Eugenia Grandet - Honoré de Balzac (czytak biblioteka .TXT) 📖
Tytułowa postać, Eugenia Grandet, to córka majętnego — choć skąpego — i poważanego w mieście bednarza. Uchodzi za świetną kandydatkę na żonę, o jej rękę starają się przedstawiciele dwóch rywalizujących, również możnych, rodów.
Eugenia jednak w swojej niewinności nie jest zainteresowana ich staraniami. Zakochuje się dopiero w Karolu, bratanku Grandeta, oddanym przez ojca chcącego popełnić samobójstwo pod opiekę bednarza. Karol jednak musi wyjechać. Młodzi przysięgają sobie wieczną miłość, a Eugenia oddaje ukochanemu wszystkie swoje oszczędności. Po wyjeździe Karola ojciec chce się dowiedzieć, co córka zrobiła z majątkiem…
Eugenia Grandet należy do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na serię składa się ponad 130 utworów, połączonych przez wielu powtarzających się bohaterów. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Eugenia Grandet - Honoré de Balzac (czytak biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Wybacz, kuzynko — rzekł, nie wiedząc oczywiście ani która godzina, ani gdzie się znajduje.
— Są tutaj serca, które cię rozumieją, kuzynie; myślałyśmy, że potrzebujesz czego. Powinieneś się położyć, zmęczysz się w ten sposób.
— Prawda.
— Więc dobranoc.
Uciekła zawstydzona i szczęśliwa, że przyszła. Tylko niewinność waży się na takie zuchwalstwa. Uświadomiona cnota oblicza równie dobrze jak występek. Eugenia, która wobec kuzyna nie drżała, zaledwie mogła się utrzymać na nogach, kiedy się znalazła w swoim pokoju. Jej nieświadome życie skończyło się nagle; zaczęła rozumować, czyniła sobie tysiące wymówek.
— Co on sobie o mnie pomyśli? Będzie przypuszczał, że ja go kocham.
Właśnie najbardziej pragnęła, aby tak myślał. Szczera miłość ma swoją inteligencję i wie, że miłość rodzi miłość. Co za wydarzenie dla tej samotnie żyjącej młodej dziewczyny, znaleźć się tak ukradkiem u młodego człowieka! Czyż w miłości nie ma myśli, uczynków, które są dla pewnych dusz tym, co uroczyste zaręczyny?
W godzinę później weszła do matki i pomogła się jej ubierać jak zwykle. Następnie usiadły na swoich miejscach koło okna i oczekiwały ojca z owym lękiem, który mrozi serce lub rozgrzewa je, ściska je lub rozszerza zależnie od danego charakteru, wówczas gdy się lękamy jakiejś sceny albo kary. Uczucie to jest tak naturalne, że zwierzęta domowe odczuwają je: krzyczą przy lekkiej karze, podczas gdy znoszą bez krzyku przypadkowe skaleczenie.
Stary zszedł, odezwał się z roztargnieniem do żony, uściskał Eugenię i siadł do stołu, jakby nie myśląc o wczorajszych pogróżkach.
— Co się dzieje z tym chłopcem? Nie narzuca się nam.
— Śpi, proszę pana — rzekła Nanon.
— Tym lepiej, nie potrzebuje świecy — rzekł Grandet jowialnie.
Ta niezwyczajna łagodność, ta ironiczna wesołość uderzyły panią Grandet, która spojrzała bacznie na męża. Poczciwiec... Tutaj może należy zauważyć, że w Turenii, w Anjou, w Poitou, w Bretanii, słowo poczciwiec, którego często używaliśmy na określenie Grandeta, równie dobrze oznacza ludzi najtwardszych, jak i najdobrotliwszych, gdy dojdą do pewnego wieku. Tytuł ten nie przesądza w niczym o osobistej łagodności. Poczciwiec wziął więc kapelusz, rękawiczki i rzekł:
— Muszę myszkować po rynku, aby spotkać Cruchotów.
— Eugenio — rzekła pani Grandet. — Ojciec z pewnością coś ma.
W istocie, sypiając mało, Grandet zużywał połowę nocy na owe głębokie rachuby, które dawały jego planom, spostrzeżeniom, zamiarom ich zdumiewającą trafność i zapewniały im stały sukces, który tak dziwił Saumurczyków. Wszelka siła ludzka składa się z cierpliwości i z czasu. Ludzie potężni pragną i czuwają. Życie skąpca jest nieustannym działaniem siły ludzkiej, wprzęgniętej w służbę egoizmu. Opiera się jedynie na dwóch uczuciach: miłości własnej i interesie; ale ponieważ interes jest poniekąd rodzajem trwałej i dobrze zrozumianej miłości własnej, nieustannym stwierdzeniem realnej przewagi, zatem miłość własna i interes są dwiema częściami jednej całości — egoizmu. Stąd może pochodzi zadziwiająca ciekawość, jaką budzą skąpcy, zręcznie wprowadzeni na scenę. Każdy łączy się bodaj jakąś nitką z tymi osobistościami, które trafiają we wszystkie interesy ludzkie, streszczając je. Gdzie jest człowiek bez pragnień i jakie pragnienie społeczne da się ziścić bez pieniędzy?
Grandet miał w istocie coś, jak mówiła jego żona. Skupiała się w nim, jak u wszystkich skąpców, nieustanna potrzeba rozgrywania partii z innymi ludźmi, wygrywania od nich legalnie ich pieniędzy. Opodatkować drugich, czyż to nie znaczy spełniać aktu władzy, dawać sobie nieustanne prawo gardzenia tymi, którzy, będąc słabi, dają się pożerać? Och, kto dobrze zrozumiał jagniątko spokojnie leżące u stóp Boga — wzruszający symbol wszystkich ofiar ziemskich, obraz ich przyszłości, słowem — gloryfikację Cierpienia i Słabości? Temu jagnięciu skąpiec pozwala się utuczyć, chwyta je, zabija, gotuje, zjada i gardzi nim. Strawa skąpców składa się z pieniądza i wzgardy.
Przez noc myśli starego wzięły inny obrót; stąd jego pobłażanie. Uknuł plan, aby sobie zadrwić z paryżan, aby ich omotać, ugotować, ugnieść w ręku, kazać im biegać, gonić, pocić się, spodziewać, blednąc; aby się zabawić nimi — tak myślał on, dawny bednarz, w swojej szarej sali, idąc po spróchniałych schodach swego domu w Saumur. Myślał o swoim bratanku. Chciał ocalić honor zmarłego brata tak, żeby to nie kosztowało ani szeląga jego bratanka, ani jego samego. Zamierzał ulokować kapitały na trzy lata; miał troszczyć się jedynie o swój majątek; trzeba więc było żeru jego piekielnej energii i znalazł go w bankructwie brata. Nie czując w łapach nic, co by mógł wyciskać, chciał pocisnąć paryżan na rzecz Karola i okazać się wybornym bratem tanim kosztem. Honor rodziny tak małą odgrywał rolę w tym planie, że dobrą jego wolę można porównać z nałogiem, który pozwala graczom przyglądać się dobrze rozegranej partii, chociaż nie są w niej zainteresowani.
Potrzebował do tego celu Cruchotów, ale nie chciał iść do nich; chciał sprawić, aby oni przyszli do niego. Chciał tegoż wieczora jeszcze rozpocząć komedię, której plan właśnie powziął i stać się nazajutrz, nie wydając ani grosza, przedmiotem podziwu całego miasta.
W nieobecności ojca Eugenia miała to szczęście, że mogła się zajmować otwarcie swym ukochanym kuzynem, wylewać na niego bez obawy skarby współczucia. To jedna z cudownych przewag kobiety, jedyna, którą pragnie dać uczuć, jedyna którą wybacza mężczyźnie, jeśli ją jej pozostawi. Kilka razy Eugenia zachodziła słuchać oddechu Karola, przekonać się, czy śpi, czy też się obudził; potem, kiedy wstał, śmietanka, kawa, jajka, owoce, talerzyki, szklanka — wszystko, co było częścią składową śniadania, stało się dla niej przedmiotem starań. Wbiegła lekko na stare schody, aby słuchać szmeru w pokoju kuzyna. Czy się ubiera, czy jeszcze płacze? Podeszła aż do drzwi.
— Kuzynie?
— Co, kuzynko.
— Czy chcesz śniadać w jadalni, czy u siebie w pokoju?
— Jak każesz, kuzynko.
— Ale jak się kuzyn czuje?
— Kuzynko, wstyd mi, że jestem głodny.
Ta rozmowa przez drzwi była dla Eugenii istną przygodą z romansu.
— Więc dobrze, przyniesiemy ci śniadanie do pokoju, żeby nie drażnić ojca.
Zeszła do kuchni lekko jak ptak:
— Nanon, idź do panicza sprzątnąć.
Te schody, po których tak często wchodziła i schodziła, gdzie słychać było najlżejszy hałas, straciły w oczach Eugenii swój starczy charakter; wydawały się jej promienne, mówiły, były młode jak ona, młode jak jej miłość, której służyły za posła. Wreszcie matka, jej dobra i pobłażliwa matka, zgodziła się pomóc zachciankom jej miłości; kiedy pokój Karola sprzątnięto, udały się obie, aby dotrzymywać towarzystwa nieszczęśliwemu: czyż chrześcijańska miłość bliźniego nie nakazuje pocieszać cierpiących? Obie kobiety zaczerpnęły w religii sporo drobnych sofizmatów, aby usprawiedliwić przed sobą swoje wybryki.
Karol Grandet był więc przedmiotem najserdeczniejszych i najtkliwszych starań. Jego zbolałe serce żywo odczuło słodycz owej aksamitnej przyjaźni, owej delikatnej sympatii, którą te dwie dusze, zawsze skrępowane, umiały rozwinąć, raz uczuwszy się wolne w dziedzinie cierpień, swojej przyrodzonej sferze. Eugenia, uprawniona pokrewieństwem, zabrała się do porządkowania bielizny, sprzętów toaletowych, które przywiózł jej kuzyn i mogła się zachwycać do woli każdym zbytkownym cackiem, srebrnymi i złotymi, artystycznie rzeźbionymi drobiazgami, które jej wpadły w ręce i które trzymała długo pod pozorem ich obejrzenia.
Karol nie bez głębokiego wzruszenia patrzył na te objawy przyjaźni ze strony ciotki i kuzynki; znał na tyle towarzystwo paryskie, aby wiedzieć, że w położeniu swoim znalazłby tam jedynie serca obojętne lub zimne. Eugenia ukazała mu się w całym blasku swojej szczególnej piękności; podziwiał obecnie niewinność tych obyczajów, z których drwił sobie z początku. Toteż, kiedy Eugenia wzięła z rąk Nanon fajansowe naczynie pełne kawy z mlekiem, aby je podać kuzynowi z całą naiwnością uczucia, rzucając mu poczciwe spojrzenie, oczy paryżanina zwilżyły się łzami; ujął jej rękę i pocałował.
— Co tobie, kuzynie? — spytała.
— Och, to łzy wdzięczności — odpowiedział.
Eugenia obróciła się szybko do kominka, aby wziąć lichtarz.
— Nanon, weź to, odnieś.
Kiedy spojrzała na kuzyna, była jeszcze bardzo czerwona, ale przynajmniej spojrzenia jej mogły kłamać i nie okazać bezmiernej radości, która zalewała jej serce; mimo to, oczy ich wyrażały jedno uczucie, jak dusze ich stopiły się w jednej myśli: przyszłość należała do nich. To słodkie wzruszenie było dla Karola w pełni jego straszliwego cierpienia tym rozkoszniejsze, im bardziej było niespodziewane.
Uderzenie młotka przywołało obie kobiety na ich miejsce. Szczęściem mogły zbiec dość szybko, aby się znaleźć przy robocie, kiedy wszedł Grandet: gdyby je spotkał w sieni, wystarczyłoby to zupełnie, aby obudzić jego podejrzenia.
Po śniadaniu, które stary spożył, stojąc, zjawił się gajowy. Gajowy ów, który nie dostał jeszcze przyrzeczonego wynagrodzenia, przybył z Froidfond, skąd przyniósł zająca, kuropatwy zabite w parku, węgorze i dwa szczupaki dostarczone przez młynarza.
— He, he, poczciwy Cornoiller, zjawia się jak na obstalunek. Dobre to do jedzenia?
— Tak, mój zacny panie, zabite przed dwoma dniami.
— Dalej, Nanon, na ramię broń! — rzekł stary. —Weź to, będzie na obiad, zaprosiłem panów Cruchot.
Nanon otworzyła głupawe oczy i patrzyła na wszystkich.
— Jak to — rzekła — a skąd wezmę słoniny i korzeni?
— Żono — rzekł Grandet — daj sześć franków Nanon i przypomnij mi, abym zszedł do piwnicy po parę flaszek dobrego wina.
— No więc, panie Grandet... — rzekł gajowy, który przygotował mówkę, aby wyjaśnić kwestię swoich zasług — panie Grandet...
— Ta ta ta ta — rzekł Grandet — wiem, o co ci chodzi, poczciwy z ciebie człowiek, pomówimy o tym jutro, dziś jestem zajęty. Żono, daj mu pięć franków — rzekł do pani Grandet.
I wyszedł. Biedna kobieta była aż nadto szczęśliwa, kupując spokój za jedenaście franków. Wiedziała, że Grandet będzie milczał przez dwa tygodnie, wyciągnąwszy z niej sztuka po sztuce pieniądze, które jej dał.
— Masz, Cornoiller — rzekła, wsuwając mu dziesięć franków w rękę — kiedyś odpłacimy ci twoje służby.
Cornoiller nie wiedział, co powiedzieć. Poszedł.
— Proszę pani — rzekła Nanon, która włożyła czarny czepek i wzięła koszyk. — Wystarczą mi trzy franki, niech pani zachowa resztę. Wystarczy, wystarczy.
— Nanon, zrób dobry obiad, kuzyn też będzie — rzekła Eugenia.
— Stanowczo, dzieje się coś niezwykłego — rzekła pani Grandet. — To trzeci raz od naszego ślubu, że ojciec prosi na obiad.
Około czwartej, w chwili, gdy Eugenia i jej matka nakryły na sześć osób i kiedy pan domu przyniósł kilka butelek owego przepysznego wina, jakie mieszkańcy prowincji hodują miłośnie, Karol wszedł do pokoju. Młody człowiek był blady. Ruchy jego, zachowanie, spojrzenie, głos, nacechowane były pełnym wdzięku smutkiem. Nie udawał boleści, cierpiał naprawdę; a zasłona, jaką cierpienie skryło jego twarz, dawała mu ten interesujący wyraz, który tak się podoba kobietom. Eugenia pokochała go za to tym więcej. Może i nieszczęście zbliżyło go do niej. Karol nie był już owym bogatym i pięknym młodzieńcem, żyjącym w sferze dla niej niedostępnej, ale krewniakiem pogrążonym w nieopisanej nędzy. Nędza stwarza równość. Kobieta ma to wspólnego z aniołem, że istoty cierpiące należą do niej. Karol i Eugenia zrozumieli się i rozmawiali jedynie oczami; gdyż biedny zdetronizowany dandys sierota stanął w kącie i stał tam niemy, spokojny i dummy, ale od czasu do czasu łagodne, słodkie i pieszczotliwe spojrzenie kuzynki rzucało na niego swój blask, zniewalając go do porzucenia smutnych myśli i puszczenia się wraz z nią na pola nadziei i przyszłości, przez które rada była pomykać z nim razem.
W tej chwili miasto Saumur bardziej było poruszone obiadem wydanym przez Grandeta dla Cruchotów niż wczoraj wiadomością o sprzedaży zbioru, która była zdradą stanu wobec przemysłu winnego. Gdyby chytry winiarz wyprawił obiad w tej samej intencji, która kosztowała ogon psa alcybiadesowego, byłby może wielkim człowiekiem; ale on, nieskończenie przerastający swoje miasto, z którego drwił bez ustanku, nie dbał ani trochę o Saumur. Państwo des Grassins dowiedzieli się rychło o nagłej śmierci i o prawdopodobnym bankructwie ojca Karola; postanowili wybrać się jeszcze tego wieczora do swego klienta, aby wziąć udział w jego boleści i dać mu dowody przyjaźni, wywiadując się o pobudki, jakie go mogły skłonić do zaproszenia w podobnych okolicznościach Cruchotów na obiad. Punkt o piątej prezydent C. de Bonfons i jego stryj rejent przybyli wystrojeni na ostatni guzik. Goście zasiedli do stołu i zaczęli od napychania się. Grandet był poważny, Karol milczący, Eugenia niema, pani Grandet mówiła nie więcej niż zwykle, tak że ten obiad był prawdziwą stypą. Skoro obiad się skończył, Karol rzekł:
— Pozwolą stryjostwo, że pójdę do siebie. Muszę się zająć długą i smutną korespondencją.
— Idź, mój bratanku.
Po odejściu Karola, skoro stary miał pewność, że Karol nie może nic słyszeć i że musi być pogrążony w pisaniu, spojrzał spod oka na żonę:
— Pani Grandet, to co mamy mówić, to byłoby po chińsku dla ciebie; jest wpół do ósmej, możesz się schować. Dobranoc, Eugenio.
Uściskał Eugenię, po czym dwie kobiety wyszły. Tu zaczęła się scena, w której stary Grandet bardziej niż w jakimkolwiek okresie życia rozwinął całą zręczność nabytą w stosunkach z ludźmi i która zyskiwała mu często ze strony nazbyt dotkliwie oskubanych przydomek starego hycla. Gdyby były mer Saumur miał większe ambicje; gdyby szczęśliwe okoliczności, wynosząc go w wyższe sfery społeczeństwa, wysłały go na kongresy, gdzie się ważą sprawy narodów, gdyby mu tam przyświecał ów geniusz, jakim go darzył interes osobisty, nie ulega kwestii, że tam
Uwagi (0)