Darmowe ebooki » Powieść » Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Denis Diderot



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 37
Idź do strony:
rzeczy za pomocą przykładu?

PAN: Nic łatwiejszego. Pewna kobieta żyła na wsi z mężem, człowiekiem osiemdziesięcioletnim i cierpiącym na kamień. Mąż żegna się z żoną i jedzie do miasta poddać się operacji. W wilię operacji pisze do żony: „W chwili, gdy otrzymasz ten list, ja będę się znajdował pod nożem brata Kosmy”... Znasz owe pierścienie ślubne dające się rozłożyć na dwie części, na których wyryte jest imię męża i żony. Otóż kobieta ta miała podobny pierścień na palcu w chwili, gdy otwierała list męża. Nagle dwie połowy pierścienia rozłączają się; ta, która nosiła jej imię, zostaje na palcu; druga, z imieniem męża, pada strzaskana na list, który właśnie czytała... Powiedz mi, Kubusiu, czy myślisz, że istnieje głowa dość mocna, dusza dość nieugięta, iżby nie wstrząsnął nią mniej lub więcej w podobnych okolicznościach podobny wypadek? Toteż kobieta omal nie przypłaciła tego życiem. Stan jej trwał aż do dnia następnej poczty, przez którą mąż uwiadomił ją, iż przebył szczęśliwie operację, znajduje się poza niebezpieczeństwem i ma nadzieję uścisnąć ją przed końcem miesiąca.

KUBUŚ: I tak się stało?

PAN: Tak.

KUBUŚ: Zadałem to pytanie, ponieważ zauważyłem niejednokrotnie, iż los lubi chodzić krętymi drogami. Obwinia się go w pierwszej chwili, że skłamał, w następnej zaś pokazuje się, że mówił prawdę. Zatem pan mniema, iż u mnie zachodzi wypadek przeczucia symbolicznego; i pomimo woli przypuszcza pan, iż zagraża mi śmierć owego filozofa?

PAN: Nie umiałbym ci tego taić; ale aby odsunąć tę smutną myśl, czy nie mógłbyś...?

KUBUŚ: Podjąć historii moich amorów...?

Kubuś podjął historię amorów. Zostawiliśmy go, o ile mi się zdaje, przy rozmowie z chirurgiem.

CHIRURG: Obawiam się, że z twoim kolanem będzie roboty nie na dzień i nie na dwa.

KUBUŚ: Będzie ściśle na tyle, na ile zapisane jest w górze; cóż stąd?

CHIRURG: Licząc tyle a tyle dziennie za mieszkanie, życie i opiekę, to uczyni ładną sumkę.

KUBUŚ: Doktorze, nie chodzi o sumę za cały czas; tylko ile dziennie?

CHIRURG: Dwadzieścia pięć soldów; czy za dużo?

KUBUŚ: O wiele za dużo; ej, doktorze, ja jestem biedny chudzina: przepołówmy tę kwotę i staraj się pan jak najszybciej przenieść mnie do siebie.

CHIRURG: Dwanaście i pół solda to żadna rachuba; dajże bodaj trzynaście.

KUBUŚ: Dwanaście i pół, trzynaście... Dobra.

CHIRURG: Płatne każdego dnia.

KUBUŚ: I na to zgoda.

CHIRURG: Bo widzisz, ja mam żonę istną diablicę, która nie zna się na żartach.

KUBUŚ: Ech, doktorze, każże mnie co najprędzej zanieść do swojej diablicy.

CHIRURG: Miesiąc po trzynaście soldów dziennie, to czyni dziewiętnaście franków dziesięć soldów. Niech już będzie okrągłe, dwadzieścia.

KUBUŚ: Dwadzieścia franków, dobrze.

CHIRURG: Pragniesz być dobrze żywiony, dobrze pielęgnowany, szybko wyleczony. Poza żywieniem, pomieszkaniem i opieką, będą może lekarstwa, opatrunki, będzie...

KUBUŚ: No, i...?

CHIRURG: Na honor, jedno w drugie, to wyjdzie na dwadzieścia cztery franki miesięcznie.

KUBUŚ: Niechże już będzie dwadzieścia cztery; ale bez czuba.

CHIRURG: Miesiąc dwadzieścia cztery, franki, dwa miesiące czterdzieści osiem; trzy miesiące siedemdziesiąt i dwa. Ach, jakaż rada byłaby pani doktorowa, gdybyś wprowadzając się, mógł zaliczyć z góry połowę tych siedemdziesięciu dwu...?

KUBUŚ: Zgoda.

CHIRURG: Byłaby jeszcze bardziej rada...

KUBUŚ: Gdybym zapłacił cały kwartał? Zapłacę.

Chirurg (ciągnął Kubuś) poszedł odszukać gospodarzy, powiadomił ich o układzie i w chwilę potem mąż, żona i dzieci zgromadzili się dokoła łóżka z wypogodzoną twarzą; nie było końca dopytywaniom o zdrowie moje i mego kolana; dopieroż pochwały dla chirurga, drogiego kuma i jego żony, dopieroż niekończące się życzenia, najcieplejsza serdeczność, zajęcie się, gotowość do usług. Chirurg nie powiedział im wprawdzie, że mam pieniądze; ale znali swego kuma: brał mnie do domu! To wystarczało. Zapłaciłem, co byłem winien, rozdałem dzieciom drobne upominki, których rodzice nie zostawili długo w ich rękach. Było to rano. Gospodarz wyszedł w pole, gospodyni wzięła na plecy kosz i również opuściła chatę; dzieci markotne i nierade, iż je obłupiono, znikły. Dość że, kiedy chodziło o to, aby mnie wydobyć z mego barłogu, ubrać i ułożyć na noszach, nie było nikogo prócz doktora, który zaczął nawoływać na całe gardło bez żadnego skutku.

PAN: A Kubuś, który lubi rozmawiać sam ze sobą, powiadał sobie zapewne: „Niech nigdy nie płaci z góry, kto chce być dobrze obsłużony”.

KUBUŚ: Nie, panie; nie był to czas roztrząsań moralnych, jeno czas klątw i niecierpliwości. Niecierpliwiłem się, kląłem, do dumań przeszedłem jedynie na końcu; podczas zaś gdy się w nich pogrążyłem, doktor, który zostawił mnie samego, powrócił z dwoma chłopkami najętymi na mój koszt, czego przede mną nie ukrywał. Dzięki ich pomocy znalazłem się niebawem na noszach sporządzonych z materaca rozpostartego na żerdziach.

PAN: Bogu niech będzie chwała! Jesteś tedy w domu chirurga, zakochany na śmierć w żonie lub córce doktora.

KUBUŚ: Zdaje mi się, że pan się myli.

PAN: I ty myślisz, że ja będę tkwił trzy miesiące w domu doktora, zanim usłyszę pierwsze słowo, o twoich amorach? O, Kubusiu, to być nie może. Darujże mi, błagam, opis domu i charakteru doktora i humorów doktorzyny, i postępów leczenia; przeskocz to wszystko. Do rzeczy! śpieszmy do rzeczy! Zatem, kolano na wpół wyleczone, masz się niezgorzej i kochasz.

KUBUŚ: Kocham tedy, skoro panu tak pilno.

PAN: I kogóż kochasz?

KUBUŚ: Słuszną brunetkę lat osiemnastu, o kibici prześlicznie wykrojonej, wielkie czarne oczy, małe wiśniowe usta, piękne ramiona, ładne rączki... ba, te rączki...

PAN: Zdaje ci się, że jeszcze je trzymasz.

KUBUŚ: Bo też pan niejeden raz brał je i trzymał ukradkiem, i od nich jeno zależało, abyś pan z nimi zrobił wszystko co...

PAN: Na honor, Kubusiu, nie spodziewałem się tego zwrotu.

KUBUŚ: Ani ja.

PAN: Daremnie błądzę myślą, nie przypominam sobie ani słusznej brunetki, ani ładnych rączek: staraj się tłumaczyć jaśniej.

KUBUŚ: Zgoda; ale pod warunkiem, że cofniemy się i wrócimy do domu chirurga.

PAN: Mniemasz, iż tak jest napisane w górze?

KUBUŚ: O tym pan mnie dopiero pouczy; ale jest napisane tu, w dole, że chi va piano, va sano.

PAN: I że chi va sano, va lontano; a ja chciałbym wreszcie zajść.

KUBUŚ: I cóż? Co pan postanowił?

PAN: Co zechcesz.

KUBUŚ: W takim razie jesteśmy z powrotem u chirurga; i było napisane w górze, iż tam powrócimy. Doktor, żona jego i dzieci zestroili się tak dobrze, aby wyczerpać mą sakiewkę wszelakiego rodzaju drobnymi rabunkami, iż niebawem osiągnęli swój cel. Wyleczenie kolana posuwało się po trosze, rana niemal się zasklepiła, mogłem chodzić przy pomocy kuli i zostało mi jeszcze osiemnaście franków. Nikt bardziej nie lubi mówić niż jąkały, nikt bardziej nie lubi chodzić niż chromi. Pewnego jesiennego południa, w śliczną pogodę umyśliłem daleką przechadzkę; z wioski, w której mieszkałem, były do sąsiedniej niespełna dwie mile.

PAN: A ta wioska, nazywała się...

KUBUŚ: Gdybym ją nazwał, wiedziałby pan wszystko. Przybywszy na miejsce, wstąpiłem do karczmy, odsapnąłem, pokrzepiłem się. Dzień miał się ku schyłkowi i gotowałem się wrócić na swoje leże, kiedy usłyszałem przeraźliwe krzyki wychodzące z ust jakiejś kobiety. Wyszedłem; ujrzałem zbiegowisko. Leżała na ziemi, wydzierała sobie włosy, wołała, ukazując szczątki wielkiego dzbana: „Zgubiona, zrujnowana jestem na cały miesiąc; któż przez ten czas wyżywi moje biedne dzieci! Rządca, który ma duszę twardszą niźli kamień, nie daruje mi ani szeląga. Och, ja nieszczęśliwa! zgubiona jestem! zrujnowana!”... Wszyscy litowali się; słyszałem dokoła szepty: „biedna kobieta”, ale nikt nie sięgnął ręką do kieszeni. Zbliżyłem się i rzekłem: — Moja kobiecino, cóż się stało? — Co się stało! czy pan nie widzi? Posłano mnie abym kupiła dzban oliwy; potknęłam się, upadłam, garnek się stłukł i oto... W tej chwili podbiegły dzieci tej kobiety: były prawie nagie, a stan odzieży matki okazywał jawnie nędzę rodziny. Matka i dzieci poczęły chórem zawodzić. Tak jak mnie pan widzisz, dziesiąta część tego byłaby starczyła, aby mnie poruszyć; serce zadrgało we mnie ze współczucia, łzy napłynęły do oczu. Zdławionym głosem zapytałem kobiety, za ile mogło być oliwy w garnku. „Za ile? — odparła, wznosząc ręce w górę. — Za dziewięć franków, więcej niż jestem zdolna zapracować przez miesiąc”... Natychmiast rozwiązałem sakiewkę i wręczając dwa bite talary, rzekłem: „Bierzcie, kobiecino, macie tu dwanaście”... Po czym nie czekając podziękowań, skierowałem się ku wsi.

PAN: Kubusiu, zrobiłeś w tej chwili rzecz piękną.

KUBUŚ: Zrobiłem głupstwo, jeżeli pan pozwoli. Nie uszedłem jeszcze stu kroków, kiedy sam to sobie powiedziałem; skoro byłem w połowie drogi, powiedziałem to sobie jeszcze lepiej; przybywszy zaś do domu chirurga z próżnym mieszkiem uczułem to najdokumentniej.

PAN: Być może, iż masz słuszność i że moja pochwała była równie nie na miejscu jak twoje współczucie... Nie, nie, Kubusiu, trwam w moim pierwotnym sądzie; właśnie zapomnienie własnych potrzeb stanowi główną zasługę twego czynu. Widzę jego następstwa: staniesz się ofiarą nieludzkiego postępowania chirurga i jego żony; wypędzą cię z domu; ale choćbyś miał zginąć pod progiem na kupie gnoju i na tej kupie gnoju będziesz czuł wewnętrzne zadowolenie.

KUBUŚ: Panie, nie dorosłem do tej mocy ducha. Wędrowałem tedy kuśtykając oraz, skoro mam być szczery, żałując swoich dwóch talarów, których to nie mogło wrócić, i psując jeno żalem czyn, który spełniłem. Byłem w połowie drogi; noc zapadła niemal zupełna. Naraz z zarośli okalających gościniec wynurzają się trzej bandyci, rzucają się na mnie, obalają na ziemię, plądrują i wyrażają gniewne zdziwienie znajdując przy mnie jeno drobną kwotę. Rachowali na lepszą zdobycz; będąc świadkami mej jałmużny, wyobrazili sobie, iż ktoś, kto może pozbyć się tak lekko pół ludwika, musi mieć ich w kieszeni przynajmniej dwadzieścia. Z wściekłości, iż nadzieje ich zawiodły i że narazili się na łamanie kołem dla garści miedziaków, w razie gdybym ich oskarżył i rozpoznał, wahali się przez chwilę, czy nie bezpieczniej byłoby mnie zamordować. Na szczęście usłyszeli jakiś szmer, uciekli: wykpiłem się ze sprawy paroma guzami. Skoro bandyci znikli, powlokłem się dalej i dobiłem, jak mogłem, do wsi. Przybyłem o drugiej w nocy, blady, obdarty, ze wzmożonym bólem w kolanie, silnie potłuczony. Doktor... Panie, co panu? Zaciskasz pan zęby, miotasz się jak gdybyś był w obliczu nieprzyjaciela.

PAN: I jestem w istocie; mam szpadę w dłoni, rzucam się na tych hultajów i mszczę się za ciebie. Powiedz, w jaki sposób ten, który zapisał ową wielką wstęgę, mógł był napisać, iż taką będzie nagroda szlachetnego czynu? Dlaczego ja, który jestem jeno lichym zlepkiem przywar, śpieszę oto na twoją obronę, podczas gdy on patrzał spokojnie, jak cię napadają, obalają, katują, depcą nogami, on, którego mienią zbiorem wszelkiej doskonałości!...

KUBUŚ: Panie, spokojnie, spokojnie: to, co pan mówisz, diabelnie pachnie heretyckim chrustem.

PAN: Cóż ty się tak rozglądasz?

KUBUŚ: Patrzę, czy nie ma nikogo w pobliżu, kto by pana mógł słyszeć... Doktor zmacał mi puls i stwierdził gorączkę. Położyłem się nic nie mówiąc o całej przygodzie, majacząc na legowisku, niespokojny, stroskany, nie mając ani szeląga przy duszy, a zarazem żadnej wątpliwości, iż nazajutrz rano za przebudzeniem zażądają ode mnie umówionej dziennej opłaty.

W tym miejscu pan objął za szyję sługę, wołając: „Biedny Kubusiu, i co ty poczniesz? Co się z tobą stanie? Położenie twoje przeraża mnie”.

KUBUŚ: Panie, uspokój się pan, oto jestem.

PAN: Nie myślałem o tym; przeżywałem owo nazajutrz obok ciebie u doktora, w chwili gdy się budzisz i gdy przychodzą żądać od ciebie pieniędzy.

KUBUŚ: Mój panie, nie wiadomo, czym się należy cieszyć, a czym martwić w życiu. Dobre sprowadza złe, złe sprowadza dobre. Kroczymy w ciemnościach popod tym, co jest zapisane w górze, jednako bezrozumni w naszych pragnieniach, w radości i strapieniu. Kiedy płaczę, często zdarza mi się myśleć, że jestem głupcem.

PAN: A kiedy się śmiejesz?

KUBUŚ: Również myślę, że jestem głupcem; mimo to nie mogę się powstrzymać od płaczu i od śmiechu; to mnie doprowadza do wściekłości. Sto razy próbowałem... Nie zmrużyłem oka przez całą noc...

PAN: Nie, nie, powiedz, co próbowałeś.

KUBUŚ: Kpić sobie ze wszystkiego. Ach, gdybym potrafił!

PAN: Na cóż by się to zdało?

KUBUŚ: Aby mnie uwolnić od trosk, wyzuć z wszelkich potrzeb, uczynić w zupełności panem samego siebie i sprawić, bym się jednako dobrze czuł z głową opartą o kamień przydrożny jak na puchowej poduszce. Taki bywam niekiedy; ale diabelstwo jest w tym, że to nie jest trwałe. W wielkich okazjach mogę być twardy i oporny jak skała, a zdarzy się często, że mała przeciwność, drobiazg, wyważy mnie z trybów; to można się po gębie bić ze złości! Dałem za wygraną; namyśliłem się zostać, jakim jestem, i przekonałem się, zastanawiając się trochę, że to wychodzi prawie na jedno, zwłaszcza jeżeli się doda: „Cóż na tym zależy, jakim jestem”. Jest to rezygnacja innego typu, łatwiejsza i wygodniejsza.

PAN: Że wygodniejsza, to pewna.

KUBUŚ: Wczesnym rankiem chirurg rozsunął firanki i rzekł:

— No, młody przyjacielu, pokaż kolano; trzeba mi bowiem w daleką drogę.

— Doktorze — rzekłem boleściwym tonem — spać mi się chce.

— Tym lepiej! to dobry znak.

— Dajcie mi spać, daruję panu ten opatrunek.

— Ostatecznie, może i tak zostać, śpij tedy...

To rzekłszy, zasuwa firanki; a ja nie śpię. W godzinę potem doktorowa rozsuwa firanki i mówi: „Wstawaj, dziecko, czeka na ciebie potrawka na słodko”.

— Pani doktorowo — odparłem boleściwym tonem — nie chce mi się jeść.

— Jedz, jedz, nie zapłacisz przez to ani więcej, ani mniej.

— Nie będę jadł.

— Tym lepiej! zostanie dla dzieci i dla mnie.

To rzekłszy, zasuwa firanki, woła dzieci i zasiadają z apetytem dokoła mojej potrawki.

 

Czytelniku, gdybym uczynił pauzę i podjął historię człowieka

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 37
Idź do strony:

Darmowe książki «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz