Darmowe ebooki » Powieść » Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 52
Idź do strony:
i wbiegli niém aż na dolinę, stając mimowolnemi świadkami widoku, zatajonego dla świata, na który kilku tylko wybranym patrzeć było wolno.

Tyberyusz osłupiał na widok kobiety, gdyż twarz Racheli przypominała mu rysy jednéj kobiéty, którą w życiu ukochał, Agrippiny, odebranéj mu dla chwilowéj fantazyi Julii, co życie jego zatruła.

Może cień nocy, może myśl własna i uciekające w starcu zgrzybiałym ku młodszym latom wspomnienia, uczyniły dlań tę twarz pięknéj Racheli dziwnie podobną do dawno straconéj żony; ale przypomnienie było tak uderzające, że zapomniawszy swéj powagi, wyciągnął ręce, wykrzyknął imie, które dawno zabyły usta.

W najzepsutszym człowieku jest czasem iskra jakaś serdeczna, tlejąca w popiołach... tą iskrą było w nim przywiązanie do Agrippiny, przechowane w piersi, która już nikogo nie umiała kochać, w człowieku, który po matce nie płakał, szydził ze śmierci własnego dziecięcia, ludźmi pogardzał i zazdrościł losu Priama, co wszystką swą przeżył rodzinę.36

Priscus, wysłany natychmiast, zebrał swe sługi i postanowił całą wyspę splondrować, aby wykryć winowajców...

Tyberyusz jednak po chwili zamknął w sobie uczucie i z weselszém obliczem, jakby się nic nie stało, powoli wyszedł z gaju, dając znak skończenia zabawy, a zastawienia nowéj uczty w willi Jowisza.

Często tak u starożytnych następowały one jedna po drugiéj, w krótkich czasu przeciągach, a smakosze ówcześni umieli się uwalniać od pokarmów i napoju, ażeby kilkakroć na dzień z nowym głodem zasiąść do stołu i czaszy.

I wszystek dwór Cezara śpiesznemi kroki, poprzedzany przez tancerzy i flecistów, posunął się na góry do willi Jowisza.

XV

Po wieczorze w gaju Wenery i drugiéj uczcie w willi Jowisza, nazajutrz już niczyim oczom nie ukazał się Cezar; zamknął się w niedostępnych swych izbach, których wnijścia wierni strzegli niewolnicy, odepchnął codziennych towarzyszów i najściślejszą tajemnicą otoczył. Najbliżsi nawet odgadnąć nie mogli co się działo w jego myśli i sercu; list tylko do senatu wysłany mówił o wielkiéj jakiejś boleści:

— „Co wam napiszę, ojcowie? jak do was mam pisać? lub czego nie pisać w téj chwili? — odzywał się Tyberyusz w swym liście — jeśli wiem, niech mnie bogowie gorzéj nękają i męczą, niżeli ja sam codzień ginąc dręczonym się czuję.”37

Milczenie i zamknięcie się Cezara, nie tylko dwór jego i Capreę, ale Rzym napełniały strachem; nikt przyszłéj jego woli dobadać nie mógł, nikt odgadywać nie śmiał. Senat wahał się i zwłóczył z prześladowaniem rodziny i przyjaciół Sejana, zgadywał, wstrzymywał się, lękał. Cień oddalonego Tyberyusza stał przed oczyma senatorów, i zdala osłoniony tajemnicą, straszniejszym się wydawał od samego Sejana.

Na miejscu jego, prawa ręka Cezara, Macron, objąwszy dowództwo pretoryańskich straży, wierny panu lub zdający się mu ślepo posłusznym, odmówiwszy z bojaźni czy rachuby wszelkich honorów po odniesioném zwycięztwie, — trząsł stolicą przerażoną...

Macron był dotąd jednym z najoddańszych Tyberyuszowi: nikt po upadku Sejana posądzać go nawet nie mógł o zdradę, przecież zetknięcie z władzą już ją w duszy jego zrodziło. Stan tego społeczeństwa zgniłego był taki, że w niém już poczciwsze uczucie powstać nie mogło, lęgły się tylko przecherstwa i niewdzięczności. Czuł to stary Tyberyusz i drżał nie ufając nikomu; codzień też mnożyły się ofiary daremne, z których tylko krwi powstawały nowe nienawiści, pomsta i zdrady.

Zaraz po zabiciu Sejana, syn jego starszy został na Gemonije zawleczony i ubity, stryj Junius Blessus ukarany śmiercią, żona listem pozdrowiwszy Cezara, sama odebrała sobie życie, córkę kat zhańbił przed zgonem; koléj przyszła na przyjaciół, na klientów, na cały ten tłum podły, który pragnął choć szat jego dotknąć w dniach pomyślności, a dziś się go już zapierał. Rzym naówczas ujrzał napełniające się więzienia ludźmi wszelkiego stanu, płci i wieku, senatorami, rycerstwem, kobiétami, dziećmi, wcześnie napiętnowanemi na stracenie. Część ich znaczna, nie czekając wyroku śmierci, dla ocalenia majętności, sama sobie śmierć zadała.

W krwawych tych dziejach są przykłady i wielkiego spodlenia i wielkiéj jeszcze cnoty stoickiéj, męztwa i ostatecznego znikczemnienia.

Jedni zdradą i wyznaniami chcieli wykupywać się śmierci, drudzy przyjmowali ją jak wybawienie od życia nieznośnego.

„Co najstraszniejszém było w tych opłakanych czasach, powiada Tacyt to, że najpiérwsi nawet z senatu najpodlejszemi delacyami się trudnili, jedni otwarcie, inni skrycie. Wydawali swoi i obcy, przyjaciele i nieznajomi, za stare winy i świeże uczynki. O czémkolwiek, gdziekolwiek mówiono, na Forum, na biesiedzie, wnet donoszono; wyścigali się jedni przed drugiemi z delacyą, zapewniając sobie środek obwinienia, jedni dla własnego bezpieczeństwa, drudzy jakby jakąś pochwyceni zarazą38. Capreä i Rzym jeden wystawiały obraz, wśród którego ów Cezar milczący i chorobą nękany, zamknięty, niewidzialny, stał jak posąg mściwego jakiegoś nieubłaganego Fatum. Krew lała się strumieniami, najbliżsi nie czuli się bezpieczni, Cajus nie wiedział co począć, i pochlebiając z razu przybranemu ojcu, który z pogardą go prawie odpychał, zwrócił tajemnie oczy na Macrona.

Upadek Sejana, ohydnego tego kata a świeżego wodza pretoryanów stawił teraz na najwyższym władzy szczeblu; pozorna nieczynność Tyberyusza czyniła go silniejszym jeszcze. Cajus, mimo swéj głupowatości dostrzegł to łatwo i postanowił korzystać; Macron nie unikał go na osobności i pakt dwóch godnych siebie zbrodniarzy począł się od rozpustnych wycieczek nocnych.

Inni towarzysze wygnania Tyberyuszowego w nie mniejszéj byli niepewności o losy swoje i przyszłość zagrożoną, jedni już ku Cajusowi się zwracając nieznacznie, bo przewidywali rychłe jego panowanie, drudzy pragnąc się usunąć a nie śmiejąc zażądać odprawy, która mogła podejrzenie obudzić.

Vescularius i Marinus w téj chwili mieli największe powody strachu o życie; starszy z nich był wprawdzie od dzieciństwa przyjacielem Tyberyusza, towarzyszem jego wygnania, powiernikiem wyprobowanym, ale w uśmiechu pana i łaskach wyczytał już przepowiednię śmierci.

Nerwa także chodził zasępiony i milczący, nie śmiejąc jednak wyspy opuścić.

Powracający Macron, krwią Sejana zlany tryumfator, nie doznał od Cezara ani wdzięczności, jakiéj się spodziewał, ani łaskawego przyjęcia. Ledwie dopuszczony do ciemnéj izdebki, w któréj jęczał Tyberyusz, tknięty został obojętnością, z jaką wysłuchał jego opowiadania o rzymskich dziejach dni ostatnich.

Ale siepacz ten godzien był ze wszech miar pana, któremu służył.

Niewiadomo co Naewiusa Sertoriusa Macrona na tę dostojność ulubieńca wyniosło, może siła olbrzymia, odwaga nieustraszona, przebiegłość pokryta pozorem prostoty, a nadewszystko ślepa gotowość spełnienia co tylko pan przykazał. Nigdy ani krwi, bodaj najbliższych sobie przelać, ani się zdradzić nie wahał, ani ukryć z myślą nie zaniedbał. Prawa ręka Tyberyusza, wychodził odeń tak zamknięty w sobie, że ani z twarzy, ni z mowy nikt po nim nie poznał, jakie niósł rozkazy.

Znając Tyberyusza, który nie cierpiał by go kto śmiał odgadywać, i pozbywał tych, którzy myśl jego podchwycili, Macron udawał człowieka nie rozglądającego się w przyszłości, nie widzącego nic i spełniał obojętnie co mu kazano. Nieraz zniecierpliwił Cezara, umyślnie niechcąc się nic dorozumieć. Ale przebiegły zausznik czytał w jego duszy lepiéj niż się zdawało, choć tego po sobie nie okazywał; przed panem tylko zmieniał twarz, spójrzenie, mowę, i grał zręczny aktor rolę prostego narzędzia... choć wiedział zawsze wprzódy do czego miał być użyty. Ta bierność i posłuszeństwo podniosły go pewnie na urząd Sejanowego kata, a rozum kazał mu odmówić czci, jaką go okryć chciano, aby podejrzliwy pan nie posądził o pragnienie panowania.

Nagrodzony tylko jak narzędzie prostą zapłatą znacznéj summy pieniężnéj, którą przyjął, Macron powrócił do Caprei, na chwilę opuściwszy swych żołnierzy...

Cajus nań czekał, wyglądał go niespokojny, nie mogąc już od dni kilku ni do Cezara przystąpić, ani się od sług o nim dowiedzieć.

Syn Germanika i Agrippiny, żadnéj z ich cnót nie odziedziczył, choć z młodu zahartowany do życia obozowego, winien był nabrać mocy duszy. Współcześni patrząc na to, jak uległy i spodlony wlókł się poddany woli i zachceniom Tyberyuszowym, powiedzieli o nim, że nie było nadeń lepszego sługi ani gorszego pana39.

W istocie, Caligula starał się przypodobać przybranemu ojcu, nawet postawę jego, ruchy, mowę, naśladując niewolniczo.

Widok rozpusty wcześnie w nim zaszczepił upodobanie w igrzyskach, biesiadach, tańcach i ucztach, a noce, które spędzał w Caprei, w długiéj sukni, z rozpuszczonemi przyprawnemi włosy, wśród greckich zalotnic, głośne już były naówczas.

Dziwniejszém nad to jednak, co przykład i wiek tłumaczył, był zupełny brak serca, które zawczasu zabił w sobie, chcąc się przypodobać wielkiemu wzorowi, jaki naśladował. Śmierć matki, los braci wygnanych, poniżenie rodziny i pamięci ojca, nie wywołały zeń ani łzy, ani nawet mściwego oburzenia. Zastąpił wszystkich, wziął spadek po nich i okupywał życie, starając się być odbiciem niecnót i charakteru Tyberyuszowego.

Stał się też godnym tego wielkiego wzoru wychowanek Macrona i syn przybrany starego Kozła Caprei.

Jakkolwiek zepsuty wcześnie i rozpustą zwątlony już Cajus, miał na złe przebiegłości dosyć, choć się z nią taił starannie.

Macron, towarzysz nieodstępny Cezara, żył z całą rodziną w domku niedalekim od willi Jowiszowéj, od którego wschody tylko wiodły do głównych portyków. Tu zamknięta w gynecaeum, lecz znana dobrze z piękności, mieszkała żona wodza pretoryan, Ennia Naevia.

Trochę z nudów i swawoli, może z rachuby, Cajus, poznawszy ją, starał się do niéj przybliżyć.

Pod niebytność Macrona, z pomocą przekupionych sług wcisnął się do jéj domu, i piękną, zalotną Rzymiankę, któréj nic nie broniło od uwodziciela, łatwo sobie pozyskał pozorem miłości i nadziejami wielkiemi.

Panowanie jéj nad umysłem męża i wpływ, jaki ta słaba na pozór, młodziuchna istota, wywierała na niego, co się żadnemu nie zdawał ulegać — zbliżyły do siebie Cajusa i Macrona, których ona starała się sprzyjaźnić.

Szpiegi, których tam każdy miał za sobą, chodzące jak cień, śledzące krok każdy, wnet doniosły Tyberyuszowi o tajemnych wycieczkach Caliguli; starzec miał wówczas podobno powiedzieć z uśmiechem, że węża hoduje dla rzymskiego ludu.

W istocie, przyjacielem Macrona głosił się i okazywał Cajus, w chwili kiedy go zdradzał najboleśniéj; ale w téj społeczności zobojętniałéj nic nie było świętego — jeden strach tylko mógł ją powstrzymywać od ostatecznego rozpadnienia.

Po powrocie Macrona z Rzymu, nikt nie był świadkiem rozmowy Cezara z posługaczem zemsty jego; wyszedł z niéj jednak wódz pretoryanów zniechęcony i znękany, a oko Cajusa dostrzegło w nim rodzącą się niechęć i znużenie.

Więc go zaraz objął w portyku jak przyjaciela, najczulszemi obsypując wyrazami. Zimny na nie pozostał Macron i grzeczném tylko uszanowaniem odpowiedział na poufałe przymilenie; powrócił do domu swego, śpiesząc do gynecaeum, gdzie strojna Ennia już nań niecierpliwie oczekiwała.

Jéj jednéj powierzał się Naevius, ona jedna znała do dna to serce zamknięte.

Wychodząc naprzeciw długo niewidzianego męża, zalotnica przybrała się we wszystko, co wdzięki jéj podnieść i siłę ich powiększyć mogło. Tunika jéj liliowa, szyta złotem, na drugą lżejszą włożona, odsłaniała pierś białą i ręce jak z marmuru wykute, okryte naramiennikami i klejnotami świetnemi. Wysadzane szafirami i rubinami patagium40 zdobiło piękną jéj szyję i długim pasem do kolan spadało, błyszcząc wśród fałdów sukni, w drobniuchne zebranéj marszczki. Na nogach miała koturny purpurowe, z taśmami wysadzanemi perły, a woń jéj zwiniętych w górę i bogatemi iglicami poprzepinanych włosów, rozchodziła się po całéj izdebce.

Jedwab’ i złoto, wbrew prawu, zwanemu lex Oppia, zakazującemu ich użycia, lecz już wówczas zarzuconemu powszechnie, same na jéj wytworny strój się składały. Lecz i bez niego młodziuchna Rzymianka pochwycić mogła za serce wdziękiem, świeżością, powabem zalotności naiwnéj i umiejętnie na przemiany w oczach malującém się weselem i tęsknotą; uśmiech i łza nic ją nie kosztowały, a wiedziała dobrze, jak ich i kiedy używać.

Pomimo czarnego włosa, Ennia miała jasno-niebieskie oczy, pełne wyrazu jakiegoś lubieżnego omdlenia, które radość nawet we łzach kąpała, a płeć tak śnieżną i ramiona tak zaokrąglone cudnie, że patrząc w malutkie z polerowanego kruszcu zwierciadełko, nieraz sobie po cichu mówiła sama, że i obok Cezara nawet (gdyby jéj kiedy Bogowie zdarzyli być żoną jego) — wstydu by mu nie zrobiła.

Macron czy Cajus — któż wie? jeden z nich mógł po Tyberyuszu Rzymowi panować; obu ich miała w ręku, i wybrać mogła co los by wyżéj postawił.

Gdy przychodzący od pana Macron upadł na miękkie siedzenie, poduszkami okryte, Ennia zbliżyła się ku niemu nieśmiało, chcąc otrzéć pot z uznojonego czoła, na którém dostrzegła boleść i znękanie...

Chwilkę milczeli oboje, ona czekała by przemówił, drżąc w duszy a chcąc się okazać odważną, on zdawał się przybity i bezsilny; wreszcie kobiéta zaczęła piérwsza.

— Smutny jesteś Naeviolu mój — pieszczotliwie odezwała się do niego, — wszakże ci pomogli Bogowie, wyszedłeś zwycięzko a cały świat w téj chwili błogosławi twojemu męztwu i sile... Cezar sam spokojność ci zawdzięcza.

— Cezar! — szepnął po cichu uśmiechając się Macron i spójrzał na nią — on? nie wiem!!

— Wszakżeś mu przyniósł głowę Sejana. O! i ja się tém ucieszyłam, bo Apicata (żona Sejana) wysoko nosiła dumę swoją, wcześnie probując jak na ołtarzu z łysym razem wyglądać będzie?

— Apicata nie żyje!

— A córka jéj?

— Dziecię! płakało gdy ją kat na śmierć prowadził, nie rozumiejąc co ją czeka i obiecując, że odtąd będzie grzeczne41 — dziko rozśmiał się Macron.

— Więc znowu jesteśmy spokojni.

— Spokojni? — mruknął pretoryanin — a Cezar? a Rzym? a... i nie śmiejąc dokończyć zwrócił rozmowę — Sejan ma jeszcze przyjaciół, Rzym ma jeszcze spiskowych... a stary kozioł (dodał ciszéj) nie syty krwi, póki jéj z nas wszystkich nie wytoczy...

Na te słowa niewyraźne i dosłyszane ledwie, Ennia pobladła kładnąc paluszek na ustach...

— Długoż jeszcze żyć i siebie a drugich będzie zamęczać! — rzekła mu do ucha.

— Bogowie wiedzą sami! wszystkich znużył, sam sobie stał się ciężarem... a Parki mu łaskawe...

I znowu milczeli chwilę.

— Któż wie zresztą — rzekł patrząc jéj w oczy — zyskamyli na zamianie? Cajus...

Ennia zarumieniła się trochę, ale schyliła szybko, poprawując zagięty brzeg tuniki, tak że mąż jéj zawstydzenia nie dostrzegł.

— A Cajus? jak go sądzicie?

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 52
Idź do strony:

Darmowe książki «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz