Darmowe ebooki » Powieść » Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 32
Idź do strony:
co utrudniało pewne postawienie stopy. Pomagano sobie przy pomocy wymierzonych prętów, które blokowano poprzecznie o boki kanału i podciągano się na rękach. W ciemnościach i panice łatwo było stracić orientację. Tempo poruszania się grupy zdrowych ludzi w kanałach to — przypomnijmy — 500 metrów na godzinę. Byli oczywiście rekordziści jak 19-letnia Natalia Sendys ps. „Zyta”158, zwana „Królową kanałów”, która trasę ze Starego Miasta do Śródmieścia w jedną stronę pokonywała w 90 minut. Ale sama, bez grupy. Grupa musiała się poruszać gęsiego, jeden za drugim, często nie było możliwości wyminięcia się, nie było żadnej łączności z nikim wokół poza tym, że każda osoba w absolutnych ciemnościach trzymała się fizycznie poprzednika. Jeżeli ktoś opadał z sił, nie chciał iść — blokował całą kolumnę. Wiele zależało wówczas od osób prowadzących kolumnę, a były to często młode dziewczyny, o drobnej budowie ciała, tak jak Natalia Sendys „Zyta” czy Alina Mazurkiewicz z d. Dudzińska ps. „Myszka”159, która tak opisze jeden ze swoich kursów z rannymi na trasie ze Starówki do Śródmieścia:

„Szli wolno, coraz wolniej. Domyślałam się, że pewnie przed godziną leżeli jeszcze w szpitalu. Niektórzy z nich nie próbowali nawet chodzić. O kanałach i sposobie poruszania się w nich też nie mieli pojęcia. [...] Zaczęły się jęki, wrzaski, wreszcie klątwy. Wolniutko posuwająca się kolumna wreszcie stanęła. Byłam zrozpaczona, ale przede wszystkim wściekła. Nawymyślałam im od cywilbandy i rozhisteryzowanych bab. — Przecież my już zdychamy — powiedział jeden z najprzytomniejszych — Jaka różnica czy się zdycha na górze czy na dole? Nam już wszystko jedno. Byłam tego świadoma. Z ich punktu widzenia miał rację. Zebrałam wszystkie fizyczne i psychiczne siły. Jak im dowieść, że chociaż jest ich 25, często oficerów, a ja jedna, drobna smarkula [Alina Mazurkiewicz miała wtedy 19 lat] i to szeregowy, to tu, w kanale nie oni, ale ja dowodzę? Oczywiście zatrzymywali się pod studzienką, bo tam było wyżej i mieli choć odrobinę świeżego powietrza.

Odciągałam od tych studzienek, przeciągałam za klapy i włosy, by w wąskim kanale nawymyślać im ich własnym słownictwem. Czasem próbowali słuchać i tłumili jęki. Nigdy jednak nie trwało to długo. Za chwilę rozpoczynało się od nowa. Byli tak wyczerpani, że nie myśleli. Tak, ale ja odpowiadałam za drożność tego przejścia. Tą samą drogą miało przejść jeszcze dziesiątki takich grup. Jak im to wytłumaczyć? Ciągnęłam, pchałam i wbijałam w półprzytomne głowy, że żywych czy umarłych przeciągnę ich do wyjścia na ul. Wareckiej. Nikt nie może tu pozostać — żywy czy martwy. Widzieli zresztą wiele zwłok poupychanych w wąskie boczne kanały”.

Alina Mazurkiewicz doprowadziła do włazu na Wareckiej tylu rannych, ilu przejęła wtedy na Starówce. Dwudziestu pięciu.

Ewakuacja Mokotowa jednak wyglądała inaczej niż na Starówce. W związku z ogromnym tłokiem i otwarciem bocznych kanałów szybko uformował się jeden, niekończący się pochód, rozrywany eksplozjami granatów, spychany na boki, blokowany przez tych, którzy już nie chcieli iść, tamy budowane ad hoc przez Niemców i wreszcie — przez sprzeczne plotki, rozkazy, wieści. Płk. „Karol” w kanale pod ulicą Górnośląską spotkał idący mu naprzeciw niewielki, około trzydziestoosobowy oddział Tadeusza Perdzyńskiego „Tomira”160 wysłany jako odsiecz dla Mokotowa wraz z rozkazem od „Montera”, żądającym kategorycznego przerwania ewakuacji kanałami i powrotu na Mokotów w celu obrony na miejscu. To wprowadziło dodatkowy chaos, ponieważ część Powstańców zawróciła kanałami na Mokotów, część zaczęła szukać innych dróg dojścia do Śródmieścia. „Karol” podjął decyzję o kontynuacji odwrotu i wyszedł z kanału włazem u zbiegu ul. Wilczej i Al. Ujazdowskich. Generał Antoni Chruściel „Monter” nie przyjął żadnych ustnych wyjaśnień od dowódcy Mokotowa i zażądał natychmiastowego wejścia z powrotem do kanału wraz z wysłaną na pomoc grupą „Tomira”. Do dowódcy reszty sił mjr „Zrywa” na Mokotowie jeszcze o 13:00 27 września dochodzi depesza via Londyn ze Śródmieścia:

„Wstrzymać ruch do Śródmieścia. Dowódca Wasz i Komendant stąd wraca. Będziecie się bronić na Mokotowie w pozycjach dotąd trzymanych. Wachnowski”.

Płk. „Karol” wszedł z powrotem do kanału. W kanale doszło do spotkania ze skrajnie wyczerpaną grupą pod dowództwem ppłk Pawła Zagórowskiego „Góry”161, który przekazał informację — był to już 27 września — że Mokotów kapituluje. Faktycznie od 8:00 trwały uzgodnienia kapitulacyjne, mimo tego, że walki trwały do 13:30. Grupa płk „Góry” była ostatnią zorganizowaną grupą, jaka dotarła do Śródmieścia po blisko dwudziestotrzygodzinnym błądzeniu w kanałach. Razem z nią zawrócił płk. „Karol”. „Monter” będzie próbował oddać go pod sąd wojskowy, do czego ostatecznie nie dojdzie, ale zła opinia o obronie Mokotowa zostanie. Nikt z obrońców Mokotowa nie dostanie w czasie wojny awansu ani odznaczenia.

Kanałami z Mokotowa do Śródmieścia dotrze około 950 osób. Nie wiadomo, ile osób rozpoczęło te drogę i pozostało w kanałach na zawsze jako zaginieni w czasie walki. W kanałach błąkały się grupy oszalałych ludzi, którzy mieli halucynacje, strzelali do siebie nawzajem, obrzucali się granatami, nawoływali, śmiali, płakali, a konstrukcja kanałów wzmacniała te odgłosy. Dochodziło do przypadków indywidualnych i zbiorowych samobójstw. Dwie grupy Powstańców błądzące w kanałach około godziny 10:00 27 września znalazły się pod terenem zajętym przez Niemców w okolicach ulicy Dworkowej. Początkowo Niemcy zaczęli wrzucać do kanału granaty, ale potem nad włazem kanału pojawiła się dłoń z białą chustką. Pierwszego Powstańca, który wyszedł z kanałów, Niemcy zastrzelili na miejscu, kolejnych pobili, następnie oddzielili kobiety i cywilów od żołnierzy, którym kazali klęknąć na skarpie przy ul. Dworkowej. Podobno jeden z żołnierzy miał się rzucić na niemieckiego konwojenta z okrzykiem „Nie dajmy się zarżnąć jak barany!”, na co Niemcy otworzyli ogień i zamordowali wszystkich, około 140 jeńców, w tym co najmniej 4 kobiety. 40 ocalałych osób, głównie łączniczki i sanitariuszki, trafiło do KL Stutthof162. W tym samym czasie przy ul. Dworkowej 5 wyszła z włazu inna grupa, około 40 Powstańców, która także została rozstrzelana. Wszyscy zabici pochodzili prawdopodobnie z kompanii łączności oraz kompanii B-1 i B-3 Pułku AK „Baszta”. Wielu nazwisk zabitych wówczas nie ustalono. Powszechnie ze zbrodnią na ul. Dworkowej łączy się kilka najbardziej emblematycznych zdjęć Powstańców, wyciąganych z kanałów przez Niemców, jednak krytycy zwracają uwagę, że w 1944 roku po ulicy Dworkowej nie jeździł tramwaj, zaś na zdjęciach wyraźnie widać, że Powstańcy wychodzą z włazu umieszczonego między szynami tramwaju. Łączna liczba ofiar egzekucji przy ul. Dworkowej jest szacowana na nie mniej niż 140 osób, ale nie więcej niż 200.

Na Mokotowie, jak we wszystkich innych wypadkach upadających dzielnic, pozostały szpitale pełne rannych. Niemcy deklaratywnie zobowiązywali się do przestrzegania międzynarodowych konwencji prawa wojennego, von dem Bach drżał zapewne w swoim religijnym uniesieniu, gdy podpisywał akt kapitulacji. Bo von dem Bach wierzył, że jest narzędziem samego Boga w Warszawie. Zbrodnie jednak miały miejsce, chociaż na Mokotowie nie miały charakteru tak masowego jak na Starówce czy na Czerniakowie, ale jak pokazuje przykład zbrodni na ulicy Dworkowej — zdarzały się, a ich ofiarom było zapewne wszystko jedno, czy giną w ramach ogólnej rzezi, czy jednostkowego przypadku. W szpitalu przy Al. Niepodległości 117 wraz z kilkunastoma ciężko rannymi została sanitariuszka Ewa Matuszewska ps. „Mewa”163. Mimo zaledwie 25 lat miała charyzmę i poważanie, kierując w najtrudniejszych momentach całym personelem szpitala, załatwiając, często z narażeniem życia, środki opatrunkowe, lekarstwa, ba, czasem nawet mydło do umycia rannych. 26 września 1944 roku została wezwana do ewakuacji. Odpowiedziała tylko:

„Jestem sanitariuszką — moim obowiązkiem jest pozostać tutaj — z rannymi”.

Gdy w styczniu 1945 r. matka dotarła w Aleje Niepodległości, zwłoki córki leżały jeszcze na schodach piwnicznych, trzymała w dłoniach bandaż, którego nie zdążyła użyć.

Tego samego dnia, kiedy upadł Mokotów, 27 września 1944 roku, dowódcy Żoliborza żądanie kapitulacji złożył dowódca 19 Dywizji Pancernej. Żądanie zostało, tak jak wszystkie inne — odrzucone. Po wojnie Von Dem Bach miał mówić o płk Mieczysławie Niedzielskim „Żywicielu”:

„Chciałbym zwrócić uwagę na dowódcę odcinka z Żoliborza. Z nim w ogóle nie mogłem rozpocząć negocjacji. Każda jego odpowiedź była dla mnie obraźliwa. [...] Ten człowiek był fanatykiem”.

28 września 1944 roku na naradzie Komendy Głównej AK i Delegatury Rządu na Kraj pada znowu słowo „kapitulacja”. „Bór” depeszuje do Rokossowskiego via Londyn i Moskwa, że bez znaczącej pomocy Armii Czerwonej Powstanie za dwa-trzy dni upadnie. O tym samym informuje Rząd w Londynie. Delegat Rządu RP Stanisław Jankowski164 nazywa zamiar dalszej walki szaleństwem, wskazuje na wielkie korzyści polityczne, jakie zostały osiągnięte i wzywa do ocalenia tego, co jeszcze można ocalić — „biologicznej substancji narodu”. W czasie tej samej narady „Monter” wyraża swoją opinię:

„Duch żołnierzy jest doskonały. Żołnierz ma olbrzymią wolę walki, chce się bić i to bić do ostatka. Na morale żołnierza nie ma żadnych szczerb. Możecie być go pewni”.

Ostatnia szarża

Tak, to sześćdziesiąty dzień i widzisz: jest tak, jak mówisz. Dopiero czuwanie dzień po dniu pokazuje, ile to trwało: zdążyłeś pojechać na urlop, wrócić, posłać dzieci do szkoły, kupić zeszyty, piórnik, przeżyć ponowny szok adaptacyjny młodszego dziecka w żłobku, dni zrobiły się krótsze, noce zimne, rower jeszcze stoi w garażu, ale wiesz dobrze, że szans na jego użycie będzie coraz mniej.

Jest 29 września rano, we mgle, szronie osadzającym się na trawach, grudach, ugorach zgrupowanie partyzanckie rządzące niemal niepodzielnie Puszczą Kampinoską pod dowództwem majora „Okonia” dociera do wsi Budy Zosine na południe od puszczy, zaledwie kilkaset metrów od nasypu linii kolejowej Warszawa-Skierniewice. Zgrupowanie jest rozciągnięte na wiele kilometrów wśród leśnych i polnych duktów. Celem marszu postawionym przez dowódcę są Góry Świętokrzyskie. Czas Niepodległej Rzeczypospolitej Kampinoskiej skończył się trzy dni temu, 27 września, kiedy niemieckie Stukasy zbombardowały rozpoznane miejsca postoju dowództwa zgrupowania, m.in. we wsi Wiersze. Oddziały osłonowe zgrupowania na wschodnich podejściach puszczy uwikłały się w ciężkie walki z niemieckimi oddziałami, które nacierały od Warszawy w głąb lasów. Wszyscy przeczuwali, że to nie przypadkowe starcie, ale początek szerszej, planowej akcji.

Fakt, że Warszawa stała się miastem frontowym, zaś na froncie od tygodnia panował spokój, zaowocował znacznym zagęszczeniem jednostek wojskowych, w pełnym tego słowa znaczeniu, wokół terenów objętych Powstaniem. Do akcji o kryptonimie „Sternschuppe” — czyli nomen omen „spadająca gwiazda” — Niemcy skierowali dwie grupy operacyjne w sile po około 3000 żołnierzy każda, wsparte lotnictwem rozpoznawczym, bombowym, czołgami, artylerią i co najmniej jednym pociągiem pancernym. Wiele wskazuje na to, że Niemcy od samego początku mocno przeceniali liczebność, siłę i wagę zgrupowania kampinoskiego. W raportach niemieckiego wywiadu podaje się liczebność od 5 do 15 tysięcy, czyli liczby, do jakiej w zasadzie się nie zbliżyło. Ale to zgrupowanie różnymi akcjami, zazwyczaj wysyłając oddziały w sile od kilkunastu do stu ludzi, niepokoiło niemieckie garnizony w promieniu wielu kilometrów. Niemcy wiedzieli też, że część zrzutów dla Warszawy lądowała w Kampinosie, gdzie dosyć łatwo była przejmowana przez partyzantów, którzy panowali nad dużymi obszarami terenu, gdzie dużo było ziemi niczyjej, zupełnie inaczej niż w opasanej coraz ściślejszym kordonem Warszawie.

Przez długi czas dostępu do Warszawy od północy broniła 12 dywizja węgierska, ale jak w wielu innych przypadkach tutaj i w całej Polsce, tam gdzie spotykali się polscy partyzanci, walczący po stronie alianckiej, i węgierskich żołnierze, formalnie wspierający Niemców, nie dochodziło do żadnych starć, a Honwedzi przepuszczali polskie oddziały bez jednego strzału, na różne sposoby udając potem głupków przed niemieckimi przełożonymi. Tak było w sierpniu, tak było we wrześniu koło Warszawy, tak było później na Kielecczyźnie, gdzie Honwedów próbowano używać do blokowania oddziałów okręgu „Jodła”, które po odwrocie znad Pilicy kontynuowały „Burzę” na swoim terenie. Ale we wrześniu zachodzą zmiany. Niemcy widać zorientowali się, że blokada od strony Kampinosu jest podejrzanie dziurawa.

Tymczasem dowodzenie zgrupowaniem w Kampinosie nie jest do końca jednolite. Duży mir w zgrupowaniu ma Adolf Pilch „Dolina”165, który po stracie łączności ze strukturami AK na Nowogródczyźnie przebił się ze swoimi ludźmi pod Warszawę. Jednak mimo że ma opinię znakomitego dowódcy i przyprowadza liczące 900 ludzi, pełni uzbrojone zgrupowanie — ciągnie się za nim cień rozejmu z Niemcami, w czasie którego zwalczał też partyzantkę sowiecką. Dodać wypada dla porządku — najpierw, zimą 1943, sowiecka partyzancka zaczęła dosyć skutecznie zwalczać jego. Zapewne powstaje też pytanie, jakim cudem 900-osobowe zgrupowanie ze 150 furmankami przeszło nietknięte ponad 400 kilometrów w linii prostej między jednostkami tyłowymi niemieckich wojsk, także po strzeżonych mostach i przeprawach. Pytanie bez odpowiedzi. KG AK obawia się, że zbytnie afiszowanie się współpracą z tym dowódcą może przynieść złe skutki w kontaktach z Sowietami, na których pomoc przecież się liczy. Jednak w Kampinosie jego rozjem czy układ z niemieckim okupantem przestaje obowiązywać, to „Dolina” okazuje się być jednym z bardziej bojowych dowódców. Ale w oddziale jest jeszcze świeże wspomnienie po rannym w nieudanym ataku na lotnisko bielańskie kapitanie Józefie Krzyczkowskim „Szymonie”, z którym z kolei związani czują się żołnierze pochodzący z okolicznych miejscowości. Z kolei major „Okoń” formalnie był dowódcą batalionu „Pięść” ze zgrupowania „Radosław”, z którego w Godzinie „W” wystąpiła tylko jedna kompania, w związku z tym, że dla reszty nie było broni. Został przysłany tutaj przez KG AK dopiero po licznych przygodach w sierpniu, ale tylko po to, by wybrać z istniejącego zgrupowania najlepiej uzbrojonych ludzi i poprowadzić ich na Żoliborz. Dowodzi dwoma nieudanymi atakami z Żoliborza na Dworzec Gdański, po czym część ludzi wypowiada mu posłuszeństwo i zostaje w mieście wcielona do zgrupowań pod dowództwem „Żywiciela”, a część z tych, którzy postanawiają wrócić do Kampinosu, zostaje rozbrojona przez cierpiących na brak amunicji i broni powstańców z Żoliborza. Można sobie wyobrazić animozje

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 32
Idź do strony:

Darmowe książki «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz