W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Rok 1872. Gwałtownie rozwijająca się sieć połączeń kolejowych pokryła Europę, trzy lata wcześniej w Ameryce Północnej linia transkontynentalna połączyła wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku. Tory kolejowe przecinają w poprzek Półwysep Indyjski, po morzach kursują parowce obsługujące regularne długodystansowe połączenia pasażerskie. Trwa złoty wiek wielkiej globalizacji. Phileas Fogg, tajemniczy dżentelmen londyński, znany ze spokojnego, regularnego trybu życia, pewnego dnia rozmawia ze znajomymi przy kartach, jak bardzo skurczył się świat. Od słowa do słowa, zakłada się z nimi o wielką sumę, że zdoła objechać świat dookoła w ciągu zaledwie 80 dni. W podróż wyrusza jeszcze tego samego dnia, razem z nowo zatrudnionym francuskim służącym, Obieżyświatem. W ślad za nimi udaje się agent policji Fix, przekonany, że pan Fogg jest uciekającym przestępcą…
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Po skończonej rozmowie agent udał się do swojej kajuty i oddał się rozważaniom: Obieżyświat odgadł w nim agenta, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Ale czy uprzedził o tym swego pana? Jaką rolę odgrywa służący? Czyżby sprawa była stracona na zawsze? Agent spędził parę ciężkich godzin, chwilami mając swą sprawę za straconą, chwilami znów pocieszając się myślą, że pan Fogg o niczym nie wie. Stopniowo w jego umyśle zapanował spokój i zdecydował się pomówić otwarcie z Obieżyświatem. W razie, gdyby rozkaz aresztowania do Hongkongu jeszcze nie nadszedł i gdyby pan Fogg miał zamiar opuścić terytorium angielskie, Fix wszystko wyzna Obieżyświatowi. Albo służący był wspólnikiem kradzieży, w takim razie sprawa była przegrana, albo też nic o niej nie wiedział, w tym wypadku zechce się uwolnić od swego pana.
O tym wszystkim nie miał pan Fogg najmniejszego pojęcia, z majestatyczną obojętnością odbywał swą podróż dookoła świata, nie zwracając uwagi na to, co się wkoło niego działo.
Natomiast Obieżyświat wiecznie się niepokoił i wciąż powtarzał:
— Nic nie posuwamy się naprzód. Oj, ci Anglicy! Amerykański statek może wysadziłby nas w powietrze, ale szedłby jak się należy.
Podczas ostatnich dni podróży pogoda była niedobra.
Silny wiatr od strony północno-zachodniej tamował bieg statku. „Rangoon” przechylał się z jednego boku na drugi i pasażerowie słusznie złorzeczyli bałwanom, które zganiał wiatr. Między 3 a 4 listopada zerwała się burza. Silne podmuchy wiatru biczowały morze; „Rangoon” na pół dnia musiał zaprzestać podróży, a tylko lawirował po rozjuszonym morzu.
Wszystkie żagle zwinięto.
Prędkość „Rangoona” wskutek tego znacznie się zmniejszyła i można było przypuszczać, że statek, w razie gdyby się burza nie uciszyła, przybędzie na miejsce o jakieś dwadzieścia godzin opóźniony.
Pan Fogg zachowywał wobec tego wzburzonego morza, które jakby walczyło przeciw niemu, swą zwykłą równowagę. Jego czoło ani na chwilę się nie zachmurzyło, a przecież spóźnienie na statek w Jokohamie mogło zupełnie popsuć jego plany. Ten człowiek bez nerwów nie odczuwał ani niecierpliwości, ani zniechęcenia. Zdawałoby się, jakby ta burza była przewidziana w jego planach. Pani Aouda, rozmawiająca z panem Foggiem o wciąż trwającej niepogodzie, zauważyła, że był tak spokojny jak zwykle.
Co do Fixa, to ten z nadzwyczajnym zadowoleniem przypatrywał się burzy, pragnąc, by zmusiła „Rangoona” do ucieczki. Wszelkie opóźnienia były mu bardzo na rękę, gdyż zmuszały pana Fogga do zatrzymania się przez parę dni w Hongkongu. Zachmurzone niebo i ciągła wichura sprzyjały jego życzeniom. Trapiony morską chorobą, nie zwracał na nią uwagi, rozkoszując się nadzieją wygrania sprawy.
Można sobie wyobrazić, co się działo w duszy Obieżyświata.
Dotychczas wszystko szło jak z płatka. Ziemia i morze zdawały się służyć jego panu i pociągi spełniały jego wolę. Wiatry i para, zgodnie połączone, sprzyjały jego planom. Czyżby od tej chwili miało się nie udawać?
Obieżyświat tak się martwił, jakby dwadzieścia tysięcy funtów przegranej miało być wypłacone z jego własnej kieszeni. Biedny chłopak! Fix starannie ukrywał przed nim swoje wewnętrzne zadowolenie i dobrze zrobił, gdyż gdyby Obieżyświat przeczuł tylko myśli agenta, ten miałby się z pyszna.
Przez cały czas trwania burzy Obieżyświat znajdował się na pokładzie. Wszędzie go też było pełno wdrapywał się na maszty, ze zręcznością małpy, pomagał jak mógł i zdumiewał majtków siłą i elastycznością swych muskułów.
Wciąż pytał kapitana, oficerów i majtków, nie mogących się powstrzymać od śmiechu, jak długo będzie trwała burza. Odesłano go do barometru, który nie chciał się podnieść, choć Obieżyświat silnie nim potrząsał.
Wreszcie burza się uciszyła. 4 listopada nastąpiła korzystna zmiana pogody. Zmienił się też zaraz i humor Obieżyświata. Znów rozpięto wszystkie żagle i „Rangoon” z zadziwiającą szybkością pomknął dalej. Lecz straty czasu nie można było odwrócić.
Dopiero 6 listopada o piątej rano ujrzano ląd.
Według notatnika pana Fogga przybycie do Hongkongu miało nastąpić 5 listopada, a miało miejsce szóstego. Było to opóźnienie dwudziestoczterogodzinne, więc o zdążeniu na statek odpływający do Jokohamy nie można było marzyć.
O szóstej sternik zajął swoje miejsce, by przeprowadzić statek przez kanał do portu Hongkong.
Obieżyświat pałał chęcią spytania tego człowieka, czy statek do Jokohamy opuścił już Hongkong. Wahał się jednak, chcąc do ostatniej chwili zachować nadzieję.
Ze swoich obaw zwierzył się Fixowi. Chytry lis uspokajał go, mówiąc, że w razie opóźnienia pan Fogg wsiądzie na następny statek. Słowa te wprawiły Obieżyświata w szalony gniew.
To, czego nie śmiał uczynić Obieżyświat, zrobił pan Fogg i spokojnym głosem spytał pilota, czy czasem nie wie, kiedy najbliższy statek z Hongkongu udaje się do Jokohamy.
— Jutro rano z odpływem — odrzekł pilot.
— Aha... — rzekł pan Fogg, nie okazując zbytniego zdziwienia.
Obecny przy tej rozmowie Obieżyświat miał ochotę uściskać pilota, któremu Fix najchętniej skręciłby kark.
— Jak się nazywa ten statek? — spytał pan Fogg.
— „Carnatic” — odparł sternik.
— Czy nie miał odpłynąć wczoraj?
— Tak, panie, ale jeden z kotłów wymagał naprawy, dlatego też odjazd nastąpi jutro.
— Dziękuję panu — odrzekł pan Fogg i krokiem automatu zszedł do salonu.
Obieżyświat tymczasem, ściskając dłoń pilota, mówił:
— Jesteś dzielnym człowiekiem, pilocie.
Pilot nigdy się nie dowiedział, czemu zawdzięczał tak niezwykłą wylewność uczuć.
Gwizdnąwszy silnie, skierował statek ku portowi na drogę oblężoną przez mnóstwo statków, łódek rybackich, dżonek55 i po godzinie lawirowania „Rangoon” nareszcie osiągnął port, a pasażerowie jeden po drugim opuścili statek.
Tym razem przypadek bardzo przysłużył się panu Foggowi. Gdyby nie naprawa kotła, „Carnatic” byłby wyruszył już piątego i pasażerowie chcący się udać do Japonii musieliby czekać cały tydzień. Pan Fogg stracił wprawdzie dwadzieścia cztery godziny, ale ta strata czasu nie miała żadnego wpływu na losy podróży. Statek, który z Jokohamy udaje się do San Francisco, kursuje w powiązaniu ze statkiem z Hongkongu, tak że przed jego przybyciem nie mógł wyruszyć z Jokohamy. Wprawdzie stracił dwadzieścia cztery godziny, ale podczas dwudziestodniowej podróży po cichym oceanie łatwo je można było odzyskać.
„Carnatic” miał odpłynąć dopiero o piątej rano, pan Fogg miał więc przed sobą szesnaście godzin na zajęcie się sprawą pani Aoudy. Zszedłszy ze statku, podał ramię młodej kobiecie i podprowadził ją do lektyki, w której zaniesiono ją do pobliskiego hotelu. Znaleziono pokój dla młodej kobiety i pan Fogg, postarawszy się, aby jej na niczym nie zbywało, wyszedł natychmiast na miasto, żeby odszukać kuzyna pani Aoudy. Obieżyświatowi rozkazał pozostać w hotelu do swego powrotu, by młoda kobieta nie była w nim sama.
Nasz dżentelmen kazał się zaprowadzić na giełdę, gdzie Jojeh, zaliczający się do najbogatszych kupców miasta, musiał być powszechnie znany. Woźny, do którego zwrócił się pan Fogg, znał parskiego kupca. Ale od dwóch lat nie mieszkał on już w Chinach. Dorobiwszy się majątku, udał się, jak mniemano, do Holandii. Wróciwszy do hotelu, pan Fogg kazał się zaanonsować pani Aoudzie i wszedłszy do jej pokoju, bez żadnego wstępu wyjaśnił jej, że kuzyna nie ma w Hongkongu i że prawdopodobnie przebywa w Holandii.
Na razie pani Aouda nic nie odrzekła, po krótkim namyśle spytała swym słodkim głosem:
— Cóż mam więc robić?
— To bardzo proste. Jechać do Europy.
— Ależ ja nie mogę wyzyskiwać...
— Pani nie wyzyskuje i pani obecność w niczym nie psuje mi planów. Obieżyświacie!
— Słucham pana.
— Idź na „Carnatica” i zamów trzy kajuty.
Obieżyświat ucieszony, że nadal będą odbywać podróż w towarzystwie młodej i tak sympatycznej osoby, natychmiast wyszedł spełnić polecenie swego pana.
Hongkong to mała wysepka, która w roku 1842 na mocy traktatu w Nankinie56 przeszła w ręce Anglii. W ciągu kilku lat dzięki geniuszowi kolonizacyjnemu Wielkiej Brytanii powstało tu znaczne miasto i port Victoria. Wyspa ta leży u ujścia rzeki Kanton, o sześćdziesiąt mil od portugalskiego miasta Macao, położonego na drugim brzegu rzeki. W walce handlowej Hongkong zwyciężył Macao i większa część eksportu chińskiego odbywa się przez miasto angielskie. Doki, hotele, magazyny, katedra gotycka, ratusz, szerokie ulice — wszystko to sprawiało złudzenie, jakby któreś z miast handlowych hrabstwa Kent lub Surrey, obiegłszy kulę ziemską, zatrzymało się w tym zakątku Chin, prawie u swych antypodów.
Obieżyświat z rękami w kieszeniach udał się do portu Victoria, przyglądając się lektykom, taczkom i różnobarwnemu tłumowi złożonemu z Chińczyków, Japończyków i Europejczyków zapełniających ulice. Nareszcie przybył do portu. Tam, przy ujściu rzeki Kanton, roiło się od statków różnych narodowości. Przechadzając się, Obieżyświat zauważył kilku krajowców w bardzo podeszłym wieku, ubranych w żółte kostiumy. Fryzjer, do którego wszedł, by się ogolić, objaśnił mu po angielsku, że każdy z tych staruszków ma najmniej osiemdziesiąt lat i w tym wieku przysługuje im przywilej noszenia żółtej barwy, która jest kolorem królewskim. Po obsłużeniu przez fryzjera udał się do przystani i tam bez zdziwienia zauważył przechadzającego się Fixa. Na twarzy agenta policyjnego malowało się wielkie przygnębienie.
„Doskonale!” — pomyślał sobie Obieżyświat. „Sprawa panów dżentelmenów z klubu »Reforma« źle stoi”.
I jakby nie widział zmieszanej miny agenta, przywitał go z uśmiechem.
Biedny agent miał słuszne powody przeklinania piekielnego losu, który go prześladował. Rozkaz aresztowania jak dotąd jeszcze nie nadszedł, bez wątpienia był w drodze. Niestety, Hongkong był ostatnim kawałkiem angielskiej ziemi po drodze i pan Fogg umknie mu na zawsze, jeżeli nie znajdzie sposobu zatrzymania go tutaj.
— Więc jakże, panie Fix, czy postanowił pan jechać z nami do Ameryki?
— Tak — odrzekł Fix przez zaciśnięte zęby.
— Ależ to świetne! — zawołał Obieżyświat, wybuchając śmiechem. — Od razu wiedziałem, że nie będzie się pan mógł z nami rozstać. Chodźmy, nich pan sobie zamówi miejsce.
Weszli do biura żeglugi i zamówili kajuty dla czterech osób.
Tu urzędnik oznajmił im, że naprawa już skończona i że zamiast nazajutrz rano, jak to przewidywano, statek opuści przystań jeszcze dziś, o ósmej wieczorem.
— Bardzo dobrze! — odrzekł Obieżyświat. — Idę uprzedzić mego pana.
W tej właśnie chwili Fix zdobył się na stanowczy krok. Postanowił wszystko powiedzieć Obieżyświatowi. Był to jedyny sposób zatrzymania Phileasa Fogga na kilka dni w Hongkongu.
Po wyjściu z biura Fix zaprosił swego towarzysza do szynku. Obieżyświat chętnie przyjął zaproszenie, tym bardziej, że czas mu na to pozwalał.
Szynk, do którego weszli nasi znajomi, miał zachęcający wygląd. Był to dość duża izba, przyzwoicie umeblowana. W głębi znajdowało się olbrzymie łóżko, pokryte poduszkami, na którym spało kilka osób. W tej dużej sali ze trzydzieści osób zajmowało małe stoliczki z trzciny. Kilku z nich opróżniało małe kufle piwa angielskiego lub porteru57, inni kieliszki likieru, dżinu lub brandy. Większość paliła w długich fajkach opium zmieszane z esencją różaną. Od czasu do czasu jakiś odurzony palacz zsuwał się pod stół i chłopiec usługujący, biorąc go wpół, kładł na łoże obok jednego z towarzyszy. Ze dwudziestu leżało już na łożu w stanie najwyższego zamroczenia. Fix i Obieżyświat pojęli, że zaszli do jednej z palarni opium, uczęszczanych przez nieszczęsnych ludzi, którym przemysłowa Anglia corocznie sprzedaje za dwieście sześćdziesiąt milionów franków tej zgubnej rośliny. Na próżno rząd chiński usiłował różnymi sposobami zapobiec szerzeniu się tego zgubnego nałogu. Przeszedł on nawet do klas najniższych. Mężczyźni i kobiety oddają się tej wyniszczającej namiętności, a gdy się przyzwyczają do palenia opium, nie mogą się już bez niego obejść bez narażenia się na okropne bóle żołądka. Namiętny palacz może wypalić dziennie do ośmiu fajek, lecz umiera w ciągu pięciu lat. Otóż do jednego z takich szynków, których pełno w Hongkongu, zaszli nasi znajomi. Nie mając pieniędzy, Obieżyświat chętnie przyjął poczęstunek od Fixa w nadziei odwzajemnienia się przy sposobności.
Podano dwie butelki porteru. Obieżyświat chętnie czynił honory, podczas gdy Fix uważnie go obserwował. Poruszali różne kwestie, a szczególnie cieszyli się, że razem odbędą dalszą podróż. Po wypiciu kilku butelek Obieżyświat powstał, żeby pójść uprzedzić swego pana, iż statek odpływa jeszcze dziś.
Fix go powstrzymywał.
— Jeszcze słówko — rzekł.
— Słucham, panie Fix!
— Chcę pomówić z panem o ważnych rzeczach.
— O ważnych rzeczach! — zawołał Obieżyświat, sącząc ostatnich kilka kropli pozostałych na dnie szklanki. — Dobrze, pomówimy o tym jutro. Dziś nie mam czasu.
— Niech pan zostanie — odparł Fix. — Tu chodzi o pańskiego chlebodawcę.
Po tych słowach Obieżyświat spojrzał uważnie na swego towarzysza. Wyraz twarzy Fixa wydawał mu się dziwny.
— Cóż ma mi pan do powiedzenia? — spytał Fixa, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Czy pan odgadł, kim ja jestem?
— Tam do licha! — uśmiechnął się Obieżyświat.
— Otóż chcę wszystko wyznać!
— Teraz, gdy ja już i tak wiem wszystko. O, to nie było mądre, mój panie!... Ale wszystko jedno, nich pan mówi. Dodam tylko, że ci panowie na próżno narażali się na koszty.
— Na próżno! — rzekł Fix. — Jak widać, nie zna pan wysokości sumy.
— Ależ znam! — odrzekł Obieżyświat. — Dwadzieścia tysięcy funtów.
— Pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów — odparł Fix, zmuszając Obieżyświata do siedzenia, i kazał podać butelkę brandy. — Jeśli mi pan zechce dopomóc, otrzyma pan pięćset funtów.
— Dopomóc panu? — wykrzyknął Obieżyświat, szeroko otwierając oczy.
— Tak, dopomóc mi w zatrzymaniu pana Fogga przez kilka dni w Hongkongu.
— Co? Co pan mówi? Nie zadowalając się szpiegowaniem mego pana, powątpiewaniem w jego uczciwość, ci panowie chcą mu jeszcze stawiać przeszkody? O, wstydzę się za nich!
—
Uwagi (0)