Darmowe ebooki » Powieść » Australczyk - Eliza Orzeszkowa (cyfrowa biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Australczyk - Eliza Orzeszkowa (cyfrowa biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 31
Idź do strony:
światła otoczonej zmrokiem, jak ton na akordzie z tonami innemi, zlewa się z ciszą, samotnością, z zimą i nocą. Świat ze swoim hałasem, z gorączką, z wirem, blaskiem i jego upojeniami tak ztąd daleko, że można mniemać, iż ciemność, wisząca za oknem, jest przestrzenią między planetarną, która rozdziela dwa różne globy. On wyrzekł się tamtego. Mógłby znajdować się w jego blasku, wirze, gorączce i upojeniach, ale nie chce. Dla czego nie chce? Co przykuło go do ciszy, samotności, zimy i nocy? W kącie pokoju świeci iskra stalowa, którą światło lampy krzesze w żelazku kosy, opartej o ścianę. W innem miejscu, na ścianie, występują z mroku linje wielkiego krzyża, surowe i czarne.

Roman przetarł dłonią czoło i oczy. Powstawało w nim uczucie szacunku, zmieszanego z podziwieniem dla czegoś, czego jeszcze nie mógł wyrozumieć do dna.

Drzwi pokoju otworzyły się prędko i głośno. Przedtem jeszcze Roman mógł był usłyszeć szybkie stąpania po wschodach, ale był tak zamyślonym, że nie usłyszał. Teraz zobaczył we drzwiach człowieka wysokiego i bardzo szczupłego, który na pierwszy rzut oka wydał się mu nieznajomym. Z ręką na klamce, w postawie wahającej się, przybyły stał chwilę patrząc, poznając i niepoznając, aż na twarz uderzająco białą wytrysnął uśmiech z którym zawołał.

— Romek!

Potem dodał ciszej.

— Jeżeli się nie mylę!

Roman powoli wstawał z krzesła, ale potem rzucił się ku wchodzącemu z okrzykiem.

— Kazio Domunt!

IV

Wzajemne oświadczenia radości, zapytania i odpowiedzi zrazu ogólnikowe, bo długie rozłączenie uczyniło ich prawie nieznajomymi. Mówili dlatego, że trzeba było mówić, ale przypatrywali się sobie ciekawie, jakkolwiek nieznacznie.

Kazimierz Domunt, odkąd Roman go nie widział, zmienił się bardzo. Przedewszystkiem wycieniał, poprostu schudł, ale to tak bardzo, że surdut czarny i mocno znoszony sprawiał na nim wrażenie odzieży, wiszącej na kołku. Oprócz tego było w nim coś, co dawało się określać przez jedno tylko słowo: spłowiał. Białość jego twarzy i rąk chudych sprawiała wrażenie delikatności nienormalnej i niezdrowej. Bardzo jasne włosy opadały na czoło, wstrząsane niekiedy w okolicach skroni krótkiem drganiem nerwowem; wogóle zdawać się mogło, że pod opłatkiem skóry, twarz okrywającej, znajduje się sieć jakaś strun naprężonych i nadczułych. Jednak, w uśmiechu szczerym, w błyskach oczu błękitnych, w żywości ruchów i silnem uściśnieniu dłoni ukazywał się dawny Kazio, chłopak wesoły i kolega dobry, trochę lekkoduch, trochę marzyciel, w gruncie zapałka, mogąca wybuchnąć płomieniem w zetknięciu ze słońcem, zarówno jak z łojową świeczką. Mówił prędko, mówiąc często pocierał czoło dłonią, ruchy i gesty miał wytworne, świadczące o długiem przebywaniu w towarzystwach wyborowych, ale chwilami nerwowe lub nieśmiałe. Postawił sobie krzesło u okna, tuż naprzeciw Romana, chude dłonie oparł na kolanach.

— Więc tak... więc tak... wyjeżdżasz dla zajęcia posady. Cóż? każdy probuje... każdy do czegoś dąży, naturalnie! Daleko?

— Trzy doby jazdy...

— Trzy doby jazdy, kolejami żelaznemi... można zajechać na koniec świata. Podróż ciekawa, miejsce interesujące, posada piękna, winszuję, winszuję... O dobrych życzeniach moich wątpić nie możesz, starzyśmy druhowie. Jednak szkoda, może...

Urwał trochę zmieszany, ale Roman podchwycił.

— Czego szkoda?

— Nic, nic, tak mi się to wymknęło. Naturalnie, teraz, gdyśmy się odnaleźli, wolałbym już z oczu cię nie tracić... abyś znajdował się bliżej naszego kółka, kółeczka małego...

Roman ożywił się nagle, zaczął mówić dużo i prędko. Przedstawiał dawnemu koledze zupełną niemożność pozostania gdziekolwiek w pobliżu Darnówki. Sam tego żałuje mocno, ale człowiek nie powinien poddawać losu swego swoim uczuciom. Uczucia swoją drogą, a konieczność swoją. Grunt materjalny pod stopami człowieka, to rzecz kardynalna; dopiero, gdy się go już posiada, można sobie haftować życie w różne wzory, choćby i fantastyczne. Cywilizacja, wzrastając, mnoży potrzeby ludzkie w nieskończoność, tak, że nie jest wcale łatwem uczynić im zadość. Mnożąc potrzeby, cywilizacja różniczkuje też upodobania i zadania, a to czyni niemożliwem kreślenie prawideł dla wszystkich. Co dla jednego jest dostatkiem, dla drugiego może być nędzą i na odwrót. Jeden także czyni to, drugi tamto; jednemu dobrze na tem miejscu przestrzeni i hierarchji społecznej, drugiemu na innem. Nie należy zresztą sztucznie tamować potoków, które wylewają wody z brzegów ciasnych. Skoro dla tych wód łożysko potoku nie jest dość obszernem, muszą one spłynąć na okoliczne pola, a gdziekolwiek spłyną, przyczynią się do użyźnienia kawałka jakiegoś gruntu, bo jak w naturze nie przepada marnie żaden atom materji, tak żadna siła ludzka, w jakimkolwiek kierunku działając...

Tu, niewiadomo dlaczego w połowie zdania urwał, niewiadomo dlaczego uczynił gest lekceważący i niewiadomo dlaczego wzrok wlepił w ziemię z zamyśleniem nagłem i prawie kamiennem. Domunt słuchał jego długiej mowy bardzo ciekawie i uważnie, parę razy żywo poruszył się na krześle, ale nie powiedział nic, tylko ze spuszczoną twarzą, ruchem nerwowym pokręcał końce jasnego wąsika. Kiedy Roman umilkł, po chwilowem jeszcze milczeniu ozwał się trochę nieśmiało.

— Co się tyczy możności, to pewno znalazłaby się jakakolwiek, ale że niezbyt świetna, ani wesoła, to prawda! Takie zapadłe kąty potrzebują gwałtownie ludzi oświeconych.

— A cóżby tam w kątach takich robić mogli! — podnosząc głowę zaprotestował Roman.

Domunt z niejaką żywością odpowiedział.

— Ja ci tego tłómaczyć nie będę, bo najprzód sam jeszcze nie jestem bardzo biegły w znajomości zapadłych kątów, następnie...

Uśmiechnął się i trochę zawahał.

— Następnie, byłaby to fatyga nadaremna! Ty najpewniej w żadnej norze zamieszkać nie chcesz... chybaby cię do niej, tak jak mnie, zapędziły porządne cięgi!

Roman tak był zajęty swojemi myślami, że nie odpowiedział bezpośrednio, ale znowu zaczął mówić z coraz wzrastającą gorączką w ruchach i głosie. Mówił wiele o ciasnocie stosunków i ciemnocie umysłowej, które panują w kątach zapadłych i o tem, że człowiek oświecony żadnym sposobem pogodzić się z niemi nie może, a jeżeli się pogodzi, traci swoją wartość właściwą, której nic innego nie stanowi, tylko oświata. Człowiek, wtrącony w sferę życia, niższą od tej, w której może oddychać pełną piersią, kurczy się, znieczula, przestaje dopisywać swoją cyfrę do sumy ogólnych postępów ludzkości, ulega zanikowi stopniowemu, lecz nieuniknionemu. Nie jest to bynajmniej pożądanem z przyczyn ogólno-ludzkich i społecznych. Ale są też względy indywidualne. Jednostka posiada swoje prawa. Jednem z tych praw, będących poniekąd obowiązkiem, jest zdobywanie dla siebie szczęścia na drogach wszelkich, byle godziwych. Człowiek nie może i nawet nie powinien być wrogiem samego siebie. Jeżeli u końca jednej ścieżki spostrzega jamę ciemną, a u końca drugiej wzgórze, okryte kwiatami, pójdzie drugą i uczyni słusznie, bo posiada prawo wyboru niezaprzeczone. Uczyni nawet dobrze, bo cyferka jego zdobyczy i zadowoleń pomnoży sumę powszechnego bogactwa i szczęścia. Może świat dzisiejszy zawiele upędza się za bogactwem i dostarczanem przez nie użyciem, najpewniej nawet zawiele, jednak również zaprzeczyć niepodobna, że zabiegi, w tym kierunku dokonywane, są jedną z bardzo potężnych dźwigni świata. Nie należy stawać się ślepym bałwochwalcą prądów wieku, ale też nikt nie może ani ich przemódz całkowicie, ani bezkarnie im piersi nastawiać! One miażdżą to, co im jest przeciwne; a ktokolwiek nie jest z niemi, jest przeciwko nim.

Mówił tak ciągle i z takiem uniesieniem, jak gdyby zażarcie bronił tezy przed oponentami również zażartymi. Tymczasem jedyny słuchacz nie zaprzeczał wcale, ani razu nie przerwał mu mowy, słuchał. Kiedy prawie zdyszany od prędkiego chodzenia Roman umilkł nakoniec, Domunt rzekł:

— Mój drogi, na wszystko coś powiedział odpowiadać nie będę. Poprostu, nie mam prawa doradzać ani odradzać, bo jedna próba życia nie powiodła mi się fatalnie, a drugą zaledwie rozpoczynam. Próbuj ty także, czyń, jak ci wskazują twoje potrzeby i teorje. Zdaje mi się, że w tym wypadku potrzeby są matkami teorji, ale to do mnie nie należy. Prawa sądu nie mogę mieć nad nikim... ja, którym był sądzony...

Uśmiechnął się w sposób szczególny, krzywo, tak jakby z trudnością przełykał coś gorzkiego; pod opłatkiem skóry struny nerwów poruszały się i drgały.

— Jedno tylko ci powiem... zdaje mi się, że nawet powinienem powiedzieć...

Zerwał się z krzesła i pochylony, obie dłonie oparł na ramionach dawnego przyjaciela.

— Zmiłuj się, Romku, nie popadaj zbytecznie w ten taniec, za który już żydów na puszczy opadały węże jadowite!

— Co to znaczy? — zapytał rozśmieszony trochę Roman.

Ale uśmiech zniknął mu z twarzy na widok zmiany, która zaszła w powierzchowności Domunta. Jakby weń prąd elektryczny uderzył, tak cały zatrząsł się i zawrzał. Fala krwi okryła opłatkową białość jego czoła i policzków, pod nią zadrgała sieć nerwów nadwrażliwych. Rysy wykrzywiły się przykrem uczuciem bólu, zmieszanego z szyderstwem.

— To znaczy, mój kochany, żem ja w tej sarabandzie, którą teraz świat tańczy, przyjmował udział zapamiętały, zapamiętały. Cielec złoty na piedestale wysokim aż pod niebo, rozumiesz? Ach, jakże tańczyłem, skakałem, szalałem dokoła niego! Byłem sługą świątyni, rozumiesz? urzędnikiem i wspólnikiem przedsiębiorstwa finansowego wielkiego, ogromnego. Ubierałem ołtarz, celebrowałem, grałem... rozumiesz? na takim instrumencie co to: baisse, hausse! baisse, hausse! Zdaje się, cóż może być lepszego? Najprostsza droga do miljona, a miljon, to ta cyferka zadowolenia osobistego, którą się dopisuje do cyfry szczęścia powszechnego. Cha, cha, cha! Niech mię djabli wezmą, jeżeli myślałem o szczęściu powszechnem i jeżeli... przepraszam cię, Romku, jeżeli ty teraz o niem myślisz! Ale swoje trzymałem już w garści. Wtem, krach! krach! krach! Runęło! Djabli musieli pękać ze złości, że stłukło się z kretesem jedno z najpiękniejszych ich narzędzi. Co się wtedy stało dokoła mnie... co ze mną! nie wiesz? tem lepiej! Powiem ci tylko to, że na sumieniu mam sto pudów. Ty nie rozumiesz, co to jest mieć sto pudów na sumieniu i niech cię Bóg strzeże, abyś zrozumiał kiedykolwiek. Później może opowiem ci wszystko... Były rzeczy straszne...

Obu dłońmi ścisnął czoło, ale zaraz potem wyprostował się i mówił znowu:

— Uniewinniono mię, a jakże? uniewinniono, bo działań umyślnych, świadomości jasnej tego, com uczynił, nikt dowieść mi nie mógł. Niewinnym wstałem z ławy oskarżonych, niewinnym uznano mię tego morza nieszczęść ludzkich, z którego wyławiałem sobie miljon. Niewinny jestem, rehabilitowany przez prawo, wolny jak ptak, ale w gruncie, w gruncie, w samym sobie, w uznaniu własnem, wiesz, Romek? co tam rzeczy owijać w bawełnę!... łachmanem jestem, łachmanem starganym i poplamionym w tem miejscu, gdzie sumienie, i w tem, gdzie honor i w tem, gdzie wspomnienia... Gdyby nie Stefan, dawno byłoby już po mnie, jużbyśmy z tobą spotkali się chyba na dolinie Józefatowej. Ale Stefan złapał mię za rękę. I wiesz, co on mi powiedział wtedy, kiedy złapał mię za rękę? Dziwny, kochany chłopiec! Powiedział mi wtedy: „Zbrudziłeś duszę, więc ją wypierz; zawiniłeś przeciwko Bogu, ziemi, ludziom, więc odpokutuj, spłać dług, wynagrodź!” Zrozumiałem. Całe moje szczęście w tem, że zrozumiałem. Nie wiem jeszcze, jak będzie, ale chcę duszę wyprać, spłacić długi, wynagrodzić!... Stefanowi wdzięczen jestem bez granic... nietylko za to, że jeszcze żyję, ale za to, że będę żyć dobrze...

Roman, z niewysłowionem zajęciem i współczuciem słuchając tych zwierzeń urywanych i niezupełnych, myślał, że ta sprężystość charakteru, którą Domunt odznaczał się w latach młodzieńczych, istniała w nim i teraz. Przed chwilą wzburzony i zrozpaczony, uśmiechał się już dość swobodnie, a w oczach świeciła mu nadzieja i energja.

— Mam nadzieję — mówił — mam nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie. Na innej wcale drodze, ale do czegoś dojdę, do czegoś, co nie jest byleczem... Skoro żyć nie przestałem, to i uszu nie opuszczę. Wyżej, dalej! Wyżej, dalej! Nie na tamtej już drodze, na wcale innej, ale zawsze wyżej i dalej! Czy długo zabawisz w Darnówce?

Po chwilowem milczeniu, Roman odpowiedział wymijająco:

— Mam jeszcze prawie miesiąc czasu wolnego.

— A potem w świat!

— Tak; na koniec świata!

Wyjął z bukietu gałąź wrzosu i przypatrywał się jej w zamyśleniu. Domunt patrzał na niego chwilę uważnie i przyjaźnie. Potem żartobliwie zauważył.

— Tak przypatrujesz się tej gałązce, jakbyś na niej cóś wyczytywał!

Roman podniósł głowę.

— Czy myślisz, że takie rzeczy nie mają mowy? Mają! Niema nic, na czemby nie było czegoś wypisanego. Tak dawno tu nie byłem, że przyglądam się wszystkiemu i — czytam!

— Chciałbym wiedzieć, co wyczytujesz...

Roman ruchem popędliwym rzucił na stół gałązkę liljową.

— Co wyczytuję? A to przedewszystkiem, że człowiek jest istotą nielogiczną, niekonsekwentną, złożoną chyba z kilku istot różnych, mówiących głosami różnemi i czujących sercami różnemi...

Domunt zażartował.

— Proste przysłowie mówi w wypadkach takich: zjeść gorzko, a żal porzucić! Rzecz w tem, aby stanowczo coś wybrać, a czegoś się wyrzec. Raz, dwa, trzy! to mam i w garści trzymam, a płacę tamtem, czego się już wyrzekam...

— Właśnie też; takie wybory, wyrzekania się i płacenia jednem za drugie są djabelnie uciążliwe i drażniące. To cierpienie...

Domunt zaśmiał się.

— A ty chcesz życia bez cierpienia... cha, cha, cha! Mój drogi! Wleźże lepiej pod niebo po gwiazdy... Gdybyś miljon razy schodził z ziemi i na nią powracał, za każdym razem spotkałbyś się z takim murem, którego niemógłbyś przebić głową, ale nie o to idzie!

— O cóż idzie? — zapytał Roman.

Domunt nie miał czasu na odpowiedź. Na wschodach dały się słyszeć szybkie kroki, Stefan wbiegł do pokoju.

— Kazio! — zawołał — już powiedziano mi na dole, że czekasz tu na mnie! Dobry wieczór, Romanie. Jeszcześmy się z sobą dziś nie widzieli. Niegościnnie to z mojej strony, ale przebacz, miałem zajęcia bardzo pilne.

Zwrócił się do

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 31
Idź do strony:

Darmowe książki «Australczyk - Eliza Orzeszkowa (cyfrowa biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz