Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖
Dzięki Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu przenosimy się do starożytnego Rzymu za panowania rzymskich cesarzy Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, do okresu prześladowania pierwszych chrześcijan.
Powieść ukazała się w odcinkach w „Gazecie Warszawskiej” w 1859 roku, a rok później została wydana w wersji papierowej. Jest jedną z dwóch powieści tego autora, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Drugą z nich jest Rzym za Nerona.W 1881 roku została przetłumaczona na język niemiecki, a w 1902 na język francuski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
— Małpa Tyberyuszowa... ale mu Bogowie ani sił jego, ni dowcipu nie dali... Któż wie? ten może lepiéj niż inny, bezsilny, da się prowadzić.
Ennia poruszeniem głowy tylko wskazała że dzieli jego zdanie.
— Czemuż — dodała nieśmiało — Naeviolu mój, nie starasz się zawczasu przybliżyć do niego i serca pozyskać?
— Bo wiem — odparł szyderczo ale bez gniewu Macron — żeś ty mnie w tém zastąpiła, Ennio!
Kobieta zrazu się przelękła, cofnęła się krokiem, wstyd oblał jéj twarz rumieńcem, ale nie widząc groźby w oczach męża, ruszyła ramiony białemi...
— Mylisz się Macronie — rzekła...
— Wiem o tém... o wszystkiém! — zaśmiał się pretoryanin... — nie bój się, nie przeszkodzę ci być żoną Cezara, bylebyś została zawsze... Macrona kochanką...
Naevia zmieszana, zakryła twarz rękami i w głąb domostwa uciekła. W téj-że chwili czarny rzezaniec, pilnujący atrium, przyszedł panu oznajmić, że Cajus czekał nań przechadzając się w koło piérwszego podwórca.
Macron powstał zaraz, westchnął szeroką piersią, ale poszedł spiesznie dostojnego powitać gościa, którego znalazł z wielką uwagą przypatrującego się małemu ołtarzykowi domowemu Eskulapa i bijącemu przed nim koralami wysadzanemu wodotryskowi.
— Witam cię zwycięzco Sejana! — począł powoli Cajus, topiąc w nim wzrok, w którym wyrazu dopatrzéć nie było można pod jakiémś obłąkaném osłupieniem, jemu zwyczajném — Cóż Rzym? co Senat? co lud?
— Obwołuje Tyberyusza zbawcą i ojcem ojczyzny! stawi mu nowe świątynie i posągi! — rzekł z trochą przekąsu Macron — śledząc wrażenia na licu zimném Caliguli, ale uśmiech tylko dwuznaczny, bezsilny przebiegł twarz jego pożółkłą.
Cajus począł się przechadzać powoli dokoła inpluvium, jakby roztargniony i w namysłach.
Odwrócił się potém do chodzącego za nim Macrona...
— A u nas w Caprei — rzekł — wiesz co się dzieje? Cezar od kilku dni siedzi zamknięty, milczy, nikogo nie przypuszczając do siebie... Mówił ci Priscus co było tego powodem?
— Nie widziałem Priscusa!
— Trwa to od wyjazdu twego... codzień chmura nad czołem wisząca się zwiększa; Tyberyusz ponury i gniewny... a Bogowie coraz go więcéj obarczają... na uczcie znalazł dystych okrutny, ukryty pod poduszką triclinium... podejrzenie znać padło na Vescularisa i Marina... Potém byliśmy w gaju Venery, gdzieśmy patrzali na posągowe igraszki... Cezar sam udał się w głąb lasku; Priscus cieszył się już, że go potrafił rozerwać i z odrętwiałości, w którą starość obleka, rozbudzić... wtém krzyk słyszemy dziwny z ust, które nigdy nie krzyczą... Zjawisko straszne przeraża Cezara w grocie Faunów... pokazuje się Agrippina... Leciemy wszyscy... znikł cień, pozostał tylko starzec rozdrażniony i gniewny... Całą wyspę przetrząsano aby tę kobiétę wynaleźć...
— A jeśli to był cień zmarłéj?
— Cóż? przepowiednia może? i cóżby znaczyć miała? — badająco zapytał Cajus...
— Nie wiem... nie jestem wieszczkiem... ale zkądżeby tu na wyspie twarz nikomu nieznana?
— Przecież żywa!... u boku jéj stał mężczyzna...
Oba zamyślili się.
— Ztąd pono smutek Cezara i zamknięcie — dodał Cajus — niewolnik dostrzegł na pugilaresie wiersz jego, cieniom Agrippiny poświęcony...
— Rzecz prosta — przerwał Macron — ta kobiéta przypomniała mu jedyną ukochaną w młodości... potrzeba wyszukać téj, która jest tak do niéj podobną! oddać ją w ręce Cezara!
Cajus uśmiechnął się.
— A przyjdzież z nią młodość? — dodał. — Napróżno dotąd śledzą ją wszędzie... Priscus mówi, że pamięta oblicze żony Asiniusa, widział jéj popiersia... poznałby ją wśród tysiąca... Wysłańcy jego od drzwi do drzwi przebiegają wyspę całą...
Macron uśmiechnął się...
— Stary z nami już żyje tylko! — zawołał — chce młodości, a lata codzień mocniéj przygniatają go do ziemi... siły go opuszczają, choroba zjada, męczy się straszliwie...
— A lekarzy wezwać nie chce! — odezwał się Cajus.
— Wiecie — odparł Macron — co powiada Cezar, że po latach trzydziestu, kto siebie nie zna a sam się nie leczy, temu już nikt nie pomoże. Przytém... lęka się...
Spójrzeli sobie w oczy.
— A kogóż by się mógł obawiać? — spytał Cajus.
— Któż wie? wszystkich?
— Ale tobie ufa, Macronie, ty byś go mógł namówić, by czyjejś rady zasięgnął... Nie wszyscy lekarze oszuści i nie każde lekarstwo trucizną...
Popatrzywszy sobie w oczy, myśl swoją odgadli nawzajem, i Cajus podał dłoń Macronowi, szepcząc mu po cichu:
— Władzę z tobą podzielę...
— Lub śmierć! — odpowiedział atleta...
— Jemu życie ciężarem, Bogowie winni mu spoczynek!
— Bądźmy narzędziem Bogów! — rzekł Macron — ale ostróżnem... Cezarze!
Zamilkli, oglądając się, czy ich atriensis nie słyszał.
— Jest moim! — rzekł w duchu Cajus...
— Mam go! — pomyślał Macron...
I szybko się rozeszli.
Gdy Tyberyusz nienawistnych żydów dla ich wiary z Rzymu wygnać kazał i przewieść na wyspę, na któréj je walka z dzikiemi zbójcami czekała, nie wszystkich, naówczas zamieszkałych w stolicy, los ten spotkał. Ubożsi, jak zawsze, padli tylko ofiarą, innym, pisze Tacyt, dano czas do powrotu lub zmiany religii. Wielu naówczas z konieczności przyjęli powierzchownie obrzędy i obyczaje pogan, nie wahając się spełniać ofiarę przed ołtarzem i posągiem Augusta, byleby dożyć dni swoich z rodziną w spokoju, w kraju, do którego już przywykli. Żydzi naówczas trudnili się w Rzymie handlem, wypożyczaniem pieniędzy i różnemi rzemiosły, z których lekarskie przedniejszém było.
Wschód pełen tajemnic, nawet w oczach Rzymian miał urok krainy pierwotnych podań rodu ludzkiego; przypisywano wychodźcom jego naukę czarów, wieszczbiarstwa i leków, od najdawniejszych wieków wziętą w spuściznie. Zresztą wiara ówczesna daleką już była od pierwotnéj rzymskiéj, która się cudzych Bogów wzdragała; przyjmowała ona i stawiła ich w Pantheonie, byle nawzajem ci co ich wyznawali, cześć Bóstwu Romy i Cezarów oddawali. W mythologii téj na wszystko miejsce się znajdowało i Nieznanemu nawet Bogu chętnie święcono ołtarze.
W chwili stanowczéj prześladowania żydowskiego, żył ustronnie, w zakątku miasta dalekim, starzec, który między narodem swym znacznéj wziętości używał. Zwał się Elias a z grecka Heliosem go przezywano; zajmował się zaś leczeniem i złotnictwem. Człowiek to był już bardzo podeszłego wieku, ciche prowadzący życie, ale z leków i poczciwości znany w domach patrycyuszowskich i rycerskich. Ten przez swe stosunki i możnych protekcyą, a szczególniéj Regulusa, któremu był dziecię od śmierci ocalił, otrzymał pozwolenie zostania w Rzymie do czasu; a gdy piérwszy termin upłynął, nikt już nie nalegał aby się z miasta wynosił.
Rodzina jego cała składała się z matki staruszki, owdowiałéj córki z dzieciną i jednego niewolnika, który rzemiosłem razem i usługą się zajmował.
Helios należał do tych żydów Alexandryjskich, którzy na pół już zgreczeni i zrzymszczeni, prześladowaniu nie ulegali, ale pochodzeniem i wykształceniem licząc się do nich, różnił wielce umysłem i duchem. Tamci dwóch światów obywatele, dwóch wiar wyznawcy, w istocie szczerze nie należeli do żadnego kraju i religii; wstyd jakiś i nałóg trzymały ich przy judaizmie, strach i zepsucie rzucały w pogańskie obyczaje; ale ani jednemu ani drugim nie służyli całemi sobą.
Surowsi żydzi brzydzili się niemi jak odstępcami, Rzymianie już w nich nie mogli widziéć Hebreów, których wytrwanie szanowali w Hierusalem, a cenili na równi z niewolnikami i wyzwoleńcami, lub niżéj od nich jeszcze.
Helios jednak, acz od wieków już należący do téj żydów gałęzi mniéj surowego obyczaju, a co do zewnętrznych cech, zgreczonéj, w duchu był innym cale: życie, rozmyślanie, nawróciło go do staréj nauki i judaizmu, od którego był odstąpił.
Jak zawsze, nieszczęście było opatrzném nawrócenia jego narzędziem; miał ukochanego syna w którym spoczywały jedyne starca nadzieje, syn ten, w chwili najmniéj spodziewanéj, wśród jakiegoś zaburzenia ulicznego w Rzymie, gdy plebs szalała ze strażami, został zabity. Ciało jego znieważone i skalane przyniesiono ojcu, gdy z pogodną twarzą, niczego złego nie przeczuwając, oczekiwał powrotu dziecięcia.
W piérwszéj chwili starzec utracił zmysły, a życie które mu pozostało, całe się zmieniło w pogrzebowe narzekanie i rozmyślanie bolesne. Szukając ulgi w cierpieniu, zwrócił się do Biblii i ksiąg świętych, a choć dawniéj upodobanie miał większe w filozofii greckiéj i astrologiją się zabawiał, obie porzucił, nie znajdując w nich teraz ani pociechy, ani pokarmu dla zbolałego serca. Zdziwiło go, że po wymyślnych sofismatach i głębokich rozumowaniach pisarzy, którzy mu się szczytem doskonałości zdawali, Biblia ze swą boską prostotą, tak wyższą i niezrównanie więcéj mówiącą do serca i rozumu jaśniała dlań mądrością.
Czytał ją i odczytywał Helios, żałując czasu, który na naukę innych pisarzy poświęcił, dziwiąc się że w niéj teraz znajdował to, czego wprzódy nie widział.
I boleść jest mądrością.
Upodobawszy sobie w księdze Hioba, któréj poezya wschodnia napełniała jego serce uczuciem niewysłowioném i cierpiéć go uczyła, przeszedł od niéj do innych ksiąg Biblii i długie godziny zadumywał się nad niemi.
Stan ówczesnego Rzymu za Cezarów i téj cywilizowanéj na pozór społeczności, dla wszystkich okiem beznamiętném nań spoglądających, był zjawiskiem wywołującém mimowolnie pytanie: Świat możeli tak trwać dłużéj? Helios także powtarzał je w swéj duszy przygotowanéj do poznania prawdy i uprawionéj boleścią. W świecie żydowskim stygła téż wiara jak u pogan, u których obróciła się w obrzęd i niemal zabawkę. Świątynie nie były świętemi, milczały wszystkie wyrocznie Grecyi i Rzymu, duch proroczy ustał, jakby zmożony siłą przeważną, ofiary spełniano dla widowisk, a obok Jowisza stali Cezar i Augustus, wczoraj skalani krwią i rozpustą, dziś uniesieni w niebiosa.
Wiara przestała rządzić życiem, kapłaństwo stało się jak inny urząd nagrodą dworaków, pochlebców lub osłoną ambicyi. Augurowie wieszczb używali tylko dla celów politycznych, a z obrzędów i bóstw śmiano się z jednéj strony, z drugiéj rozumowano tak o nich, jakby człowiekowi były podległe i przezeń tylko utworzone. Poczęło się to oddawna, lecz co dzień stawało widoczniejszém. To co Swetoniusz powiada o Tyberyuszu, że Bogów i religii zaniedbywał, a oddany był rachubie i wierzył przedewszystkiém w niezbłagane Fatum42, stosować się może do ogółu społeczeństwa, z tém, że ci co z Jowisza się śmieli, chętnie potajemnie składali ofiary Mitrze i Serapisowi, lub kamykowi nieforemnemu przywiezionemu ze stron dalekich.
Ludzie szli drogami namiętności niczém już nie pohamowanych, bo nic dla nich świętém nie było, a strach tylko, najgorszy z doradzców, rządził niemi.
Ognisko domowe, związki małżeńskie, poszanowanie dzieciństwa, węzły krwi, wszystko zniszczył blady ów strach i osobiste względy. Niewiasty wszelkiego zapominały wstydu i podawały rękę niewolnikom i gladjatorom, synowie świadczyli przeciw ojcom, matki odpychały własne dzieci — cóż mówić o innych stosunkach, słabszych z natury i mniéj z siebie niezłomnych? Te potoki krwi, które się lały zewsząd, te mordy straszliwe, ten zamęt, który na niczyje serce i wiarę rachować nie dawał, przerażały i zmuszały myśléć, że ludzkość nie mogła być tak opuszczoną i na pastwę wydaną, jeśli w niéj tlała choć iskierka daru Bożego.
Helios w swych księgach znalazł piérwszą myśl zasadniczą, która weń wlała pociechę, wielką i pocieszającą myśl opieki Bożéj nad światem... Opatrzności rządzącéj ludźmi i istotami wszelkiemi, od maluczkiego robaczka do najpotężniejszego z mocarzy. I rzekł sobie, że Bóg tak ludzkości opuścić i rzucić jéj na pastwę zezwierzęceniu nie może.
Nie obce mu były przepowiednie, obiecujące przyjście Messyasza, syna Bożego, który miał się narodzić w godzinie naznaczonéj, gdy świat nowego objawu widomego Boga zapragnie i konającemi usty zawoła. Sama naówczas filozofija pogańska pełna była tych przepowiedni i przeczuć jakiejś wielkiéj zmiany, jakiegoś potężnego zjawiska, mającego oblicze ziemi przetworzyć, świat odrodzić... Helios znał te wyrazy tajemnicze, które w tęsknocie i utrapieniu powtarzali wówczas nawet poganie... czując zbliżającą się chwilę...
Ale więcéj jednym kamiennym Bogiem na ich ołtarzach?... cóżby nowego świat zyskał? Helios oczekiwał żywego Boga, widomego znamienia i cudu... Wschód szczególniéj tę nadzieję piastował, lecz i w Rzymie chodziła wieść, było przekonanie, że Judea ma się podnieść i Pana dać światu43, może dla tego tak się Hebreów lękano. Tacyt i Swetoniusz są świadkami, że przeczucie było powszechném, przywodzą je prawie jednemi słowy oba.
Swetoniusz niewłaściwie tylko zastosowując do Augusta przepowiednię inną, mówi o cudzie głoszącym Rzymowi, że natura króla mu wydać miała44. Przypomniano Virgiliuszową wieszczbę o synu Jowisza, ustępy z ksiąg Sybilińskich, tyczące się zjawiska, które świat odrodzić miało, przez jednego człowieka, przez dziecię narodzone z dziewicy.
Sam Tyberyusz, szydzący z bóstw i obrzędów, dumał długo nad dziwnym jakimś wypadkiem, który naówczas wszystkie zajmował umysły. W chwili prawie, gdy w zapomnianym Wschodu zakątku rozlewano krew niewinnego, dla odkupienia świata... poganie usłyszeli oznajmienie o śmierci wielkiego Pana, tajemniczego bóstwa, przedstawiającego starą wiarę. Plutarch tak opisuje to zdarzenie niepojęte dla pogan, chrześcianom tylko zrozumiałe:
„Za panowania Tyberyuszowego, pisze45, statek przepływał niedaleko wyspy Paxos; ludzie na nim podróżujący nie spali jeszcze, siedzieli za stołem i pili, gdy z jednéj z wysp poblizkich usłyszano głos, wołający Thamusa, sternika okrętu, tak silnie, że się wszyscy zdumieli. Na pierwsze i powtórne wołanie Thamus milczał, na trzecie wreszcie odezwał się, a głos ów dodał silniéj jeszcze:
— „Gdy przybędziecie na wysokość wyspy Palodes (u brzegów Epiru) oznajmijcie, że wielki Pan umarł!”
Dopłynąwszy do wskazanego miejsca, Thamus spełnił zlecenie i z przodu okrętu zawołał ku lądowi:
— Wielki Pan umarł!...
Naówczas dały się słyszeć jakby jęki głośne i wołanie podziwu wielkich tłumów ludu. Świadkowie naoczni opowiadali to w Rzymie, Tyberyusz sam dowiadywał się i został upewniony o wypadku.
Wielki Pan arkadyjski, dziecię Jowisza i Hybridy, leśny ów włóczęga, śpiewak i wróżbiarz, pół człowiek, pół zwierzę, symbolizujący ubóstwienie wszystkiego cielesnego i ziemskiego — cały starożytny Pantheismus w istocie skonał w téj chwili, z przyjściem od wieków obiecanego Wybawcy...
Dla Heliosa wszystkie te przepowiednie potwierdzało jeszcze badanie pisma odwiecznego Hebreów, księgi ksiąg, ich zakonu, w których liczne, począwszy od stworzenia (Genesis III, 15), przepowiednie, zwiastowały zesłanie Odkupiciela, — Messyasza.
Niektóre nawet ustępy Biblii oznaczały bliżéj okoliczności przyjścia, miejsce urodzenia, matkę i rodzinę i los, jakiemu miał uledz Bóg na ziemię zstępujący. W księgach Rodzaju, Deuteronomie, Królach, Prorokach, szczególniéj
Uwagi (0)