Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖
- Autor: Louis Gallet
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louis Gallet
Wąska smuga światła wychodząca z niedomykających się drzwi Zilli wskazywała drogę Cyranowi, który inaczej nie potrafiłby kierować się wśród zupełnych ciemności, w jakich pogrążone było całe wnętrze domu.
Dobrawszy się nareszcie do celu, nie potrzebował pukać, pod lekkim bowiem naciśnięciem otworzyły się drzwi na całą szerokość i obaj przybysze znaleźli się, prawie niespodzianie, przed obliczem wróżki.
Zilla, odziana w długą tunikę z białego jedwabiu, która modą wschodnią otwierała się na piersiach, z obnażonymi rękoma, na których błyszczały srebrne naramienniki, mieszała z wolna zawartość małego kociołka przystawionego do ognia.
Twarz dziewczyny, rozgrzana od ognia, była nadzwyczaj ożywiona i kiedy jej oczy czarne, głębokie, aksamitne podniosły się na przybyszów, Castillan uczuł się jakby objęty płomieniami i wyznał po cichu, że słońce było zimne jak lód w porównaniu z tymi dwiema świetnymi gwiazdami.
Zilla nie wydawała się ani przerażona, ani nawet zdziwiona tymi nocnymi odwiedzinami. Wyjęła z piecyka kociołek, w którym warzył się jakiś płyn czarniawy, odrzuciła w tył włosy opadające jej na twarz w nieładzie i wyszła w milczeniu na spotkanie gości.
Cyrano zamknął starannie drzwi i zrzucając płaszcz oraz kapelusz, skłonił się przed Zillą nie bez pewnej ironii.
— Pan de Bergerac! — wykrzyknęła Cyganka, której twarz śniada powlokła się nagłą bladością.
— Czy te odwiedziny dziwią cię, moja piękna pani? — zapytał szlachcic. — Powinnaś była jednak spodziewać się ich.
— Dlaczego? — odrzekła śmiało Zilla, wpatrując się niezmrużonymi oczyma w poetę.
— Dlatego że... ale pozwól łaskawie, że przede wszystkim zabezpieczę się, aby nam nie przeszkadzano. Przyjacielu Sulpicjuszu, zamknij drzwi i schowaj klucz do kieszeni.
Młodzieniec spełnił polecenie i stanął w głębi komnaty, czekając nowych rozkazów Cyrana.
— Czego pan chcesz ode mnie? — spytała Zilla, której brwi ściągnęły się majestatycznie na widok tych przygotowań.
— Nic nazbyt trudnego do spełnienia — odrzekł Sawiniusz. — Jeżeli pozwoliłem sobie zamknąć te drzwi na klucz, miałem do tego powody. Przekonałem się przed chwilą, że wchodzi się do ciebie bez opowiadania, musiałem więc zabezpieczyć się przed natrętami, których nie lubię. A teraz, moja królowo, powiem ci, po co przybyłem.
Zilla odpowiedziała tylko ruchem ręki, jakby zapraszając do mówienia.
— Nie potrzebuję wspominać ci, że idzie tu o Manuela.
Dreszcz przebiegł całe ciało Cyganki na dźwięk tego imienia, które tak wiele uczuć w sercu jej budziło. Ale twarz jej pozostała nieczuła.
— Manuel w więzieniu — mówił z naciskiem poeta — i tyś to, Zillo, tam go wtrąciła, odmawiając za przykładem brata wyznania prawdy. Otóż, gdy prawda kryje się do nory, trzeba ją stamtąd wyciągnąć, i to jest powód, dla którego mnie widzisz przed sobą.
— Nie rozumiem pana — odrzekła Zilla tonem lodowatym.
— A jednak to, co mówię, jest zupełnie proste. Ben Joel utrzymywał, że Manuel nie jest bratem hrabiego, pomimo że poprzednio mówił do mnie o tym wręcz przeciwnie. Ben Joel zaprzeczył istnieniu rozstrzygającego dowodu, pomimo że poprzednio upewniał mnie, że go ma w ręku. Cóż sądzić o takim postępowaniu? Znaczy ono po prostu, że brat twój oddał sumienie na usługi cudzych interesów i że poświęca Manuela dla jakichś zysków nieczystych.
— Nie do mnie, panie, odnoszą się te zarzuty, lecz do mego brata.
— Twój brat jest nicponiem, z którym nie chcę wcale wdawać się w rozmowę. Znam zresztą rzecz, która potrafi być wymowniejsza od Bena Joela.
— Cóż to za rzecz?
— Księga starego Joela, twego ojca. Ta księga istnieje, ta księga znajduje się tu, w tym mieszkaniu, tę księgę chcę kupić od ciebie, Zillo.
Cyganka uśmiechnęła się wzgardliwie.
— Targi? — zapytała. — Ze strony Kapitana Czarta, Cyrana Nieustraszonego, groźba wydałaby mi się rzeczą właściwszą i szlachetniejszą.
— Nie walczmy na słowa, moja piękna. Przyznajesz, że ta księga jest w twoim posiadaniu?
— Nic nie przyznaję.
— Pozwolisz, w takim razie, że jej poszukamy.
— W moim mieszkaniu?
— Tak.
— Otóż to postępowanie szlachetne i w sam raz odpowiednie dla szlachcica.
— Nie zawsze można być szlachetnym, moja miła. Kiedy przez ohydne kłamstwo gubiłaś Manuela, gdzie była wówczas twoja delikatność?
— Wyjdź pan! — krzyknęła Zilla, z piersią dyszącą od gniewu — wyjdź pan, bo za nic nie ręczę!
Przy tych słowach pochwyciła za sztylet o krótkim i szerokim ostrzu i błysnęła nim przed oczyma poety.
— Jedno draśnięcie tego ostrza — rzekła — sprowadza śmierć natychmiastową, gdyż broń ta jest natarta gwałtowną i zabijającą jak piorun trucizną. Z tym sztyletem w ręce nie obawiam się pańskiej szpady. Po raz ostatni zatem rozkazuję panu: wyjdź stąd!
Cyrano uśmiechnął się i ruchem szybszym niż myśl ścisnął dłoń Zilli w prawej ręce, lewą zaś wyjął jej z palców lekko i zręcznie zatruty sztylet, który oddał Castillanowi.
— Widzisz, najdroższa — rzekł lekceważąco — jak jest gniew twój dziecinnym. Usiądź, proszę cię, spokojnie i nie przeszkadzaj nam. Gdybyś nie usłuchała, musiałbym cię związać, co, wierz mi, byłoby dla mnie prawdziwą przykrością; gdybyś zaś próbowała krzyczeć, byłbym zniewolony zakneblować ci usta, co dla dam jest rzeczą wielce nieprzyjemną.
Zilla, pokonana, upadła bezsilnie na stołek.
— A więc szukaj pan — jęknęła zamierającym głosem.
Nie spuszczając z oka Zilli, która z twarzą ukrytą w dłoniach wsparła się o stół pełen książek, szklanych naczyń i przeróżnych drobnostek i zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na to, co się dokoła niej dzieje, Cyrano i Sulpicjusz zabrali się do wywracania i obszukiwania sprzętów, nie omijając ani jednej szparki, ani jednej fałdy, ani jednego załomu, gdzie można było podejrzewać kryjówkę.
Czynność ta pochłonęła niebawem całą ich uwagę.
Cyrano wyobrażał sobie co chwila, że znajduje się już u celu poszukiwań i za każdym razem, gdy spostrzegł zawód, siarczyste zaklęcia z ust mu się wyrywały.
Te wybuchy gniewu i niecierpliwości zdawały się nie obchodzić zupełnie Zilli. Ale podczas gdy Cyrano dobywał ostatnich sił, aby dostać, bodajby spod ziemi, przedmiot swych poszukiwań, prawa ręka Zilli, odjęta z wolna od czoła, wyciągnęła się na stół i pochwyciła leżący tam wąski skrawek papieru. Z tą samą ostrożnością sięgnęła po pióro i umoczywszy je w czernidle, nakreśliła pośpiesznie na owym skrawku kilka słów. Zrobiwszy to wsunęła papier do szklanej rurki, która znalazła się pod ręką i wstała z miejsca w chwili, gdy Cyrano i Sulpicjusz, których poszukiwania były aż do tej chwili bezowocne, zbliżali się do stołu, aby przeszukać szuflady.
Na ruch uczyniony przez Cygankę Cyrano, obawiający się nowej próby oporu, skierował na nią wzrok przenikliwy.
— Szukajcie, szukajcie! — rzekła ona z dość podejrzaną uległością. — Nie przeszkodzi wam to z pewnością, gdy ja zajmę się na powrót przerwaną robotą.
I jakby pewna z góry przyzwolenia, podeszła do ogniska umieszczonego w rogu komnaty, gdzie zabrała się natychmiast do swych dwuznacznych czynności.
— I owszem, Zillo — rzekł Cyrano. — Jesteś teraz dziewczyną zupełnie rozsądną.
Zilla uśmiechnęła się uprzejmie. Jednocześnie odsunęła ostrożnie blachę zakrywającą powyżej ogniska otwór, który wychodził do szerokiego kanału, wspólnego wszystkim paleniskom w Domu Cyklopa.
Przez ten otwór, prawie natychmiast zasunięty, wyrzuciła szklaną rurkę z karteczką i błyskawica tryumfu zaświeciła w jej oczach, gdy usłyszała słaby brzęk szkła tłukącego się na dole o kamienną płytę komina.
Zaraz się wyjaśni powód jej radości.
Usłyszawszy brzęk szkła tuż przy sobie, jeden z obdartusów śpiących w izbie noclegowej, silny drągal o cerze brunatnej, węźlastych mięśniach i czuprynie skędzierzonej jak runo na owcy, przyczołgał się po cichu do komina, pochwycił kartkę, która wypadła ze szklanej koperty i odczytał ją przy świetle lampki wiszącej u pułapu.
— Demonio! — mruknął do siebie. — Śpieszyć się trzeba!
Poprawił na sobie łachmany, pchnął furtkę i wybiegł na ulicę.
Była noc czarna. Drągal, wszystkich sił dobywając, popędził w stronę Nowego Mostu. Zbliżywszy się do rzeki, gwizdnął przeciągle, w pewien szczególny, umówiony widocznie sposób.
Takież samo gwizdnięcie odpowiedziało mu w pobliżu. Potem, nieco dalej, rozległo się drugie, po drugim trzecie i niebawem hasło to, w coraz bardziej słabnącym echu, dobiegło aż do przeciwnego brzegu rzeki.
W kilka chwil później pięciu czy sześciu ludzi otoczyło posła Domu Cyklopa.
— Ben Joelu! — rzekł ten ostatni do jednego z nich — czy wiesz, co się dzieje w twoim mieszkaniu?
— Co takiego?
— Zilla uwięziona przez dwóch napastników, a mieszkanie rabują. Siostra twoja rzuciła mi kartkę, abym przybywał z pomocą. Pośpieszaj.
— Rabusie w moim mieszkaniu! — wykrzyknął Ben Joel. — Któż by się ośmielił?
— Zilla napisała imię Cyrano.
— Kapitan Czart! — zawołał Cygan. — A, będę mógł nareszcie zapłacić mu za swą chłostę!
Opryszek pomacał głowicę noża za pas zatkniętego i począł biec, otoczony całą bandą, do Domu Cyklopa.
Trwało to wszystko nie dłużej nad kwadrans.
Cyrano i Castillan nie przestawali szukać. Wypróżnili wszystkie szuflady, rozpruli i wytrząsnęli poduszki, opukali mury — wszystko nadaremnie.
— Nic, nic! — powtarzał Cyrano z głuchą wściekłością. — Trzeba przetrząsnąć drugą izbę.
Spojrzał badawczym wzrokiem na Zillę. Stojąc nieruchomo w głębi komnaty, utopiła ona w Sawiniuszu spojrzenie zagadkowe a niepokojące, które wzbudziło obawę w młodym sekretarzu. Nie był on lękliwy, ale przywyknął sobie zdawać sprawę ze wszystkiego, tego zaś spojrzenia nie rozumiał.
— Pomóżże mi, leniuchu! — krzyknął nań Cyrano, zabierając się do nowych poszukiwań.
Nagle poeta wydał okrzyk radości. Pod starym kobiercem udało mu się nareszcie odkryć mały kuferek okuty żelazem, którego dotąd po wszystkich dziurach upatrywał bez skutku.
— A! — zawołał uradowany — otóż i schronienie dokumentu.
Gwałtowne poruszenie Zilli zdawało się potwierdzać jego domysł. Dziewczyna porwała się z miejsca, jakby zamierzając rzucić się na poetę, przy czym krzyczała:
— Nędzniku, nie dotykaj szkatułki!
— Słyszysz, Castillanie? — rzekł spokojnie Cyrano, usuwając ruchem prawie uprzejmym Zillę — tym razem namacaliśmy wreszcie gniazdo. Byle tylko piękna Sybilla nie przeszkadzała nam, dostaniemy do rąk i ptaszka.
Lecz Zilla zdawała się przygotowaną do zaciętego oporu, Cyranowi przychodziło z trudnością przytrzymać ją na miejscu, Castillan tymczasem wyciągnął szkatułkę na środek pokoju, aby można było wygodniej ją przeszukać.
Nagle Zilla przestała się opierać. Do uszu jej dobiegł odgłos kroków na schodach. Odgłos ten, z początku słaby, stał się po chwili wyraźniejszy. Dziewczyna nie myliła się. Kartka doszła do celu przeznaczenia. Ben Joel z bandą swą przybywali na pomoc.
— Ach, panie Cyrano! — zawołała wydzierając się z ramion szlachcica, aby przebiec na przeciwną stronę izby — nie chciałeś wyjść stąd przed chwilą, gdym tego od ciebie żądała, a teraz kto wie, czy ci się uda to zrobić, choćbyś chciał nawet!
Zaledwie wymówiła te słowa, dało się słyszeć gwałtowne kołatanie do drzwi, tym bardziej niespodziewane, że ani Cyrano, ani Castillan nie słyszeli żadnych głosów ostrzegających.
Jednocześnie zagrzmiał w sieni cały chór krzyków ochrypłych, wściekłych z gniewu i wygrażających.
Cyrano wyprostował się i nadstawił uszu.
— W tym miejscu, synku — rzekł ze zwykłą swobodą do Sulpicjusza — rapiery nasze odegrają swą małą rólkę. Przeklęta księga znajduje się w tym pudle. Jeśli nie dostaniemy jej wpierw, zanim tamci drzwi wywalą, trzeba będzie podejmować całą robotę na nowo.
— Zdaje mi się — zauważył Castillan wyciągając żelazo z pochwy — że wypada nam teraz pomyśleć o własnej skórze, która jest pono diablo zagrożona.
Zatrzeszczały deski dębowe. Drzwi zaczynały ustępować pod naporem opryszków. Wreszcie uderzenie silniejsze od innych wyrwało je z zawiasów i rzuciło na środek izby.
W tejże chwili wdarło się do środka pięciu ludzi pod wodzą Ben Joela. Wszyscy uzbrojeni byli w szpady i rapiery.
— Piękny kapitanie! — wykrzyknął Ben Joel znalazłszy się przed Cyranem — załatwimy nareszcie nasze rachunki! Naprzód, wy tam! A nie dawać pardonu elegantom!
— Ileż słów niepotrzebnych! — uśmiechnął się wzgardliwie Cyrano. — Z drogi, łotry!
— Bij, zabij! — wrzasnęła banda, waląc się na młodzieńców.
Szpada szlachcica perigordzkiego wywinęła w powietrzu straszliwego młyńca. Cyganie cofnęli się, przerażeni tą stalową błyskawicą.
— Z drogi! — powtórzył Cyrano posuwając się naprzód.
W tej chwili dojmujący ból zmusił go z kolei do cofnięcia się. Ben Joel podpełznął doń na czworakach i zagłębił mu zdradziecko ostrze noża w udzie, spodziewając się uśmiercić go na miejscu albo też powalić na ziemię i leżącego dobić. Szpada Cyrana podniosła się, grożąca i złowroga. Ben Joel odskoczył unikając ciosu i ukrył się za plecami towarzyszów.
Teraz natarli wszyscy kupą, Sulpicjusz wytrzymywał natarcie, Cyrano tymczasem z pośpiechem owiązywał szarfą swą nogę ranioną. Sekretarz okazał się godnym swego mistrza. Długi jego rapier, migający w prawo i lewo, naznaczał krwawymi pręgami twarze opryszków. Szpada wróciła następnie do położenia normalnego i skrzyżowała się z żelazem jednego z napastników.
— Pchnij! — krzyknął Cyrano, mieszając się znowu do bójki.
Castillan poszedł za radą mistrza. Pchnął i przebił na wylot piersi przeciwnika, który padł z jękiem na podłogę. Bergerac w tejże chwili powalił drugiego zbója i szpada jego dotknęła Ben Joela. Cygan chciał i teraz ratować się ucieczką, ale pośliznął się wstąpiwszy w kałużę krwi i przykląkł na jedno kolano.
Zilla, która dotąd milcząca i obojętna przypatrywała się nierównej walce, ocknęła się na widok padającego brata, którego uważała już za zgubionego. Z błyskawiczną szybkością ściągnęła z jakiegoś mebla kobierczyk34, podbiegła do Cyrana odwróconego plecami i zarzuciła mu miękką tkaninę na głowę.
Oślepiony i duszący się szlachcic miotał się na wszystkie strony, szukając instynktownie sposobu pozbycia się tego nieprzyjemnego kaptura, a tymczasem Castillan odbijał ciosy, gradem nań spadające.
Nagle Cyrano potknął się i uderzył skaleczoną nogą o stołek. Przeniknął go ból tak straszny, że omal nie stracił przytomności i gdyby wyciągnąwszy przed siebie rękę nie natrafił na mur, o który się oparł, byłby niechybnie runął na ziemię.
Czterej pozostali zbóje, bardziej obyci z nożem niż ze szpadą i nadzwyczaj o skórę swą lękliwi, nie umieli skorzystać z niemocy swego głównego przeciwnika.
Castillan rzucał się jak opętany i szpada w jego ręce zdawała się dwoić i troić, tak szybko
Uwagi (0)