Darmowe ebooki » Powieść » Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 26
Idź do strony:
leczył się w jednym ze szpitali.

Wszystko to opisane było niewyraźnie. Ale gazeta uprzedza czytelników, że nie może więcej pisać, żeby nie utrudniać śledztwa:

„Ze względu na toczące się śledztwo”.

Nawet w ogłoszeniach znalazł Kajtuś echo wczorajszych wypadków.

Zginęła suczka biała w czarne łaty. Odprowadzić za nagrodą.

Zginął pudel Wierny. Nagroda — 50 złotych.

Kot Burek opuścił swoją panią. Za wskazanie adresu dam 20 złotych.

— Doczekałem się — mruknął Kajtuś z goryczą. — Ścigają mnie za nagrodą jak psa albo kota. Może nie iść do szkoły, posłać sobowtóra? Ale chcę wiedzieć, co będzie. Zresztą co mi zrobią? Jestem czarodziejem.

I już przed samą szkołą znalazł dobrą radę:

„Niech każdy mój czar wtedy się uda dopiero, kiedy rozkaz dwa razy powtórzę. Nie od razu tak będzie, jak mi strzeli do głowy. Naturę mam niespokojną. A tak — będę się mógł zastanowić”.

Już zupełnie spokojny, wchodzi Kajtuś do klasy.

W szkole nie rozmawiają ani o markach pocztowych, ani o kliszach84, ani o nowym programie w cyrku i meczach, tylko o wczorajszych zdarzeniach.

Ten widział most, ten psa wściekłego, tamten był w Łazienkach. Jedni mówią prawdę, drudzy kłamią, chwalą się.

Uczniów mniej niż zawsze, bo rodzice bali się, nie pozwolili wyjść z domu.

I Kajtusia chciała mama zatrzymać, ale ojciec mówi:

— Nasza rzecz posłać do szkoły, a tam już powiedzą, co dalej. Najgorzej, jak każdy zacznie rządzić swoim rozumem. Wiem ze służby wojskowej: wszędzie powinna być karność i komenda.

Weszła pani. Chłopcy pytają się, ile będzie lekcji: czy wcześniej puszczą do domu.

Pani mówi:

— Będzie tak jak zawsze. Jeżeli trzeba coś zmienić, przyjdzie papier od inspektora. Tam wiedzą lepiej co robić.

Ledwo pani to powiedziała, zajeżdża przed szkołę samochód. Wyszli dwaj panowie. A po chwili wchodzi woźny do klasy i szepce coś pani do ucha.

— Antoś, do kancelarii, do pana kierownika.

— A co ja złego zrobiłem?

— Ależ nic, jakaś prywatna sprawa.

Kajtuś idzie śmiało. Woźny otwiera drzwi jak jakiej ważnej sobie. Kajtuś kłania się. Nieznajomy pan podał mu rękę.

I pyta się o rowery, o atrament zamieniony w wodę, o dzwonek, który sam dzwonił, o muchy.

— Co wiesz o rowerach?

— Są rowery nowe i używane: można wynająć, można kupić na raty.

Atrament? Owszem, pamięta. Ale chłopcy tego nie zrobili.

Muchy na lekcji? To było pięć tygodni temu, nie, trochę dawniej.

Dzwonek? Chyba się woźny pomylił na zegarze.

To wie, tego nie zauważył. Tak mu się zdaje.

Znów auto zajechało. Do kancelarii wchodzi doktór ze szpitala i pielęgniarka.

— Czy znasz?

Zna. Przecież leżał w szpitalu. Wita się. Uśmiecha się zażenowany.

— I cóż, o czym tam mówiłeś?

— Kiedy miałem gorączkę, podobno mówiłem o czarach. Znam dużo bajek.

— Obiecałeś mi pałac zbudować na szklanej górze — mówi pani pielęgniarka.

— A mnie groziłeś, że zamienisz w osła.

— Bardzo przepraszam pana doktora.

— A czy możesz pokazać miejsce w lesie, gdzie zachorowałeś?

— Nie w lesie, a za mostkiem.

— A lubisz jeździć samochodem?

— No... pewnie, że lubię. Tylko jeżeli na długo, to mama będzie niespokojna.

— O, zaraz widać, że jesteś dobrym synem, nie chcesz martwić rodziców. Nie obawiaj się; szkoła zawiadomi rodziców.

Panowie pożegnali się z doktorem, kierownikiem i z panią. Usiedli po bokach, a Kajtuś we środku na dużym siedzeniu.

Wolałby obok szofera, ale i tak dobrze.

Prawdziwe auto, nie zwyczajna taksówka.

— Więc dokąd mamy jechać?

— Do Grochowa, a potem do Wawra.

Jadą. Mijają tramwaje.

— O, tym numerem jechałem. Tu zgonił mnie konduktor. Tu szedłem pieszo. Tu odpoczywałem. Tu fruwał aeroplan — tak niziutko.

— A czy samolot może się zamienić w taksówkę?

— Nie wiem. Ale są hydroplany85.

Kajtuś domyślił się, że go badają.

— Stop. To tu. Właśnie ten lasek brzozowy.

Zostawili samochód na szosie. Weszli do lasu.

— Prowadź.

— Prosto. Teraz na prawo. Tu — pamięta dobrze. — A dalej nie wiem, zabłądziłem.

— A czy poznajesz tego człowieka?

— Kogo?

Ogląda się, zdziwiony. Patrzy.

— Zdaje się, że widziałem.

— A gdzie mostek?

— Nie wiem. Chyba daleko. Długo błądziłem.

— Czy można tam autem dojechać?

— Przez las nie, ale drogą można.

— Więc jedziemy.

— O, tu są te ścięte drzewa. O, mostek. O, tu pod tym słupem.

— Tak — potwierdza włościanin. — Tu leżał i jęczał. Tu go znalazłem.

— Dobrze. Macie pięć złotych za fatygę.

A do szofera:

— Wracamy.

— Skąd pan wiedział, że ten pan mnie znalazł? Do czego to panu potrzebne?

— Widzisz, chłopcze. Szukamy ludzi szkodliwych i niebezpiecznych. Obowiązkiem naszym jest wiedzieć. I obowiązkiem każdego obywatela pomagać i ułatwiać nam trudne zadanie.

 

Znów Warszawa. Dokąd go wiozą?

Prosto do restauracji. Udaje Kajtuś, że to pierwszy raz widzi; rozgląda się i pyta:

— Dlaczego tu szyba stłuczona? Ile kosztuje to lustro? Kto gra na tym fortepianie?

— Co będziesz jadł?

— Może kiszkę kaszaną? Tu drooogo!

— Nie obawiaj się. Ja zapłacę.

— No to proszę kiełbasę z kapustą.

Kelnerzy patrzą na Kajtusia.

„Niech nie poznają. Niech nie poznają!” — dwa razy myślą powtórzył.

Chyba nie poznali: może na rozkaz Kajtusia, a może ze strachu.

Jedzą. Rozmawiają. Skończyli. Wyszli.

„Zawiozą mnie pewnie do Łazienek”.

Nie, do głównej komendy, do gabinetu pana naczelnika.

— Niech wejdą te dwie urzędniczki. Siadaj, Antosiu. Czy znasz te panie?

— Nie.

— Widziały panie tego chłopca?

Wzruszają ramionami.

— Dziękuję. Następny.

Wchodzą różni. Teraz naprawdę nie wie.

— Nie znam. Może widziałem. Dużo ludzi chodzi po ulicy.

Już mu się znudziło. Kręci się na fotelu.

Nareszcie wolny. Wchodzi ojciec Kajtusia.

— Może pan go zabrać. Może jeszcze wezwiemy.

— Ano trudno — jeżeli zawinił.

— Ależ nie, nikt tego nie mówi. Ale obowiązkiem naszym sprawdzić każdą pogłoskę.

— No, tak. Chodź, Antoś, do domu.

 

— I cóż pan myśli?

— Myślę, żeśmy stracili niepotrzebnie trzy ważne godziny.

— A na mieście spokojnie.

— Może się przyczaił i chce nas niespodzianie zaskoczyć.

— No nie, to mu się nie uda.

Naczelnik zapalił papierosa i sięgnął po słuchawkę telefonu, żeby złożyć raport swej władzy.

Rozdział dziesiąty

Kajtuś wyczarował wyspę na Wiśle, a na wyspie pałac — Dobry książę — Muzyka, tańce, kino — Wszystko zburzone

Siedzi Kajtuś na piasku nad Wisłą.

Patrzy na wodę, że płynie. Patrzy na chmury, że wysoko. Patrzy na ludzi, że pracują — na statki i łodzie.

Długo, bardzo długo nie myśli o niczym.

Widzi na środku rzeki mieliznę. Nic — piasek biały. Niby nic ciekawego, a patrzy.

Jakby czekał na jakąś myśl nową i ważną — i jakby czekał cicho i uroczyście na jakieś postanowienie.

Dziwnie mu, spokojnie; jakby wesoło, jakby smutno. Nic — patrzy, czeka.

Nagle...

„Wiem już. Zbuduję zamek obronny na wyspie. Na środku Wisły. Nieduża wysepka, a na niej zameczek z wieżyczką i ogródek nieduży”.

Bo przykrzy się w domu. Okna wychodzą na ciemne podwórko, mury szare i odrapane. Ani drzew, ani kwiatów.

Teraz będzie inaczej.

Dawniej miał Kajtuś wiele różnych myśli: jedne ważne, drugie mniej ważne. Co godzina, co chwila — inaczej i o czym innym.

Teraz już wie, teraz dobrze będzie.

„Ile metrów? Jak duża wyspa, jaki wysoki ten pałac czarodzieja?

Ile pokoi? Czy rodzice zechcą w nim zamieszkać? Czy ma być most zwodzony z brzegu na wyspę? Czy ma być wał wokoło? Mur z granitu, marmuru, kamienia?

Co będzie stało w pokojach? Jaka ma być służba? Jakie kielichy i talerze? Czy na wieży umieścić zegar? Co ma rosnąć w ogródku? Ile ma być psów?”

Pyta się mama:

— Co ty tak ciągle mierzysz i liczysz?

— Będę dom budował.

— A pieniądze masz? — mówi mama z uśmiechem.

— Można i bez pieniędzy.

Teraz nawet nie kłamie.

Nawet nie będzie się ukrywał. Bo co komu może szkodzić? Jeszcze lepiej: na wieży będzie się paliła latarnia; są przecież latarnie morskie.

Domyślą się, że jest czarodziejem? Więc co? Dawniej palili czarnoksiężników na stosie, ale teraz już nie. Są wróżki i znachorzy: jedni leczą, drudzy sztuki pokazują, duchy wywołują, różne zioła sprzedają. Nikt im nie przeszkadza.

Każą sobie płacić, a Kajtuś za darmo. Będzie jak rycerz, jak Napierski86, jak dobry książę. Właśnie tak:

Dobry książę.

Tak będą go nazywali.

Ale nie trzeba się śpieszyć. Dopiero później kiedyś wyzna tajemnicę.

Ot, będzie niespodzianka dla rodziców i całej Warszawy.

Ukaże im się w kurtce myśliwskiej albo w płaszczu królewskim — może skaut, strzelec — na białym koniu albo pierwszy raz autem, albo w samolocie.

Nie wie jeszcze. Nie trzeba się śpieszyć.

— Dobry książę.

Może znajdzie sposób, żeby i babcia ożyła. Że raz się nie udało, to jeszcze nie dowód. Był świeżo po chorobie; może źle się zabrał do rzeczy. Tyle trudnych czarów mu się udało.

— Trzeba zacząć teraz zupełnie nowe życie.

 

Powiedział wtedy ojciec:

— Chłopak ma charakter.

To znaczy: silną wolę.

Bardzo ważna jest silna wola: jeżeli postanowiłeś, to spełń, jeżeli zacząłeś, to skończ.

Postanowił Kajtuś nie używać czarów na głupstwa, a pałac na Wiśle zbuduje, gdy już wszystko dokładnie ułoży.

 

Raz tylko — i na próbę tylko, żeby się przekonać, czy umie wyczarować skarb...

Został sam w mieszkaniu.

„Niech stanie tu w kącie pokoju skrzynia ze złotem i worek dukatów”.

Powtórzył dwa razy.

Zaszumiało w głowie. Poczuł ból dotkliwy. Pot wystąpił na czoło. Dreszcz potrząsnął Kajtusiem.

Kajtuś nie jest tchórzem, ale przestraszył się, gdy w ciemnym prawie pokoju zobaczył między stołem i oknem — wielką skrzynię z czarnego drzewa, a obok — wór przewiązany sznurem, zalakowany czerwoną pieczęcią.

Aż zatrzeszczała podłoga pod ciężarem.

„Chcę mieć klucz od kufra. Chcę mieć klucz od kufra”.

Otworzył bez trudu. Uniósł wieko. Złoto. Jak błyskawica oświetliło pokój.

Pomacał worek: twarde, okrągłe dukaty.

Usłyszał na schodach znajome kroki.

„Niech zniknie. Niech zniknie”.

Wchodzi mama.

— Dlaczego ciemno? Dlaczego lampy nie zapaliłeś? Dlaczego taki blady jesteś? Czy znów cię głowa boli?

 

Zupełnie inaczej rozgląda się teraz Kajtuś, gdy jest na ulicy.

Dawniej domy nic go nie obchodziły, teraz patrzy uważnie.

„O, chcę mieć taki ganeczek. O, takie okrągłe okienko. Taki daszek przy wejściu do pałacu, taką bramę w murze. Przed oknami — skrzynki z kwiatami, właśnie jak w tym domu”.

Ani myślał dawniej, że są domy ładne i brzydkie. Dawniej nie oglądał wystaw sklepowych, gdzie są meble, dywany, lampy, piece, lustra. Teraz długo stoi przed wystawą. Patrzy i wybiera.

„Takie sobie w oknach zawieszę firanki. Taką skórę niedźwiedzią położę na podłodze. Taki kałamarz postawię na biurku”.

Wygodny stół i fotel, ale za wysokie. Chce niskie, na swój wzrost. Bo w domach i mieszkaniach wszystko jest dla dorosłych, za duże, za ciężkie.

„Ta szafka będzie dobra. I ta półka na książki”.

Wie już Kajtuś, jakie będą okna i jakie piece na zimę. Wybrał białą umywalkę z dwoma kranami: z jednego kranu zimna woda, z drugiego gorąca.

„Dobrze mieć ciepłą wodę, gdy bardzo ręce zabrudzę, kopiąc w ogródku”.

Poszli raz ze szkołą na wystawę obrazów. Już tam raz byli; ale nie bardzo pamiętał, bo tyle różnych obrazów. Już nawet nudziło się patrzeć.

Teraz inaczej patrzy; porównywał, wybrał, zapisał dla pamięci. Wybrał cztery ładne, ale żadnego dużego.

— Dlaczego notujesz numery obrazów?

— Bo mi się najlepiej podobają.

Tak po troszku, naprzód w myślach, budował i meblował swą przyszłą siedzibę.

 

Aż nadszedł czas.

Aż nadeszła godzina...

Westchnął i dwa razy powtórzył:

„Niech się na środku Wisły ukaże wyspa”.

Woda się zmąciła. Fala się uniosła. Drgnęła rzeka. Pianą się pokryła.

Na środku Wisły ukazała się nie mielizna, a wyspa.

A z wyspy ku rzece prowadzi siedem kamiennych schodków. Bo tak właśnie chciał Kajtuś. Bo na wiosnę wody w rzece przybywa, więc wyspa musi być wysoka, żeby woda nie zatopiła.

Początek zrobiony. A teraz trzy dni zaczekam: bo co ludzie powiedzą?

A ludzie jak ludzie: nie bardzo znają się na rzeczy. Może inżynierowie rzeczni tamę usypali, może filar budować będą pod nowy most, może jakaś regulacja Wisły: prąd chcą zmienić czy jak?

Ludzie jak ludzie: jeżeli im co nie przeszkadza, nie lubią się zastanawiać.

Widzi Kajtuś, że wszystko spokojnie, więc trzy dni przeczekał i wydał rozkaz.

I wyrósł na wyspie pałac. Akurat taki, jak pragnął: ani za duży, ani za bogaty.

Tak właśnie murem kamiennym otoczony. Taka właśnie brama żelazna i taras, i wieżyczka.

„Chcę zobaczyć, jak tam jest w środku”.

Ale nie powtórzył rozkazu, bo na brzegu zaczęli się gromadzić i palcami pokazują.

„Teraz rozpocznie się wrzawa” — pomyślał Kajtuś.

Ale nie. Aż dziwno.

Gazety doniosły, że jeden z zagranicznych gości postanowił zostać w Warszawie na zawsze. Podoba mu się tu i klimat zdrowy. A zagraniczny milioner choruje na astmę, więc potrzebne mu czyste powietrze; bo mu ciężko oddychać. Dlatego właśnie pałac na rzece zbudował i dziwak będzie sam mieszkał.

Gazety podały fotografię, jak pałacyk wygląda w środku. Jedna podała zmyśloną rozmowę z bogaczem. Wyrażano zdziwienie, że ktoś w nocy pozabierał z różnych sklepów rzeczy i że to wszystko znalazło się w tym pałacu. Zginęły też cztery ładne obrazy z wystawy.

Nie wątpimy — pisały

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz