Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
Dzisiaj rano szron na szybie. Zimno. Dzień pięćdziesiąty siódmy. Rośnie poczucie pustki. „Nie ma i nie ma”, jakby powiedział synek. W Śródmieściu panuje głód, od trzech tygodni nie ma prądu, nie ma też wody, więc niegaszone domy płoną, póki się nie wypalą. Oprócz śmierci z głodu wśród dzieci pojawiają się pierwsze przypadki śmierci głodowej wśród dorosłych. Komenda Główna AK i Delegat Rządu na Kraj domaga się zrzutów, tym razem nie amunicji i broni, ale żywności i odzieży dla cywilów. Wszyscy oczekują, że lada moment zza Wisły ruszy ponowne uderzenie Sowietów. Dowództwo 9 Armii niemieckiej także czeka w każdej chwili na wznowienie ataku. Jeżeli nie w rejonie Warszawy, po zdławieniu oporu na Czerniakowie, to spodziewane jest uderzenie z Pułtuska, Warki. Duży niepokój budzi zgrupowanie partyzanckie w Kampinosie, szacowane przesadnie przez Niemców na 10–15 tysięcy ludzi. Z tym większą gorączkowością chce się zdławić ostatecznie polski opór. Straty są wysokie, ale chwila spokoju na całym froncie od Sandomierza po Narew każe z tym większą intensywnością wykorzystać to, co chwilowo jest w ręku.
W Warszawie Niemcy wreszcie mają do dyspozycji większą ilość czołgów. Pomiędzy pierwszymi dniami sierpnia, kiedy czołgi pojawiały się w związku z próbą przebicia linii komunikacyjnych z Pragą, przez większość czasu na stałe w akcji był tylko 302 batalion czołgów radiowych, z którego pochodził zdobyty przez żołnierzy z batalionu „Gustaw” Borgward IV, okrzyknięty na wiele lat „czołgiem-pułapką”. W batalionie obok czołgów saperskich, nieuzbrojonych w nic poza wielką miną na przedniej płycie pancerza, było kilkadziesiąt dział szturmowych i to głównie z nimi walczyli Powstańcy od połowy sierpnia do połowy września. W trzeciej dekadzie września udaje się skompletować zgrupowanie uderzeniowe z elementów dywizji „Hermann Goering”, 19 i 25 Dywizji Pancernej. Razem około 130 czołgów różnych typów i dział pancernych, nie licząc dział szturmowych „Brumbar”153 oraz eksperymentalnych Sturm-Tiger154 — osadzonych na podwoziach czołgu „Tiger” wielkokalibrowych moździerzy rakietowych 380mm strzelających pociskami o wadze 1000 kilogramów. Od pierwszych dni sierpnia do 22 września używano także moździerza samobieżnego typu „Karl” o nazwie własnej „Ziu”, który strzelał pociskami kalibru 600mm i wadze 2170 kilogramów, albo kalibru 540mm o wadze 1250 kilogramów. Moździerz miał bardzo mały zasięg — przy strzale ciężkim pociskiem jedynie 2800 metrów. Jedno najbardziej znanych zdjęć z Powstania pokazuje trafiony pociskiem z „Ziu” budynek „Prudentialu”155 w dniu 28 sierpnia i mało kto wie, że to zdjęcie jest świadectwem sabotażu. Na zdjęciu widać, że pocisk eksplodował bez zwłoki, przy pierwszym zetknięciu z ostrzeliwanym obiektem. Prawidłowo powinien wbić się w strukturę budynku i eksplodować w piwnicy. Kiedy tak się działo — każdy budynek składał się jak domek z kart. A „Prudential” przetrwał.
Kiedy dogorywał Czerniaków, wokół Mokotowa słychać było ożywiony ruch kolumn zmotoryzowanych, chrzęst gąsienic. Podobnie wokół Żoliborza. Wojsko czuje, że coś się kroi większego. Mimo niepowodzeń Godziny „W”, która spowodowała wielkie straty, szczególnie w pułku AK „Baszta”, mimo wyjścia części oddziałów powstańczych do Lasów Kabackich i Chojnowskich w ciągu sierpnia Mokotów rozrastał się terytorialnie i kiedy ginęła Starówka — był największym obszarowo zwartym obszarem kontrolowanym przez Powstańców. Przymiotnik „zwartym” nie jest ścisły, bo akurat nie było tutaj zwartej miejskiej zabudowy. Od początku września etapami trwało ograniczanie Mokotowa, a nadmierne rozciągnięcie sił opartych głównie o Pułk AK „Baszta” powodowało, że Powstańcy mogli te niemieckie działania podejmowane na razie na niewielką skalę opóźniać, ale nie byli w stanie się im przeciwstawić. 2 września padła Sadyba, później utracono Sielce i 15 września Dolny Mokotów. 20 września na Mokotów z piekła Czerniakowa przybywają żołnierze z resztek zgrupowania „Radosław”. Nie budzą sympatii mieszkańców ani żołnierzy Mokotowa. Są wstrząśnięci moralnie, zrezygnowani, gdyby nie wiedza o tym, co przeszli od 1 sierpnia, ktoś mógłby małodusznie powiedzieć, że sieją defetyzm. Tak też się o nich mówi w tych dniach na Mokotowie — ale zdaje się, że „Parasolarze” po prostu wiedzą lepiej niż stosunkowo nieźle odżywiony Mokotów, co będzie dalej.
Począwszy od 24 września cała siła niemieckiej artylerii, lotnictwa, które znowu mogło bezkarnie działać nad Warszawą, oraz broni pancernej skierowała się na Mokotów. Straty po obu stronach idą w setki zabitych i rannych. Niemcy zajmują Królikarnię (24 września), punkty oporu „Alkazar” i „Westerplatte” (25 września). Ześrodkowania artylerii i nawały ogniowe rujnują całą dzielnicę. W kompanii B-3 batalionu „Bałtyk” pułku „Baszta” walczy wówczas Jerzy Ficowski ps. „Wrak”156. Jak sam powie w wywiadach, jakich udzielił w 1992 i 1994 roku — bez wielkiego przekonania (cyt. za artykułem Jerzego Kandziory):
„Do swego uczestnictwa i tamtych wydarzeń mam stosunek ambiwalentny. Wiedziałem, że uczestniczę w tragedii, na moich oczach ginęło miasto i ludzie. Nie było we mnie entuzjazmu, tylko poczucie obowiązku. Zdawałem sobie przecież sprawę, jak trudne będzie zwycięstwo, orientowałem się w sytuacji politycznej, obawiałem się, że kiedy wkroczy Armia Czerwona, będziemy ścigani jako wrogowie i przestępcy. Skończyło się wszystko większymi ofiarami, niż wtedy przypuszczałem”.
(1992)
„Dawni towarzysze broni z powstania powiedzieli, że z okazji pięćdziesięciolecia każdy z nas może awansować. Ale ja przywiązałem się do strzelca «Wraka», którym wtedy byłem, i nie chcę mu gwiazdek przypinać”.
(1994)
25 września von dem Bach wysyła po raz pierwszy parlamentariuszy do dowódcy zgrupowania mokotowskiego, nazywanego od 21 września 10 dywizją piechoty AK — płk. Józefa Rokickiego „Karola”. Zapisuje w swoim dzienniku (za A. K. Kunertem): „Jeśli wszystko się uda, to znowu uratowałem życie tysiącom kobiet i dzieci. Teraz wiem, dlaczego Pan Bóg mnie dotąd zachował. W tych straszliwych czasach krwi i łez mam zachować humanitaryzm. Móc robić tyle dobrego napawa mnie głębokim szczęściem”.
Głęboka wiara von dem Bacha nie spotyka się z żadną odpowiedzią ze strony dowodzącego obroną Mokotowa „Karola”. Polski dowódca po wizycie parlamentariuszy w meldunku sytuacyjnym pisze m.in.
„Zamiar. Bronić się do ostatka, choćby i w gruzach i na najmniejszym skrawku Mokotowa”.
Monter odpowiada:
„Zgadzam się i popieram Pana myśl bronienia się do skutku”.
Już następnego dnia, 26 września, w meldunku sytuacyjnym około godziny 6:00 „Karol” będzie pisał:
„Nastroje wśród wojska paniczne. Chęć wywieszania białej flagi, jeden dowódca oddziału nie wykonał rozkazu”.
Około 12:30 napisze:
„Straty własne 70%. Katastrofalny stan moralny oddziałów. Melduję, że dziś wieczorem oddziały zamierzam wyewakuować do śródmieścia”.
„Monter” odpowie:
„Nie godzę się z waszym zamiarem ewakuacji”, a w kolejnym radiogramie nadanym na Mokotów via Londyn dodaje: „W dalszym ciągu podtrzymuję mój rozkaz obrony na miejscu. Wycofać się wam nie wolno”. Ale rozkazy te nie docierają już do „Karola”. O 20:15 podpisuje przekazanie obwodu dowódcy pułku „Baszta” mjr Kazimierzowi Szternalowi ps. „Zryw”157, a sam udaje się kanałami do Śródmieścia.
Tego samego dnia ambasador USA w Londynie informuje premiera R. P. Stanisława Mikołajczyka, że kolejna wielka wyprawa zaopatrzeniowa do Warszawy jest niemożliwa. Po pierwsze dnie robią się krótsze, co ogranicza możliwość skutecznego zrzutu, po drugie Amerykanie likwidują bazy zaopatrzeniowe po sowieckiej linii frontu, po trzecie w ocenie sztabu 8 Armii ostatnia wyprawa okazała się mało skuteczna. Nikt nie wie też, że zrzuty z nocy z 22 na 23 września z baz we Włoszech, kiedy to z 12 samolotów zrzutu dokonało pięć, są ostatnimi zrzutami z zachodu w ogóle. Od tej chwili Polskie Radio BBC nie nada już ani razu melodii „Jeszcze jeden mazur dzisiaj”. Do końca zostanie tylko chorał Ujejskiego „Z kurzem krwi bratniej”.
Jerzy Ficowski przeżyje Powstanie, niewolę, po wojnie będzie włóczył się z Cyganami, badał tropy Schulza, pisał wiersze, eseje, odzyskiwał, ocalał wszystko to, co wojna zniszczyła, odebrała, wchłonęła w siebie. Jak powie:
„Wojna to nicość, która miała wessać wszystko z ogniem i hukiem. A moim niewypowiedzianym przykazaniem było, żeby jej nie dać postawić na swoim. Jeśli udaje mi się wskrzesić cokolwiek z rzeczy, które są mi drogie, jestem szczęśliwy. Zaprzeczam wszystkożerności żywiołu zniszczenia”.
Zaproszony do udziału w Radzie Muzeum Powstania Warszawskiego — odmówi.
Mokotów upadł w ciągu trzech dni. Nikt tego się nie spodziewał. Spodziewano się zapewne podobnego przebiegu walk jak na Czerniakowie czy Starym Mieście. Uporczywej, wielodniowej obrony. Oceniając szybki upadek Mokotowa, nikt nie wziął pod uwagę tego, że Starówka miała zwartą zabudowę, ułatwiającą improwizowaną obronę, że bronili się tam najlepsi z najlepszych, jeszcze wypoczęci, pełni sił. Zgrupowanie „Radosława” na Mokotowie liczyło niespełna 200 ludzi, w większości rannych, kontuzjowanych. 200 ludzi z 2300, ilu liczyło 1 sierpnia. Niemcy w sierpniu dysponowali głównie formacjami policyjnymi, kolaboranckimi o niskim morale i słabym wyszkoleniu. Von Dem Bach praktycznie nie dysponował też w sierpniu większymi siłami pancernymi ani — co też istotne — piechotą potrafiącą współdziałać z czołgami w warunkach walk miejskich. Powstańczy Mokotów, pozbawiony zwartej zabudowy, o szerokich, trudnych do zabarykadowania czy trwałego zablokowania arteriach komunikacyjnych, starł się z jednostkami frontowymi, razem około 9000 doświadczonych żołnierzy wspartych czołgami, lotnictwem i artylerią. Dowódca obrony Mokotowa, płk. Józef Rokicki, miał około 2000 uzbrojonych ludzi, o wiele za mało, żeby móc się skutecznie bronić dłuższy czas. Brak wyczucia sytuacji i oderwane od realiów rozkazodawstwo głównego dowództwa oraz braki w łączności wzmogły tylko chaos. I do tego ten rozgardiasz przed kapitulacją. Ruch zawsze spóźnionych depesz między dowództwem obrony dzielnicy a Dowództwem Okręgu via Londyn albo poprzez łączników w kanałach. Droga kanałami na Mokotów była jedną z dłuższych tras, w obie strony wyszkolonemu łącznikowi zabierała około 8–12 godzin. Kiedy dowódca obrony Mokotowa płk. „Karol” depeszował 26 września 1944 roku, że zamierza się wycofać kanałami, „Monter” odpisywał, że kategorycznie odmawia i żąda wstrzymania ewakuacji ludzi do Śródmieścia, jednak jego depesze dotarły na miejsce, w linii prostej odległe o zaledwie kilka kilometrów, po kilku godzinach, kiedy ewakuacja kanałami już trwała. Zresztą już wcześniej w sposób na poły samowolny „Radosław” odesłał do Śródmieścia dwie grupy po kilkadziesiąt osób, głównie lekko rannych, i nie było jasności, czy osoby te odeszły z rozkazu, czy też wbrew niemu albo wobec braku tego rozkazu. Formalnie rzecz biorąc, do kanałów w normalnych warunkach mogły wejść tylko pojedyncze osoby wyposażone w specjalne przepustki. W szczególnych przypadkach mogły wejść zwarte oddziały — tak jak w czasie próby przebicia ze Starówki weszli żołnierze „Czaty 49”.
Początkowo akcja wycofania kanałami z Mokotowa wydawała się przebiegać normalnie. Został ustalony porządek wejścia do kanałów, włazy wejściowe i wyjściowe. Jednak już rano 26 września 1944 roku, kiedy pierwsza kolumna Powstańców zaczęła zejście do włazu przy ul. Wiktorskiej, nadleciał samolot i zrzucił bomby tak, że trafiły one w okolicę włazu i zasypały go. Udostępniono więc inny właz, prowadzący do trasy głównej na ulicy Szustra. Wokół włazu kłębił się tłum ludzi, wielu stawiło się ze sfałszowanymi przepustkami, panował chaos, żołnierze „Radosława” i „Baszty” musieli z bronią w ręku torować sobie wejście do włazów. Bardzo szybko okazało się, że otwarte zostały także inne włazy, prowadzące do bocznych kanałów, którymi ludzie ruszyli na własną rękę, bez przygotowania, pozbawieni wiedzy o tym, jak poruszać się w kanałach, bez przewodników. Pod ziemią tworzyły się coraz częściej zatory.
Tymczasem Niemcy już dokładnie rozpoznali znaczenie sieci kanałowej, co szczególnie im uświadomiło zniknięcie kilku tysięcy obrońców Starówki. Po zdobyciu Starego Miasta Niemcy odkryli też kabel telefoniczny, jakim porozumiewano się między Starym Miastem a Śródmieściem. Wzdłuż przewidywanych tras kanałowych Niemcy mieli otwarte włazy, wpuszczone w dół mikrofony i inne urządzenia nasłuchowe. Po powzięciu najdrobniejszych podejrzeń co do ruchu w kanałach wrzucali granaty, wsypywali karbid tworzący w reakcji z cieczą w kanałach trującą, duszącą, drażniącą oczy mieszankę, bywało że wlewali benzynę i podpalali.
Poziom ścieków w kanałach po pierwszych dniach sierpnia znacząco się obniżał w związku z tym, że wyłączone zostały z normalnego funkcjonowania całe dzielnice, żeby zatem utrudnić poruszanie się w kanałach, Niemcy próbowali tworzyć w kanałach zapory, tamy, często ubezpieczane uzbrojonymi patrolami, minami, potykaczami. Zapory składały się najczęściej z metalowych szyn obwiązanych drutem kolczastym zrzucanych jedna na drugą, okładanych workami z piaskiem, czasem workami z cementem, który twardniał od wilgoci. Jednak do końca powstania poza jednostkowymi przypadkami, bliżej zresztą nieznanymi i pozostającymi w bardziej sferze domysłów — ani Niemcy, ani podlegli im żołnierze formacji kolaboracyjnych nie zeszli do kanałów. Bali się.
W jednej z relacji niemieckich z Powstania była mowa o tym, że przed szturmem Mokotowa „zatajfunowano większość kanałów”, chociaż nie do końca wiadomo, co to mogło oznaczać. Taifun-gerät był ładunkiem wybuchowym na bazie pyłu węglowego, który miał dużo dłuższy czas spalania od trotylu i przeznaczony był do burzenia budynków. Prawdopodobnie w budynku wysadzonym przy pomocy środka Taifun 16 sierpnia 1944 roku zginął Tadeusz Gajcy. Podobno słychać było wcześniej odgłosy kucia pod ziemią i niezbyt głośną eksplozję, po czym niemal bezgłośnie dom zapadł się od strychu po piwnice. Co jednak miałoby oznaczać „zatajfunowanie” kanałów? Być może chodziło o to, że ponownie spodziewając się ożywionego ruchu w kanałach, Niemcy wsypali do niego dużą ilość karbidu, który w reakcji ze ściekami wytwarzał drażniące, duszące opary, a być może rzeczywiście wpuszczono do kanałów taifun-gerät, zamierzając je w całości wysadzić razem z Powstańcami. Istnieją także relacje wskazujące, że „zatajfunowanie” kanałów miało ograniczyć w nich ilość tlenu. Podobno w pobliżu „zatajfunowanych” odcinków nie chciała się zapalić żadna świeczka.
Poruszanie się w kanałach było utrudnione już z racji samej ich budowy. Miały one w przekroju kształt odwróconego jajka, w najwęższych miejscach o szerokości 60 a wysokości 90 cm. Dno nie było płaskie, ale nie dość, że półkoliste, to śliskie,
Uwagi (0)