Darmowe ebooki » Powieść » Promień zielony - Jules Gabriel Verne (barwna biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Promień zielony - Jules Gabriel Verne (barwna biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 18
Idź do strony:
zawsze nieszczęsny pan Arystobul Ursiclos. Wiedziała o tym i pragnęła cały ciężar swego gniewu zwalić na głowę tak niefortunnie przedstawiającego się jej człowieka.

Bracia Melvill byli by nierozważni, gdyby próbowali podjąć się jego obrony. Właśnie koniecznie w tym momencie, jakby naumyślnie, musiał się zjawić ze swoją szalupą, aby pozbawić ich upragnionego od tak dawna widoku. Nie! Podobnej niezręczności nie przebacza się nigdy, pod żadnym pozorem.

Należy jeszcze dodać, że pan Arystobul Ursiclos, usłyszawszy tę ocenę, poważył się, zamiast wytłumaczenia i przeprosin, drwić sobie z zielonego promienia. Potem zaś widząc zasępione wszystkie twarze, powrócił do swojej szalupy. Bardzo dobrze uczynił, bo niezawodnie nie znalazłby miejsce w powozie.

Tym sposobem dwa razy już słońce było w tym położeniu, że mogło obdarować widzów niezwykłym widokiem i dwa razy dziwne, nieprzewidziane przeszkody przeszkodziły ujrzeniu niebywałego fenomenu. Naprzód zobaczenie go opóźniły starania uratowania tonącego Oliviera Sinclaira, a teraz znowu niezgrabne i nieprzyzwoite zachowanie się pana Arystobula Ursiclosa odwlekło na długo przyjemność od tak dawna wyczekiwaną.

W obu tych wypadkach rzeczywiście przeszkody były nieprzewidziane, chociaż miss Campbell jedną całkowicie usprawiedliwiała, ale drugiej nie mogła żadną miarą przebaczyć.

Któż w tym względzie mógłby jej zarzucić stronność?

Nazajutrz Olivier Sinclair głęboko zamyślony przechadzał się po plaży.

Kim był ten pan Arystobul Ursiclos? Czyżby miał to być jakiś krewny miss Campbell albo może braci Melvill, a może tylko po prostu przyjaciel rodziny? Poznać to było można ze szczególnego zachowania się miss Campbell wobec tej osobistości, z jej wyrzutów, tak śmiało mu uczynionych.

Cóż to wreszcie tak interesowało Oliviera Sinclaira? Jeżeli chciał koniecznie wiedzieć, mógł się zapytać braci Melvill... Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności, jakoś nie mógł się zdobyć na odpowiednią do tego odwagę.

Wszakże wkrótce pojawiła się sprzyjająca temu sposobność.

Każdego dnia spotykał braci Sama i Siba jako nieodłącznych towarzyszy, co niezmiernie podobało się Olivierowi.

Rozmawiano o rozmaitych rzeczach, a przede wszystkim o pogodzie, jako o rzeczy zajmującej wszystkich w ogóle. Czy rzeczywiście nadejdzie nareszcie kiedyś jakiś wieczór i niebo bez chmury, czyste, o jasnym błękicie?

W istocie od tych dwu pięknych dni, drugiego i czternastego sierpnia, niebo nieustannie było zachmurzone, niepodobna więc myśleć, aby zielony promień w takich warunkach mógł być widzialny.

Dlaczego nie mamy powiedzieć, że obecnie młody malarz z takim samym upragnieniem jak miss Campbell wyglądał pojawienia się zielonego promienia. Niemal nieustannie chodzili razem i badali horyzont.

Fantazja malarza wzburzyła się, śmiało stwierdzimy, że pragnienie ujrzenia owego fenomenu stało się prawie drugim warunkiem życia. Oboje pragnęli mieć szczęście, by jak najprędzej ujrzeć zielony promień.

— Ujrzymy go, miss Campbell — mówił Olivier — zobaczymy ten fenomen, choćbym miał go sam zapalić na niebie. Wszak to z mojej winy straciłaś pani sposobność zobaczenia go. Jestem równie odpowiedzialny za to, jak za następną przeszkodę pan Arystobul Ursiclos, pani krewny, jak sądzę.

— Nie, to mój narzeczony — odpowiedziała miss Campbell, oddalając się z wielkim pośpiechem za postępującymi naprzód wujami, częstującymi się wzajemnie tabaką z wspólnej tabakiery.

— Jej narzeczony!

To wyznanie wywarło szczególne wrażenie na Olivierze Sinclairze, nie spodziewał się bowiem nigdy usłyszeć czegoś podobnego. Wreszcie dlaczegóżby ten młody pedant nie miał być jej narzeczonym? Przynajmniej w ten sposób można było wyjaśnić jego pobyt w Oban. Dlaczego jednak po naganie otrzymanej za to, że się niewłaściwie wybrał z szalupą, dlaczego, powtórzmy, unikał jej towarzystwa, dlaczego nie chodził razem z miss Campbell i jej wujami?

Co się z nim stało?

Tymczasem po dwóch dniach nieobecności Arystobul Ursiclos pojawił się znowu. Olivier Sinclair kilka razy spostrzegł go w towarzystwie braci Melvill, którzy dla niego nie byli znowu tak surowi.

Młody malarz i młody uczony również po kilka razy spotykali się ze sobą, już to na plaży, już to w hotelu Caledonia. Obaj zatem wujowie uważali za obowiązek grzeczności poznać tych panów ze sobą.

— Pan Arystobul Ursiclos z Dumfries!

— Pan Olivier Sinclair z Edynburga!

Przedstawienie wzajemne odbyło się wedle form towarzyskich, obaj pochylili z lekka głowę, ale w tym ruchu nie brało udziału ciało. Widocznie pomiędzy charakterami tych dwóch ludzi nie zachodziła żadna sympatia.

Jeden starał się badać niebo, aby dotrzeć do gwiazd, drugi badał żywioły natury. Jeden z nich, artysta, nie próbował stawać na piedestale sztuki, drugi przeciwnie, starał się postawić w liczbie znakomitości i w tym też tonie perorował.

Co się tyczy miss Campbell, to nadal jeszcze w głębi serca żywiła urazę do Arystobula Ursiclosa.

Jeżeli znajdował się w salonie, udawała, że go wcale nie spostrzega; kiedy przechodził, odwracała się. Jednym słowem, na każdym kroku dawała mu do zrozumienia, że ją na siebie oburzył. Bracia Melvill usiłowali zażegnać niezgodę, ale się im to nie powiodło.

Cokolwiek miałoby nastąpić, byli z góry przekonani, że pojawienie się zielonego promienia zmieni humor wszystkich.

Tymczasem Arystobul Ursiclos znad okularów uważnie przyglądał się postaci Oliviera Sinclaira, zwykły manewr krótkowidza, który musi się długo się wpatrywać, by coś dobrze rozpoznać.

Barometr uporczywie stał nieustannie w jednym miejscu i na chwilę nawet wskazówka nie posunęła się ani na jeden milimetr dalej. Zawsze pełni nadziei, codziennie robili wycieczki na wyspę Seil, w których brać udziału Arystobul Ursiclos nie uważał za konieczne.

Tym sposobem zbliżył się 23 sierpnia, a niebo pozostało ciągle zachmurzone.

Nadzieja ujrzenia zielonego promienia stała się ideą uporczywą, zajmującą nieustannie umysły wszystkich od świtu do wieczora.

Marzono o tym po nocach prawie. Dziwnym zbiegiem jednych i tych samych myśli, wszystkim wydawało się, że mają przed sobą zieloność: niebo błękitne było zielone, drogi pokryły się tą samą barwą, plaża także wyglądała jakby zielona, skały były zielone, a nawet woda zdradzała barwę zieloności, jakby była absyntem. Braciom Melvill wydawało się również, że są ubrani w suknie zielonego koloru i czuli się jak dwie papugi, nawet zażywali tabakę zieloną jak grynszpan z tabakierki takiejże samej barwy.

Jednym słowem była to mania zieloności.

Wszyscy dotknięci byli daltonizmem, a profesor okulistyki miałby tu znakomite zadanie do rozwiązania, badając przejawy oftalmologiczne.

Nie mogło to jednak trwać zbyt długo.

Szczęściem Olivier Sinclair wpadł na cudowny pomysł.

— Miss Campbell — rzekł jednego dnia — i wy, panowie Melvill, zdaje mi się, że po dobrym i długim zastanowieniu się przyznacie, że Oban nie jest wcale odpowiedni miejscem do wyczekiwania na pojawienie się tak upragnionego przez nas fenomenu.

— Czyja to wina? — zapytała Miss Campbell, patrząc badawczym wzrokiem na dwóch braci, którzy spuścili oczy ku ziemi.

— Tutaj nie ma wcale horyzontu morskiego — dodał młody malarz. — Musielibyśmy szukać stanowiska aż przy wyspie Seil i również nie wiadomo, czy dotarlibyśmy na odpowiedni moment.

— To bardzo być może — odpowiedziała miss Campbell. — Doprawdy, nie wiem, dlaczego moi panowie wujowie wybrali tę okolicę, najniewłaściwszą do czynienia spostrzeżeń.

— Kochana Heleno — odezwał się brat Sam, nie wiedząc zgoła, co ma powiedzieć — myślałem...

— Tak jest, myśleliśmy... to jest to samo, co chciał powiedzieć mój brat — dodał brat Sib, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, by przedstawić myśli ich obu.

— Że słońce będzie każdego dnia zachodziło za horyzont w Oban...

— Ponieważ Oban jest położone na brzegu morza.

— Źle myśleliście tedy, moi wujowie — odparła miss Campbell. — Bardzo źle, ponieważ ono tu wcale nie zachodzi.

— Rzeczywiście — zaczął na nowo brat Sam. — To te wyspy, tak fatalnie położone, to one zasłaniają nam cały widok.

— Przecież nie macie zamiaru wysadzić ich w powietrze — wtrąciła miss Campbell.

— O, gdyby tylko było możliwe, niezawodnie dawno bylibyśmy to wykonali — dodał brat Sib głosem stanowczym.

— Niemniej niepodobna pojechać i na stałe zamieszkać na wyspie Seil — zrobił uwagę brat Sam.

— Dlaczego nie?

— Kochana Heleno, jeżeli pragniesz tego koniecznie.

— Koniecznie.

— W takim razie jedziemy — odpowiedzieli równocześnie obaj bracia, brat Sam cicho i pokornie, brat Sib głosem donośnym i z wielką stanowczością.

Dwie te istoty tak oddane swej siostrzenicy były gotowe natychmiast opuścić Oban.

Wdał się pomiędzy nich Olivier.

— Miss Campbell — rzekł — jeżeli pani życzysz sobie tego koniecznie, to moim zdaniem byłoby dużo lepiej pojechać w inne miejsce i wcale nie myśleć o wyspie Seil.

— Mów pan, panie Sinclair, a jeżeli pański plan okaże się praktyczny, natychmiast zabierzemy się do jego wykonania.

Bracia Melvill ukłonili się i to z taką dokładnością, jak gdyby rzeczywiście głowy ich i ciała stanowiły jedną osobę.

— Na wyspie Seil nie moglibyśmy zatrzymać się dłużej niż na kilka dni. Jeżeli miss Campbell zechce mieć nieco cierpliwości, postaramy się, aby znaleźć coś lepszego, bardziej odpowiedniego. Zresztą widziałem wyspę Seil i zdaje mi się, że widok jest zbytnio ograniczany przez konfigurację wybrzeża. Jeżeli zatem, czego sobie ani państwu nie życzę, bylibyśmy zmuszeni pozostać tam dłużej, jeżeli pobyt nasz przeciągnąłby się kilka tygodni, to mogłoby się okazać, że słońce, teraz cofające się na zachód, w końcu zachodziłoby za Colonsay, za Orsay albo za wielką wyspą Islay, co uniemożliwiłoby badanie fenomenu.

— Rzeczywiście — odparła miss Campbell — byłby to już ostatni stopień niepowodzenia...

— Możemy przecież tego uniknąć, szukając nieco dalej, a mianowicie poza obrębem archipelagu hebrydzkiego, gdzie otwierałby się przepyszny, swobodny widok na cały Ocean Atlantycki.

— Czy pan zna takie miejsce, panie Sinclair? — zawołała z żywością miss Campbell.

Bracia Melvill, prawie ogłuszeni tym, co mówił, patrzyli na usta mówiącego, jakby stamtąd miały wypaść pioruny. Co on jej na to odpowie? Dokądże imaginacja siostrzenicy ich zaprowadzi nareszcie? Na jaki biegun czy do jakiego kraju mają się udać, aby z całym spokojem przypatrzeć się promieniowi?

Odpowiedź jednak Oliviera uspokoiła ich najzupełniej.

— Miss Campbell — mówił malarz — niedaleko stąd jest wyspa, która wedle mnie przedstawia wszystkie potrzebne w tym celu warunki. Znajduje się za wzniesieniami wyspy Mull, które zamykają zachodni horyzont Oban. To jedna z małych wysepek archipelagu hebrydzkiego, na skraju Oceanu Atlantyckiego, to urocza wyspa Iona.

— Iona! — zawołała miss Campbell. — Iona, moi wujowie, dlaczegóż jeszcze nas tam nie ma?

— Ale będziemy jutro — rzekł Sib.

— Jutro przed wschodem słońca — dodał brat Sam.

— A zatem jedźmy — odpowiedziała miss Cambell. — A jeżeli na Ionie nie znajdziemy dość otwartej przestrzeni, wiedzcie o tym, moi wujowie, że pojedziemy dalej odszukiwać odpowiedniego punktu na wybrzeżu, poczynając od John o’ Groats na północnym krańcu Szkocji aż do Land’s End na południu Anglii, a jeżeli to jeszcze nie wystarczy...

— Oczywiście — powiedział Olivier Sinclair — pojedziemy naokoło świata.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
XIII. Wspaniałość morza

Któż uległ rozpaczy, dowiedziawszy się o postanowieniu gości? Właściciel hotelu Caledonia. Zacny gospodarz, gdyby mógł, niezawodnie wysadziłby w powietrze wszystkie morza i wszystkie znajdujące się na nich wyspy. Pocieszał się tylko przekonaniem, że udzielił gościnny rodzinie cierpiącej na monomanię.

O godzinie ósmej rano bracia Melvill, miss Campbell i pani Bess oraz Partridge popłynęli na okręcie Pioneer, który, jak głosił prospekt, okrąża wyspę Mull, przybija do Iony i Staffy, i wieczorem tego samego dnia powraca do Oban.

Olivier Sinclair uprzedził swoich towarzyszy i czekał na nich na pomoście przystani, przy trapie przerzuconym pomiędzy jednym a drugim kołem parowca.

O Arystobulu Ursiclosie nie było mowy przy układaniu planów wycieczki. Jednakże bracia Melvill uważali za stosowne dać mu znać o tym nagłym odjeździe. Sama grzeczność tego wymagała, a bracia odznaczali się wyszukaną grzecznością.

Arystobul Ursiclos przyjął wiadomość bardzo chłodno, podziękował, ale nie wspomniał nawet, jakie ma nadal plany.

Bracia Melvill odeszli zatem w tym przekonaniu, że jakkolwiek ich protegowany trzyma się teraz nieco na uboczu, to przecież humor się poprawi, gdy któregoś pięknego jesiennego wieczoru miss Campbell ujrzy upragnione przez siebie zjawisko.

Już wszyscy pasażerowie zgromadzili się na statku i po trzecim gwizdnięciu Pioneer powoli wyruszył z przystani, kierując się ku cieśninie Kerrery.

Na pokładzie znajdowało się sporo pasażerów, których pociągała urocza wycieczka wokół wyspy Mull, odbywająca się raz lub dwa razy w tygodniu, lecz miss Campbell i jej towarzysze mieli ich opuścić na pierwszym przystanku.

Tym sposobem spóźnili się nieco z przybyciem na Ionę. Pogoda była prześliczna, morze spokojne jak jezioro. Podróż zatem wydała się nadzwyczaj przyjemna. Gdyby jeszcze ten wieczór okazał się ową tak upragnioną chwilą pojawienia się zjawiska, nic by nie brakło do uzupełnienia ogólnej radości. Czekaliby najspokojniej, znalazłszy się na wyspie, bo też rzeczywiście zapewniała ona zupełnie swobodne i otwarte pole do prowadzenia badań nad tym zjawiskiem meteorologicznym.

Na koniec zbliżono się do celu podróży.

Szybki Pioneer, wypłynąwszy z cieśnin Kerrery, okrążył południowy koniuszek wyspy, i puścił się w poprzek szerokiego ujścia cieśniny Frith of Lorn, pozostawiając po lewej ręce Colonsay i jego starożytne opactwo, założone w XIV wieku przez słynnych Lord of the Isles i następnie zbliżył się ku południowym brzegom Mull, leżącego na otwartym morzu niczym ogromny krab z dolnymi szczypcami lekko zakrzywionymi na południowym zachód.

Za chwilę pokazało się Ben More, na wysokości trzy tysiące pięćset stóp nad poziomem znajdujących

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 18
Idź do strony:

Darmowe książki «Promień zielony - Jules Gabriel Verne (barwna biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz