Tętniące serce - Selma Lagerlöf (dostęp do książek online TXT) 📖
Tętniące serce to powieść szwedzkiej autorki, Selmy Lagerlöf, poruszająca temat miłości ojcowskiej.
Akcja powieści rozgrywa się pod koniec XIX wieku w szwedzkiej wsi, a jej głównym bohaterem jest Jan, ojciec Klary. Mężczyzna, który początkowo był niezadowolony z tego, że zostanie ojcem, zmienia się diamteralnie, gdy po raz pierwszy widzi nowo narodzoną córeczkę. Od tej pory Klara staje się najważniejsza w jego życiu. Przychodzi jednak moment, kiedy ukochana córka musi opuścić dom rodzinny. Jan, przeżywając wyjazd dziecka, tworzy swój własny mit o jej postaci…
Powieść została opublikowana w 1914 roku i wzbudziła ogromne zainteresowanie ze względu na poruszenie miłości nie macierzyńskiej, a ojcowskiej. Selma Lagerlöf została laureatką literackiej Nagrody Nobla w 1909 roku jako pierwsza kobieta w historii.
- Autor: Selma Lagerlöf
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tętniące serce - Selma Lagerlöf (dostęp do książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Selma Lagerlöf
— To święta prawda! — przychwalił49 Jan. — Eryk zasłużył sobie rzetelnie na ten zaszczyt!
Gdy wymawiał te słowa, spostrzegł, że gospodyni otula się ciaśniej chustką. Niewątpliwie ukrywała coś pod nią, a była to zapewne rzecz przysłana przez Klarę Gullę. Miał nadzieję, że zacznie i o tym, byle tylko cierpliwie czekał. Gadanina o ojcu był to oczywiście tylko wstęp do tamtej rzeczy głównej.
— Opowiadałam o tym często moim dzieciom, a także Larsowi Gunnarsonowi — ciągnęła dalej gospodyni — i kiedy zachorzał Eryk, spodziewali się Lars i Anna, że wezwie ich do swego łoża, jak Eryka zawezwał mój ojciec. — Dobyłam tedy obie rzeczy ze skrzyni, by je mieć pod ręką na wypadek, gdyby chciał je dać Larsowi. Ale Eryk nie wspomniał o tym nawet.
Głos gospodyni załamał się przy tych słowach, a gdy zaczęła znowu, mowa jej była drżąca, nieśmiała i trwożna.
— Pewnego dnia, gdy byliśmy sami, spytałam męża, jak chce, żeby postąpić. Odpowiedział, żebym uczyniła, jak mi się podoba. Mogę dać laskę i czapkę Larsowi, albo i nie dać. Zaraz przerwał, powiadając, że mówić długo nie może.
Powiedziawszy to, odwinęła Erykowa swą wielką chustkę i Jan zobaczył laskę niezwykłej długości z wielką srebrną gałką.
— Zdarzają się takie słowa, których nie sposób wypowiedzieć! — powiedziała Erykowa z wielką powagą. — Tedy proszę was, Janie, odpowiedzcie mi jeno znakiem, jeśli wam będzie trudno inaczej... Czy mam dać te rzeczy Larsowi Gunnarsonowi, czy nie?
Jan cofnął się zdumiony wstecz. Szło tu o rzecz, o której już dawno myśleć przestał. Wydało mu się, że Eryk z Falli zmarł przed wiekiem i z trudem jeno mógł sobie przypomnieć, co zaszło onego dnia w lesie.
— Rozumiecie mnie, Janie? — ozwała się znowu. — Chcę się tylko dowiedzieć, czy Lars może wziąć laskę i czapkę z tym samym prawem, co niegdyś Eryk? Musicie to wiedzieć, byliście przecież wówczas w lesie!
Jan milczał, a ona powiedziała:
— Bardzo bym była rada, mogąc te rzeczy oddać Larsowi. Zdaje mi się nawet, żeby mi wówczas lepiej się działo w domu młodych gospodarzy na Falli.
Znowu głos jej utknął w gardle i Jan zaczął się dorozumiewać, dlaczego tak prędko osiwiała. Był jednak tak bardzo zajęty myślą o Klarze Gulli, że nie postała mu w głowie jakaś zemsta.
— Najlepsza rzecz — odparł powoli — żyć w zgodzie z wszystkimi. Jedyna to i najprostsza reguła życia!
Erykowa odetchnęła z głębi piersi.
— Takie jest wasze zdanie, Janie? — powiedziała. — A więc tak się rzeczy miały, jak się domyślałam?
Wyprostowała się, tak że się nagle wydała dziwnie wysoka i rzekła:
— Nie chcę o nic pytać. Najlepsza dla mnie rzecz, nie wiedzieć nic. To tylko pewne, że Lars Gunnarson nigdy nie tknie laski mego ojca!
Zwróciła się ku odejściu, gdy nagle przystanęła znowu.
— Słuchajcie, Janie! — powiedziała. — Weźcie wy laskę i czapkę! Rada bym, by rzeczy te znalazły się w rękach człowieka dobrego i uczciwego. Nie mam odwagi zabierać tego do domu, bo mogliby mnie zmusić, bym je dała Larsowi. Weźcie je na pamiątkę po swym dawnym gospodarzu, który wam był zawsze życzliwy.
Wyprostowana, dumna, odeszła w stronę Falli, a Jan został na drodze z laską i czapką w ręku.
Pojąć nie mógł, jak i czemu się to wszystko stało. Nie spodziewał się nigdy w życiu takiego zaszczytu. Czyż naprawdę te rodzinne pamiątki, te rodowe klejnoty były jego własnością?
Ale niedługo wytłumaczył to sobie. We wszystkim tym tkwiła oczywiście Klara Gulla. Gospodyni z Falli wiedziała, że czeka go niebawem wielkie szczęście i zaszczyty, toteż uznała, że nie ma dlań nic zbyt drogocennego i wielkiego. Gdyby zresztą cała laska była ze szczerego srebra, a czapka ze złota, natenczas zapewne byłaby stosowniejszym jeszcze podarkiem dla ojca Klary Gulli.
Nie nadchodził wcale list od Klary Gulli ani do ojca, ani do matki, ale Jan niewiele sobie z tego robił, wiedział bowiem, że dlatego milczy, by tym bardziej uradować rodziców, gdy nadejdzie pora ogłoszenia zdumiewającej nowiny.
Mimo to dobrze się stało, że Jan zdołał po trochu zerknąć jej w karty, gdyż inaczej mógłby się był dać omamić ludziom, którzy twierdzili, że wiedzą więcej niż własny ojciec Klary Gulli o tym, co czyni i co się z nią dzieje.
By dać przykład, można by przytoczyć, co się zdarzyło Katarzynie na placu kościelnym pewnej niedzieli.
W pierwszą niedzielę adwentu udała się Katarzyna do kościoła, a gdy wróciła, była dziwnie zastraszona i zmieszana.
Spostrzegła kilku wyrostków, którzy powrócili ze Sztokholmu, gdzie pracowali jesienią przy murarce, a teraz paplali wesoło z parobczakami i dziewczętami.
Katarzyna, zobaczywszy ich, podeszła, przypuszczając, że dowie się czegoś o Klarze Gulli i chciała wszcząć z nimi rozmowę.
Właśnie opowiadali widocznie wesołe historyjki, bo parobczaki śmiali się na całe gardło. Nie spodobało się to Katarzynie, bowiem stali tuż pod samym kościołem. Sami zresztą spostrzegli, że czynią rzecz niewłaściwą, bo za zbliżeniem się jej, trącili się łokciami i zamilkli nagle.
Pochwyciła jeno parę słów, które mówił jeden z wyrostków, obrócony do niej plecami, tak że nie wiedział, iż nadchodzi.
— Powiadam wam... była cała w jedwabiach... ha... ha... ha...!
W tej samej chwili chłopak dostał takiego szturchańca w kark od jednej z dziewcząt, że zamilkł, obrócił się i oblał się cały rumieńcem, widząc stojącą tuż przy sobie Katarzynę.
— Czegóż chcesz? — ozwał się nagle do dziewczyny, która go trąciła. — Czyż nie mogę opowiadać, że królowa była cała w jedwabiach?...
Na te słowa parobcy wybuchli głośniejszym jeszcze śmiechem, a Katarzyna poszła, widząc, że nie dowie się niczego.
Wróciła do domu tak strapiona, że Jan omal nie zdecydował się opowiedzieć jej, jak się w rzeczywistości mają sprawy z Klarą Gullą. Ale rozmyślił się, poprosił tylko, by mu raz jeszcze powiedziała, co chłopcy opowiadali o królowej.
Uczyniła, co chciał.
— Powiedział to tylko dlatego, by wobec mnie ukryć całą rzecz! — dodała Katarzyna.
Jan nic nie odpowiedział, ale usta jego złożyły się same do uśmiechu.
— O czymże to myślisz? — spytała. — Od kilku dni masz tak dziwną minę? Czyżbyś wiedział dawno już to, o czym mówiły te wisusy?
— Nie — odrzekł — tego nie wiem wcale, ale możemy mieć chyba tyle zaufania do Klary Gulli, droga Katarzyno, by nie powątpiewać, że wszystko jest w należytym porządku.
— Ach... tak się boję! — odparła.
— Im nie wolno jeszcze mówić o wszystkim i mnie także nie! — powiedział Jan uroczyście. — Klara Gulla prosiła chłopaków, by zachowali tajemnicę, a i nam także przystoi czekać i milczeć, tak też uczynimy, Katarzyno!
Kiedy już minęło osiem miesięcy od czasu, jak Klara Gulla wyjechała ze Skrołyki, przyszła pewnego dnia do stodoły, gdzie Jan młócił zboże, „szalona Ingeborga”.
Była ona siostrą Jana, ale widywał ją rzadko, albowiem Ingeborga strasznie się bała Katarzyny. I teraz niezawodnie przyszła doń tutaj do stodoły, gdzie był zajęty, by się nie spotkać z żoną Jana.
Jan nie ucieszył się wcale, ujrzawszy ją. Nie była ona w całym znaczeniu słowa szalona, ale nie miała też klepek w porządku, a nade wszystko gadatliwość jej przekraczała wszelkie granice. Dlatego też wywijał Jan dalej cepem i udawał, że jej nie dostrzega.
— Przestańże raz młócić! — powiedziała. — Chcę ci opowiedzieć, co mi się dziś o tobie śniło.
— Opowiesz mi na drugi raz, Ingeborgo! — odparł. — Gdy tylko Lars Gunnarson posłyszy, że nie młócę, zaraz przyjdzie tu spytać się, co się stało.
— Opowiem prędko! Bardzo prędko! — powiedziała szalona Ingeborga. — Wiesz przecież, że byłam najmądrzejszą ze wszystkich sióstr. Inne pod każdym względem nie zdadzą się na nic i naprawdę nie można się nimi chlubić!
— Miałaś mi opowiedzieć sen! — przypomniał Jan.
— Zaraz! zaraz! Nie bój się... nie zapomniałam! Srogi to pan, ten nowy pan na Falli. Ale nie bój się wcale! Z mego powodu nie dostaniesz połajanki. Nic trudne nie jest, gdy się ma do czynienia z osobą rozsądną, jaką ja jestem!
Jan byłby się chętnie dowiedział, co jej się o nim śniło. Mimo że uważał swe nadzieje za rzecz pewną, rozglądał się na wszystkie strony za ich potwierdzeniem. Ale szalona Ingeborga wkroczyła już na ścieżkę swych myśli i niepodobieństwem było zawrócić ją stamtąd.
Przysunęła się blisko do Jana, chwiała się górną częścią ciała za każdym zdaniem, mrużyła oczy, potrząsała głową i gadała bez upamiętania50. Słowa płynęły z jej ust niby woda siklawy51 po skałach.
— Nie bój się Janie! Nie bój się niczego! Czyżbym tu przychodziła i ważyła się rozmawiać z kimś, kto ma młócić na folwarku we Falli, gdybym nie wiedziała, że gospodarz poszedł do lasu, a gospodyni do miasta z masłem na sprzedaż. „Miejcie go zawsze na oczach”... tak jest napisane w katechizmie i to jest moim hasłem. Nie przychodzę nigdy, gdy mnie mogą zobaczyć!
— Odstąpże, Ingeborgo! — zawołał Jan. — Może cię bijak cepów trafić w głowę!
— To nic! Czy pamiętasz, jakeście mnie bili nieraz w domu? A i teraz bije mnie kto chce! Ale jeśli idzie o religię, to nie ma takiej jak ja, która by umiała dać odpowiedź na każde pytanie! Z Ingeborgą nikt się mierzyć nie może! Tak powiada zawsze proboszcz. Ona wie, co gada! O, jestem za pan brat z panienkami z Löwdali. Mówię im często cały katechizm, z wszystkimi pytaniami i odpowiedziami od początku do końca. Ha... ha — mam, jak widzisz, doskonałą pamięć. Umiem też na pamięć całą Biblię, śpiewnik i wszystkie kazania proboszcza. Czy chcesz, bym ci coś powiedziała, albo może wolisz któryś z hymnów?
Jan nie odpowiedział i zaczął na nowo młócić.
Ale to jej nie odstraszyło wcale. Usiadła na snopku słomy, prześpiewała z dziesięć wierszy hymnu, a potem wyklepała kilka rozdziałów Biblii. Na koniec wstała, odeszła i nie było jej przez długą chwilę. Nagle zjawiła się znowu u drzwi stodoły.
— Cicho... sza! — zawołała. — Teraz powiem tylko to co konieczne! Cicho...!
Podniosła wskazujący palec, przestała się ruszać i wpatrzyła się przed siebie szeroko rozwartymi oczyma.
— Precz z innymi myślami! Precz! — zawołała. — Nie zbaczajmy od rzeczy! Przestańże raz młócić!
Uparła się i musiał usłuchać.
— Przyszedłeś dziś w nocy do mnie, a ja spytałam: — Czy to ty Janie z Askadalamy? — Nie — odpowiedziałeś. — Zwę się teraz: Jan z kraju Tęsknoty! — Tedy witam cię — powiedziałam — jako ziomka, bo tam właśnie pędzę całe swe życie!
Rzekłszy to, wyszła szalona Ingeborga ze stodoły, a Jan zadumał się nad jej słowami. Nie wszczął na nowo pracy, ale stał i rozmyślał, co mogą znaczyć.
Za moment ujrzał znowu Ingeborgę przed sobą.
— Już wiem, po com jeszcze przyszła! — powiedziała. — Chcę ci pokazać moje gwiazdy!
Miała zawieszony na ramieniu, niewielki koszyczek, omotany chustką. Rozwiązując z trudem węzły, gadała dalej nieustannie.
— Są to gwiazdy prawdziwe! — zapewniała Jana. — Człowiek mieszkający w kraju Tęsknoty nie zadowala się rzeczami ziemskimi, ale musi ciągle szukać gwiazd. Nie może uczynić inaczej. I ty musisz teraz ruszyć na wędrówkę za gwiazdami!
— Nie... nie, Ingeborgo — odrzekł Jan — wolę trzymać się rzeczy tej ziemi!
— Cicho... sza! — zawołała. — Czy sądzisz, że jestem szalona i chcę sięgnąć gwiazd, które świecą na niebie? Nie, ja szukam tych tylko, co spadły. Jestem przecież osobą rozsądną!
Otwarła koszyk, a Jan zobaczył, że pełno w nim było gwiazd najrozmaitszych, które zapewne wyżebrała sobie po różnych dworkach chłopskich i pańskich dworzyszczach. Były to gwiazdy cynowe, blaszane, papierowe i szklane, większość zaś stanowiła ordery i ozdoby używane na drzewko Bożego Narodzenia.
— To wszystko prawdziwe gwiazdy! — zapewniała Ingeborga. — Spadły z nieba. Tobie jednemu pokazuję je, a nawet dam ci kilka, jeśli potrzebujesz, zanim znajdziesz sam... Co? Chcesz?
— Dziękuję ci, Ingeborgo! — odrzekł Jan. — Jeśli nadejdzie czas, kiedy będę potrzebował gwiazd, a może to nastąpić już bardzo niedługo, to nie ciebie prosił o nie będę... nie ciebie!
Poszła sobie, tym razem naprawdę, ale minęło sporo czasu, zanim Jan rozpoczął na nowo młockę.
„Tak... tak... — myślał — i to jest także znak. Naturalnie, ta biedaczka Ingeborga nic nie wie o Klarze Gulli i o jej czynach, ale wyczuwa niewątpliwie, że ma nastąpić coś niezwykłego. Widzi ona i słyszy to, o czym tak zwani ludzie rozsądni nie mają wyobrażenia”.
Inżynier Boräus z Borgu każdego niemal dnia udawał się spacerem do przystani, by przypatrzyć się, jak statek nadpływa i nic w tym nie było dziwnego. Miał krótką tylko do odbycia drogę przez zagajnik sosnowy, a przy tym na pokładzie niemal zawsze znalazł kogoś, z kim mógł parę słów zamienić. Było mu to miłą rozrywką w jednostajnym, prowincjonalnym życiu.
W tym miejscu właśnie, gdzie u skraju zagajnika droga do przystani spadała stromo, sterczało z ziemi kilka nagich, dużych bloków skalnych i na nich to siadywali zawsze ludzie czekający na statek, z dala nieraz przybyli.
Nie brakło nigdy czekających na statek w Borgu, gdyż nikt nie wiedział dokładnie, kiedy nadpłynie. Rzadko się,
Uwagi (0)