Darmowe ebooki » Powieść » Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 32
Idź do strony:
zostało po kilkunastu ludzi, szczególnie w zgrupowaniu „Żyrafa” kompanie stopniały do wielkości drużyn. „Żywiciel” sam jest dwukrotnie ranny, dowodzi leżąc na noszach na podłodze. Wysłuchuje propozycji dowódców. Pojawia się plan natarcia na wał wiślany i utworzenia prowizorycznego przyczółka, z którego jutro, pojutrze mogłyby Powstańców zabrać pontony przysłane przez armię Berlinga. W sztabie „Żywiciela” jest trzech łącznościowców z prawego brzegu, są w kontakcie z tamtymi. Nikt tylko nie wie, że szyfr jest regularnie łamany, a depesze czytane przez niemiecki kontrwywiad.

29 września w Śródmieściu zapada decyzja o ponownym podjęciu rozmów z Niemcami o ewakuacji cywilów z miasta. O 6 rano 30 września 1944 roku płk Karol Ziemski ps. „Wachnowski”, legendarny dowódca obrony Starego Miasta, wraz porucznikiem Jerzym Kamińskim ps. „Ścibor”174 przekraczają linię barykad na ulicy Żelaznej i z zawiązanymi przez Niemców oczami udają się do kwatery generała von dem Bacha w Ożarowie. Von dem Bach wita generałów serdecznie, podkreśla jak bardzo mu zależy na zawieszeniu broni, jak bardzo nie wierzą w powodzenie pertraktacji jego bezpośredni przełożeni w Berlinie. Częstuje polskich oficerów „camelami” z amerykańskich zrzutów z 18 września, proponuje kawę, próbuje dyskutować kwestie wojskowe i polityczne. Stara się akcentować fakt, że rozmawia jak równy z równymi. Wygląda na to, że porozumienie o zaprzestaniu walk od dnia następnego w celu umożliwienia ludności cywilnej opuszczenia miasta będzie lada moment zawarte, wygląda na to, że w dniach 1 i 2 października od 5 do 19 obie strony nie będą prowadziły działań zbrojnych ani ostrzału, a ludność cywilna będzie mogła swobodnie opuścić Śródmieście. Ale „Wachnowski” i „Ścibor” chcą koniecznie włączyć do porozumienia Żoliborz, o którym wiedzą tyle, że walczy. Tak. Tam się toczą zażarte walki. Von dem Bach odmawia, argumentując, że tam nie ma ludzi, z którymi można by rozmawiać, że tam są sami bolszewicy i komuniści, którzy na propozycję kapitulacji potrafią odpowiadać wyłącznie w sposób obraźliwy. Von dem Bach ma na myśli pewnie kontrpropozycję „Żywiciela”, żeby to Niemcy poddali się jego zgrupowaniu. Po chwili wychodzi z pokoju odebrać meldunek i polscy oficerowie zostają przez moment sami. „Ścibor” podchodzi do stołu, niby to podziwiając kwiaty stojące w wazonie, i widzi na stole rozpostarty plan Warszawy pokryty czerwonymi i niebieskimi strzałkami, liniami. Widzi wyraźnie, że w tej chwili — jest ciągle przedpołudnie 30 września — obrońcy Żoliborza zostali zepchnięci w obręb kilku ulic i zarazem są oddzieleni od Wisły wąskim pasem terenu z wałem przeciwpowodziowym. Obaj bez słów wiedzą, co się kryje za tymi strzałkami, liniami. Może nie wiedzą, że w tej chwili w ostatnim już, nieudanym szturmie resztki zgrupowania „Żyrafa” próbują właśnie zdobyć i utrzymać wał, wierząc depeszy od berlingowców, że o 11 postawiona zostanie zasłona dymna na rzece, że będzie osłona artyleryjska, lotnicza i będą pontony. W pierwszym impecie udaje im się zdobyć koronę wału, przebiec na drugą stronę, ale w otwartym terenie, bez zasłony, pod ogromną przewagą ogniową Niemców nie mają szans się utrzymać, tym bardziej, że z drugiej strony rzeki nie widać żadnych oznak działania. Tego mogą nie wiedzieć „Wachnowski” ze „Ściborem”, ale obraz sytuacji, jaki mają, jest i tak przeraźliwie jasny.

Tymczasem von dem Bach wraca do pokoju. „Wachnowski” i „Ścibor” oświadczają, że jeżeli się zgodzi, są skłonni, po uzyskaniu odpowiednich pełnomocnictw Komendy Głównej AK, udać się do kwatery Källnera175 i przez niemieckie linie przejść na tereny zajęte jeszcze przez Powstańców, aby skłonić „Żywiciela” do kapitulacji. Von dem Bach się zgadza. Oficerowie wiedzą, co znaczy termin „zażarte walki”, wiedzą, że teraz w zasadzie gra idzie o to, żeby przetrwać jeszcze kilka dni w negocjacjach, przekonać się jeszcze raz, że rzeczywiście Warszawa jest sama i nie ma żadnej nadziei, ale już jak najmniejszym kosztem ludzkim. Spieszą się. Już o 12:40 „Wachnowski” znowu przekracza linie polskich barykad, gotowy na podróż do kwatery głównej generała Källnera. Niemiecki generał gra na zwłokę, licząc, że obejdzie się bez kapitulacji. Jest wściekły, widać, że chce krwi. Z drugiej strony — ma wyraźne rozkazy von dem Bacha nakazujące wstrzymanie ognia na godzinę i danie szansy polskim oficerom na zmuszenie obrońców do kapitulacji. Wreszcie zgadza się i daje „Wachnowskiemu” czas od 17:00 do 18:00. „Wachnowski” powiewa białą flagą w stronę budynków po drugiej stronie i krzyczy z okien budynku sklepu ze słodyczami firmy „Fuchs”:

— Jesteśmy od generała Bora! Przerwijcie ogień!

— To szaleńcy — mówi do „Wachnowskiego” niemiecki oficer obok — oni strzelają ze stanowisk objętych pożarem!

Czas płynie, a nie udaje się nawiązać kontaktu. Inny młody niemiecki oficer mówi z boku do „Wachnowskiego” (znowu za Podlewskim):

— Oni nie chcą z wami rozmawiać. Nasze czołgi zrobią z nimi porządek.

A jeszcze inny — zbliża się godzina 17:40 — mówi:

— Nie możecie dojść do swoich? Za chwilę puścimy „Goliaty”176, one utorują do nich drogę.

Wreszcie porucznikowi „Ściborowi” udaje się o godzinie 17: 50 dotrzeć, unikając polskich kul, do linii barykad. Za nim linię przekracza pułkownik „Wachnowski”. Mają dziesięć minut. Docierają do willi przy ulicy Dygasińskiego 13, gdzie w piwnicy na noszach leży „Żywiciel”. „Wachnowski” pyta o jego zamiary, „Żywiciel” odpowiada — obrona do ostatka. Zapada cisza. „Wachnowski” przerywa milczenie:

— Z polecenia Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych nadaję panu, pułkowniku, Krzyż Orderu Virtuti Militari klasy V.

Po czym prosi pozostałych oficerów o opuszczenie pomieszczenia. Wtedy informuje „Żywiciela” o tym, że Niemcy deszyfrują wszystkie radiogramy, jakie wymienia z berlingowcami, że przebijanie się do Wisły w oczekiwaniu na przesuniętą rzekomo z 11:00 na 20:00 ewakuację będzie kolejną masakrą. Czas leci. „Wachnowski” mówi o potrzebie oszczędzania ludzi, mieszkańców, że „Bór”-Komorowski sugeruje kapitulację. Płynie minuta za minutą, aż wreszcie świeżo odznaczony orderem za męstwo na polu walki pułkownik Mieczysław Niedzielski unosi się na posłaniu i mówi:

— Zgadzam się...

O godzinie 18:19 zostaje przerwany ogień, o godzinie 23:00 oddziały na Żoliborzu składają broń. Garść ludzi przebija się na prawy brzeg. W ukryciu pozostaje kilkunastoosobowy oddziałek Żydowskiej Organizacji Bojowej177 z Markiem Edelmanem178, oni nie mogą liczyć na traktowanie jak jeńcy wojenni, dobrze o tym wiedzą. Ruiny Żoliborza opuszczą dopiero w listopadzie.

Powstańcze Polskie Radio nadaje tego dnia 30 września między innymi takie słowa (za A. K. Kunertem):

„Warszawa — zawsze nieugięta — nieodmiennie walczy. Dwa miesiące 44 roku — sierpień i wrzesień — przekreśliliśmy czerwoną wstęgą naszej krwi. Za wolność dwóch miesięcy po pięciu latach niewoli, oddaliśmy wszystko co posiadaliśmy [...]. O, bracia żołnierze, bijący Niemców na wszystkich frontach Europy, was wołamy z otchłani bólu Warszawy — przybywajcie. Warszawa wciąż jeszcze walczy”.

Że jest kto dowodzi, że walka trwa

Rankiem 1 października wchodzi w życie porozumienie między dowództwem Powstania a Niemcami o ewakuacji ludności cywilnej i zawieszeniu działań zbrojnych między godziną 5:00 a 19:00. W rękach Powstańców znajduje się już tylko Śródmieście, a w nim około 250.000 mieszkańców. Nie ma już oddziałów partyzanckich w Kampinosie, upadł Czerniaków, Żoliborz, Mokotów, milczy radiostacja 1 Frontu Białoruskiego. Nikt ze sztabu „Bora”-Komorowskiego nie wie, że żadna z wysłanych poprzez Londyn do Moskwy depesz do Rokossowskiego nie dotarła. Od 28 września nie ma zrzutów ze strony sowieckiej, od 22 września nie ma zrzutów z baz alianckich we Włoszech, od 6 września nie ma prądu, woda jest tylko ze studni kopanych na podwórzach kamienic. Paradoksalnie w tych dniach uzbrojenie Powstańców przedstawia się stosunkowo najlepiej. Już na Żoliborzu po kapitulacji jest mowa o przejęciu kilkuset karabinów zwykłych, kilkuset pistoletów maszynowych, kilkudziesięciu rusznic sowieckich i angielskich PIAT-ów, zapasów amunicji idących w dziesiątki tysięcy sztuk. Jedna trzecia obrońców Żoliborza miała sowieckie „pepesze”. W Śródmieściu wreszcie stany osobowe są zgrane ze stanami uzbrojenia. Broni jest mniej więcej tyle, ile potrzeba dla ludzi. Odpowiedzialne są za to nie tylko zdobycze wojenne oraz zrzuty alianckie i sowieckie, ale także ogromne straty wśród oddziałów. Stan uzbrojenia wzrósł, stany osobowe spadły.

Przez cały dzień trwa ruch ludności cywilnej na stronę niemiecką. Jest umiarkowany. Przez barykady przechodzi około 8000 osób, głównie kobiety z dziećmi. Niewiele. I nie chodzi tylko o to, że wychodząc z miasta, trzeba wszystko porzucić, że wolno ze sobą zabrać tylko tyle z dorobku całego życia, ile jest się zdolnym unieść we własnych rękach. Trudno w to uwierzyć, ale ludność cywilna nie chce opuszczać miasta bez armii. Bo jeżeli armia zostaje, to jest nadzieja na wyzwolenie, wytrwanie, doczekanie wolności. Bo — wreszcie — armia wyrosła właśnie z tej ludności. Von dem Bach jest zaskoczony małą ilością cywilów opuszczających Warszawę i podejrzewa podstęp. Ale tego dnia w sztabie KG AK zostaje podjęta decyzja, że rozmowy kapitulacyjne mają być kontynuowane już następnego dnia — 2 października 1944 roku. Wiadomo, że huragan dywizji pancernych, który zmiótł w trzy dni Mokotów i dwa dni potrzebował na zmasakrowanie Żoliborza, teraz skieruje się w całości przeciwko Śródmieściu, zapewne najpierw przeciwko części południowej, a potem centralnej. Obie dzielnice są oddzielone od Wisły szerokim pasem zabudowy miejskiej. Nie ma szans, aby ktokolwiek z obu tych dzielnic przebił się do Wisły, tym bardziej, że front nad Wisłą milczy już prawie dwa tygodnie.

Tymczasem nad miastem zapada cisza. Dziwna, dzwoniąca w uszach. Ludzie wychodzą z piwnic. Grzebią w ruinach, zabezpieczają resztki dobytku w piwnicach, szukają bliskich — żywych czy umarłych. Za Władysławem Bartoszewskim — fragment relacji Jerzego Brauna179:

„Na Kruczej, koło Hożej powstał od razu targ, ruchomy bazar uliczny. Wymieniano dolary, kupowano latarki elektryczne (po dolarze sztuka), sprzedawano papierosy. [...] Ludzie w trudnych warunkach, które były dla Warszawiaków czymś w rodzaju końca świata, myśleli nie tylko o własnym ekwipunku, ale otwarli szafy i komody dla wszystkich źle odzianych, zwoływali, przymierzali, wywlekali coraz to nowe pończochy, płaszcze, szaliki, cierpliwie dopasowywali je do potrzeb bliźnich, zazwyczaj pierwszy raz w życiu widzianych. I dziwna rzecz: ludzie nie rozpaczali, nie biadali nad utratą swoich dóbr osobistych, nad opuszczeniem swoich domów i sprzętów. Była w nich jakaś cudowna, imponująca obojętność dla materii, stoicyzm posunięty do granic humoru, jakaś wspaniała pogarda bogów dla dobytku ziemskiego i mamony”.

Polskie Radio „Błyskawica” nadaje tego dnia komunikat:

„Istotnie jest prawdą, że Niemcy już nigdy nie zdobędą Warszawy. Warszawa już nie istnieje”.

O godzinie 19:00, równo z upływem terminu zawieszenia broni, ponownie odezwie się niemiecka artyleria. Władysław Bartoszewski wspomina, że paradoksalnie ten odgłos niszczycielskiej działalności Niemców zostaje przyjęty przez wielu ludzi z ulgą po całym dniu ciszy. Widomy znak tego, że mimo wszystko walka trwa. Wojsko trwa. Że w tej nocy jest, kto dowodzi. Że walka trwa.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Pan Bolesław. Kiedy walka przestaje mieć sens, zamienia się w rzeź

Jako dziecko bardzo lubiłem Pana Bolesława i Panią Wandę. O tym, że Pan Bolesław był przedwojennym członkiem Komunistycznej Partii Polski, którego nie udało się rozstrzelać Stalinowi i że Pani Wanda była z AK i pochowała w Powstaniu pierwszego męża, miałem się dowiedzieć dużo później. Dużo za późno, żeby zadać wiele pytań. Jako dziecko uwielbiałem syjamskiego kota Kacpra, który wylegiwał się na meblach i pokój Pana Bolesława, niewielką klitkę pełną książek i tajemniczych przedmiotów poupychanych na półkach, między książkami, wiszących na ścianie. Był tam hełm, bagnet, lornetka — tyle pamiętam. Pamiętam twarz Pana Bolesława, krzaczaste, zawsze lekko uniesione brwi, przedwojenny wąsik pod nosem. Wydawał mi się wielki, szczególnie przy drobnej Pani Wandzie. I nie traktował mnie jak dziecko, co ogromnie mnie fascynowało, rozmawiał ze mną jak z dorosłym. Nie ukrywał nic, nie ściemniał.

Bywało, że zamykał się z mną w swoim pokoiku i niespiesznie pokazywał coś ze swoich skarbów. Kilka razy obdarował mnie książkami, które szczególnie mnie fascynowały, rodzice mówili, że nie, że masz oddać, ale nie oddałem, a pewnie Pan Bolesław by nie przyjął. Bo to było między nami — mną i Nim, a nie między nim a rodzicami.

W pokoju Pana Bolesława zawsze było lekko przytłumione światło lampki, która stała pozastawiana ze wszystkich stron jakimiś przedmiotami. Na makatce od strony okna wisiały dwa bagnety.

— Jak chcesz, możesz wziąć do ręki — powiedział Pan Bolesław i podał mi jeden z nich — ten jest niemiecki — dodał dla porządku. Złapałem za rękojeść i wysunąłem go z pochwy.

— Popatrz tutaj — Pan Bolesław wskazał na wyżłobienie mniej więcej w połowie szerokości głowni wielkości mojego dużego palca — ten rowek nazywaliśmy z kolegami na wojnie „krwiopijcą”. Kiedy się wbiło taki bagnet w człowieka, on odprowadzał krew o tutaj i ona spływała w dół, nie brudziła nam broni i rąk.

Poprzez uniesione krzaczaste brwi zawsze wydawało mi się, że zawsze się ironicznie uśmiechał.

— Ale tym nie walczyłem, jest zdobyczny — mruknął, zdjął ze ściany drugi bagnet i podał mi — ten jest polski, wzór 29, tym trochę pracowałem...

— Naprawdę? — spotkanie z kimś, kto naprawdę walczył w wojnie, dla chłopca w wieku sześciu albo siedmiu lat było czymś wstrząsającym.

— Tak, we wrześniu 1939 trochę nim robiłem — wydawało się, że ciągle się uśmiecha, patrząc na ostrze bagnetu w moich dłoniach — byłem w grupie generała Bołtucia180 w Armii „Pomorze”, przebijaliśmy się przez Kampinos znad Bzury do Warszawy. I tutaj, niedaleko, koło Łomianek i Wólki Węglowej, zrobiło się naprawdę nieciekawie, by nie powiedzieć źle. I generał Bołtuć zebrał nas wokół siebie, powiedział tylko „Panowie,

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 32
Idź do strony:

Darmowe książki «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz