Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖
Dziennik Franciszki Krasińskiej to powieść autorstwa Klementyny Hoffmanowej skierowana do młodych dziewcząt. Dziennik zaczyna się w momencie, gdy Franciszka ma 16 lat — postanawia ona spisywać dzieje swojej rodziny.
Pierwszym ważnym wydarzeniem jest relacja ze ślubu starszej siostry, Barbary. Niedługo później Franciszka zostaje wysłana na pensję do Warszawy, gdzie stawia swoje pierwsze kroki w życiu z dala od rodziców. Tam poznaje królewicza Karola, syna króla Augusta III Sasa.
Klementyna Hoffmanowa (z domu Tańska) to jedna z pierwszych polskich autorek książek dla dzieci i młodzieży. Również tłumaczka, edytorka, wydawczyni i redaktorka, jako pierwsza kobieta w Polsce utrzymywała się z pracy twórczej i pedagogicznej. Utworzyła Związek Dobroczynności Patriotycznej. Jej twórczość miała mieć przede wszystkim charakter dydaktyczny i moralizatorski, przykładała dużą wagę do kształtowania w dzieciach postaw cenionych w życiu dorosłym.
- Autor: Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dziennik FranciszkiKrasińskiej - Klementyna z Tańskich Hoffmanowa (biblioteka książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
Już zupełnie się rozpatrzyłam i nieco oswoiłam z nową siedzibą moją. Madame Strumle bardzo mi się podoba, do rzeczy białogłowa i dziwnie na mnie łaskawa. Nie tak tu dworno, wspaniale, huczno, jak w maleszowskim zamku, ale uczciwie i dosyć wesoło; mnie sama nowość bawi; na przykład: nie ma ani pacholików, ani hajduków, tylko i do stołu, i wszędzie same usługują kobiety. Jest nas panien kilkanaście, wszystkie z najpierwszych domów i młodziuteńkie. Bardzo tu często wspominają siostrę pana starosty, pannę Mariannę, dzisiejszą kasztelanową połaniecką; była na tej pensji przez parę lat i w sercu Madame i towarzyszek swoich słodką i niewytartą pamięć zostawiła. Ma to być dobra, rozsądna, wesoła, ze wszech miar przyjemna i nieoszacowana osoba; bardzo dobrze nauki przyjęła. Państwo, przypatrzywszy się tej pensji, zupełnie zaspokojeni zostali; już w klasztorze nie może być panna lepiej strzeżona. Madame nosi w kieszeni klucz od drzwi wchodowych227, nikt bez jej wiedzy ani wyjść, ani wnijść228 nie może; gdyby nie kilku starych metrów229, można by zapomnieć, jak mężczyźni wyglądają: krewnym żadnym płci męskiej bywać nie wolno. Metr od tańca chciał już przy mnie, żeby panowie Potoccy, w kolegium jezuitów będący, mogli tu bywać i z siostrami swymi razem kontradansów się uczyć: Madame Strumle ani słyszeć o tym chciała. „Ci panicze nie są braćmi wszystkich pensjonarek moich, tylko dwóch — powiedziała — a zatem przystępu do mego domu pozwolić im nie mogę”.
Mam metra od francuskiego i od niemieckiego języka, od tańca, od rysunku, od haftu i od muzyki, śliczny tu jest klawicymbał, nie taki szpinet230 jak w Maleszowej, ma aż półszóstej231 oktawy, a tony 23 razy odmieniać można. Kilka jest panien, które już polskiego tańca wcale232 nieźle zagrać potrafią, i to nie z palców, ale z nut, a co największa, ręce na krzyż. Metr mi obiecuje, że najdalej za pół roku dojdę i ja do tej doskonałości; miałam też i z domu jakie takie początki. Rysuję dotąd same wzorki i dosyć zręcznie mi to idzie, ale nim dokończę edukacji, muszę koniecznie tyle się nauczyć, żeby zrobić farbami suche drzewo, na gałęzi zawieszony wieniec z kwiatów, a w środku cyfra233 Państwa, i ofiarować im to dzieło w nagrodę poniesionych kosztów, bo zapewne dosyć znaczne będą. Księżniczka Sapieżanka, tu od roku będąca, robi właśnie takąż malaturę234 dla rodziców i mnie aż zazdrość bierze, ile razy spojrzę na tę jej robotę. Jak by dobrze się wydawała w bawialnej sali w naszym zamku, pod tym wielkim mego ukochanego biskupa obrazem.
Metr od tańca prócz menuetów i kontradansa uczy nas chodzenia, kłaniania się; ja dotąd na jeden tylko manier235 się kłaniam, a to ich jest kilka: inaczej królowi, inaczej królewicom i innym panom i paniom; o ukłon królewicowski najpierwej prosiłam i najlepiej go umiem; może też choć raz księciu kurlandzkiemu się ukłonię. Nieustannie zajęta, chciwa nauki, czas mi prędko i dosyć mile schodzi. Jmć Dobrodziejka już raz mnie odwiedziła, bardzo zakłopotana sprawami. Wyznam szczerze, że pierwszych dni dziwno mi tu było; te ciągłe przestrzegania pokuty, ten krzyż żelazny, w który mnie ubrano, żebym się prosto trzymała; ta machina, w której po godzinie stać potrzeba, żeby się nogi prostowały (choć moje, zdaje mi się, że dosyć są proste): wszystko to nie szło mi w smak. Na weselu pani starościny i po jej odjeździe zupełnie na słuszną pannę wyszłam; oświadczenie kasztelanka Kochanowskiego, pochwały i szeptania księcia wojewody, wszystko gdzieś daleko myśl zawiodły; jużem sądziła, że jestem czymsiś, aż tu nagle zdziecinniałam: Madame Strumle nawet z pacierza prośbę o dobrego męża wyrzucać kazała, a na to miejsce naukę dobrą włożyła. I tu prawdziwie o czym innym, jak o nauce, myśleć niepodobna.
Już trzeci tydzień pobytu mego na pensji się kończy, a ja ani słowa w tym dzienniku nie napisałam; bo dni zupełnie jednakowe prędko schodzą, ale mało rzeczy do opisu podają: oto i w tej chwili dumam nad tym, co napiszę. Państwo niedługo wyjadą. Księżna wojewodzina raczyła mnie odwiedzić i uważała, że się lepiej trzymam; metrowie ze mnie kontenci, Madame bardzo łaskawa, panny przychylne i grzeczne: zresztą nic a nic nie wiem. Zdaje mi się niepodobną rzeczą, żebym ja w Warszawie była, bo z publicznych rzeczy nierównie mniej wiem i znakomitych ludzi nierównie mniej widzę jak w Maleszowej. Królestwa oko moje nie ujrzało. Księcia kurlandzkiego wcale nie ma i nie tak prędko powróci.
Gdybym zawsze na pensji zostać miała, wnet by ustał mój dziennik, a szkoda, że nie mam co w nim pisać, bo może zupełnie po polsku zapomnę. Prócz listów do Państwa, którzy już wyjechali, gdyż urządzenie tej sukcesji nie tak prędko się ułatwi, prócz rozmowy z garderobianką moją i tego dziennika nigdzie ojczystej mowy nie używam: wszędzie i zawsze po francusku. W naukach znaczne postępy czynię, a co mnie mocno cieszy, księżna wojewodzina, która mnie przez miesiąc cały nie widziała, zapewnia, żem znacznie urosła i że już bardzo dobrze się trzymam; prawda, żem teraz ze wszystkich panien tu będących najwyższa, a moja przepaska trzech ćwierci nie trzyma236. Teraz, kiedy tak pięknie i zielono na świecie, czasem nie wiedzieć skąd jakaś tęsknota mnie napada; chciałabym być ptaszkiem, wylecieć daleko i znowu do mojej klatki powrócić; ale nic z tego: trzeba siedzieć, a jeszcze na jakiej ulicy! — na Bednarskiej, podobno z całej Warszawy najbrzydszej. Na przyszły rok, da Bóg doczekać, będzie inaczej.
Przy zatrudnieniu, choć bez zabaw i nowin, dnie, jak widzę, bardzo prędko mijają; dziś za głowę się wzięłam, kiedy po tak długim milczeniu, chcąc coś [nie]coś napisać w tym dzienniku, szukałam w kalendarzu, jaki dzień mamy, i dowiedziałam się, że już siedem niedziel, jak się go ani tknęłam; dzisiejszy dzień jednak pamiętnym mi będzie: dziś, jak żyję na tym świecie, pierwszy list do siebie pisany odebrałam. Nieoszacowana pani starościna zrobiła mi tę przyjemność i na kopercie napisała mój adres. Już więc na poczcie wiedzą, że jest w Warszawie Mademoiselle la Comtesse237 Françoise Krasińska; skakałam z radości, ten list odebrawszy: schowam go wraz z kopertą na wieczną pamiątkę. Pani starościna zdrowa, szczęśliwa i taka łaskawa, że z intrat238 ogrodowych, które jej pan starosta do rozrządzenia oddał, przysyłała mi cztery dukaty w złocie, żebym z nimi zrobiła, co mi się podoba. Pierwsze to pieniądze, których panią jestem, i te niemało mnie ucieszyły. Co też na nich miałam projektów! Zdawało mi się, że całą Warszawę zakupię! Dla siebie nic nie potrzebuję, bo z łaski Państwa mam wszystko, ale chciałam każdej pannie zostawić upominek i dać każdej po pierścionku złotym. Madame mnie zmartwiła mówiąc, iż by ledwie dla czterech wystarczyło; chciałam potem kupić dla Madame Strumle salopkę blondynową, alem się dowiedziała, że taka kilkadziesiąt dukatów kosztuje; nareszcie po długich wahaniach tak się namyśliłam: dukata poślę do fary do Pana Jezusa na mszą, żeby Państwa interesa dobry obrót wzięły i pani starościna zawsze tak szczęśliwą była jak teraz; dukata zmienię na tynfy239 i rozdam między służebne tego domu, a za dwa dukaty w niedzielę małą ucztę wyprawię: będzie kawa, której tu nigdy nie pijamy, będą ciasta, owoce; już Madame Strumle zezwoliła na ten użytek pieniędzy. Niech Bóg da zdrowie kochanej pani starościnie, że mi taką przyjemność sprawiła, bo jak mnie się zdaje, większej nie ma nad częstowanie i obdarzanie drugich; jeśli sobie życzę dostać męża jeszcze bogatszego od siebie, najwięcej dlatego, żebym pieniądze i podarki suto rozdawać mogła.
Moja edukacja znacznym postępuje krokiem, już kilka kontradansów i menuetów gram z nut, a wkrótce zacznę się uczyć najmodniejszego teraz polskiego tańca, niepięknie, bo „Stu diabłów”, zwanego; ale sześć razy wypada w nim rękoma na krzyż grać. Najdalej za miesiąc suche drzewo z wieńcem będzie w robocie; haftuję też na kanwie strzelca z fuzją i z chartem na smyczy; czytam wiele, piszę pod dyktacją, przepisuję, po francusku gładziej mówię niśli po polsku i w tym dowodzę, że niedługo do dobrego tonu należeć będę mogła. O taniec ani się pytać, nie wiem, czy mi metr nie pochlebia, ale mówi zawsze, iż w całej Warszawie nie ma takiej jak ja tancerki. U księstwa bywam czasem, ale rano, kiedy nikogo nie ma; zawsze tam wiele miłych nasłucham się rzeczy, osobliwie240 od księcia, który już by miał ochotę, żeby mnie odebrano z pensji, ale księżna i Państwo zimy chcą czekać. Dopiero koniec lipca, to bardzo daleko. Czy też ta zima przyjdzie kiedy?
Przyszła nie tylko zima, ale i chwila opuszczenia pensji; przyszedł ten moment pożądany, w którym inne zupełnie rozpocznę życie. Dziennik mój nawet zrobi się obfitszym, zabawniejszym, i także na to niezmiernie się cieszę. Nie wrócę do maleszowskiego zamku, aż Bóg wie kiedy; księstwo tak łaskawi, iż żądali koniecznie i otrzymali od Państwa pozwolenie zatrzymania mnie przez tę zimę u siebie i wprowadzenia w wielki świat. Pojutrze już kończę pensję i osiądę na dobre u księstwa. Żal mi trochę porzucać Madame Strumle i panny, z którymi się zaprzyjaźniłam, ale wyznam szczerze, że radość wydobycia się z tej klatki, poznania tego świata, o którym już tak dawno słyszę i myślę, zupełnie żal przemaga241. Wnet zobaczę króla, królewiców, będę u dworu; księcia kurlandzkiego co dzień się spodziewają, i jego poznam. Ach! jakże od tych dni kilku, co wiem, że już rzucę pensją, czas pomału idzie.
Dzisiejszy dzień na zawsze dla mnie pamiętny: z rana przyjechała sama księżna wojewodzina i wzięła mnie; przy niej żegnałam się z pannami, z Madame Strumle i pomimo tego, żem tej chwili od tak dawna żądała, od łez wstrzymać się nie mogłam. Po drodze wstąpiliśmy do kościoła, ale nie byłam zdolną modlić się dobrze, bo myśli dziwnie były rozbujane. Jużem usadowiona; księstwo mieszkają w swoim pałacu na Krakowskim Przedmieściu242, prawie naprzeciwko pałacu księcia wojewody ruskiego; niezbyt wielki, ale wcale piękny; z drugiej strony ma widok na Wisłę i maleńki ogród. Ja mieszkam w ładnym pokoju, który w lecie osobliwie dziwnie musi być przyjemny, bo z gankiem i z wyjściem do ogródka; z jednej strony mam komunikacją z księżną, z drugiej z służebną moją. Już był krawiec, brał mi miarę i dziwił się nad szczupłością i giętkością stanu mego; zrobił mi sukien par kilka, nie wiem, jakie będą, bo księżna sama wszystko dysponuje, a takie uszanowanie (bodaj czy nie strach) we mnie wzbudza, że spytać jej się o nic nie śmiem. Książę, choć mężczyzna, daleko mi mniej imponuje, bo też bardzo łagodnego charakteru i wielce przyjemny; żal mi, że go teraz w Warszawie nie ma: pojechał do Białegostoku naprzeciw księcia kurlandzkiego, w tych dniach oba wrócić mają: w wysokich jest łaskach u królewica. Jutro mamy jechać na wizyty, księżna mnie obwiezie po znaczniejszych domach, gdyż tak się zawsze czyni, kiedy kto chce być znanym i na kompanie243 proszonym. Trochę się lękam tych wizyt, a oraz244 i cieszę się na nie; będą mi się przypatrywać, ale i ja też wiele rzeczy i osób zobaczę: początek każdej rzeczy jest przykry.
Trzy dobre nowiny mam do zapisania: królewic Karol wczora o godzinie pierwszej z południa przyjechał, z nim książę wojewoda, który mnie jak siostrę w domu swoim witał, i już po wizytach; oddaliśmy ich kilkanaście. Nie wiem, czy potrafię wszystkie domy wyliczyć, zwłaszcza że były takie, gdzie nas nie przyjęto, jak to u posła francuskiego i hiszpańskiego, którzy tu są z żonami, u prymasa i u wielu innych; tam księżna zostawiać kazała karteczki ze swoim tytułem i nazwiskiem. Naprzód byliśmy u pani Humieckiej, miecznikowej koronnej, jako u wujenki245 mojej, potem u księżnej strażnikowej Lubomirskiej, bratowej księstwa; ta jako młoda, przystojna i księżniczka Czartoryska z domu, rej między młodymi paniami wodzi i niezmiernie francuszczyznę lubi. Bardzo mi się przydaje moja umiejętność w francuskiej mowie, której już dobre początki wywiezłam z Maleszowej, a wydoskonaliłam na pensji. Tu, im dom znakomitszy, im gospodyni młodsza, tym więcej po francusku mówią, a jak mężczyźni poważni łaciną strzępią mowę swoję, tak młodzież francuszczyzną. Wolę ten zwyczaj, bo rozumiem, co mówią.
Byliśmy u hetmanowej Branickiej; jej mąż, hetman wielki koronny, jest jednym z najbogatszych panów w Polsce, ale dwór źle go widzi. Byliśmy i u księżnej wojewodziny ruskiej, u tej rozmowa była co do słowa po polsku; bo też to już stateczna pani: podobała mi się niezmiernie. Poznałam u niej jedynaka jej syna, dziwnie przystojnego i grzecznego kawalera; wiele mi pięknych rzeczy powiedział, i podobnom na tej wizycie najlepiej się zabawiła. Ale
Uwagi (0)