Małe niedole pożycia małżeńskiego - Honoré de Balzac (książki czytaj online txt) 📖
Małe niedole pożycia małżeńskiego to zbiór obrazków obyczajowych i porad dla małżeństw. Prawie serio. Narrator opisuje fikcyjne sytuacje, odzwierciedlające jednak prawdziwe problemy małżonków, na przykładzie mieszczańskiej pary — Adolfa i Karoliny.
Porusza wiele kwestii, m.in. emocjonalnych, ekonomicznych i wychowawczych, w zależności od problemu posługując się żartobliwym lub poważnym tonem.
Małe niedole pożycia małżeńskiego należą do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na monumentalny ten cykl składa się ponad 130 utworów, połączonych ze sobą dzięki postaciom niektórych bohaterów; ich losy oglądać możemy z odmiennych perspektyw. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe niedole pożycia małżeńskiego - Honoré de Balzac (książki czytaj online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Pójdę sam — powiada Adolf, który nie ma ochoty narażać się na upokorzenie w osobie swojej żony.
— Wiem, że ci to dogadza — powiada Karolina zgryźliwie — znać to już po sposobie, w jaki się wystroiłeś.
Jedenaście osób siedzi w salonie, wszystkie zaproszone przez Adolfa na obiad; Karolina zachowuje się tak, jak gdyby była gościem; czeka spokojnie, aż wszystkich zawezwą do stołu.
— Jaśnie panie — mówi po cichu służący do pana domu — kucharka biega jak oszalała.
— Czemu?
— Jaśnie pan nic jej nie powiedział; ma tylko trochę wołowiny, jedno kurczę, sałatę i jakąś jarzynę.
— Karolino, więc ty nic nie zarządziłaś?...
— Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości, zresztą czy ja mam prawo rozporządzać się tu w czymkolwiek?... Uwolniłeś mnie od wszelkich obowiązków pod tym względem i codziennie Bogu za to dziękuję.
Pani Fischtaminel przybywa w odwiedziny do twojej żony. Zastaje ją pokaszlującą i pracującą z przygarbionymi plecami nad jakimś haftem.
— Czy haftujesz te pantofle dla swego drogiego Adolfa?
Adolf stoi oparty o kominek, prostując swą talię z miną zadowoloną z siebie.
— Nie, moja droga, to do sklepu, w którym mi za to płacą; podobnie jak zbrodniarze w kaźni, tak i ja dzięki mojej pracy mogę sobie opłacić drobne słodycze życia.
Adolf robi się pąsowy; miałby ochotę zbić swoją żonę, zaś pani de Fischtaminel spogląda na niego z twarzą, która zdaje się mówić: „Co to wszystko ma znaczyć?...”.
— Kaszlesz bardzo, moje drogie maleństwo!... — mówi pani de Fischtaminel.
— Och! — powiada Karolina. — Cóż mi zależy na życiu!...
Karolina siedzi na kozetce z żoną jednego z twoich przyjaciół, na której dobrej opinii zależy ci nadzwyczajnie. Z framugi okna, w której stoisz, rozmawiając w kółku mężczyzn, słyszysz, po samym poruszeniu jej warg, te słowa: „Mój mąż tak rozkazał!...” — wypowiedziane tonem młodej Rzymianki wiedzionej do cyrku. Głęboko zadraśnięty we wszystkich swoich ambicjach, starasz się łowić uchem tę rozmowę, bawiąc równocześnie swoich gości; dajesz odpowiedzi, które ściągają na ciebie zapytania: „O czym ty właściwie myślisz?”; gubisz co chwila wątek dyskusji i ledwie możesz ustać na miejscu, trawiony nieustannie tym pytaniem: „Co ona jej może o mnie opowiadać?”.
Adolf siedzi przy stole u państwa Deschars na proszonym obiedzie na dwanaście osób, natomiast Karolinę umieszczono koło przystojnego młodego człowieka, który nosi imię Ferdynanda i jest kuzynem Adolfa. Pomiędzy pierwszym a drugim daniem toczy się rozmowa o szczęściu w małżeństwie.
— Nie ma nic łatwiejszego dla kobiety jak być szczęśliwą — mówi Karolina, odpowiadając młodej kobiecie, która zdaje się uskarżać.
— Zdradź nam swój sekret, moja droga — powiada uprzejmie pani de Fischtaminel.
— Wystarczy po prostu, aby kobieta nie mieszała się do niczego, uważała się w domu za pierwszą służącą lub za niewolnicę żywioną przez swego pana, nie miała żadnej woli, nie czyniła najmniejszej uwagi: wówczas wszystko idzie idealnie.
Słowa te, wypowiedziane tonem niezmiernej goryczy i głosem nabrzmiałym łzami, przerażają Adolfa, który poczyna bystro spoglądać na żonę.
— Zapominasz, moja droga, o szczęściu tłumaczenia swojego szczęścia — odpowiada z błyskiem oczu godnym tyrana melodramatu.
Zadowolona z tego, iż może odegrać rolę mordowanej ofiary, Karolina odwraca głowę, ociera ukradkiem łzę i mówi:
— Szczęścia się nie tłumaczy.
Zdarzenie, jak mówią w Izbie, nie pociąga następstw za sobą, jednakże Ferdynand spogląda odtąd na swą kuzynkę jak na anioła poświęcenia.
Rozmowa toczy się o przerażającej ilości gorączek gastrycznych, jakichś nieokreślonych chorób, które w ostatnich czasach zabrały tyle młodych kobiet.
— Szczęśliwe!... — szepce Karolina, kreśląc w ten sposób niejako program swego zgonu.
Teściowa Adolfa przybywa do córki w odwiedziny. Karolina mówi „salon mego męża”, „mieszkanie mego męża”, wszystko w domu jest „męża”.
— Cóż to ma znaczyć? Co wam się stało, moje dzieci? — pyta teściowa — Można by myśleć, że coś nie idzie między wami?
— Och, mój Boże — powiada Adolf — stało się tylko to, że Karolina objęła zarząd domu i nie umiała się z tego wywiązać.
— Weszła w długi?
— Tak, proszę mamy.
— Słuchaj, Adolfie — powiada teściowa, korzystając z chwili, w której córka zostawiła ją sam na sam z zięciem — czy wolałbyś, aby moja córka była zawsze wspaniale ubrana, aby wszystko szło w domu jak z płatka i aby cię to nie kosztowało ani grosza?
Spróbujcie sobie wyobrazić fizjonomię Adolfa słuchającego tej deklaracji praw kobiety!
Poprzednia abnegacja Karoliny pod względem strojów ustępuje miejsca wspaniałym tualetom128. Jest na wieczorze u państwa Deschars: wszyscy komplementują ją za jej gust, za wykwintne materie129, koronki, klejnoty.
— Nie, moja droga, twój mąż jest doprawdy zachwycający!... — powiada pani Deschars.
Adolf nadyma się i spogląda na Karolinę.
— Mój mąż!... Chwała Bogu, memu mężowi nic nie potrzebuję zawdzięczać. Wszystko to dostałam od mojej matki.
Adolf odwraca się nagle i zaczyna rozmawiać z panią de Fischtaminel.
Po roku absolutnych rządów, pewnego poranku Karolina zapytuje się łagodnym głosem:
— Mój drogi, ile też wydałeś w ciągu tego roku?...
— Nie wiem, doprawdy.
— Zestaw rachunki.
Adolf poczyna liczyć i znajduje130, iż wydatki wynoszą o trzecią część więcej niż w najgorszym roku rządów Karoliny.
— A policz jeszcze, że cię nic nie kosztowały moje tualety — mówi Karolina.
Karolina przegrywa melodie Schuberta. Adolf doświadcza prawdziwej rozkoszy, słuchając tej muzyki wykonanej w sposób istotnie artystyczny; wstaje i podchodzi ze słowami pochwały na ustach. Karolina zalewa się nagle łzami.
— Co ci jest?...
— Nic; jestem dziś jakaś rozstrojona.
— Nie wiedziałem, że masz tak słabe nerwy.
— Och, Adolfie, ty nic nie chcesz widzieć... Patrz tylko: pierścionki zsuwają mi się z palców, ty mnie już nie kochasz, jestem ci ciężarem...
Zalewa się łzami, nie chce nic słuchać i wybucha na nowo płaczem przy każdym słowie Adolfa.
— Czy chcesz na nowo objąć prowadzenie domu?
— A! — wykrzykuje, zrywając się na równe nogi i stając w dramatycznej pozie. — Teraz, kiedy już masz dosyć swoich doświadczeń!... Dziękuję. Czyż mnie o pieniądze chodzi? Szczególny sposób, aby ukoić zranione serce... Nie, zostaw mnie...
— Dobrze! Jak chcesz, moja droga.
To „Jak chcesz!” jest pierwszym zwiastunem obojętności na punkcie prawowitej małżonki i Karolina spostrzega przepaść, nad której brzeg sama zaszła dobrowolnie.
Życie każdego człowieka ma swój rok 1814131. Po świetnych chwilach zwycięstw, po zdobyczach, po dniach, w których wszystkie przeszkody zmieniały się w tryumfy, w których najmniejsze potknięcie obracało się na dobre, nadchodzi moment, w którym najszczęśliwsze plany rodzą jedynie głupstwo, w którym odwaga prowadzi do zguby, gdzie nawet własne fortyfikacje stają się przyczyną rozbicia. Miłość małżeńska, która, zdaniem autorów, jest specjalną odmianą miłości, bardziej niż wszystkie inne rzeczy ziemskie, posiada swój złowrogi rok 1814. Diabeł szczególnie lubi maczać swe łapy w sprawy biednych opuszczonych kobiet, zaś Karolina jest właśnie w tym położeniu.
Karolina doszła do tego, iż marzy o środkach odzyskania swego męża. Karolina spędza w domu długie samotne godziny, podczas których wyobraźnia jej pracuje. Chodzi, wstaje, krąży i nieraz staje zamyślona przy oknie, patrząc na ulicę roztargnionym wzrokiem, z twarzą przylepioną do szyby i czując się samotna jak na pustyni w swoim mieszkaniu pełnym wygód i zbytku.
W Paryżu, o ile nie zamieszkuje się własnego pałacu zamkniętego ogrodem i dziedzińcem, wszystkie egzystencje splatają się ze sobą. Na każdym piętrze domu jedna rodzina spotyka się z drugą rodziną, mieszczącą się w domu naprzeciwko. Każdy chętnie zapuszcza spojrzenie w siedzibę swego sąsiada. Istnieje niejako serwitut132 wzajemnej obserwacji, prawo wzajemnej kontroli, spod którego nikt nie może się usunąć. Pewnego dnia rano wstajesz nieco wcześniej, właśnie gdy służąca sąsiadów sprząta pomieszkanie133, zostawiając otwarte okna i wietrząc dywany: wówczas odkrywasz całe mnóstwo drobnych szczegółów — i na odwrót. Toteż, po pewnym czasie, poznajesz przyzwyczajenia młodej, starej, ładnej, zalotnej lub cnotliwej kobiety mieszkającej naprzeciwko, zarówno jak kaprysy eleganta, dziwactwa starego kawalera, kształt mebli, maść kota na drugim lub trzecim piętrze.
Wszystko tu jest wskazówką i tematem do domysłów. Na czwartym piętrze zaskoczona gryzetka134 spostrzega się, zawsze za późno, jak czysta Zuzanna, iż stała się łupem oczarowanej lornetki starego urzędnika o 1800 fr. pensji, który w ten sposób doświadcza gratis zakazanych wzruszeń. Na odwrót, piękny aplikant w młodzieńczej krasie swoich dziewiętnastu wiosen, ukazuje się oczom dewotki w dość szczupłym kostiumie mężczyzny oddającego się goleniu brody. Obserwacja nie ustaje ani na chwilę, podczas gdy ostrożność ma swoje momenty zapomnienia. Firanki nie zawsze zasuwają się dość wcześnie. O szarej godzinie zbliża się do okna młoda kobieta, aby nawlec igłę, zaś mąż z przeciwka podziwia wówczas tę główkę z obrazu Rafaela, którą znajduje godną siebie: siebie, gwardzisty narodowego o wejrzeniu tak imponującym w pełnym rynsztunku. Przejdź przez plac Św. Jerzego, a możesz pochwycić po drodze sekrety trzech ładnych kobiet, jeżeli umiesz patrzeć i masz trochę sprytu. Och, gdzież ono jest, to święte życie prywatne? Paryż jest miastem, które wystawia się w każdej chwili prawie nagie, miastem-kurtyzaną, miastem pozbawionym wstydu. Aby czyjaś egzystencja mogła być okryta wstydliwą zasłoną, na to potrzeba 100 000 fr. rocznej renty. Cnoty są w tym mieście droższe niż występki.
Karolina, której spojrzenie ślizga się niekiedy pomiędzy ochronnymi muślinami135, mającymi strzec tajemnic jej domowego wnętrza przed oknami pięciu pięter domu położonego naprzeciwko, nie mogła nie zauważyć młodego małżeństwa nurzającego się w rozkoszach miodowego miesiąca i które niedawno wprowadziło się na pierwsze piętro tuż naprzeciw jej okien. Zatapia się w obserwacji najbardziej drażniącej w świecie. Okiennice zamykają się wcześnie, otwierają późno. Któregoś dnia, Karolina, wstawszy o ósmej rano, zawsze przypadkiem, spostrzega pannę służącą przyrządzającą kąpiel lub poranną tualetę136, jakiś rozkoszny szlafroczek. Karolina wzdycha. Zaczyna wystawać na czatach jak strzelec: od czasu do czasu spostrzega młodą kobietę z twarzą rozpromienioną szczęściem. Wreszcie, po długim szpiegowaniu tego zachwycającego małżeństwa, widzi czasem pana i panią, jak otwierają okno, jak lekko przyciśnięci do siebie, oparci o balkon oddychają powietrzem wieczoru. Pewnego wieczoru, w którym zapomniano zasunąć okiennice, Karolina dochodzi do rozstroju nerwów, studiując na firankach cienie tych dwojga dzieciaków, jak mieszają się z sobą, walczą i rysują swymi ruchami fantastyczne obrazy zrozumiałe lub mniej zrozumiałe. Często młoda kobieta siedzi melancholijna i rozmarzona, czekając nieobecnego męża, nadsłuchuje tupotu konia, turkotu powoziku na rogu ulicy, zrywa się z kanapy i z ruchów jej łatwo jest odgadnąć, że wykrzykuje: „To on!...”.
„Jak oni się kochają!” — myśli Karolina.
Rozdrażnienie nerwów rodzi w głowie Karoliny plan nadzwyczaj pomysłowy: postanawia posłużyć się tym szczęściem małżeńskim jako środkiem podniecającym dla obudzenia Adolfa. Jest to pomysł dość zdeprawowany, myśl godna starca, który próbuje uwieść małą dziewczynkę przy pomocy podejrzanych rycin lub pieprznych anegdotek; ale intencja Karoliny uświęca wszystko!
— Adolfie — powiada wreszcie — mamy za sąsiadkę naprzeciwko zachwycającą osóbkę, przemiłą brunetkę...
— Owszem — odpowiada Adolf — znam ją. To przyjaciółka pani de Fischtaminel; pani Foullepointe, żona ajenta137 giełdowego; bardzo sympatyczny człowiek, na wskroś dobry chłopiec i zakochany w żonie, ale to do szaleństwa. O, patrz!... Jego gabinet, biura i kasa mieszczą się od podworca138, zaś od frontu są pokoje pani. Nie znam w istocie szczęśliwszego małżeństwa. Foullepointe opowiada o swoim szczęściu wszędzie, nawet na giełdzie: zanudza tym wszystkich po prostu.
— Doskonale; więc zrób mi tę przyjemność i zapoznaj mnie z państwem Foullepointe! Daję słowo, szalenie byłabym ciekawa przekonać się, jakich sposobów używa ta kobieta, aby tak umieć utrzymać miłość swego męża. Czy długo żyją już z sobą?
— Zupełnie tak jak my, od pięciu lat...
— Adolfie, mój złoty, koniecznie musisz nas zapoznać; umieram z ochoty. Muszę się z nią zaprzyjaźnić. Powiedz, czy jestem dużo brzydsza od pani Foullepointe?
— Daję słowo, gdybym was spotkał obie na balu Opery i gdybyś nie była moją żoną, namyślałbym się nad wyborem...
— Miluchny dziś jesteś. Nie zapomnij ich zaprosić na obiad na najbliższą sobotę.
— Dziś jeszcze to załatwię. Jego często spotykam na giełdzie.
„Nareszcie! — myśli Karolina — ta kobieta powie mi z pewnością, jakich używa środków...”
Karolina powraca na swój teren obserwacji. Około trzeciej godziny spogląda poprzez kwiaty doniczek, które tworzą prawdziwy gaik przed jej oknem i wykrzykuje: „Istne dwie turkawki139!”.
Karolina zaprasza na ową sobotę pana i panią Deschars, godnego pana de Fischtaminel i inne najprzykładniejsze małżeństwa spomiędzy swoich znajomych. Wszystko w domu jest poruszone: Karolina zarządziła najwykwintniejszy obiad, dobyła z szaf najświetniejszą zastawę; pragnie godnie uczcić ten wzór wszystkich kobiet.
— Zobaczysz, moja droga — mówi do pani Deschars w chwili, gdy wszystkie kobiety zasiadły w krąg w milczeniu. — Poznasz najmilsze małżeństwo pod słońcem: młody człowiek doprawdy niesłychanego wdzięku, a obejście... głowa w rodzaju lorda Byrona140 i prawdziwy Don Juan141, ale wierny! Zakochany w żonie do szaleństwa! Żona jest wprost urocza i znalazła jakieś tajemnice, aby miłość przedłużyć w nieskończoność; toteż może ten przykład i mnie przyniesie jakiś powrót szczęścia; Adolf, patrząc na nich, zawstydzi się swojego postępowania i...
Służący oznajmia:
— Państwo Foullepointe.
Pani Foullepointe, ładna brunetka, prawdziwa paryżanka, szczupła i gibka, o wciętej kibici i błyszczącym spojrzeniu przyćmionym długimi rzęsami, ubrana z najlepszym smakiem, siada na kanapie. Karolina
Uwagi (0)