Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖
Dzięki Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu przenosimy się do starożytnego Rzymu za panowania rzymskich cesarzy Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, do okresu prześladowania pierwszych chrześcijan.
Powieść ukazała się w odcinkach w „Gazecie Warszawskiej” w 1859 roku, a rok później została wydana w wersji papierowej. Jest jedną z dwóch powieści tego autora, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Drugą z nich jest Rzym za Nerona.W 1881 roku została przetłumaczona na język niemiecki, a w 1902 na język francuski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Przybywający ze Wschodu do Rzymu podróżni przynosili już najsilniéj potwierdzające wieści o spełnieniu przepowiedni; mówili o narodzonym w Betleem, o umęczonym w Hierusalem Messyaszu, który z grobu zmartwychwstał zwycięzcą śmierci.
Lecz część znaczniejsza żydów, która w nim po ludzku sądząc, oczekiwała króla tylko i zdobywcy, co mieczem miał świat zawojować, nie przyjmowała już spełnionego za to co przez Proroków zwiastowane im było... Inni, słysząc o cudach wielkich i szerzącéj się nauce nowéj, niepokoili się o nią i poznać pragnęli. Mówiono o rozsianych już po świecie rozesłańcach, niosących prawdę radosną, nowinę dobrą odrodzenia, ale jeszcze w Rzymie, ledwie niektórzy z żydów głuchą mieli wieść o wypadkach, zaszłych w Hierusalem i Chrystusowéj męce i wierze, którą usilnie poznać pragnęli...
Do liczby tych, którzy niecierpliwie oczekiwali żeby im kto przyniósł nowinę zbawienia, należał stary Helios, nie mający pokoju i wychodzący często na brzegi Tybru, by podróżnych, ze Wschodu przybywających, pochwycić i dowiedzieć się u nich o Messyaszu, synu Bożym.
Przykład jego cały ten dom ubogi napełniał jakąś żądzą poznania nowéj prawdy, o któréj głoszono już, że była tylko potwierdzeniem starego zakonu Biblii, jaśniejszém, silniejszém i do wyższéj podniesioném potęgi.
Dom ten, jakeśmy rzekli, składał się ze starca Eliasza, żony jego staruszki Diny, jak on tajemniczą przejętéj nadzieją, owdowiałéj synowéj z dzieciną i niewolnika.
Zamieszkiwali oni w oddaleniu od środka miasta, blizko świątyni Minerwy medica, u murów, otaczających pomoerium, przez których bramę, niezbyt odległą, przechodził gościniec od Tibur wiodący, Via Tiburtina, a po za nią tuż, niemal przyparte do murów, były zwierzyńce (Vivarium) i obóz pretoryanów.
W bocznéj uliczce ustronnéj Helios zajmował kilka izb i sklepik, w którym wschodnie wyroby złotnicze sprzedawał.
Chociaż żyd i złotnik, nie ściągał zbytnie oczów ani budził zazdrości Rzymian, i w czasach, gdy mało kto był bezpiecznym, żył dosyć spokojny, nie mając dłużników, bo pieniędzy nie pożyczał, nie robiąc sobie nieprzyjaciół bo stosunków miał mało, i niewielkiéj głośności swéj winien będąc ciszę jaka go otaczała.
Znały go tylko niewiasty, których klejnoty naprawiał lub mieniał, przerabiał naszyjniki, pierścienie i pasy, i w okolicy téj miasta, nie wielkie kółko, które się radziło lekarza, gdy już żadnéj dla chorego nadziei nie było.
Wyzywany nieustannie od ciekawych przyszłości, którzy sobie chcieli kupić jéj wiadomość, Helios od wieszczb unikał i służyć niemi nie chciał. Po większéj części leczył środki prostemi, balsamami z ziół wyciąganemi i roślinami, których znał własności, lekarstwami powszechnemi, które wówczas za panacea uchodziły, wstrzemięźliwość zalecając i spokój ducha. Mało potrzebując dla siebie i rodziny, Helios żył z pracy i grosza uzbieranego, który miał u swoich współwyznawców, w różne sposoby nim obracających. Szanowany przez nich, wpływu jednak nie miał wielkiego; surowsi zarzucali mu dawniejszą jego mądrość grecką, wolniejsi to, że się jeszcze trzymał zakonu.
Blizkość obozu pretoryanów, do którego Macron, stosunki sobie potajemne zawięzując, od dawna uczęszczał, sprawiła, że raniony raz spadnięciem z konia dowódzca poznał starca, którego sprowadzono dla opatrzenia skaleczenia. Spokój jego, wyryta na twarzy moc ducha, bezinteresowność i odwaga, zastanowiły Naeviusa.
Nie wiedzieć potém zkąd, po rozmowie z Caligulą, przyszedł mu na myśl Judejczyk i postanowił namówić Tyberyusza, aby go sprowadzić pozwolił jako lekarza, knując może coś więcéj, gdy leki zręczność nastręczą.
Tegoż dnia starał się docisnąć do Cezara (który siedział zamknięty i jadł nawet osobno) pod pozorem pieczołowitości o jego zdrowie, probując zachęcić, aby nowego jakiego lekarza z Rzymu przywieść dozwolił.
Tyberyusz spójrzał tylko, potrząsł głową i uśmiechnął się tak, że Macron poczuł krew stygnącą w żyłach.
— Nie potrzeba mi waszych lekarzy! — rzekł — nic mi nie trzeba! spokoju, siły tylko... a tych nikt z was nie da!
Drugi raz nalegać nie śmiał; Cezar zbył go milczeniem, dostał kartek na których pisał, i począł, zadumany głęboko, kreślić coś i ścierać, zajęty układaniem listu do Senatu, czy pamiętników własnych.
Macron wiedział, że mu w takich chwilach przerywać pracę było niebezpiecznie i wysunął się po cichu.
Stan ten jednak niepokoił go, dręczył wszystkich co otaczali Cezara, i czynił rozkoszną Capreę milczącém więzieniem, w którém przerażeni niewolnicy z nieufnością na siebie spoglądali... nie wiedząc czy swobodą czy śmiercią skończy się straszliwe oczekiwanie.
Cajus wrzał milcząc, a Macron poglądał na wzrastającą niecierpliwość jego, ciesząc się władzą, jaką mu ona dać miała. Owszem, przez Ennią jeszcze starał się obiecaném panowaniem wzburzyć w nim namiętności, i przyszłéj swobody nadzieją rozbudzić tę duszę, która, dotąd strachem okuta, milczała...
Oba jednak marzyli i szukali środków, by się pozbyć nieznośnego im starca, dopóki groźny jego wzrok i szyderskie usta nie ukazały się przed niemi; oba drżeli na widok jego i padali przed nim posłuszni, tak przywykli byli żelaznéj jego woli ulegać.
I pokątne narady kończyły się bezsilnemi przekleństwy.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Gdy się to dzieje w Caprei, — w Rzymie, lepiéj odgadujący wolę Cezara senat mści się nad poplecznikami Sejana z zajadłością okrutną, badając tylko kiedy mu powiedzą — dosyć.
Zaprasza Tyberyusza do stolicy, a Gallus ofiaruje z senatu wybór mężów dwódziestu, związanych przysięgą, którzyby za każdą razą wchodzącemu do Curii Cezarowi towarzyszyli dla bezpieczeństwa. To odgadnienie strachu, jaki on czuć musiał, spowodowało tylko szyderski list jego, w którym wymawiając się od przyjęcia honorowéj straży, żartował sobie z senatu i Galla... Obrócono w śmiech tę podłą chętkę okazania gorliwości.
Inny, Gallion, chciał także w téj myśli na ławy rycerstwu przeznaczone wprowadzić zasłużonych pretoryanów, za co go wprost zgromiono. Gallion nawet wygnany z senatu, za tę myśl dziwną porównania senatorów z żołnierstwem, musiał uchodzić na Lesbos, a nareszcie dostał się do więzienia. Smutne dzieje!! Obwiniony przez Tyberyusza zausznik Sejana Pacomianus, ocalając życie, wydaje Latinus’a Latriaris, godnego siebie zbrodnia; co dzień nowe zdrady i krwawe ofiary.
Messalinus Cotta, za żarciki z Cajusa Caliguli, którego Cają nazywał, a Cezara Tyberyolem swoim, o mało nie przypłaca życiem, ocaliła go fantazya jakaś; Pollion, Silanus, Scaurus, Calvisius, Minucius, Serveus, Sejus Quadratus, giną z kolei pastwą delatorów nienasyconych. Kobiéty nawet nie są wolne od prześladowania, a matka Fufiusa, staruszka zgrzybiała, zabita za to... że śmiała płakać po synu!
W Caprei ten sam przestrach i trwoga; Cezar wciąż siedzi zamknięty i niewidzialny. Z towarzyszów jego, najstarsi wiekiem i zasługą, Vescularis i Marinus padają ofiarą najpiérwsi.
Ostatnia biesiada i serdeczność Cezara dla nich obu, napełniła ich strachem, trwali jednak w miejscu, dopóki Macron nie obwieścił im rozkazu udania się do Rzymu; było to znakiem, że wkrótce nadejdzie list oskarżający; na chwilę się nie łudzili nadzieją, z dawna oswojeni z charakterem pana.
Przed odjazdem jeszcze wahali się, czy sobie śmierci nie zadać, nie czekając ręki kata i gemonij. Samobójstwo w tych czasach tak się było upowszechniło i zagęściło, że mało kto inaczéj jak z własnéj lub niewolnika ręki umierał... to jedno jeszcze umieli Rzymianie, w chwili śmierci odzyskując Katońskie męztwo i powagę.
Że jednak nie będąc jeszcze oskarżeni, Vescularis i Marinus, mogli o kilka chwil przedłużyć życie, wstrzymali się ze zgonem. W ślad za nimi przyszedł do Rzymu list oskarżający; obojętnie na to patrzano, gdyż oba byli narzędziami Tyberyuszowemi, jeden przeciwko Libonowi, drugi przeciw Atticusa i słusznie się im należało ginąć, jak drugich gubili.
Od dnia do dnia odkładając jeszcze, nie pewni czy się przebić, otruć, krew upuścić, czy niewolnikowi sztylet dać w ręce i rozkazać w pierś ugodzić — doczekali się śmierci haniebnéj. — Nikt po nich nie okazał żalu.
Macron tryumfował, usunąwszy z drogi swéj najstarszych, najzaufańszych ulubieńców, zostając sam bez współzawodnika, co dzień silniejszy, pewniejszy siebie.
Drżało już przed nim wszystko.
Wśród tych krwawych scen, delacyj, samobójstw i katowań, z podziwieniem patrzano na naturalną śmierć osiemdziesiąt letniego starca Pisona, Prefekta Rzymu, człowieka surowéj cnoty i charakteru wzniosłego, któremu senat wotował pogrzeb kosztem Rzeczypospolitéj.
Na dworze Tyberyusza, oprócz zniknienia Vescularisa i Marina, nic się nie zmieniło; Cajus tylko korzystając z zamknięcia się starca, swobodniéj puszczał namiętnościom wodze, a do Macrona zbliżał się coraz więcéj przez żonę, któréj już dał na pismie obietnicę zaślubienia jéj...
Niecierpliwy panowania, udawał przecie płochość i szukał łatwych rozrywek, by zabić czas wlokący się leniwo; noce spędzał w miasteczku Caprei, część dni u nóg pięknéj Ennii.
Macron tymczasem wysłał do Rzymu po Heliosa.
Wezwanie to napełniło strachem dom jego i z razu potrwożeni żydzi chcieli uciekać gdzieś ku Gallii, lub zabrać się w Ostii na okręt alexandryjski z domem całym, aby uniknąć niebezpieczeństwa, które Heliosowi groziło w Caprei; starzec jednak po namyśle postanowił być posłusznym...
— Dni moje policzone — rzekł — bez woli pana włos z głowy nie spadnie; dla czegożbym nie miał sprobować, czy chorego ciała a przezeń i choréj duszy tego człowieka uleczyć nie potrafię? Często Bóg maluczkich używa do wielkiego, aby w nich okazał potęgę swoją.
Ze spokojem zwykłym w duszy, Helios zabrał do niewielkiéj skrzyneczki leki swoje, zwitek Biblii, suknie odświętne i udał się wśród płaczu żony i córki, które go jak na śmierć przeprowadzały aż za bramy Pomerium — przez Campanią do Puteolów, zkąd łódź czekająca nań przewiozła go do Caprei.
Ze strachem każdy dotykał stopą tego kątka ziemi, który naówczas światu panował, i Helios, acz na wszystko gotów, uczuł chłód w sercu, znajdując się w ręku najsilniejszego władzcy, co życie ludzkie miał sobie za igraszkę, a krwią szafował bez litości.
Modląc się, wysiadł na brzeg starzec i pieszo przeprowadzony został do dworku Macrona, gdy na ścieżynce doń wiodącéj, za niewolnikiem idąc, spotkał błądzącego ze swym smutkiem i walką w łonie biednego Hypathosa...
Jedno spójrzenie nań tak przypomniało mu Wschód i rysy własnego dziecięcia, że się zastanowił, mimowolnie wymawiając imię syna, jak gdyby ujrzał go powstającego z grobu.
Hypathos także, postrzegłszy nieznajomego starca, zmierzył go okiem ciekawém, ale niewolnik nie dał się wstrzymać lekarzowi, którego poprowadził i przypisując piękności chłopaka zdumienie Heliosa, przynaglił go pośpieszyć do domu Macrona.
Oba jednak, z wejrzenia na siebie, domyślili się wspólnego pochodzenia.
Długo w pustém atrium czekać musiał starzec zamyślony, nim wódz pretoryanów powrócił z czatów, które u drzwi Tyberyusza odprawiał, nie mogąc się doczekać, by go przyjęto i wpuszczono. Postrzegłszy żyda, wchodzący Macron rozweselił się trochę.
— Mówią o tobie i sam tego doznałem — rzekł pozdrawiając go zaledwie — żeś biegły w sztuce Eskulapa? — I wpatrywał się bacznie w spokojne oblicze Heliosa.
— Cezar, pan nasz, cierpi i boleje, nic mu i nikt pomódz nie może; masz-li odwagę widzieć go i radzić?
— Spełnię twój rozkaz — rzekł Helios.
— Chariclésa wprawdzie wyśmiewa Cezar, nie wierzy w lekarzy, ma ich za oszustów i trucizników, ale go teraz boleść złamała, tamten już mu nadto zobojętniał, tyś nowy i świeżém okiem łatwiéj postrzeżesz co czynić można. Kto wie, może sobie zjednasz zaufanie jego? Bądź więc na zawołanie, gdy rozkażę...
Po krótkiéj téj rozmowie, odprawiony do miasteczka Caprei, gdzie mu puste domostwo wyznaczono na mieszkanie i do posług czarnego niewolnika, Helios usiadł spokojny oczekując co losy zdarzą. Posiliwszy się kilką figami, trochą owoców i wina, rozwinął zaraz księgę swoją i zatopił się w czytaniu.
Znać śledzić go musiał Ruben, gdyż po chwilce zapukano do drzwi i piękny chłopak wszedł na próg, drżącemi usty po grecku pozdrawiając przybylca...
Byli sam na sam, gdyż niewolnik, wysłany po wodę i sprzęty, odszedł na chwilę.
— Nie jesteś Grekiem? — spytał niespokojnie Ruben.
— Nie — odparł Helios — ród mój pochodzi z Judei, a ty?...
— Jam Ruben, syn Dawida — zapłakał rzucając mu się do nóg dzieciak.
Podobieństwo do utraconego syna, którego tak kochał, niespodziane znalezienie jednego ze swoich, przeraziło i rozradowało Heliosa.
— Niech Bogu naszemu będzie chwała! — zakrzyknął podnosząc ręce do góry. — Dziécię moje, co cię tu przywiodło?
Ruben twarz zakrył rękami i płakał długo nim mógł słowo przemówić i opowiedzieć, jakiemi losy przeprowadzeni zostali on i brat jego na tę wyspę, jak jego pochwycono i jak nikczemnie upadł, stając się pieszczoszkiem Cezara, ulubieńcem poganina.
Z surową twarzą słuchał go Helios i dwie łzy popłynęły mu spalonemi policzki.
— Gdzież nas nie ma! — zawołał — gdzie nie cierpim, gdzie się nie walamy! Na cóż przyszło plemię wybrane od Boga, które było naczyniem prawdy, któremu obiecany ten co podbije świat i poganom będzie panował!
— A! wyzwól nas! wyzwól! — z zapałem do ucałowania ręki jego się cisnąc zaczął błagać Hypathos — wyrwij nas z tego więzienia...
— Wiemże ja czy sam cało wyjdę z niego? — odpowiedział starzec smutnie — czy kości moje nie pobieleją na téj wyspie dalekiéj?... Bóg silniejszy nademnie, on mnie i was ocalić może... módlcie się do Boga Abrahama...
— A! ja zmuszony składam ofiary innym bogom, bogom Cezara — przerwał Hypathos — jam już naszemu stał się niewiernym i niegodzienem, chyba pomsty jego!
Długo może byliby tak tęskno rozmawiali z sobą, gdyby poseł od Macrona nie zawiadomił Heliosa, że go Tyberyusz kazał przypuścić do siebie.
Odziawszy się więc w suknię grecką, obmywszy z pyłu, starzec wszedł, nie bez bojaźni wielkiéj w sercu, do willi Jowiszowéj. Na progu już, kilką słowy ostrzegł go Hypathos, jak się miał znajdować w obliczu Cezara.
— Nie okazuj nigdy, żeś odgadł myśl lub słabość jego, udawaj nierozum, nie objawiaj strachu... słów nie szczędź i do zbytku nie oglądaj się na nie; niewierzącemu w lekarzy, sam opowiadaj o niepewności swéj sztuki... i niech cię
Uwagi (0)