcia z życia upojenia zupełnego i wyczerpującego zaczynało dominować ponad spętaniem, jakie sama, wskutek fałszów i obłud, na siebie nałożyła. — Cierpiała w tej chwili w tej walce nie z nim, ale ze samą sobą. — Dopiero w tej chwili uczuła, jak drobną, jak żadną była wobec tej potęgi, tej burzy, jaka leciała ku niej, chcąc ją porwać w swój wir i płomienie...

Lecz była to jedna, jedyna chwila — jeden moment halucynacyjny istnienia prawidłowego, pełnego, wolnego, jakby wydostanie się na obszar zupełny z klatki ciasnej, której pręty powrastały w jej boki. — Lecz już piersi jej, nieprzywykłe do mocy upojnych, przenikających do najgłębszych warstw wrażeń — żądały drobnej, dusznej atmosfery zdawkowego, moralnego szablonu.

— Tylko żoną — tylko żoną!... — suggestjonowała się myślowo — opancerzając się w ten sposób przeciw miotającej się u wrót jej jestestwa nawałnicy.

I razem z temi słowami wypełzała ku niej, na pomoc, cała armja kłamstw, sposobików i dozwolonych słodko zbrodniczych zasadzek.

Nie strząsała ze swej szyi ust mężczyzny — lecz stała się nagle martwą i zimną w jego rękach. — Tak silną i nagłą była ta przemiana, iż wyczuł ją, jakby jasnowidzeniem. — Odsunął się sam i patrzył na nią z oddalenia. — To dopomogło jej do zupełnego zawładnięcia sobą.

Otworzyła powoli oczy, jakby wychodząc ze snu.

Nieokreślony uśmiech ironji zeszpecił jej usta.

— Czy to jest cały pański repertuar? — zapytała przeciągle.

Przeraził się.

Uczuł, że mu się wymyka i że oddziaływanie jego na nią jest widocznie zbyt słabe. — Tak sądził, nie mając do tej chwili nigdy sposobności do walczenia z taką siłą wkorzenionych w istotę kobiecą pragnień zastosowania się do szematu, nakreślonego przez ludzkość. Zwykle takie sam na sam, takie przedwstępne upojne pocałunki, w których celował, niweczyły wszelkie skrupuły i kobiety padały mu na ręce bez woli, a raczej z wolą doznania strasznych dreszczów rozkoszy, w której ginie się i odradza nieśmiertelnym prądem. — Gdy sądził ją już na tyle jakby zdrętwiałą, że dla niej nie istniały zewnętrzne światy, lecz koncentrowało się wszystko w jednem, niewysłowionem pragnieniu szczęścia, które sprowadza na usta kobiety uśmiech, oczy jej przysłania łzami, ona miała na tyle siły i panowania nad sobą, aby z tych światów „obok” zaczerpnąć brzydką ironię i z lodowym chłodem podać mu jakby kryształowy kubek pełen lodu.

Nie chciał jednak przyznać się do przegranej, tem bardziej, że doszedł sam do paroksyzmu namiętności.

Wyciągnął ku niej ręce...

— Pachniesz... ambrą... — wyrzekł ochrypłym głosem — masz ciało kobiet, które pachną wschodem...

Milczała.

Mówił dalej.

— Dlaczego marnujesz chwile życia? — Dlaczego nie chcesz doznać wrażeń, które pędzą dookoła nas, powołane koniecznością, musem. — Wszak dana ci została od natury piękność i żar twego ciała. Reszta — to świecidła, nabyte i sztuczne. Gdyby nam były konieczne, rodziłabyś się z niemi, jak rodziłaś się z pożądaniem i urokiem twego ciała, twych włosów płomiennych... Reno! Reno!... Nie odwracaj głowy! Płomienie w tobie grają! — Drżysz cała? — Czujesz rozkosz? Czujesz?

Cicho — jakby powiew wiatru — odrzekła:

— Czuję.

Lecz nic w tem nie drgało — nic.

— Bądź moją! — szeptał, garnąc się znów do jej piersi.

— Pragnę tego i ja!... — odparła.

Rzucił się na nią...

— Otwarcie, szczerze, bez zastrzeżeń...

Wyprężyła się nagle i pchnęła go jednym rzutem rąk.

Coś, jakby krzyk, jakby łkanie, wydarło się jej z piersi. — Niewiadomo, czy był to jęk rozpaczy, czy krzyk triumfu zwycięzcy.

Porwała się i równocześnie, gdy stanęła na ziemi, odzyskała całą już i zupełną równowagę. — Owinęła się w szlafrok, ale tak umiejętnie, że przez delikatną jedwabną osłonę wydawała się jeszcze bardziej nagą niż poprzednio. — Z całą godnością znieważonej burżuazki przeszła na drugą stronę pokoju.

— Pan daruje, panie profesorze! — wyrzekła drewnianym głosem — ale nie wszystkie kobiety są do siebie podobne.

Pobiegł za nią. — Pochwycił ją tak, że rozdarł na niej peniuar.

— O!... Nie napróżno pozwoliłaś mi upić się zapachem twego ciała... — charczał — tak się nie skończy.

Ona wydarła mu się z rąk.

— Nie skończy się nic, bo się nic nie zaczęło — odpowiedziała.

— Omdlewałaś mi w ręku.

Mówiąc to czuł, że popełnia nietakt. — Panujący i kobiety nie lubią, gdy się je chwyta na gorącym uczynku chwilowej abnegacji. — Rena zmarszczyła brwi gniewnie.

— Tak źle nie było! — odrzuciła.

Uczuł teraz swój błąd. Lecz poprostu sam wysuwał się sobie z ręki. — Ta kobieta, tak silnie uzbrojona w przesądy ogólno ludzkiej moralności, derutowała go. — Rzucił jej więc, jak obelgę.

— Nie jesteś kobietą...

Oglądając podarte koronki peniuaru, odparła:

— Przeciwnie. Jestem kobietą, ale uczciwą... Ten rodzaj panu nieznany. Najlepszy dowód, iż nie uznajesz nawet małżeństwa...

Padło znów to słowo i wywołało

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz